Castiel

Nie czuł nic kiedy ich pra-przodkowie wyszli z morskiej zupy. Nie czuł również wtedy, gdy zaczynali modlić się o deszcz.

Nie czuł, kiedy chmury kłębiły się zapowiadając powódź stulecia, ani nawet gdy budowali głęboko w toni nieba wieżę.

A kiedy pierwsze spojrzenia kierowały się na ogień, a ludzie nauczyli patrzeć się przez płomienie - wtedy też nic nie czuł.

Zauważył natomiast coś szczególnego w puszczy do której się nie zapuszczali. W każdej z zieleni odnajdywał coś wyjątkowego.

A było ich tak wiele. Tak niesamowicie wiele.

Dlatego Castiel kochał zieleń. Jak żaden inny kolor.

Kochał barwę przywodzącą mu na myśl zgniliznę, truciznę i chorobę. Kochał też tą, która kojarzyła się ze świeżością, życiem i lekko gorzkawymi liśćmi sałaty.

Może dlatego tak łapczywie przyglądał się tym oczom?

Dean Winchester wszedł do motelowego pokoju.

Zatrzasnął drzwi, kluczyki rzucił niedbale na łóżko. Kolejny fałszywy trop. Kolejny dzień pełen frustracji i oczekiwania na następny raport policyjny, który być może naprowadzi go na trop tej cholernej pijawki.

Razem z Samem prowadzili śledztwo w dwóch sąsiadujących ze sobą miastach. Sprawa tego wymagała. Ścigali wyjątkowo sprytnego, jednookiego wampira, który potrafił zacierać za sobą ślady niemal tak dobrze jak on sam. Dean własnoręcznie pozbawił go lewego oka.

Dlatego dzisiaj, po kolejnym bezowocnym dniu łowów czekał na niego samotny piątkowy wieczór z jego ukochaną- złocistą whiskey.

Sięgnął po pilota ale się rozmyślił- nie miał dzisiaj ochoty oglądać żadnego tandetnego teleturnieju ani programu o wędkarstwie. Zamiast tego wyciągnął z szafki szklankę i chwilę później stał już zgarbiony w lodówce w poszukiwaniu swojej ambrozji.

-Chodź do tatusia - trunek był jeszcze zimny kiedy go nalewał ale nie bardzo mu to przeszkadzało. Obawiał się zostawić go na widoku, szczególnie w motelu pokroju tego, gdzie tapety odłaziły od ścian a pokojówka grzebała ci w rzeczach i nawet nie raczyła zamknąć za sobą walizki.

Już miał rozsiąść się wygodnie w fotelu, kiedy usłyszał za sobą dobrze mu znany dźwięk- trzepot skrzydeł

-Witaj Dean - Castiel przywitał go lekko zachrypniętym głosem. Winchester podskoczył w miejscu, za co skarcił się od razu w myślach.

-Cholera Cas! Nigdy się do tego nie przyzwyczaję... - odłożył szklankę na stół - Coś się stało romeo?

Spojrzał na stojącego przed nim szatyna. Włosy miał jak zwykle w nieładzie, jakby dopiero co wstał z łóżka - mimo, że nie musiał sypiać, a jego ulubiony płaszcz zaczynał się trochę strzępić na końcach. Cas podszedł bliżej.

-Dean... - zaczął.

Dean w głębi duszy pragnął wtulać się w szorstki materiał prochowca. Oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał, ale i niebieskie oczy i jego sposób bycia przyprawiały go o dreszcze.

To jak mrużył oczy wypowiadając nisko głoska po głosce.

Jak spoglądał w każdym możliwym kierunku, jakby tylko czekał na wskazówkę z góry.

Było tego jeszcze więcej, tak wiele, że Deanowi nie starczyłoby czasu by wymienić każdy szczegół.

Ale najbardziej pragnął objąć Casa w całości. Nie puszczać, dopóki nie napomni go cichym "Dean, co robisz?" ale się nie wyrwie.

Nie, Cas będzie stał dalej, ciesząc się w duchu śmiałością Winchestera.

Bo Castiel też je miał.

W szczególności kiedy obserwował go jak śpi. Jak zastanawia się przez chwilę, zanim rzuci głupią wymówką. Jak nie jest świadomy jego obecności i jego mina kiedy go zauważy.

Tym razem anioł się nie odezwał.

Zamiast tego oparł głowę na ramieniu niższego mężczyzny i wtulił jak małe dziecko.

-Cas, co robisz? - Ktoś musiał zadać to pytanie. Ktoś musiał zachować pozory.

Szatyn nie musiał szukać wymówek. Uśmiechnął się delikatnie i zniżył głos do szeptu.

-Przyprawiam cię o dreszcze