Nie mogłam tego nie napisać. Tak po prostu.
Publikowane na DA.
Fanfiction - "Bleach"
11.2009 by EternalCry
"Powrót"
Orihime, Orihime,
dlaczego już nie patrzysz w księżyc?
*
Świat się zmienił. Nie mogła się nadziwić, jak bardzo.
Słońce było jaśniejsze i mniej przyjazne niż kiedyś. Deszcz był chłodniejszy i bardziej oszałamiający niż pamiętała. Chmury były dużo bardziej nadęte i beztroskie niż sądziła.
A wiatr...
Wiatr był porywisty i kapryśny, i zabierał od niej to, co za wszelką cenę chciała zatrzymać w dłoni - na wieczność.
*
Inoue,
dlaczego przestałaś się śmiać? Powiedziałem coś nie tak?
*
Biegła przez park dla samej radości biegania - chciała słyszeć pulsowanie krwi i gwizd wiatru w uszach, chciała poczuć mocną, twardą ziemię pod stopami.
Nie piasek.
Tatsuki, biegnąc z nią razem, śmiejąc się w głos i wyprzedzając ją co chwila, stanęła zdumiona i pochyliła się nad nią z troską.
*
Orihime,
co się stało? Zmęczyłaś się?
*
Gwar dnia palił, palił - pod wieczór czuła się coraz częściej jak poparzona nadmierną radością.
A światło tutejszego księżyca nie koiło rozpalonej skóry.
Może dlatego zaczęła ją dręczyć bezsenność.
*
Inoue.
Czy ty... płakałaś?
*
Gdy pierwszy raz zawołała - "to nie mój dom" - śmiali się.
Gdy powtórzyła te słowa, podszyte przerażeniem i nienawiścią, zaczęli się bać.
Gdy osunęła się na kolana, by wypłakać z siebie tę obcość, zostawili ją samą.
Jak mogli jej pomóc?
Płakała wśród tych czterech obcych ścian tak długo, aż zrobiło jej się słabo.
*
Orihime!
Przestań, nie patrz tak na mnie!
*
W dniu, w którym spadł pierwszy śnieg, siedziała w oknie od świtu, patrząc, jak znany jej świat cichnie i jaśnieje, przykryty białym puchem. I przez krótki ten czas czuła się prawie szczęśliwa.
W końcu jednak ludzie wyszli na ulice, i zbrukali tę złudną czystość.
Nie poszła tego dnia do szkoły.
Wieczorem wymknęła się na dwór, i zgarnęła drżącymi dłońmi garść śniegu - ale był zimny i mokry, i topniał w oczach.
*
Inoue...
Co się z tobą dzieje?
*
W pokoju było ciemno, przez okno wpadało jedynie migoczące światło pobliskiej latarni.
Orihime siedziała naprzeciw zdjęcia Sory i milczała.
Odkąd powróciła - czy to naprawdę był powrót? - nie potrafiła opowiedzieć bratu, co ją spotkało.
Zacisnęła dłonie w pięści.
Sama już nie była pewna, co się tam właściwie wydarzyło.
*
Orihime,
jestem twoją przyjaciółką. Zawsze możesz ze mną porozmawiać.
*
Bawiła się zapięciem bransoletki całymi godzinami.
Nie myślała wtedy o niczym, naprawdę.
Czuła pod palcami zimno metalu, a przed oczami miała zamarznięte na bladej twarzy zielone łzy -
I zazwyczaj udawało jej się w końcu zasnąć.
*
Kobieto,
dlaczego zawsze patrzysz w księżyc?
*
Zaczęła urywać wypowiedzi w pół zdania, nie wiedząc, co chciała powiedzieć.
Zawsze później śmiała się i przepraszała, były to jednak puste słowa.
Kiedy wracał do niej jego głos - cichy, ale wyraźny, jakby znów stał tuż za nią, na wyciągnięcie ręki - zapominała, że to głos umarłego, i milkła, wstrzymując oddech.
Czekała, aż powie coś jeszcze, coś, czego nigdy nie usłyszała.
Ale cisza była mniej bolesna od przestraszonych wołań przyjaciół.
*
Inoue.
Nie wiem, co oni ci tam zrobili, ale musisz o tym zapomnieć. Musisz. Słyszysz mnie, Inoue?
*
Świat się zmienił, i nie mogła tego pojąć.
Był zbyt jaskrawy, zbyt głośny, natarczywy i zatłoczony, by mogła się w nim dobrze czuć.
Wiedziała, że to absurdalne, ale nie czuła się tu już bezpiecznie -
Nawet w towarzystwie ludzi, których wciąż jeszcze miała za przyjaciół.
Być może tylko z przyzwyczajenia.
*
Orihime...
Zmieniłaś się. Oddaliłaś.
*
Raz wydało jej się, że rozdziera się niebo - wybiegła z domu i z oczyma utkwionymi w bezchmurnym błękicie biegła przed siebie tak długo, aż zbrakło jej tchu.
Tak bardzo, bardzo chciało jej się płakać.
A wokół niej życie huczało słoneczną radością.
*
Inoue,
nie możesz nas znowu zostawić!
*
Żegnajcie, beztroskie dni.
Długo patrzyła w zapisane ołówkiem słowa, przypominając sobie ich znaczenie.
Wreszcie uśmiechnęła się gorzko i zatrzasnęła zeszyt.
Pożegnała się wtedy z beztroską raz i na zawsze.
*
Inoue,
proszę, powiedz, dlaczego płaczesz.
*
Był wieczór, a ona znów wyszła na spacer, nie zważając na wiatr i deszczowe chmury.
Wiosna była chłodna w tym roku, wszyscy to powtarzali.
Kiedy tak szła pustą, mokrą ulicą, wydało jej się nagle, że ktoś idzie za nią - i gdy się odwróciła, przez mgnienie oka ujrzała niewysoką postać, nonszalancko trzymającą ręce w kieszeniach.
Krzyknęła z radości i strachu jednocześnie, i rzuciła się w jego stronę - ale ulica zdążyła już opustoszeć.
Nikogo tu nie było, drwiła pustka, gdy Orihime stanęła w bezruchu, wpatrzona martwo w jeden punkt.
Wygięte w podkówkę usta drżały, ale nie popłynęły łzy.
*
Kobieto,
czy ty musisz zawsze tyle płakać?
*
Stała się nerwowa, lękliwa i małomówna.
Inoue tak bardzo spoważniała ostatnio, szeptali ludzie za jej plecami, nic nie rozumiejąc.
Ale ona też nie rozumiała. I nie chciała rozumieć.
Chciała cofnąć czas, ale nie była pewna, jak daleko.
Pragnienie powrotu do zamku pod wiecznie ponurym niebem cierpliwie drążyło jej serce.
*
Kobieto, chodź ze mną -
musisz zrozumieć, że to nie jest propozycja.
*
I wreszcie którejś nocy zrozumiała.
Wstała z łóżka, ubrała się szybko, wsunęła we włosy spinki od Sory, a na rękę bransoletkę od niego - i wyszła z domu, nie kłopocząc się zamykaniem go na klucz.
Nie musiała daleko iść - on stał niedaleko i czekał na nią, lodowaty i niewzruszony.
Zatrzymała się więc i dłuższą chwilę po prostu patrzyli sobie w oczy, nie potrzebując przerywać ciszy zbędnymi słowami.
Księżyc kilkakrotnie wysuwał się zza obłoków i chował za nimi, by wreszcie przykryć się warstwą naburmuszonych, niosących z sobą deszcz chmur.
- Sądząc po ludzku, jesteś szalona - oznajmił w końcu Arrancar, wpatrując się w nią nieruchomo.
- Wiem - odrzekła drżącym głosem, obejmując się ramionami.
Pierwsze krople deszczu uderzyły o ziemię.
- Zastanów się dobrze, kobieto. Oprzytomniej. Tej decyzji nie będziesz mogła cofnąć.
- Wiem - powtórzyła, tym razem mocniej.
Przechylił lekko głowę, analizując jej odpowiedź, i spojrzał jej w oczy.
- Rozumiem - powiedział cicho.
Wbrew sobie, uśmiechnęła się. I zaczęła się śmiać po chwili w głos, przez łzy - bo rozpłakała się, nie wiedząc kiedy ani czemu.
- Kobieto, przestań płakać, i chodź - odezwał się, wciąż tym samym, opanowanym tonem, i podszedł do niej o krok.
Wyciągnął ku niej rękę.
A ona od razu pochwyciła jego dłoń - i nie rozsypał się w pył, stał nadal obok niej, ciepły i rzeczywisty.
Nie słyszała już nic wokół - ani pisku hamulców zabłąkanego nie w porę samochodu, ani krzyku, ani głuchego uderzenia. Nic nie widziała i nie czuła, wpatrzona tylko w jego twarz, mocno ściskająca jego dłoń.
I rozdarło się niebo, i przeszli przez rozdarcie w mroku, razem -
Stała na pustyni, wśród białych piasków i martwych drzew, pod ciemnym niebem, na którym księżyc był tak bardzo, bardzo samotny -
I trzymała Ulquiorrę za rękę.
*
Jeśli tak bardzo chcesz, możemy razem patrzeć w księżyc, kobieto - ale nie widzę w tym sensu.
FIN
