94. How to fly
Skrzydła
Chciałem nauczyć się latać.
Stanąłem na skraju i spojrzałem w dół, na bezkres skrzącego oceanu, który wdzierał się żarłocznie w ląd. Pomyślałem, że nic nie może go zatrzymać, że gdyby tylko chciał, mógłby zabrać wszystko. Wyciągnąłem do niego dłoń. Był za daleko, ale czułem bryzę, uderzającą w twarz, rozwiane włosy i słony zapach
Zawsze chciałem nauczyć się latać, od kiedy sięgam pamięcią. Gdy byłem mały rysowałem kawałkiem grafitu koślawe obrazki na skrawkach gazet za centa. W lecie znajdowałem odłupki sypiących się cegieł, odłamki białego wapnia i rysowałem na ponurych ścianach i betonowych chodnikach małe skrzydlate figurki, ptaki i samoloty.
Czasami pokazywałem je matce, kaszlała i spoglądała na nie, a blady uśmiech wyginał jej sine wargi. Klepała mnie po głowie, mierzwiła włosy i mówiła, żebym pokazał je bratu. Robiłem to. Zanosiłem skrawki pożółkłego papieru do lasu krzyży, granitowych płyt i szukałem świeżego kopczyka ziemi, na którym leżała garść zerwanych stokrotek.
Podobały mu się moje rysunki. Wiedziałem to. On sam miał już swoją parę skrzydeł.
Żeby nauczyć się latać zgłosiłem się na ochotnika. Ustawili mnie w długiej kolejce i pokazali tablicę zamazanych znaków. To litery, mówili, ale ja nie widziałem. Chyba mieli rację. Pamiętam jak Dave z sąsiedniej przecznicy przeczytał je wszystkie, ale gdy przyszła moja kolej, litery zmieniły się w ciemne robaczki na kremowym tle. Zgadywałem, ale chyba nie poszło mi za dobrze.
Odesłali mnie do domu. Kupiłem gazetę za dwa centy – podrożała i narysowałem samolot, a potem pokazałem go matce, dużemu kopczykowi w lesie krzyży.
(Małego kopczyka już nie było.)
Moja matka także dostała skrzydła.
Próbowałem znaleźć pracę. Dorabiałem to tu to tam, ale żadna z nich nie była lataniem. Nie poznałem też nikogo, kto dzieliłby moje marzenie. Byłem sam. Trochę zazdrościłem innym. To grzech, wiem, ale to było silniejsze ode mnie.
A potem poznałem jego. W barze przy szklaneczce taniej whiskey irlandzkich emigrantów. Uśmiechnął się do mnie. Znałem ten gest. Tak samo uśmiechali się ci, którzy dali pracę Timowi, zanim szesnaście kul nie przedziurawiło jego ciała.
- Mogę nauczyć cię latać – powiedział.
A ja mu uwierzyłem.
Dlatego stanąłem. Tutaj. Na brzegu. Pode mną ocean szumi lekko, ale go nie słyszę. Tutaj brzmią jedynie klaksony, warkoty silników, przerażone krzyki.
Wołają.
Przymykam oczy, a w uchu słyszę głos.
- Mogę nauczyć cię latać, wystarczy jeden krok.
Odpycham się od czerwonego metalu skąpanego w świetle zachodzącego słońca. I czuję bryzę na twarzy, rozwiane włosy, słony zapach. A potem słyszę szum.
Trochę zazdrościłem mu jego błoniastych skrzydeł. To grzech, wiem, ale to było silniejsze ode mnie.
