Danny pochłonął kolejnego malasadas, że Steve ma ochotę zabrać mu pudełko. Przede wszystkim zaczyna obawiać się, że przy swoim naturalnym bezruchu Williams zatyje się jak inni policjanci z New Jersey. Widział ich kilku w swoim życiu i wiedział jak łatwo nabrać dodatkowych kilogramów, które potem utrudnią pracę w terenie. Danny był świetnym biegaczem i chociaż unikał tego jak mógł, nie najgorzej walczył, ale to jednak nie uspokajało Steve'a tak jak powinno.
- Masz ochotę ze mną poćwiczyć w ten weekend? – spytał niby mimochodem.
Danny spojrzał na pączka w swojej dłoni, z później na niego i zaczerwienił się wściekle. Jego wzrok niemal natychmiast powędrował na brzuch ukryty pod koszulą, a potem zatrzymał się na twarzy Steve'a.
- Sugerujesz, że jestem gruby?! – spytał Danny lekko podniesionym tonem. – Zaraz ci coś wytłumaczę, Steven. Przy tobie każdy jest gruby. Jesteś pieprzonym SEAL, który nie jest w stanie zrozumieć, że inni wyobrażają sobie rozrywkę oraz odprężenie inaczej niż zakatowanie się na śmierć biegiem przez dżunglę. Jesteś dwumetrowym troglodytą, moja waga…
- Hej, hej, hej – powiedział pospiesznie, czując, że sytuacja zaczyna się wyrywać spod kontroli. – Nie, że gruby – dodał. – Po prostu mógłbyś czasem nie żreć malasadas. Zapchasz żyły i nie będziesz nawet wiedział – uświadomił go.
Danny uniósł brew, jakby tego w ogóle nie kupował.
- To niezdrowe żreć tyle tego świństwa – powiedział jeszcze na wszelki wypadek. – I nie biegam po dżungli. Tam nie ma ścieżek – dodał, aby wszystko było jasne.
Danny zbił usta w wąską kreskę.
- Nie chciałem cię urazić, okej? – spytał Steve, ponieważ to milczenie zaczynało go zabijać.
Danny zazwyczaj był tym, który prowadził rozmowy w samochodzie. W zasadzie nawijał jak najęty i on uwielbiał słuchać opowieści o tym, co zrobiła Grace wczoraj albo jakie zajęcia planował dla nich Williams w ten weekend. Co prawda Steve uważał, że chodzenie raz na dwa miesiące do zoo to i tak było zbyt często, ale Danny nie dał namówić się na zaczną wycieczkę po dżungli z córką. A wbrew temu, co Williams sądził, nie mieli tutaj niebezpiecznych zwierząt. Były trasy specjalnie przygotowane dla turystów, a gdyby to było za wiele dla Grace, nie miałby problemu z tym, żeby nieść ją całą drogę. Cholera, nawet nie miałby problemu z uniesieniem Danny'ego.
- Nie miałem nic złego na myśli, po prostu odżywiasz się cukrem. Dobra? – spytał lekko zirytowany.
- Dobra – odparł Danny, ale w jego głosie było słychać ostrzejszy ton.
Kiedy weszli do budynku Kono rzuciła mu jedno z tych swoich spojrzeń, które mówiło, że wiedziała jakoś, że coś schrzanił i miał to natychmiast naprawić. Może powiedziały jej to spięte ramiona Danny'ego alb o fakt, że pocierał nerwowo swoją szczękę. Jednak to przecież nie musiała być jego wina! Chociaż nie przypominał sobie, aby Danny kiedykolwiek go uraził.
Williams po prostu był tak cholernie czuły na swoim punkcie, że Steve czasami nie wiedział nawet, że przekraczał granice. Jaki mężczyzna dostawał szału, kiedy wspominano o jego wadze? Znaczy mógł się spodziewać takiego rozwoju sytuacji – Danny nie lubił, kiedy Steve krytykował jego mieszkanie, sposób ubierania się czy odżywiania. Jednak do cholery martwił się, bo obaj przekroczyli tę magiczną granicę, gdy ich metabolizm radził sobie ze wszystkim z oka mgnieniu. Danny był w świetnej formie, ale przy tylu malasadas, od których wydawał się uzależniony i krewetkach Kamekony nikt długo by nie pociągnął.
Sam zaczynał przybierać na wadze.
- Szefie – zaczęła Kono.
- Wiem – warknął, spoglądając w stronę biurka, w którym zamknął się Danny.
Na biurku Williamsa leżała sporej wielkości paczka. Danny obejrzał ją z mało zainteresowanym wyrazem twarzy, a potem rozciął pudełko.
- O co znowu poszło? – spytała Kono, podając mu jeden ze swoich raportów.
Podpisał go nawet nie czytając. Danny tego nie cierpiał, ale czuł, że będą mieli kilka cichych dni, ponieważ Williams nigdy łatwo nie wybaczał. A on jeszcze nie przeprosił. Wiedział jednak, że to jest jedyne, co mogło zapoczątkować długi proces, który przechodził Danny, aby zapomnieć mu cokolwiek. Tak stało się z postrzałem tego pierwszego dnia, gdy byli razem na akcji. I przy każdej mniejszej rzeczy.
Kiedy spojrzał na biuro Danny'ego, żaluzje były zasłonięte. Kono musiała również to zauważyć, bo zmarszczyła brwi i spojrzała na niego jeszcze tylko bardziej wściekła, zwiększając u niego tylko poczucie winy.
- Szefie – powiedziała tylko jedno słowo, a było w nim tyle dezaprobaty.
- Zasugerowałem, że powinien trochę poćwiczyć – odparł, próbując się bronić przed tym szaleństwem. – Nie mam prawa się o niego martwić? Dlaczego to moja wina a nie jego? Chciałem dobrze – zaczął.
- Powiedziałeś mu, że jest gruby? – spytała Kono z niedowierzaniem. – To było ostre. Niedawno rozstał się z Gabby – przypomniała mu.
- Nie gruby – wysyczał. – Po prostu… je niezdrowo. To nie jest jedzenie dorosłego mężczyzny. I może źle dobrałem porę, ale… - urwał.
Nie bardzo nawet wiedział co dodać.
ooo
Danny siedział w swoim biurze ponad dwie godziny. Żaluzje pozostały zasłonięte i chociaż nie był to pierwszy raz, gdy Williams się od nich odciął, miał wrażenie, że jednak tym razem naprawdę przeginali. Mógł przecież pisać swoje cholerne raporty przy otwartych drzwiach. Nie wszedłby do środka nie proszony. No może spróbowałby, ale żaluzje wcale go nie powstrzymywały.
Chin i Kono zresztą nie byli niczemu winni, a wydawać by się mogło, że Danny odcinał się od nich wszystkich, obarczając pozostałą część drużyny winą za jego za długi język. Może i lubił się wtrącać, ale przecież nie zrobił tego po raz pierwszy. Dokuczali sobie na temat swoich nawyków przez cały czas. Danny notorycznie narzekał na jego zbyt wczesne wstawanie, gdy spał na jego kanapie. Wtedy przynajmniej jadł o wiele lepiej, bo Steve upewniał się, że obaj mieli przed sobą pożywne śniadania zanim wyszli do pracy. Różnica polegała na tym, że Danny bez wypicia kubka kawy nie funkcjonował.
Dlatego też czekał uparcie na wybicie godziny dziesiątej, gdy Williams zawsze wymykał się po swoją ambrozję. Miał plan – jak zawsze. Chciał złapać Danny'ego na korytarzu i przeprosić go, żeby to wybaczenie było w drodze. Nie potrafił sobie za bardzo radzić, gdy nie rozmawiali. To po prostu nie było normalne, a biuro bez ciągłych żartów i dąsów Danny'ego było po prostu upiornie puste.
Minęła dziesiąta i nie miał pojęcia nawet, że stał w swoich drzwiach dobre dwadzieścia minut. Kono rzuciła mu jedno z tych spojrzeń, które mówiło, że coś jest nie tak i należało natychmiast zareagować. Ruszył więc w stronę biura Danny'ego, ale drzwi otworzyły się zanim zdążył przejść połowę drogi. Williams zerknął na niego niepewnie, a potem spojrzał kolejno na Kono i China wzrokiem, którego Steve nie widział jeszcze nigdy wcześniej.
- Danny – zaczął, zbierając się w sobie, ponieważ przeprosiny nigdy nie należały do najłatwiejszych.
- Muszę wyjść Steve. Porozmawiamy później – odparł mężczyzna całkiem spokojnie.
- Chciałem tylko – spróbował ponownie, ale Danny wyminął go bez żadnego problemu, nawet nie zwalniając.
- Muszę wyjść, wpisz mi dzień wolny albo cokolwiek – rzucił Williams jeszcze, znikając za zakrętem.
Kono zmarszczyła brwi, spoglądając na niego, jakby wszystkie jej instynkty krzyczały, że działo się coś złego. I pewnie nie powinien tego robić, ale otworzył drzwi biura Danny'ego i spojrzał do środka. Otwarte okno wprowadzało trochę świeżego powietrza, a raporty równo ułożone leżały obok laptopa, który Williams sporadycznie włączał. Wszystko wyglądało normalnie, więc Danny zapewne faktycznie zajmował się dokumentacją.
Chin westchnął opierając się o framugę drzwi, po cichu oceniając zapewne jego szperanie w cudzych rzeczach. Danny zapewne wściekłby się, gdyby wiedział. Steve jednak potrzebował wskazówek.
- Coś jest nie tak – powiedział z pewnością w głosie.
- Czy Danny kiedykolwiek coś przed tobą ukrył? – spytał Chin spokojnie. – Jeśli ma coś do ciebie to na pewno przyjdzie ci to wygarnąć – poinformował go Chin.
I faktycznie mniej więcej tak to się odbywało. Danny dopraszał się swoich przeprosin tak długo aż je dostał w końcu. I może to była dobra metoda, bo Steve nie lubił przyznawać się do błędu, a Williams wymuszał to na nim za każdym razem. Więc mimo wszystko mógł iść na przód.
ooo
Danny wsunął się na siedzenie pasażera następnego ranka i wyglądał tak, jakby nic się nie stało. Steve miał jednak wrażenie, że wszystko uległo zmianie. Podał mu z tylnego siedzenia całe pudełko malasadas i Williams spojrzał na pączki, jakby do końca nie nadążał.
- W przeprosiny - przyznał Steve. – Mam nadzieję, że twoje wybaczenie jest w drodze. Wczoraj wyszedłeś z biura…
- Nie jesteś zbyt subtelny – odparł Danny, nie pozwalając mu dokończyć.
Oczywiście, że Steve chciał wiedzieć co jest grane. Danny przeważnie nie zamykał się w sobie.
- Musiałem coś załatwić – odparł mężczyzna krótko i chyba na tym zamierzał skończyć rozmowę na ten temat. – I wybaczam ci nazwanie mnie grubym – dodał trochę złośliwie.
- Nie nazwałem cię grubym – warknął Steve. – A nawet jeśli złapałbyś kilka dodatkowych kilogramów, jakie to miałoby znaczenie? – spytał, przewracając oczami. – Dla mnie żadnego. Po prostu nie chcę za dwadzieścia lat odwiedzać cię w szpitalu, bo dostałeś zawału – dodał.
- Och… Steve, to prawie słodkie – prychnął Danny i wepchnął sobie pączka do ust.
Właśnie miał nazwać go 'Danno', ponieważ to była jego najlepsza droga obrony, gdy telefon Williamsa zaczął wygrywać całkiem znajomą nutę. Ku jego zaskoczeniu Danny jednak nie przeklął, ani nie skrzywił się na widok imienia Rachel na wyświetlaczu. Odebrał też od razu i Steve'owi przez myśl przeszło, że może coś stało się z Grace, ale wtedy Danny nie ukrywałby tego. Pojechaliby nawet obaj do szpitala. Grace zawsze cieszyła się na jego widok.
- Cześć Rachel – powiedział Danny i w jego tonie nie było wrogości. – Dziękuję za wczoraj – dodał dokładnie tym samym tonem, ale tam gdzieś tkwiła wdzięczność i coś we wnętrznościach Steve'a skręciło się boleśnie. – Nie, nie mogę teraz rozmawiać – ciągnął dalej, zerkając na Steve'a, jakby sądził, że on zajmie się na poważnie prowadzeniem samochodu i nie zauważy tego.
Jak do tej pory Danny nie miał nawet problemu warczeć na Rachel przy nim. Rozmawiał z córką podczas jazdy samochodem podczas pierwszej wspólnej sprawy, a znali się krócej niż dwanaście godzin. Nie bardzo wiedział co o tym myśleć i nie chciał czuć się zraniony, ale jednak coś nieprzyjemnie zaciskało się wokół jego krtani.
Danny podziękował jej jeszcze raz, a to się nie zdarzyło w historii ich znajomości nigdy dotąd. Wydawać by się mogło, że prawie się pogodzili. I naprawdę chciał być szczęśliwy szczęściem Danny'ego, ale to było trudne, gdy nic nie układało się w całość. Gdzieś w przeszłości nastąpił przeskok i czuł się tak, jakby zaraz miała nadejść zombie apokalipsa. Danny i Rachel zaczęli się dogadywać po zatruciu sarinem, które Williams ledwo przeżył. Porwanie Grace jednocześnie zbliżyło ich do siebie jak i oddaliło. Danny postrzelił Stana i chociaż mężczyzna mu na to pozwolił – Peterson miał rację – podzieliło ich to na zawsze. A przynajmniej tak sądził, bo Williams częściej odwiedzał córkę, ale między nim i Rachel nie było dawnego ognia. Nawet ich sporadyczne od tamtej pory kłótnie wydawały się nie mieć tego czegoś – uczuć, emocji, które nie wygasły podczas rozwodu.
A teraz Danny dziękował jej i to było dla Steve'a po prostu za wiele.
- Zobaczymy się dzisiaj wieczorem? – spytał Williams i z jego ust wydobyło się długie westchnienie. – Grace ma dzisiaj ten sprawdzian, wyślij mi smsem jak się czuła. Wiem, że nie lubi matematyki – dodał mężczyzna i zamilkł, słuchając odpowiedzi byłej żony. – Dzięki. Do zobaczenia i trzymaj się ciepło w tym piekle – rzucił jeszcze i ku zgrozie brzmiało to jak żart, chociaż na tyle sztywny, że śmiech Rachel w słuchawce też był wymuszony.
Steve starał się zwracać uwagę na drogę, ale nie potrafił. Danny milczał przez moment, a potem ugryzł kolejnego pączka.
- Przepraszam za wczoraj – powiedział w końcu Williams.
- Jeśli było coś nie tak z Grace… - zaczął Steve.
- Nie, nie. Musiałem spotkać się z Rachel – przyznał Danny i chyba to kosztowało go sporo. – Nie powinienem był cię olać. Po prostu… - urwał.
- Zamierza znowu cię pozwać? – spytał Steve, chociaż wiedział, że to ślepy zaułek.
Słyszał ich rozmawiających z sobą jeszcze minutę temu. Nie chciał po prostu, żeby znowu zapadła między nimi ta niewygodna cisza.
- Nie, nie – powiedział pospiesznie Danny. – Grace nie lubi matematyki – dodał i jeśli zamierzał sprzedać mu coś tak słabego, Steve nie wiedział jak zareagować.
Nie uwierzył mu oczywiście, ale znał Danny'ego na tyle długo, aby wiedzieć, że jeśli będzie naciskać, skończy się to kłótnią. Nic nie mogło zmusić Williamsa do milczenia i nic nie mogło sprawić, żeby zaczął mówić.
- Jesteśmy przyjaciółmi, wiesz o tym, prawda? – spytał Steve i nie wiedział nawet dlaczego jego głos był tak przyduszony.
Nie był zazdrosny o Rachel, ale ich dziwna więź, która się objawiła wraz z tym niespodziewanym telefonem, wytrąciła go z równowagi. Danny przeważnie rozmawiał o swoich problemach z nim. Nawet kiedy coś działo się z Grace, dzwonił najpierw do niego, gdy nie byli akurat razem, a dopiero później wybierał numer Rachel. Rzadko jednak rozłączali się w ciągu dnia. Byli partnerami i obaj pilnowali swoich tyłów podczas akcji. Prywatnie Danny wyciągnął go z niewoli u Wo Fata, ryzykując własne życie w środku pieprzonej Korei Południowej. Steve skoczyłby dla niego w ogień. Na razie tylko wpadł przez okno, ale to był dopiero początek.
Brak zaufania, którym go teraz obdarzano, nie był czymś, z czym potrafił sobie poradzić.
ooo
Danny zamknął się w biurze kolejnego dnia, ale jego żaluzje pozostały u góry, więc mogli zobaczyć jak pochyla się nad całymi stertami dokumentów, które Chin z przyjemnością na niego zrzucił, gdy tylko przysłało je biuro gubernatora. Roczne podliczenia nigdy nie należały do ich najbardziej ulubionych, ale Williams ten jeden raz nie zaprotestował.
Wydawał się niemal spokojny, kiedy wyliczał ile sprzętu zużyli do akcji. Jak wielkich szkód narobili. I zapewne używał bardzo wielu eufemizmów, które miały uratować tyłek całemu Five Oh. Kono starała się pracować przy swoim komputerze, ale jej wzrok padał co rusz na Williamsa i Steve'owi zaczynała się udzielać nerwowość całego oddziału.
Nawet Chin wydawał się zaniepokojony w swój stoicki sposób.
Prawie podskoczył, gdy dostał smsa i zerknął niepewnie na Kono, ponieważ dzielił ich korytarz.
widziałam wczoraj jak Rachel całowała Danny'ego
Nie bardzo wiedział jak powinien na to zareagować, więc zmarszczył brwi i spojrzał na nią, jakby chciał spytać – i co mnie to obchodzi? Chociaż w zasadzie zaczynało się w nim gotować. Jeśli Danny wrócił do niej, mógł powiedzieć. Steve byłby szczęśliwy za niego. Za ich obu, a nawet troje, bo za Grace również. Niekoniecznie byłby szczęśliwy za Rachel. Pomimo tego, że Danny sądził, iż się świetnie dogadywali, tak naprawdę była to tylko kurtuazja. Mógł wypić brytyjską herbatę, odpowiedzieć na kilka pytań, ale to nie czyniło ich przyjaciółmi.
nie całowała „całowała", po czole, bardziej jak matka całuje dziecko
Kolejny sms Kono wiele nie wyjaśnił, ale Danny spojrzał na niego, jakby wiedział doskonale, że coś kombinują. Steve starał się schować swój telefon, ale to na niewiele się zdało.
wiem, że grasz w Angry Birds, zamiast przewalać raporty
Tym razem to była wiadomość od Danny'ego, który uśmiechał się dumny z siebie, jakby wiedział, że przyłapał go na gorącym uczynku. Steve odłożył telefon tak, aby to było doskonale widziane z okna biura Danny'ego i uniósł do góry długopis, którego i tak nie zamierzał dzisiaj użyć. Widział jak Kono zesztywniała na swoim fotelu, starając się nagle pogrzebać we własnych papierach. Danny zapewne jej nie widział i byłby wściekły, gdyby się dowiedział, że plotkowali o nim za jego plecami. Fakty były jednak takie, że martwili się i mieli do tego wszelkie prawo. Pozornie nic się nie zmieniło. Danny dalej ujadał na temat granatów w samochodzie i narzekał na brak wsparcia. Komentował głośno jego garderobę. Dokuczał Kono i nie tykał China, ponieważ po prostu nikt nie tykał China. Chin był zbyt zen na ich zabawy.
A jednak wszystko się zmieniło. Nie było w tym emocji. I przede wszystkim nie było w tym Danny'ego.
