W kwestii organizacyjnej:

- Jeśli chodzi o postacie z/w Japonii - najpierw podawane jest nazwisko, później imię. W innych przypadkach [również jeśli chodzi o przedstawianie Japończyków np. Amerykanom], następuje powrót do "zwykłego" porządku.

- Główną bohaterką jest Kuroko Mitaki, bliźniacza siostra gracza widmo Pokolenia Cudów, Kuroko Tetsuyi. Lat 16, 165cm, 52kg; niebieskie włosy sięgające talii, grzywka na bok, niebieskie oczy.

- Rating T, coby być bezpiecznym, w przyszłości może się zmienić.

- Możliwe małe OOC, chociaż staram się tego unikać.

- Bohaterowie znani z serii "Kuroko no Basuke" oraz historia, na której się opieram, należą tylko i wyłącznie do Fujimaki'ego Tadatoshi . Cała reszta jest wytworem mojej (chorej) wyobraźni.

- Jako, że to moje pierwsze opowiadanie na FanFiction, dopiero uczę się pracy z tą witryną i dodatkowo nie mam Beta Readera, a swoje błędy trudno wyłapać nawet jeśli czyta się ten sam akapit po raz milionowy, dlatego proszę o wybaczenie wszelkich błędów/zmian.

- Bardzo ładnie proszę o opinie :)


Prolog


Zapach kokosowego płynu do kąpieli unosił się w przestronnej, wyłożonej brązowymi kafelkami łazience. Szum wody odbijał się od ścian i zagłuszał muzykę, wydobywającą się z leżącego na blacie telefonu. Mitaki rozpięła białą bluzę z niebieskimi rękawami, którą dał jej podczas jednego z ich licznych nocnych spacerów po Tokio. Pamiętała, że wiał wtedy chłodny wiatr i trzęsła się jak głupia w cienkim sweterku, podczas gdy on śmiał się z niej, kiedy ściągał bluzę i zarzucał ją jej na ramiona. A potem chwycił ją za rękę i puścił dopiero trzy godziny później, kiedy odprowadził ją do domu. Chociaż miało to miejsce blisko cztery lata temu, wciąż doskonale pamiętała ciepło jego dłoni, delikatne muśnięcie warg, jakie złożył wtedy na pożegnanie na jej ustach, euforię i motyle w brzuchu, jakie odczuwała na samą myśl o nim. Teraz pozostały jej tylko tępy ból, tęsknota i stara bluza.

Spojrzała w lustro zaszklonymi, błękitnymi oczami. Nie, nie płakała. Już nie. Ale nie mogła nic poradzić na ten dławiący smutek, który zagnieździł się w jej klatce piersiowej pewnego dnia i który nie opuszczał jej od tamtej pory ani na moment. To nie tak, że nie potrafiła się już szczerze cieszyć, ale gdy siedziała sama w swoim mieszkaniu, zwyczajnie pogrążała się we wspomnieniach, które tylko pogłębiały jej stan. Zakładała wtedy tę bluzę i najczęściej leżała na swoim ogromnym łóżku wpatrując się w sufit, myślami uciekając do niego.

A mówili, że są zbyt młodzi, by wiedzieć, co to prawdziwa miłość…

Cóż, może i on był. Ale Mitaki… Mitaki wiedziała, kiedy tylko zobaczyła go po raz pierwszy, jego śniadą karnację, krótkie, granatowe włosy, cudowny uśmiech, pasję, z jaką grał w koszykówkę… Mieli po trzynaście lat. Tylko, a może i aż. W każdym razie jej serce wybrało. I nie zamierzało odpuścić.

Odgarnęła przydługą grzywkę na bok, oddychając głęboko. Przyglądała się swojemu lustrzanemu odbiciu, doszukując się w nim tej wesołej, nieco postrzelonej dziewczyny, jaką była jeszcze dwa lata temu, ale widziała to co zwykle. Szesnastolatkę, wyrastającą nad ziemię na metr sześćdziesiąt pięć. Drobną, wysportowaną dziewczynę z wąską talią i sporym biustem, której błękitne, sięgające za łopatki włosy układały się w luźne fale. Widziała pełne usta i jasną skórę. Ale przede wszystkim widziała smutek w błękitnych tęczówkach.

Rozebrała się i zakręciła kurek. Szum wody ustał, a Fix You zespołu Coldplay było w końcu w pełni słyszalne. Weszła do wanny, ignorując nieprzyjemne szczypanie spowodowane odrobinę zbyt wysoką temperaturą wody. Przyciągnęła do siebie kolana, objęła je ramionami i oparła na nich brodę. Zamknęła oczy.

I znów była w Tokio.

Z nim.


Rozdział 1. Kise


Kolejny dzień za nią.

Przeciągnęła się w ławce, zanim – jak cała reszta klasy – zaczęła pakować książki do torby. Matematyka nigdy nie należała do jej ulubionych przedmiotów. Tak właściwie to nienawidziła jej ze wzajemnością, dlatego była niezmiernie szczęśliwa, że była to ostatnia lekcja w tym tygodniu. Poza tym, był też inny powód. Co prawda kiedy wczoraj zadzwonił, nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć, ale koniec końców cieszyła się, że w końcu, po takim czasie, zobaczy znajomą twarz.

Na szczęście ani pani Emmerett, ani kapitan drużyny, Kelly Bergson, nie robiły jej problemów, kiedy powiadomiła je, że opuści popołudniowy trening, mogła więc z czystym sumieniem wybiec ze szkoły i udać się w umówione miejsce.

O tej porze, kiedy większość mieszkańców Miami kończyła pracę lub szkołę, promenada dopiero zaczynała wypełniać się kolorowym tłumem, ale i tak spacerowało nią sporo ludzi. Wcale jej to nie dziwiło. Było naprawdę ciepłe, piątkowe popołudnie - nagrzany piasek i chłodna woda aż krzyczały, żeby spędzić kilka chwil na plaży. Sama miała ochotę schłodzić się w oceanie, pomimo że rzymianki, jasne dżinsowe szorty i luźna biała bokserka wydawały się być idealnym strojem na tę pogodę. Spojrzała na ekran swojej białej Xperii S, jednak nie dostała żadnej wiadomości. Westchnęła cicho, rozglądając się po okolicy, ale nigdzie nie było ani śladu jego obecności. Opadła na pierwszą wolną ławkę, jaką napotkała i wyciągnęła z torby jeden z zeszytów, którym zaczęła się wachlować. Było stanowczo za gorąco.

Dziesięć minut później zaczęła się niecierpliwić. Po dwudziestu poczuła narastającą irytację. Ludzie przychodzili i odchodzili, ale on ciągle się nie pojawił. I pewnie gdyby tak bardzo nie chciała go zobaczyć po prawie dwóch latach, zwyczajnie olałaby sprawę i wróciła do klimatyzowanego mieszkania, gdzie czekały na nią zimna cola, łóżko, konsola… I trochę wspomnień. Tymczasem ponownie wyciągnęła telefon z kieszeni i otworzyła okno wiadomości. Zaczęła szybko wystukiwać tekst na dotykowym ekranie.

- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?

- Tak, proszę.

W pierwszej chwili nie zorientowała się, co jej nie pasowało. Była zbyt pochłonięta pisaniem smsa, by zwrócić uwagę na język, w jakim odezwał się do niej nieznajomy i w jakim ona automatycznie mu odpowiedziała. Nie zainteresowała się nim też, kiedy usiadł obok niej, cały czas wpatrując się w jej profil, co mimo woli czuła. Nacisnęła przycisk wyślij. Dźwięk raportu doręczenia rozległ się równo z dzwonkiem telefonu nieznajomego. Otworzyła szerzej oczy, szybko odwracając głowę w jego stronę. Natychmiast natrafiła na rozbawione spojrzenie miodowych oczu i szeroki uśmiech, ukazujący równe, białe zęby chłopaka. Zanim rozłożył ramiona, zmierzwił blond włosy prawą dłonią.

- Kopę lat, Kurokocchi-chan!

Choć w pierwszej chwili miała ochotę rzucić mu się na szyję, a za gardło chwyciło ją wzruszenie, powstrzymała się i przyglądała mu z radością, dobrze ukrytą pod warstwą obojętności. Blondyn, zdziwiony brakiem entuzjastycznego powitania, stropił się nieco, jednocześnie z podwójną mocą zauważając podobieństwo na co dzień pogodnej Mitaki do jej zwykle beznamiętnego i ledwie zauważalnego brata, Tetsuyi. Po raz kolejny w życiu doszedł do wniosku, że nawet jeśli byli bliźniętami dwujajowymi, to gdyby obciąć ich na łyso i porównać same twarze, byliby praktycznie nierozróżnialni. Szybko odsunął od siebie tę myśl, posyłając jej zawiedzione spojrzenie.

- Nawet mnie nie przytulisz na powitanie po tak długim czasie?

- Spóźniłeś się, Kise-kun – odpowiedziała chłodno, z rosnącym rozbawieniem obserwując zmieniający się na jego twarzy wyraz. Bardzo szybko przeszedł z radości, przez zakłopotanie i poczucie winy, aż do typowej dla niego beztroski, tym razem udawanej. Doskonale widziała, że najzwyczajniej w świecie było mu głupio.

- Powinienem zadzwonić, wiem, ale zgubiłem się i…

Nie wytrzymała. Zanim zdążył zareagować, rzuciła się na niego i objęła rękoma jego klatkę piersiową, wtulając nos w pachnącą, białą podkoszulkę. Jej ramiona zadrgały leciutko, raz, drugi i trzeci, kiedy spod powiek popłynęły łzy szczęścia. Blondyn, początkowo zaskoczony, szybko odzyskał rezon i odwzajemnił uścisk, sam czując, że wzruszenie ściska go za gardło, a oczy powoli napełniają się łzami. Uśmiechnął się delikatnie.

- Tęskniłam za tobą, Ryō – wydukała w jego koszulkę między jednym szlochem, a drugim. Jego dłoń powędrowała na jej głowę. Tak właściwie dopiero w tym momencie poczuł, jak bardzo mu jej brakowało. Naprawdę się cieszył, że w końcu mógł ją zobaczyć.

- Ja za tobą też, Mitacchi-chan. Ja za tobą też.


Kise Ryōta, znany także jako kopiujący gracz Pokolenia Cudów, był jedną z trzech najbliższych jej osób z męskiej drużyny koszykarskiej gimnazjum Teiko, tuż obok jej bliźniaczego brata i...

Nie, to nie był dobry moment na rozpatrywanie przeszłości. Liczyło się tylko to, że po tak długiej nieobecności w kraju w końcu mogła spędzić trochę czasu z najlepszym przyjacielem. Spacerowali właśnie zalaną słońcem promenadą, zajadając lody śmietankowe, trzymając się pod ramię i śmiejąc się w głos ze wszystkiego, co tylko nosiło w sobie chociaż najmniejszy ślad komizmu. W końcu, gdy oboje ledwo łapali powietrze, zeszli na plażę. Ignorując innych ludzi, przechadzali się brzegiem oceanu, w dłoniach niosąc buty i – dla odmiany – milcząc. Chłodne fale rozbryzgiwały się o ich stopy, przynosząc oczekiwaną ulgę w upale, a rozradowane głosy wszędobylskich dzieci, nawoływania ich rodziców i wesołe rozmowy nastolatków, odpoczywających na plaży po ciężkim tygodniu w szkole mieszały się ze śpiewem mew. Słuchali tego wszystkiego, czując się tak swobodnie w swoim towarzystwie, jak jeszcze nigdy wcześniej. W końcu jednak Mitaki przerwała panującą między nimi ciszę.

- Powiesz mi w końcu, dlaczego przyleciałeś do Miami? – Spojrzała na niego z perspektywy swoich stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu i uśmiechnęła się delikatnie. Kise pokręcił głową, cmokając z rozbawieniem i teatralnie przewrócił oczami.

- Chciałem zobaczyć moją najlepszą przyjaciółkę, czy to nie oczywiste?

- Och, i z tego powodu zapłaciłeś, chyba nawet nie chcę wiedzieć ile, za bilet lotniczy do Miami. – Kuroko przechyliła lekko głowę i uniosła lewą brew, cały czas patrząc mu w oczy. – Cieszę się, że cię widzę, ale nie wierzę, że zrobiłeś to tylko i wyłącznie dla mnie.

- Ranisz moje uczucia, Mitacchi-chan! – Przyłożył wierzch dłoni do czoła, podczas gdy wolna ręka powędrowała na klatkę piersiową, a na twarzy pojawił się zbolały wyraz. Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą, ale nie potrafiła powstrzymać delikatnego uśmiechu, w jakim wygięły się jej małe, choć pełne usta. – Jak możesz mnie w ogóle o to podejrzewać?

- Mogę, mogę. – Chwyciła go pod ramię, przysuwając się nieco bliżej, kiedy tuż obok niej przebiegła dwójka dzieci, rozchlapując wodę na wszystkie strony. Kise westchnął, poprawił pasek torby Mitaki, którą niósł od dłuższego czasu, jak na prawdziwego gentlemana przystało, i spojrzał na nią z wyrzutem, pod którym próbował ukryć rozbawienie. Zanim jednak zdążył otworzyć usta, żeby jeszcze przez chwilę pozwodzić przyjaciółkę, jej twarz spochmurniała, a brwi ściągnęły się w wyrazie zmartwienia. – Ryō… Czy coś się stało w Tokio?

- Nie, skąd! Wszystko w porządku – odpowiedział niemal natychmiast, nie chcąc jeszcze wchodzić na nie tak ważne tematy, które tylko by ją zasmuciły. Dlatego też, aby odciągnąć jej uwagę, postanowił od razu wyjawić jej powód, dla którego miał możliwość przylecieć do Miami. Nawet jeśli odbierało mu to możliwość droczenia się z nią. – A jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć, twój przyjaciel, bardzo znany model i mistrz karaoke, ma reklamować najnowsze buty Nike do koszykówki.

- Och, faktycznie przyleciałeś tu dla mnie! Dziękuję ci, o łaskawco! – Dźgnęła go palcem między żebra, udając, że nie zauważyła nagłej zmiany tematu. Była pewna, że nie mogło to być nic palącego, skoro Ryōta nie poinformował jej o tym zaraz na wstępie, poza tym wiedziała, że prędzej czy później sam jej wszystko opowie. Kise zgiął się w pół, wyswabadzając rękę z jej uścisku i położył dłoń na głowie dziewczyny, delikatnie ją odpychając w ramach zemsty.

- Hej, nie kłamałem! – Obronił się, chociaż wcale nie musiał. Wiedział, że żartowała i nie miała mu niczego za złe, ale chciał się wytłumaczyć. – Mogłem wybrać jedno z pięciu miejsc na świecie, a wybrałem Stany! I jeszcze musiałem się nagimnastykować, żeby przylecieć do Miami, zamiast do Nowego Jorku!

- Tłumaczysz się, jakbym była na ciebie zła. – Zauważyła zdziwiona, zaraz jednak spojrzała na niego z politowaniem. – Czy może mam ci się teraz rzucić na szyję?

- Nie mam nic przeciwko! – Blondyn uśmiechnął się szeroko, rozkładając ramiona, jednak Mitaki parsknęła jedynie śmiechem i trzepnęła go otwartą dłonią w ramię.

- Hej! – zawołał, rozcierając miejsce, w które go uderzyła, chociaż jej cios wcale go nie zabolał. Oboje zachowywali się jak za starych, dobrych czasów. – Ty mała… Już nie żyjesz!

Wyciągnął dłoń, chcąc zmierzwić błękitne włosy Mitaki, czego ta nienawidziła najbardziej na świecie, ale udało jej się wywinąć. Nie czekając na jego reakcję, zaczęła uciekać śmiejąc się w głos. Jeszcze zanim ruszył w pogoń za nią, spojrzała na niego przez ramię i wystawiła język.

- Złap mnie jeśli potrafisz!