Unita in musica
Jego palce poruszały się szybko, z gracją. Muskały blade klawisze fortepianu, niczym ręka kochanka, nieśmiało dotykająca ciała wybranki. Muzyka była jego życiem, jego powietrzem. Nie potrafił i jak na ironię, nie mógł oddychać niczym innym. Poszczególne dźwięki, z pozoru nieuporządkowane, tworzyły razem spójną całość. Gdy układał melodię, czuł się jak odkrywca, jak stworzyciel. Czuł, że może zapanować nad światem, wyrazić emocje. Nie potrafił ich nazwać, siały spustoszenie w jego duszy, jego umyśle. Kochał to. Uważał tą miłość za swoją największą słabość i równocześnie wybawienie. Gdy grał, choć przez krótki moment wieczności, mógł udawać, że jest człowiekiem.
Jej palce były krótkie, wąskie, delikatne. Niezwykle silne. Przeskakiwały z ledwo zauważalną niezdarnością, z klawisza na klawisz. Gdy dotykała fortepianu, czuła respekt. Dźwięki wypływające spod jej dłoni, przypominały dom, którego nie znała. Widziała zniszczone, stare pianino, które, od czasu do czasu, przynosiło ukojenie. Ta sama popularna melodia, przenosząca do świata bez bólu i krzyku. Kochała muzykę, na swój sposób. Jej blade ręce malowały historie, których nie potrafiła opowiedzieć, były dla niej przeszłością, którą bezpowrotnie straciła. Grała zawsze z zamkniętymi oczami, jakby uwięziona w świecie nut i pauz. Słów i ciszy. Światła i ciemności. Dobra i zła.
Połączyła ich muzyka.
Na jeden krótki moment, gdy spróbował w inny sposób odetchnąć, gdy po raz pierwszy ujrzał siebie w drugim człowieku.
Na jeden krótki moment, gdy jeszcze nie nazywała nikogo swoim, gdy jeszcze nie należała i nie posiadała na własność.
Grała. Pod jej zamkniętymi powiekami wybuchały fajerwerki uczuć, których nie próbowała nazwać. Stał tuż za nią. Wiedziała, że jej słucha i on zdawał sobie sprawę, że ona wie. Byli całkowicie sami w świecie, którego nikt poza nimi nie mógł odnaleźć. Był zafascynowany jej dłońmi, jej duszą, która wyciekała spod palców. Chciał ich dotknąć, wniknąć do jej wnętrza. Była dla niego, przez jeden krótki moment, kolejnym utworem wybitnego kompozytora. Pragną, potrzebował poczuć pod swoimi palcami jej uczucia, których tak jak on, nie potrafiła wyrazić.
Słuchał jej. Ona dzień w dzień przychodziła tu dla niego, dla jego muzyki. Codziennie przenikała ją inna melodia, co dzień wzbudzając inne emocje. Smutek, gorycz, zazdrość, złość, szczęście. Miała wrażenie, że on wynagradza jej swoją nieomylność, pozwalając wniknąć do swych myśli, najskrytszych pragnień. Miała swój świat i nagle w miejscu, gdzie czuła się tak samotna, dostrzegła, że nie jest w swoim świecie zupełnie sama, że nie jest to tylko jej świat.
Wstała i znalazła się naprzeciwko niego. Patrzyli na siebie bez namiętności, bez tęsknoty i pragnień. Oboje byli tak bardzo zdziwieni, tak bardzo szczęśliwi. Nie dowierzali, że oto po tak długim życiu osobno, wśród tak wielu różnic, znaleźli obezwładniającą swym ogromem rzecz, która, gdyby chcieli, mogłaby połączyć ich na zawsze.
Jego palce poznawały na swój sposób jej twarz. Jego wargi, poprzez jej, chciały wniknąć do wnętrza i zasmakować duszy, która tak go intrygowała.
Jej palce przeczesywały delikatnie jego rude włosy, jej usta poddawały się mu. Pragnęła czuć go blisko siebie. Poznawać w sposób, w jaki robiła to każdego dnia.
Zjednoczyła ich muzyka. Całowali się delikatnie, niewinnie, możliwe, że nawet w pewien sposób zakochani. Dziewczyna i chłopiec. Alice i Edward. W tej jednej krótkiej chwili, każde z nich czuło spokój, którego dotąd nie potrafiło zaznać. W chwili, która była tylko ich, która przeplatała się w ich muzyce. W chwili, która stała się ich muzyką.
Jego palce splotły się z jej. Długo patrzyli sobie w oczy. Długo w ich duszach rozbrzmiewały dźwięki, których nikt inny nie byłby w stanie usłyszeć. Rozbrzmiewały aż do końca wieczności.
