UWAGA!
Ostrzeżenia przed czytaniem tego fika prawdopodobnie nadawałyby się na osobny rozdział...
Ok, zaczynamy:
1. Yaoi. Shounen-ai. Yuri. Shojo-ai (to chyba się tak nazywa, ne?). Smut. Fluff. Ethernal Crack. A nawet pairingi hetero (choć nie wiem, czy się odważę...). Oraz cała gama innych dziwnych rzeczy wyprodukowanych przez chorą wyobraźnię dwóch zmutowanych organizmów połączonych telepatycznie (z niewielką pomocą komunikatora gg oraz poczty elektronicznej).
2. Pełna równość i braterstwo w znęcaniu się nad bohaterami (najbardziej ucierpi klan Uchiha).
3. Pairingi nie z tej ziemi. Dziwne. Śmieszne. Czasem obrzydliwe. Również pairingi-które-nie-powinny-się-wdarzyć.
4. Główna historia (ItaNaru) w nieparzystych rozdziałach, na pierwszy rzut oka nieco poważniejsza. Chybione próby poetyckie.
5. Rozdziały parzyste wyżerają mózg aż do kręgosłupa (czasem włącznie), powodują rozległe obrażenia wewnętrzne i grożą ómarciem. Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem i/lub farmaceutą. Albo zielarzem. A najlepiej z najbliższym dealerem grzybków halucynogenków (jeśli zapomniałeś jego numeru komórki, skontaktuj się z Gaarą, światowej klasy ekspertem w tej dziedzinie)
6. Przy powstawaniu mogły ucierpieć jakieś zwierzęta (między innymi pająk-mutant zwany Teklem, jakieś dziewięcioogoniaste lisy i tym podobne), choć autorce nic bliższego o tym nie wiadomo (a przynajmniej bez twardych dowodów do niczego się nie przyzna).
7. Wskrzeszanie bohaterów z martwych. Nekromancja i nekrofilia. Spoilerowanie. Naginanie Narutoversum do własnych kaprysów, potrzeb i ogólnie „bo tak".
ZOSTALIŚCIE OSTRZEŻENI!!!
Więc jakby co – bez pretensji.
N/A
Fik powstaje we współpracy z Odren (choć nie wiem, czy się zgodzi podpisać pod TYM...)
Jeszcze nie betowane.
ROZDZIAŁ 1
Przebudzenie
niebo zszarzałe jak sny
odbite w pustych oczach -
lód duszy niby lustro
Pierwszą rzeczą, z której zdał sobie sprawę po przebudzeniu był przyjemny, słodkokwaśny zapach pieczonych jabłek. Jak absurdalnie. Jeszcze chwilę temu – chwilę w jego odczuciu, kto wie ile czasu naprawdę minęło – śmierć, czarny ogień i krwawe łzy. A teraz? Cichy szum płynącej gdzieś wody i chłodny dotyk pościeli na nagiej skórze jeszcze byłby w stanie zrozumieć i przyjąć do wiadomości, ale pieczone jabłka? Zapach ów zaprzeczał wszelkim jego wyobrażeniom o piekle i dostarczał niezbitego dowodu na to, że desperacka próba uzyskania odkupienia (przynajmniej częściowego, nie był aż tak arogancki, by wierzyć, że śmierć zmaże wszystkie jego grzechy) jednak zawiodła i że ciągle żyje, ciągle niesie na barkach ciężar swego po trzykroć przeklętego istnienia, które powinno zostać ostatecznie wymazane z powierzchni ziemi rękami jego brata. Poczuł delikatne szarpnięcie irytacji gdzieś z tyłu umysłu na myśl, że tyle przygotowań, tyle planów i poświęceń poszło na marne.
Następna obserwacja dotyczyła niemożliwości poruszania się. Nie był bynajmniej związany ani w żaden zewnętrzny sposób unieruchomiony, o nie. To było tylko osłabienie. A właściwie wyczerpanie tak obezwładniające i bezwzględne, że podniesienie małego palca lewej ręki stanowiło w tej chwili absolutny szczyt jego możliwości. Znów poczuł szarpnięcie irytacji, tym razem mocniejsze. Nienawidził czuć się słaby i bezsilny, a nigdy chyba w swoim dotychczasowym życiu, choć w jego mniemaniu bywało żałosne więcej niż kilka razy, nie czuł się aż tak słaby i bezsilny, jak teraz. To uczucie było o wiele gorsze niż tępy, pulsujący ból, który zdawał się rozrywać każdy, najdrobniejszy nawet, mięsień jego ciała, zimne odrętwienie dłoni i stóp oraz palące pieczenie w miejscu, gdzie powinny znajdować się jego oczy.
Ach, właśnie, jego oczy. Czekał jak długo mógł przed poczynieniem tej trzeciej, jakże oczywistej obserwacji. No tak, jego oczy. Nie mógł się poruszyć, a tym samym nie mógł nawet sprawdzić, czy ciągle tam były. Podejrzewał, że niewielu ludzi po przebudzeniu dręczy się podobnymi pytaniami, ale w tym konkretnym wypadku fakt istnienia bądź nieistnienia wyżej wspomnianej części anatomii nie był wcale taki oczywisty. Od dawna wiedział, że w końcu straci wzrok, czym nie bardzo się przejmował, podejrzewając, że będzie martwy na długo przedtem nim się to stanie, albo ostatecznie najwyżej kilka sekund później. Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby przeżyć utratę wzroku. Samo słowo ślepota odkąd pamiętał budziło u niego wstręt i powodowało zimny, nieprzyjemny dreszcz, spływający powoli, niczym jakiś gęsty, obrzydliwy płyn, w dół kręgosłupa. Swoje odczucia uważał za zrozumiałe i w pełni uzasadnione, biorąc pod uwagę fakt, że większość jego technik opierała się właśnie na wykorzystaniu oczu. Mówili o nim, że jest geniuszem, najlepszy pośród najlepszych w ninjutsu, taijutsu i genjutsu, inteligentny, uczący się nowych rzeczy prawie bez wysiłku i z przerażającą szybkością, ale prawda była taka, że był nikim bez swoich oczu. To one zawsze stanowiły o jego wartości, to ich wszyscy pragnęli i ich się bali. Bez swoich oczu, bez Sharingana, był jak połamana kukiełka z urwanymi sznurkami, żałosna i bezużyteczna.
Chciał płakać, ale nie mógł. Musiało mu wypalić kanaliki łzowe.
– O! Obudziłeś się już, chłopaczku – stwierdził głos znikąd. Sympatyczny, kobiecy. Lekko zachrypnięty, o przyjemnym, miękkim tembrze, a jednocześnie z przyczajoną gdzieś za tą całą sympatycznością złośliwą nutką. – No, no, szybko ci poszło – głos zachichotał z innej lokalizacji, wpadając w wyższą tonację i spuszczając złośliwość ze smyczy. – Poważnie, myślałam, że odzyskanie przytomności zajmie ci przynajmniej jeszcze z dzień albo dwa.
Nie odpowiedział. Nie czuł się na siłach.
– Przeliczyłam się widać. Dzisiejsze dzieciaki, doprawdy. Człowiek chce dla nich jak najlepiej, przygotowuje wszystko i w ogóle, a potem budzi się taki o dzień za wcześnie. Jestem pewna, że wiesz o co mi chodzi, biorąc pod uwagę twoje ostatnie poczynania. Nieprzemyślane, a wręcz żałosne, gwoli ścisłości.
Co za bezczelna baba. Gdyby mógł, posłałby jej najzimniejsze i najbardziej paskudne spojrzenie ze swojego repertuaru. No właśnie, gdyby mógł. Kolejna niedogodność związana z problemami natury okulistycznej.
– Średnio trafiony wybór metody samobójstwa, jeśli chcesz znać moje zdanie. Już nadzianie się na miecz starym, sprawdzonym sposobem byłoby odpowiedniejsze, i zdecydowanie mniej bolesne. W dodatku nie wymagałoby to wrabiania własnego brata w popełnienie morderstwa, wiesz?
Poza treścią wypowiadanych słów – każde z nich trafiało dokładnie tam, gdzie zostało wymierzone i uderzało bezlitośnie – najbardziej denerwowało go to, że je głos dochodził z różnych, wydawałoby się zupełnie przypadkowych, kierunków. Nie potrafił określić, gdzie ona (kimkolwiek była) znajduje się w danej chwili, dopóki się nie odezwała. Albo w jaki sposób się przemieszcza. Jego wzrok nie działał zbyt dobrze już od dłuższego czasu i zwykł oszczędzać oczy, jeśli tylko mógł, co oznaczało, że poza tymi nielicznymi chwilami, kiedy walczył, poruszał się prawie zupełnie na ślepo. Wyćwiczyło to jego inne zmysły, szczególnie słuch. Potrafił stwierdzić kim jest i gdzie się znajduje dana osoba tylko i wyłącznie po odgłosach, jakie wydawała. Jeśli był dostatecznie blisko, mógł nawet określić czyjś nastrój jedynie po rytmie oddechu i bicia serca, która to metoda okazywała się często dokładniejsza niż patrzenie na czyjąś twarz. W końcu, jak sam dobrze wiedział, panowanie nad wyrazem twarzy jest o wiele łatwiejsze niż nad własnym pulsem. Zwykle też, nawet jeśli mało co udawało mu się usłyszeć, wyczuwał obecność. Był w tym naprawdę dobry. Z konieczności. A tym razem nic. Choć słyszał płynący na zewnątrz strumień i potrafił określić w jakiej odległości się znajdował, a nawet liczbę, grubość i materiał (w przybliżeniu) z którego zbudowano dzielące go od niego ściany, to ta irytująca kobieta była dla niego jedynie przemieszczającym się głosem. Czy ludzka istota jest w ogóle w stanie zachowywać się tak cicho? Kim lub czym ona była? Czy może używała jakiejś dziwnej, nieznanej mu techniki? Z zadaniem tych pytań musiał zaczekać aż wróci mu zdolność mówienia, a tymczasem jedyne, co mógł zrobić to słuchać tego jej irytującego paplania.
– Cóż. Zostawmy ten temat. To nie tak, że pierwszy raz w swoim życiu wspaniały Uchiha Itachi zrobił z siebie idiotę, patrząc wstecz na twoje życie można wręcz odnieść wrażenie, że popełniasz głupstwa statystycznie częściej niż większość ludzi, nagminnie zaprzeczając swojemu ilorazowi inteligencji. Chociaż trzeba ci przyznać, twoje pomyłki są... spektakularne.
Był dumny z tego, że jest opanowanym człowiekiem, ale tego było już za wiele nawet dla niego. Zebrał w sobie siły i otworzył usta, żeby wyprowadzić słowny kontratak (inny w tej chwili raczej nie wchodził w grę), ale jego zamiary zostały skutecznie udaremnione.
– Nggghhhh – udało mu się wyartykułować, przełykając z trudem wielką łyżkę papki z ryżu i pieczonych jabłek z cynamonem.
– Grzeczny chłopiec. Wreszcie ten twój beznadziejny upór i duma się do czegoś przydały. Powiedz „aaaa"...
Był do szpiku kości oburzony. Chciał się sprzeciwić takiemu traktowaniu. Zaprotestować jakoś. Niestety znów otworzył przy tym usta.
– Dobrze, dobrze. Właśnie tak. Żeby odzyskać siły musisz jeść.
Tylko że on nie chciał odzyskać sił. Chciał umrzeć.
– Wcale że nie – powiedział głos z nie podlegającą dyskusji pewnością, tak jakby kobieta słyszała każdą jego myśl. – Tak na marginesie, nie czytam ci w myślach, po prostu żyję już dość długo i rozszyfrowywanie ludzi stało się dla mnie bardziej dziecinną zabawą niż prawdziwym wyzwaniem. Poza tym, powiedzmy sobie prawdę, nie jesteś najtrudniejszym przypadkiem, z jakim miałam do czynienia, jeśli chodzi o tajemniczość tylko troszkę powyżej przeciętnej, zdecydowanie. Cóż, to nie tak, że nie mogę czytać w myślach – dodała po chwili, wmuszając w niego kolejną łyżkę papki, kiedy tylko na ułamek sekundy przestał się pilnować – ale to raczej nudne. Lubię robić większość rzeczy najtrudniejszym możliwym sposobem, rozumiesz, odrobina rozrywki w życiu to absolutna konieczność, inaczej już kilka stuleci temu zanudziłabym się na śmierć.
Zanotował w myślach wzmiankę o „stuleciach", przez chwilę odnosząc wrażenie, że jabłkowa papka dość dokładnie przypomina w smaku papier. W jego wyobraźni – doskonale wykształconej, jak u każdego, kto jest w stanie używać choćby podstaw genjutsu – mignął obraz wielkiej, starej, doświadczonej kocicy, bawiącej się bezbronną myszą przez kilka godzin przed planowanym obiadem. Wyobrażenie było tak realne, że praktycznie usłyszał gardłowe mruczenie i szuranie ostrych pazurów po deskach podłogi.
W co on się wpakował?
– Wracając do tematu – kontynuowała. – Twoja śmierć jest wykluczona. Po prostu nie ma takiej opcji. Skoro już zadałam sobie trud i przywlokłam twoje wycieńczone ciałko do mojego domu to przeżyjesz, czy ci się to podoba, czy nie. Koniec, kropka. Tak postanowiłam, a moje decyzje nie podlegają dyskusji, lepiej, żebyś to sobie dobrze zapamiętał. Więc lepiej wybij sobie z głowy samobójcze myśli, albo ja to zrobię. A to ci się nie spodoba, naprawdę ci się nie spodoba, wierz mi – zachichotała. – Albo wiesz co? Możesz spróbować. Przynajmniej się trochę pośmieję – zachichotała znowu.
– Urgh – właściwie nawet nie wiedział, co dokładnie chce powiedzieć. Więc może to i dobrze, że te przeklęte pieczone jabłka skutecznie zakneblowały go po raz kolejny.
– O tak, grzeczny chłopiec. No, kolejna łyżeczka.
Zacisnął wargi i zęby najmocniej jak potrafił.
Boże, ten jej chichot doprowadzał go do szału.
– No dalej, otwórz usteczka, kochaniutki.
Był tak zdeterminowany, że pomimo osłabienia udało mu się nawet pokręcić głową na „nie".
– Ho, ho, ho. Doprawdy. Lepiej otwórz usteczka, dobrze ci radzę. Bo pożałujesz.
Ostrożnie pokręcił głową jeszcze raz.
A potem pożałował.
Cóż – pocieszył się w myślach, kiedy już dała mu spokój – przynajmniej ta papka była z grubsza jadalna.
