Poniższe opowiadanie narodziło się z chęci napisania czegoś uroczego i ciepłego... wyszło jak wyszło. Jest to mój pierwszy fanfik na tej stronie, dlatego proszę o jak najwięcej komentarzy i opinii, chcę wiedzieć co poprawić. Cóż... i to by było chyba na tyle. Zapraszam do lektury!


To był zły dzień Syriusza Blacka. Po pierwsze, był to poniedziałek. Poniedziałki same w sobie są wystarczająco koszmarne, ale w tym roku stały się jeszcze gorsze. W poniedziałki bowiem kazano im znosić dwie historie magii – i to jeszcze jedna po drugiej! Po niewątpliwie fascynującym wykładzie profesora Binnsa wszyscy byli niemożliwie senni. W tym stanie szli na transmutację, gdzie wściekła Minerwa McGonagall bardzo dobitnie udowadniała im, że nic nie obchodzi ją ich plan lekcji, i że nawet po dziewięciu lekcjach historii magii stan ich skupienia powinien być odpowiednio wysoki. Po straceniu od dziesięciu do trzydziestu punktów na transmutacji zaczynały się eliksiry, które dzielili ze Ślizgonami. Przebrzydłe węże oczywiście kochały ten przedmiot, kochały Slughorna, który ich wcale nie faworyzował i nade wszystko kochały udowadniać Gryfonom, jak bardzo są lepsze. Zwłaszcza ten kretyn Smarkerus. Nienawidził drania. Zwłaszcza w poniedziałki. Po obiedzie czekała ich już tylko niemożliwie nudna opieka nad magicznymi stworzeniami i wróżbiarstwo, gdzie nawet najspokojniejsza osoba dostawała apopleksji, słysząc bzdury wygadywane przez stukniętą nauczycielkę.

Z powyższych powodów, poniedziałki nie mogły być dobre. Mogły co najwyżej uchodzić. Ale dzisiejszy dzień w żadnym stopniu nie mógł zostać uznany za udany. Po pierwsze, wczoraj była pełnia, więc padał z nóg. W związku z tym zasnął na historii magii, a kiedy Binns usłyszał chrapanie, skazał go na dwutygodniowy szlaban. I odjął dziesięć punktów Gryffindorowi. To z kolei skutkowało kazaniem Remusa – jakby to nie była jego wina, że Syriusz był dzisiaj odrobinę śpiący! Później McGonagall kazała im dokonać niemożliwie trudnej sztuki zamienienia węża w lasso. Ktoś tak zdolny jak Syriusz zrobiłby to w mgnieniu oka, ale akurat dzisiaj, zamiast lassa, na stole pojawiła się bliżej niezidentyfikowana ciecz, która natychmiast wyżarła w nim dziurę. Minus piętnaście punktów plus szlaban u Filcha, który zacznie się zaraz po tym u Binnsa. Syriusz przestał liczyć treningi quidittcha, które ominie. Potem jeszcze eliksiry, na których Smarkerus był jeszcze bardziej wkurzający niż zazwyczaj. Syriusz nie sądził, że to możliwe.

Ale to wszystko było nic. Bo najgorsze było to, co nadeszło później. Od kilku tygodni Syriusz flirtował ze śliczną, rok starszą Jennifer z Ravenclawu. Zdobywanie jej trwało już dość długo, więc dzisiaj, na poprawę humoru postanowił wreszcie je zakończyć. I faktycznie, flirtowanie z Jennifer się dzisiaj miało swój koniec. Tylko inny, niż go sobie Syriusz wyobrażał. Usłyszał mianowicie, że jest świetnym chłopakiem, bardzo miłym i uroczym, UROCZYM, co za obrzydliwe słowo, po czym śliczna Jennifer powiedziała mu, że nie jest zainteresowana.

Dzień był okropny. Ego Syriusza kwiliło cicho i zawodziło, okrutnie zranione. Syriusz był wściekły. I musiał jakoś poprawić sobie humor. Najlepiej uwieść jakąś niewinną Puchonkę, która należycie doceniłaby jego osobę. Całą hordę niewinnych Puchonek.

Szlaban zaczynał się o ósmej, więc Syriusz miał do tej pory jeszcze trochę czasu. Powędrował do biblioteki, gdzie spodziewał się znaleźć dziewczynę odpowiednio zakompleksioną i pokorną, by wielbić go na klęczkach. Mijał kolejne korytarze, ale świat jakby zmówił się przeciwko niemu, i znalazł w bibliotece aż sześć Ślizgonek, w tym dwie z trądzikiem i jedną z nadwagą. Miał już się poddać, kiedy zauważył skuloną postać na parapecie. Podszedł cicho, żeby zaatakować z zaskoczenia, to dawało najlepszy efekt. Albo, w razie negatywnego wyniku oględzin, dyskretnie się wycofać. Na razie Syriusz był zadowolony. Istota na parapecie była dziewczyną, na pierwszy rzut oka niebrzydką i dosyć nieśmiałą. Miała potargane, sięgające do połowy pleców ciemnobrązowe włosy, dość wąską, trójkątną twarz, zadarty nos i drobne, ale wydatne usta. Oczu nie widział, były ukryte za okularami. Dziewczę czytało opasły tom, na którym widniał napis głoszący, że jest to zbiór pieśni niejakiej lady Marie. Lektura wyglądała na ambitną, co trochę, ale tylko trochę niepokoiło Syriusza. Nie przepadał za intelektualistkami, były ambitne i złośliwe, jak ta jędza Evans. To typ Jamesa, nie jego.

Zatrzymał się przed przyszłą wielbicielką.

- Hej, jak się nazywasz? – zapytał. Początek banalny, ale coś odważniejszego mogłoby ją przerazić. Dziewczyna uniosła głowę znad książki, potoczyła błędnym wzrokiem dookoła i dopiero po kilku sekundach zidentyfikowała nadawcę pytania. Jej oczy były ciemnoszare, błyszczące – widocznie pieśni lady Marie były bardzo ekscytującą lekturą – i nadspodziewanie ładne.

- Adelaide Fairfax – powiedziała dziewczyna, patrząc niepewnie na Syriusza. Ha, pewnie nie wierzyła, że szkolne bożyszcze przed nią stoi i pyta o imię. Ego Syriusza od razu poczuło się lepiej. Co prawda imię brzmi dziwacznie, ale co on może o tym powiedzieć? Mój Boże, kto nazywa dziecko Syriusz? Może od razu Alfa Centauri? Cholera, dekoncentruje się. Natychmiast wrócił myślami do A… Adelaide. Stłumił chichot i przystąpił do uwodzenia.

- Ach, to ty jesteś tą Adelaide! – wykrzyknął, jakby jej imię było mu doskonale znane. – Słyszałem, że jesteś… - szybka identyfikacja. Biblioteka, okulary, ambitna książka, Krukonka. - … najinteligentniejszą dziewczyną na roku – zakończył z szerokim uśmiechem. Ale Adelaide, zamiast rzucić mu się do stóp, wyglądała na zawiedzioną. Syriusz nie rozumiał. Za mało? Przecież to cicha kujonka, jak może oczekiwać więcej komplementów? Wręcz przeciwnie, wtedy nabrałaby podejrzeń… A może właśnie o to chodzi? Może już powiedział za dużo? Zastanawiał się tak, czekając na odpowiedź.

- Lily Evans jest dużo lepsza. Ja w ogóle nie radzę sobie z eliksirami – usłyszał w końcu. Aha, mamy kompleksy. I pewnie nienawidzimy rudej jędzy, co? Do tego nie radzi sobie z eliksirami… Syriusz od razu poczuł więcej sympatii do Krukonki. Nawet jeśli reagowała odrobinę niewłaściwie na jego komplementy.

- Lily Evans? – zapytał ze śmiechem. – Nie żartuj, ona tylko się cały czas wymądrza, naprawdę nic nie umie. Znasz ją? – i znowu. Zobaczył coś dziwnego w oczach Adelaide.

- Tak, przyjaźnimy się od czterech lat. A ty ją znasz? – spytała chłodno. Szlag. Szlag, szlag, szlag. Wiedział, jak dziewczyny są wrażliwe na punkcie przyjaciółek. Szlag. Powinien bardziej uważać.

- Jest w moim domu – powiedział. Idiotycznie dosyć, bo do tego Adelaide mogła dojść sama, patrząc na jego mundurek. – Na moim roku – dodał. Krukonka kiwnęła głową i wróciła do lektury. Sprawa przegrana. Ale Syriusz nie mógł znieść jeszcze jednej porażki. Nie dzisiaj.

- Słuchaj, naprawdę przepraszam, nie chciałem cię urazić – wypalił. Dziewczyna zerknęła na niego niepewnie. Podejrzliwie. – Niewiele wiem o Lily i może niesłusznie ją oceniłem – Boże, błagam, niech to nigdy nie dojdzie do jej uszu. Albo do Jamesa. Albo Remusa. Najlepiej, niech nikt się o tym nigdy nie dowie. – Ale naprawdę lubię ciebie i chcę się z tobą umówić. Zgadzasz się? – atak frontalny. Rzadko stosowana technika. Jednak była szansa, że ujęta jego szczerością Adelaide wreszcie zacznie go wielbić.

- Przecież przed chwilą nie wiedziałeś, jak się nazywam – zauważyła rozsądnie. Cholera. Krukoni. Dlaczego oni zawsze tak logicznie myślą? Dziewczyno, jestem Syriusz Black i pół szkoły, w tym kilku chłopaków dałoby sobie rękę uciąć, żeby znaleźć się na swoim miejscu! Hm. Właściwie, dlaczego on nadal się o nią stara? Prawdopodobnie to kwestia ambicji. Nie odpuszcza się czegoś, co się zaczęło.

- Podobno chwila wystarczy, żeby się zakochać – uśmiechnął się szeroko. On ją poderwie, choćby nie wie co. Choćby miał wyczerpać cały asortyment najbardziej kiczowatych kwestii. Adelaide spojrzała na niego z zastanowieniem.

- Skąd wiesz? Byłeś kiedyś zakochany? – zaskoczyła go. On? Zakochany? Oczywiście, że nie. Chyba, żeby liczyć miotłę? Ale o to wolał Adelaide nie pytać. Jak odpowiedzieć?

- A ty? Nie wiesz, co to miłość od pierwszego wejrzenia? – zdecydował się na unik. I przy okazji, próbę przekonania jej, że już jest w nim zakochana i może zacząć budować mu ołtarze. Ale ta Krukonica zatracona zamilkła. Utkwiła wzrok w książce. Co chwila zerkała na niego, z kolejnym, trudnym do zidentyfikowania uczuciem. Cholera, czemu ta kujonka była taka skomplikowana? To powinno potrwać chwilę. A ciągnie się i końca nie widać.

- Nieważne – zakończył temat. Dopiero teraz Adelaide zareagowała. Gwałtownie poderwała głowę znad książki i utkwiła w nim spojrzenie pełne wyrzutu. Syriusz westchnął ciężko. – To jak będzie? – Adelaide uśmiechnęła się. Smutno.

- Dziękuję za propozycję, ale nie – szczęka Syriusza opadłaby w okolice lochów, gdyby nie ćwiczona latami samokontrola. Owszem, wiedział, że sprawa jest beznadziejna, ale odtrącić go tak bezdusznie? Czy ta dziewczyna serca nie ma? A może ona… woli dziewczyny? Spojrzał na nią podejrzliwie. Nie, wyglądała na autentycznie zmartwioną. To czemu go odrzuciła? I nawet nie powiedziała, że jest miły i uroczy! Nic!

Syriusz bąknął coś na pożegnanie i wycofał się. Jego ego wyło rozpaczliwie, a zły dzień zamienił się w dzień obrzydliwy.


I teraz mam do Was pytanie. Kontynuować, czy nie? Opowiadanie sprawdza się jako one-shot, ale gdzieś z tyłu głowy kłębią się pomysły na dalszy ciąg. Jednak jeżeli zadowoli Was takie zakończenie... Piszcie!