Uwagi: Spamano. AU. Ludzie, a może nie tylko. W ramach wyzwania.
Pocałunek 3 – W nos.
Trzy dni z pewnego przypadku, cześć pierwsza.
Wbrew pozorom nie jest trudno rozróżnić Europejczyków. Turyści z Niemiec zawsze mają szerokie, spalone słońcem karki. Anglicy – zarówno kobiety jak i mężczyźni twarz księcia Karola. Skandynawowie są wysocy, jasnowłosi i bladzi jak śmierć. Hiszpanie po prostu głośni. Nawet gdy podróżują samotnie, wydają z siebie okrzyki zdumienia, dzwonią do rodziny lub znajomych i opowiadają. Dużo, szybko i (oczywiście) głośno.
Lovino zawsze uważał, że najłatwiej jest ich okraść.
Jego cel stoi ściśnięty w tłoku rzymskiego metra, dusznego i przepełnionego zapachem ludzkiego potu. Rozmawia przez komórkę, kiwając się w przód i w tył, gdy kolej podziemna przyhamowuje to znów przyspiesza. Lovino ocenia wartość komórki, przesuwa wzrok na naiwnie wypchaną tylną kieszeń spodni. W myślach stwierdza, że takie zachowanie zasługuje na tytuł kretyna roku. Po krótkiej chwili uznaje, że wszyscy Hiszpanie zasługują na ten tytuł.
Lovino nie zna jeszcze jego imienia, ale niedługo się to zmieni. Przeczyta je na dowodzie, który potem wyrzuci. Podobnie jak karty, do których nie zna PINu. Zawsze najważniejsza jest gotówka, a ten idiota ma jej sporo. Lovino zauważył to już wcześniej, gdy Hiszpan kupował bilet.
Wysiadają na Spagni. To zabawne i ironiczne, a Lovino nie narzeka. Schody Hiszpańskie zawsze są zatłoczone. Idealne miejsce na kradzież.
Podąża za Hiszpanem długim tunelem. Zatrzymuje się przy automatach z napojami, gdy ten przystaje przed mapą. W drodze na powierzchnię mijają barwne abstrakcyjne graffiti. Anioła z geometryczną bryłą zamiast głowy, splątane rurki, uśmiechniętą twarz papieża Franciszka. Na zewnątrz wita ich ostre światło i czyste niebo. Duchota nie ulega zmianie. Przechodząc wąską uliczką w stronę Piazza di Spagna, Lovino wita się skinięciem głowy z wróżącym z tarota starszym Drago. Cały czas jednak nie spuszcza Hiszpana z oczu. Razem docierają do schodów i fontanny. Zatłoczonych jak zawsze o każdej porze roku. Tłum Hindusów i Pakistańczyków oferuje zrobienie zdjęcia za opłatą. Ktoś próbuje wcisnąć mu butelkę zimnej wody. Tęga Murzynka zbliża się z naręczem korali, ale gdy widzi jego wzrok, uśmiecha się lekko i omija go.
Reszta dzieje się szybko. Ułamki sekund i Lovino czuje w dłoni przyjemny ciężar portfela. Odchodzi kilka przecznic, zanim do niego zagląda.
Antonio Fernandez Carriedo uśmiecha się do niego ze zdjęcia dowodu osobistego. Lovino, widząc w środku kilka banknotów euro o nominale 50, odpowiada mu tym samym.
Piątkowy wieczór przyniósł odrobinę chłodu wraz z chmurami, które zasnuły niebo.
Lovino przegryzał właśnie kawałek pizzy, siedząc przy niewielkim stoliku na skraju baru i popijał kupioną w promocji colę. Myślał o tym, ile udało mu się dzisiaj zdobyć. Zawartość hiszpańskiego portfela pozwoliłaby opłacić mieszkanie, choć wiedział, że brat mu na to nie pozwoli. Albo co gorsza, zacznie zadawać pytania. Skupił się więc na innym celu. Skuterze. Małym, szybkim i zwinnym. Może z nim znalazłby lepszą pracę.
- Hej!
Z rozmyślań wytrącił go radosny głos pobrzmiewający obcym akcentem. Lovino podniósł raptownie głowę i zastygł na ułamek sekundy. W następnej chwili rozkaszlał się i opluł pitą właśnie colą. Tuż nad nim z szerokim promiennym uśmiechem stał obrabowany Hiszpan we własnej osobie.
Antonio, przypomniał sobie.
- Prze-przepraszam? – odpowiedział, próbując zwalczyć atak kaszlu wywołany gazowanym napojem.
- Mogę się dosiąść?
Lovino nie spodziewał się tego pytania. Przyjrzał się podejrzliwie Hiszpanowi.
- Jest wiele wolnych stolików – zauważył oschle.
- Tak, ale niestety ktoś mnie dzisiaj okradł i nie mam za bardzo pieniędzy na obiad. Może mógłbyś mi pożyczyć trochę drobnych. Co ty na to?
Słysząc to, Lovino prawie zakrztusił się po raz drugi. Spojrzał na Fernandeza jak na wariata, w myślach próbując zrozumieć, w co właściwie teraz grają. Przez kręgosłup przebiegł mu dreszcz, a ręce zaczęły lekko drżeć. Spróbował ukryć to, chwytając mocniej resztkę pizzy.
- Jeśli chcesz zaprowadzić mnie na policję…
- Chcę tylko, żebyś postawił mi obiad.
- Po co?
- Bo jestem głodny! – oznajmił radośnie Hiszpan.
Lovino poczuł, jak coś ciężkiego opada na dno jego żołądka. To już stwierdzone, okradł wariata.
- A potem zaprowadzisz mnie na policję?
- Czemu miałbym zaprowadzić cię na policję? Chcę tylko porozmawiać!
- Nie miałem ciężkiego dzieciństwa jeśli o to chodzi i całkiem dobrze mi się żyje, dziękuję bardzo.
Antonio roześmiał się głośno.
- To dobrze, strasznie nie lubię smutnych historii. Psują smak jedzenia, prawda? – spytał z nieskalanym myślą wyrazem twarzy.
Lovino przyglądał się mu wymowną chwilę. Wreszcie wstał ostrożnie i ruszył do lady, gdzie zamówił kawałek pizzy i butelkę piwa. Hiszpan podreptał za nim i bez słowa, za to nadal z tym samym uśmiechem, wziął wszystko i zawrócił do stolika. W połowie drogi obrócił się i spojrzał na Vargasa.
- A ty? Nie idziesz?
Lovino poczuł, jak jego żołądek skręca się w supeł.
- Chyba muszę do pójść do łazienki – wymamrotał w odpowiedzi.
Antonio pokiwał głową, jakby w całości wierzył w jego słowa, po czym wyszedł na zewnątrz, siadając przy tym samym stoliku, który wcześniej zajmował Lovino. Włoch tymczasem udał się do przeciwległego wyjścia.
Po drodze nawet nie spojrzał na łazienkę.
Lovino wybrał okolicę Schodów Hiszpańskich nie bez powodu. To właśnie tu, w wąskich uliczkach, po których przeciskają się turyści, skutery i smarty, mieszczą się najdroższe sklepy znanych projektantów. Garnitury Armaniego, sukienki Prady, torebki D&G. Wszystko stłoczone na kilku przecznicach i wzdłuż szerokiej Corso, na której zawsze panuje tłok. Tłok jest dobry. Tłum pomaga, a Lovino nie wierzy w swoje umiejętności. Jeszcze mniej wierzy w swoje szczęście.
Poza tym gdy okrada bogatych ludzi, czuje się choć odrobinę usprawiedliwiony.
W sobotę panował skwar.
Lovino trzepnął w irytacji wiatrak (jedyne źródło przyjemnego chłodu w ciasnym spożywczaku), który kaszlnął i przekręcił się jeszcze dwa razy, po czym zmarł nieodwołalnie. Zrezygnowany Vargas opadł na niewygodne plastikowe krzesełko za prowizorycznym kontuarem i westchnął cierpiętniczo. Wprawdzie pracował tylko dorywczo, ale zdążył już wyrobić nawyk odruchowego kasowania wszystkiego, co podtykają mu pod nos spaleni słońcem turyści. Tak naprawdę sklep istniał tylko dla nich. Oferował zimną lodówkę z wodą, colą czy piwem, a prawda była taka, że przy czterdziestu stopniach rzadko potrzebowano czegoś więcej.
Teraz zaś, kiedy wiatrak ostatecznie poległ na polu bitwy, Lovino zaczął zerkać tęsknie w stronę brzęczącej lodóweczki. Ciekawe, czy wyrzuciliby go z pracy, gdyby wetknął w nią głowę.
Pewnie tak, pomyślał. Z całą pewnością nie zamierzał kusić losu.
Kolejna butelka wody pojawiła się przed jego twarzą. Lovino wziął ją bezmyślnie i wystukał kod na kasie, po czym wcisnął kupującemu, posyłając mu przyklejony do twarzy uśmiech.
Uśmiech, który odpowiedział, był zdecydowanie zbyt szeroki.
O nie. Tylko nie on, pomyślał.
Oczy Antonia zdawały się wyrażać dokładnie odwrotne myśli.
Lovino przełknął przekleństwo.
- Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze? – wyartykułował słowo po słowie.
- Przewodnika! – oznajmił radośnie Hiszpan.
- Co?
- Przewodnika! Ktoś musi mnie oprowadzić po Rzymie, a skoro nie mam portfela, nie mam jak…
- Dobrze, już dobrze – przerwał mu syknięciem Lovino. Hiszpan mówił zdecydowanie zbyt głośno.
Był gotowy w tej chwili oddać portfel wraz z całą jego zawartością, byle tylko Antonio i jego głupi uśmiech wymaszerowali przez drzwi wyjściowe wraz z butelką wody.
- Czy to znaczy, że jesteśmy umówieni? – Ten cholerny, szeroki uśmiech.
- Nie, ale na zewnątrz czeka wiele chętnych osób, które mogą pana oprowadzić. Nawet za darmo – zapewnił.
Antonio nie odpowiedział od razu, ale Vargas poczuł na sobie jego lustrujące spojrzenie. Odwrócił wzrok. Nie zrobił jednak tego dość szybko, by nie zauważyć, że hiszpańskie oczy zabłysły czymś na kształt rozbawienia.
- Będę czekał na Terminalu o dwudziestej – stwierdził Antonio i pomachał mu na pożegnanie wychodząc ze sklepu.
Lovino zmiął w ustach przekleństwo i znowu bez większego efektu trzepnął zepsuty wiatrak.
Naprawdę nie chciał przyjść na Terminal, ale to było silniejsze od niego. Docierając przed budynek stacji, na której krzyżowały się dwie i jedyne linie rzymskiego metra, odniósł wrażenie, że robi to, bo jest po prostu ciekaw. Wcześniej rozważał także prozaiczne wyrzuty sumienia, ale nie był aż tak święty. Prędzej odczuwał żal, że nie został zostawiony w spokoju.
Z jakiegoś powodu miał niemal pewność, że Antonio odnalazłby go od razu, nawet jeśli nie zjawiłby się dzisiaj w tym miejscu. A on… Właściwie co? Zadzwoniłby na policję, by poskarżyć się, że okradziona osoba go śledzi?
Och, chciałby zobaczyć miny policjantów odbierających ten telefon.
Ostatecznie spróbował się przekonać, że robi to po to, by zobaczyć głupią minę czekającego Hiszpana. Nie wyszło.
Będąc już na stacji przysiadł na jednej z ławeczek i zasunął na głowę kaptur, który miał przytroczony do kamizelki. Jego istnienie było jedynym powodem, dla którego w ogóle ją ubrał. Miał świadomość, że musi wyglądać idiotycznie. Lovino Vargas, mistrz kamuflażu. Parsknął śmiechem, który zastygł mu na ustach.
Bo on tam było. Antonio Fernandez Kretyn Carriedo faktycznie krążył po stacji jak gdyby nigdy nic. W jednej chwili Lovino uznał, że przychodzenie tu było złym pomysłem.
Wstał energicznie i czym prędzej ruszył do wyjścia. W jego skromnej opinii Hiszpan mógł krążyć tutaj nawet całą noc, to naprawdę nie był jego problem.
Nawet jeśli coś zakłuło go nieprzyjemnie w okolicach żołądka.
Coś innego zaś opadło ciężko na jego bark. Lovino wydał z siebie odgłos gwałtownie wciąganego powietrza.
Nie musiał nawet odwracać się, by zobaczyć kto go zatrzymał. Z jakiegoś powodu już to wiedział.
- Wiedziałem, że przyjdziesz! – oznajmił Antonio.
Radosny ton jego głosu kontrastował wyraźnie z grobową miną Lovino.
- Nie przyszedłem, chciałem tylko zobaczyć jak stoisz tu idiotycznie – odgryzł się Włoch, zanim opanował narastające w nim nerwy.
Hiszpan nie wyglądał na poruszonego.
- Ale nadal przyszedłeś – zauważył. – Czy to oznacza, że choć trochę mnie lubisz?
- Nie.
- Och, szkoda. – Antonio podrapał się po głowie. – Więc co powiesz na jedną noc?
Lovino zamrugał.
- Co?
- Jedną noc. W mieście. Pokażesz mi jakieś dobre kluby, miejsca, gdzie można się zabawić. Rzadko mam do tego okazję – przyznał.
Przez moment wydawał się nawet… Zakłopotany? Nie, Lovino z całą pewnością się to wydawało. Ten idiota nie znał znaczenia słowa „wstyd". Ktoś w dzieciństwie przypadkowo zalał mu tę stronę w książce sokiem i teraz widać było efekty tego niefortunnego zdarzenia.
Włoch westchnął cierpiętniczo.
- Niech będzie. Ale tylko ten jeden raz. A potem zostawisz mnie w spokoju, dobrze?
Hiszpan skinął energicznie. Lovino prawie nie skrzywił się w odpowiedzi.
Prawie.
- I jeszcze jedno. Chcę, żebyś miał świadomość, że niczego nie żałuję – zaznaczył.
- Wiem. – Antonio jeszcze raz pokiwał głową. – Tego też nie będziesz żałował!
Lovino spojrzał na niego wymownie.
Przy odrobinie szczęścia zepchnie go do Tybru i wyjaśni policji, że przecież wypadki się zdarzają. Czasami po prostu ktoś pomaga im swoimi rękoma.
(Tego też nie będzie żałował.)
Lovino musiał przyznać, że naprawdę nie żałuje tego wyjścia. Zrobił to na pięć minut, w chwili, w której Antonio za potrzebą zniknął w klubowej toalecie, a on sam pozwolił sobie na energiczny taniec z mieszkanką Barbadosu o skórze barwy mocnego espresso.
Potem jednak Hiszpan wrócił i od razu odnalazł go w tłumie, przepychając się z drinkami w ręku.
Lovino, znając definicję instynktu samozachowawczego, nie zapytał skąd Antonio miał na nie pieniądze i czemu w takim razie nie wydał je na przewodnika.
Zwrócił uwagę na coś innego.
- Całkiem nieźle tańczysz – przyznał, sącząc powoli i z namysłem Aperol Spritz.
- Ty też! – Antonio nie pozostał mu dłużny.
Robił to cały czas, od kiedy tylko wyszli razem ze stacji. Był głośny, mówił dużo, komentował wiele i to w nieznośnie hałaśliwy sposób.
Lovino jednak zauważył, że mimo tego słowotoku, Hiszpan prawie w ogóle nie mówił o sobie. Odpowiadało mu to. Nie drażniło resztek moralności, jakie w sobie chował i nie czuł się zobowiązany, by odwdzięczać się tym samym. Nie był ciekawym tematem.
- Więc jak ci się tu podoba? – spytał szybko, gdy jego myśli zaczęły krążyć wokół niewygodnych tematów.
Antonio roześmiał się zupełnie bez powodu.
- Jest świetnie! – przyznał z entuzjazmem. – Nic dziwnego, że jest tu tak dużo osób, takie rzeczy nigdy się nie zmieniają.
- Gadasz od rzeczy – wytknął mu Lovino. Po chwili dołożył do tego krzywy uśmiech. – Z drugiej strony nigdy nie gadasz z sensem. Gdzie właściwie się zatrzymałeś? Będzie trzeba powoli iść w tamtą stronę.
Dobiegała już trzecia, a Lovino miał dzisiaj popołudniową zmianę. Chciał się wyspać i uwolnić od męczącego towarzystwa, nawet jeśli zauważył, że bardziej dręczy go fakt, iż spędza czas ze swoją ofiarą, aniżeli sam Antonio. Hiszpan okazał się…
Znośny, dopowiedział szybko w myślach.
Nie zamierzał w tej chwili pozwalać sobie na coś więcej. To nadal był wariat, który ciągle go śledził.
- Och, taki camping przy Via Aureliana. – Antonio machnął niedbale ręką.
Lovino uniósł brwi, a potem wyraz jego twarzy stężał. Spojrzał na Hiszpana jak a idiotę, co tylko odrobinę różniło się od patrzenia na niego jak na kretyna.
- Przecież to dale… - urwał.
A potem zrozumiał. W zrezygnowaniu odstawił niedopity drink na parapet okna i podjął ciężką decyzję.
- Nie ma szans, żebyś o tej porze tam dotarł, ale możesz… - urwał. Zawahał się. Głośnik nad jego głową ryknął ze zdwojoną siłą remixem Lady Gagi. – Możesz przespać się dzisiaj u mnie.
Pozwolił sobie na kolejną przerwą.
- Na kanapie – zastrzegł na wszelki wypadek, żeby Antonio nie myślał, że robi to z czegoś więcej poza brakiem wyboru.
Wprowadził Antonia schodami na sam szczyt niskiej kamienicy, gdzie mieściło się mieszkanie. Starał się ignorować przy tym zaciekawione spojrzenie, które Hiszpan rzucał mu przez ramię, gdy Lovinio siłował się z zamkiem. Wreszcie zardzewiały mechanizm poddał się i zgrzytnął, a Vargas popchnął drzwi i zaprosił zniecierpliwionym gestem towarzysza do środka. W przedsionku przywitały ich schnące obrazy, ustawione sztalugi z nieskończonymi malunkami i zwisające ze ścian białe prześcieradła.
- Jesteś malarzem? – spytał Antonio.
Lovino uśmiechnął się kwaśno.
- Nie. Witaj w pracowni mojego brata.
