Nie mam pojęcia, jak dawno to się zaczęło. Albo raczej nie mam ochoty o tym myśleć. Byłem wtedy zbyt młody, prawdopodobnie przeraziłoby to niektórych. Nawet jeśli ulica sprzyja takim jak ja, prostytucja nadal nie jest legalna. Lepiej więc zostawić swój wiek dla siebie.
Dlaczego wybrałem, według niektórych opinii, tę "łatwiejszą drogę"? To było krótko po śmierci mamy. Ojciec zaczął nadużywać alkoholu, przestał chodzić do pracy, aż w końcu trafił do szpitala. Początkowo zajmowałem się rozwożeniem gazet, rozdawaniem ulotek, tego typu rzeczami. Aż któregoś dnia ktoś zaproponował mi... coś innego. Dużo pieniędzy. Za jedną noc. W tamtym momencie liczył się dla mnie tylko tata. Rachunki za jego leczenie same się nie zapłacą, prawda? Więc przyjąłem ofertę. Jedną, drugą, kolejną, aż znalazł się ktoś, kto pokazał mi ulicę. NIe miałem innego wyboru.
W tym momencie mam już własne miejsce. Od dłuższego czasu nie próbowano nawet mnie z niego wygnać. BJestem zbyt sławny w tej części miasta. Mam "plecy", ludzi, którym zależy na mnie prawie tak bardzo, jak mojej długo nieżyjącej już mamie. Pierwszą z tych osób była Erica. Pojawiła się w moim życiu w samą porę, krótko po śmierci ojca. Zdołałem uciec od opieki społecznej, która próbowała wcisnąć mnie do rodziny zastępczej. Reyes, jako pełnoletnia i posiadająca własne mieszkanie, zaproponowała mi pokój. Zajmowała się tym co ja, miała odrobinę mniejszy staż ode mnie, znała więc realia i wiedziała, jak to jest z pieniędzmi. Jedyną rzeczą, której wymagała w zamian, było chodzenie z nią po sklepach i wybieranie ubrań - zarówno dla niej, jak i dla mnie. Nie miałem pojęcia, skąd ma tyle pieniędzy, ale prawdopodobnie wiązało się to z naszą współlokatorką, Lydią.
Lydia Martin, w przeciwieństwie do nas, jest prawdziwą kurtyzaną. Eskortą, jak woli się nazywać. Ma hajsu jak lodu i jeszcze więcej, ale pomimo tego - pozostaje w zawodzie. Z jej opowiadań wynika, że zaczynała tak samo jak my. Pewnie dlatego była (wciąż jest) taka skora do pomocy. Przez chwilę łudziłem się, że wiązało się to z tym, że traktuje mnie inaczej niż jak młodszego brata (każdy, KAŻDY, kto chociażby spojrzał na Lyds, od razu się w niej zakochiwał, okej? Nie byłem wyjątkiem), ale szybko zrozumiałem, że Lydii światem jest Jackson, jeden z jej klientów. Bardzo możliwe, że to właśnie dzięki niemu Lydia ma AŻ TYLE pieniędzy.
Nie jest jedyną, która pracując jako kobieta lekkich obyczajów, prowadzi własne życie poza pracą. Erica także jest zakochana. Boyd to cichy, ciemnoskóry i cholernie przystojny facet. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy bogowie istnieją naprawdę, bo ludzie, którzy mnie otaczali wyglądali jakby pochodzili z Olipmu, lub podobnego miejsca. Ale nie o to chodzi. Wszyscy doskonale wiedzą, że Erica i Boyd to para. Nawet część ich stałych klientów jest tego świadoma (tak, Boyd pracuje jako kolega po fahu), czasami nawet proszą ich do trójkątów.
Isaac pojawił się długo po nas, kiedy już każdy z nas miał stałą klientelę i wyrobione zdanie "na mieście". Szybko dowiedziałem się, że jest w moim wieku i nie ma w ogóle pojęcia o pracy. Od razu dostrzegłem w nim nowego współlokatora. (Od razu wrzuciłem go do worka "bogowie olimpijscy", bo... widzieliście jego oczy? Usta? SZCZĘKĘ, do jasnej cholery? Cholerni szczęściarze). Przez chwilę nawet byliśmy dość blisko siebie, ale potem na ulicę przyszedł Scott.
McCall był naszy ulicznym szczeniaczkiem. I kolejnym do kolekcji w Watasze Lydii, jak nas żartobliwie nazywałem. Wszyscy od razu go pokochaliśmy. Z marszu stał się moim najlepszym przyjacielem i "romantycznym interesem" Isaaca. Nikogo to w zasadzie nie zdziwiło, nawet mnie.
Na ulicy były też osoby, które nieszczególnie za sobą przepadały. Allison, na ten przykład, nienawidzi Isaaca. Prawdopodobnie ma to coś wspólnego ze Scottem, ale kto ją tam wie? Trzyma się z Malią, dziewczyną, która raz na jakiś czas zerka podejrzliwie na Ericę, kiedy ta klei się do mojego boku. Dziewczyna jest tutaj zdecydowanie nowa, bo, serio? Reyes świata poza Boydem nie widzi, skąd myśl, że startuje do mnie? Tate próbowała kiedyś zrobić jakiś ruch w moją stronę, ale nie byłem zainteresowany niczym więcej, niż pracą.
Przynajmniej dopóki nie pojawił się ON.
Jest najnowszym nabytkiem ulicy. Przystojniejszy niż wszyscy bogowie Olimpu razem wzięci, z tym swoim zarostem, ciemną oprawą oczu i mięśniami, jakby go Michał Anioł w skale wyrzeźbił. Patrzył na wszystkich z góry, wiecznie nieszczęśliwy i nieuśmiechnięty.
Derek Hale wyglądał jak przestępca. Morderca. A przynajmniej jak ktoś, kto wpędzi MNIE do grobu.
Czy on w ogóle ma pojęcie, jak bardzo go nienawidzę?
(Tak, Stiles, wmawiaj sobie).
