1.

– TO TWOJA WINA!

Siedzący za swoim biurkiem dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, który pił właśnie spokojnie swoją popołudniową herbatkę omal się nią nie udławił, gdy głośny wrzask poprzedził wizytę jego Mistrza Eliksirów, który wpadł przez drzwi z impetem, a jego czarne szaty falowały tak mocno, że wydawało się, że wokół niego buzują ciemne ognie piekielne przedstawiające jego furię. Dumbledore nie był tchórzem – ciężko jest tak mówić o osobie, która pokonała Grindelwalda, wielokrotnie stawiała czoła Voldemortowi i zniosła czterdziestoletni związek z Minerwą McGonagall – ale tym razem odruchowo złapał różdżkę obawiając się temperamentu młodego (z jego perspektywy) mężczyzny.

– Severusie co…

– Ty już dobrze wiesz co! – Po czym zniżył swój głos do szeptu i morderczego tonu, który, gdyby usłyszeli go uczniowie, podniósłby statystyki śmierci wśród angielskiej młodzieży. – Jeśli jeszcze raz wtrącisz się w moje życie i przedstawisz kolejny genialny pomysł, to osobiście upewnię się, że nikt nie odnajdzie twojego ciała.

Chłopak miał tendencje do przesady i melodramatyzmu (dramatyczne wejścia smoka były tego dowodem), więc omijając wszelkie hiperbolizacje, sens jego wypowiedzi był raczej… cóż, bez sensu.

– Nie mam pojęcia o co ci chodzi, mój drogi. Może usiądziesz i porozmawiamy na ten temat?

Widzieliście kiedyś bazyliszka? Nie? Cóż, Dumbledore także go nie widział (przynajmniej w stanie żywym) ale na pewno przypominał w tej chwili Severusa Snape'a. Na szczęście tamten miał wieloletnią praktykę w panowaniu nad swoimi emocjami, więc zamiast udusić go lub potraktować odpowiednią klątwą, po prostu wszedł do kominka i przeniósł się do swoich komnat.

Dyrektor zdążył się uspokoić, gdy drzwi ponownie się otworzyły i weszła przez nie zapłakana Hermiona Granger. Otworzył usta, by spytać się co się stało, gdy ta podeszła do jego biurka i zrobiła coś, czym kiedyś Minerwa zdobyła jego serce, a czego nie zrobił nikt poza nią – spoliczkowała go tak silnie, że spadł z fotela i wybiegła, głośno płacząc. Podniósł się, poprawił szaty, zmiażdżył wzrokiem chichoczącego Fawkesa (tak, feniksy potrafią chichotać i robią to w naprawdę złośliwy sposób) i usiadł, by wrócić do swojej herbaty i zastanowić się nad tą całą sytuacją, gdy drzwi, po raz trzeci w ciągu dwudziestu minut, otworzyły się z impetem. Minerwa, w całej swojej glorii, promieniejąca pięknem i nieziemską wręcz furią nabrała powietrza i zaczęła mówić zduszonym tonem.

– Coś. Ty. Znowu. Zrobił?

Ups… Nie widział jej tak wściekłej od czasu, gdy… Dobra, nigdy nie widział jej tak wściekłej, więc to naprawdę nie zapowiadało się dobrze.

– Minerwo…

– Twoje gierki mogą być prowadzone, ale tylko wtedy, gdy nie wpływają na nikogo innego! Tymczasem Severus omal nie zmiótł mnie z powierzchni ziemi, gdy spytałam się gdzie był przez noc, a panna Granger nie robi nic innego, tylko płacze! COŚ TY ZROBIŁ?

Miał tego dość. Na gacie Merlina, przecież to ON był tutaj dyrektorem! Użył więc swojego najbardziej autorytarnego tonu, którego wobec niej używał bardzo, bardzo rzadko.

– Minerwo, czy to nie jest tak, że najpierw ja coś robię, a potem ty mnie umoralniasz?

– Tak.

Ufff… Spuściła z tonu, więc śmiertelne niebezpieczeństwo minęło.

– Tym razem nic nie zrobiłem, naprawdę.

Westchnęła i usiadła z ciężkim westchnieniem.

– To co się stało?

– Cóż…