betowała w całości okularnicaM :*
Galeria była zatłoczona i nie był przyzwyczajony do takich tłumów. Starał się trzymać blisko Bucky'ego, ale ten szybko zniknął z Peggy przy bufecie. A Steve nie mógł odejść od swoich prac. Kołnierzyk zaczynał mu się wpijać w szyję, co nie powinno być tak dziwne – ostatni raz ten garnitur miał na sobie podczas bierzmowania. I nie wierzył, że się ponownie w niego zmieścił. Nietknięty nadal kieliszek wina w jego dłoni zaczynał mu ciążyć.
- Wszystko w porządku, Steve? – spytała Margaret, podchodząc w końcu do niego.
Zapewne powinien jej podziękować, że zechciała wystawić jego obrazy w swojej galerii, ale nie potrafił wykrztusić ani słowa. Tych ludzi było za dużo, ich przyciężkie perfumy zaczynały go dusić, a najgorsze było to, że jego znajomi gdzieś zniknęli zostawiając go na pastwę tłumu. A gdyby ktoś podszedł i spytał o cokolwiek?
Mógł godzinami rozmawiać o Krasner i jak bardzo kobieta nigdy nie powinna była zostawać żoną Pollocka. Może i małżeństwo było szczęśliwe, ale tak mało osób słyszało o niej. Peggy wbiła mu do głowy chyba wszystko, czego jego profesorowie nie powiedzieli. Z drugiej jednak strony ona była na socjologii, co dziwnie czasem przypominało mu obóz wojskowy dla feministek.
Tak czy siak – potrafiła obronić i siebie i jego. A on był na tyle feministą, że nawet czasem jej na to pozwalał. Miał świadomość tego jak wielkie szanse miał z kimkolwiek, gdy astma brała nad nim kontrolę.
Dokładnie tak jak teraz.
- Oddychaj, Steve – powiedziała Margaret.
Wyciągnął z kieszeni marynarki inhalator, nie przejmując się tym, że kilka osób rzuciło mu nieprzyjemne spojrzenia. Może gdyby była tutaj Peggy – pogapiłaby się na nich w odwecie, ale ona zniknęła. Podobnie jak Bucky.
- Spokojnie, Steve. Jesteś świetnym artystą, ale musisz nauczyć się sprzedawać własną osobę – powiedziała Margaret.
I doskonale o tym wiedział. Problem polegał na tym, że nie był w stanie.
- Margaret, słonko – powiedział ktoś tuż za nim. – Znowu bierzesz pod skrzydła jakieś zagubione dziecko?
Steve odwrócił się, żeby zaprotestować. Miał ukończone dwadzieścia jeden lat i utrzymywał się od dłuższego czasu. Jego Ma' nie nazywała go inaczej niż dorosłym. Mógł wyglądać jak podlotek, ale to nie zmieniało tego kim był. A przynajmniej tak mówiła Peggy, która uważała, że przebłyski jego pewności siebie były całkiem obiecujące. Nawet jeśli się jawiły jako bunt przeciwko cudzym osądom.
Mężczyzna przed nim nie wyglądał jednak na przedstawiciela 'tłumu'. Odstawał tak jak tylko mógł. I nie chodziło bynajmniej o garnitur czy coś w tym rodzaju. Steve widział dostatecznie wielu przedstawicieli establiszmentu, aby wiedzieć, że facet spełnia wszystkie tamtejsze normy. Marynarka szyta na miarę, dopasowana koszula, która podkreślała tylko mięśnie mężczyzny. Drogi na pierwszy rzut oka zegarek dopełniał tylko całości – podobnie jak równie lśniący uśmiech.
Steve nie mógł się nie zastanawiać jak hoduje się taki zarost. Jego własne kępki wołały o pomstę do nieba, a Bucky cały czas z niego żartował.
- Tony – powiedziała Margaret radośnie. – Doskonale, że tutaj jesteś. Chciałam ci przedstawić Stevena Rogersa, naszą wschodzącą gwiazdę.
- Wszyscy są twoimi wschodzącymi gwiazdami, Marge – odparł mężczyzna mrugnął do niej porozumiewawczo.
Ku zdziwieniu Steve'a Margaret zachichotała jak pensjonarka. Nigdy nie widział jej takiej. I nie miał zresztą okazji powiedzieć ani słowa, bo kobieta spojrzała ponad jego głową i sądząc po jej wzroku, zaraz miała ich opuścić. A Steve nie mógł zostać z tym mężczyzną sam na sam.
- Zostawiam was chłopcy i Tony, bądź grzeczny – dodała Margaret i rozpłynęła się w tłumie, zanim zdążył zareagować.
W dłoniach nerwowo wciąż ściskał inhalator i kiedy odwrócił się ponownie – Tony – mężczyzna, z którym zostawiła go kuratorka wystawy przyglądał mu się badawczo. Oczy faceta były naprawdę niezwykłe. Widać było, że jest między nimi spora różnica wieku, ale jednocześnie w tych źrenicach było więcej ognia niż we wzroku niejednego nastolatka. Steve potrafił dostrzegać takie szczegóły. Jak fakt, że te dłonie nie były wypielęgnowane w salonach – widział wyraźnie pozostałości po odciskach, jakby mężczyzna czerpał przyjemność z fizycznego wysiłku.
- Inhalator to część twojego imidżu? – spytał ciekawie Tony i w kąciku jego ust majaczył lekki uśmieszek.
Steve nie potrafił ocenić czy mężczyzna z niego kpi, ale w zasadzie nie miał powodu, aby podejrzewać go o najgorsze. Wszyscy byli tutaj sztywnie uprzejmi.
- Uhm , chyba tak. Tak, z pewnością można tak powiedzieć – przyznał, kompletnie zaskakując Tony'ego. – Mam astmę. Inhalator jest zawsze ze mną. To raczej stała część mojego ubioru – wyjaśnił, czując się trochę jak idiota.
Nie spodziewał się, że Tony roześmieje się tak dźwięcznie. I jak oniemiały oglądał ten spektakl. Mężczyzna odchylił głowę lekko w tył, odsłaniając całe jabłko Adama, które pracowało, gdy śmiech rozbrzmiewał. W kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki, ale to wcale nie ujęło urodzie Tony'ego. Jeśli – to dodało mu charakteru.
Steve nigdy nie uważał się za jednego z tych, którzy lubią starszych mężczyzn. W zasadzie oceniał cudzą urodę z punktu widzenia bardziej artysty. Widział linię ich ust i wiedział jak pędzel należałoby sunąć po płótnie. W przypadku Tony'ego nie był jednak pewien jak oddać całą tę ekspresję.
- Artysta, a do tego dowcipny – odparł mężczyzna i pokiwał z niedowierzaniem głową. – A co powiesz o swoim garniturze? – spytał ciekawie i Steve zamarł.
Peggy mówiła mu, że nie powinien się wstydzić tego kim jest, ale wydawało mu się, że Tony lekko się z niego nabija.
- Jeśli chciał mnie pan obrazić… - zaczął ostrożnie, ale mężczyzna uniósł dłonie do góry w obronnym geście.
- Kto tu mówi cokolwiek o obrażaniu, Steve – powiedział Tony, dziwnie akcentując jego imię. – Ta wystawa jest tak nudna jak tylko może być. I nie wiem jeszcze jaką rolę w niej spełniasz. Ten garnitur wygląda, jakby był modny… - urwał Tony. – W zasadzie nigdy. Zastanawiam się kim jesteś – dodał, kompletnie nieskrępowany faktem, że jednak rzeczywiście obraził Steve'a.
Jednak w jego tonie nie było ani nutki sarkazmu. Tony mówił, jakby mieli do czynienia z czymś oczywistym. I Steve wiedział, że jego garnitur nie do końca osiąga standardy. Kurator jednak zadzwoniła do niego w ostatniej chwili i nie chciał tracić takiej okazji. Peggy zresztą powiedziała, aby udawał hipstera, bo to obecnie modne. Nie wiedział jednak jak to się miało do tego, że powinien jednocześnie być sobą.
Tony przyglądał mu się ciekawie, wiec Steve westchnął.
- To mój garnitur z bierzmowania – przyznał, starając się nie czerwienić. – Margaret zadzwoniła w ostatniej chwili, a ja nie kupuję takich rzeczy… - wyjaśnił, ale w kącikach oczy Tony'ego znowu pojawiły się zmarszczki, gdy mężczyzna śmiał się w najlepsze.
Steve nie potrafił oderwać od niego wzroku. W Tonym było coś irytującego, ale też równie ujmującego. Nigdy chyba nie spotkał osoby tak złożonej i skomplikowanej.
W ustach mężczyzny zamarł śmiech i to było jak cisza po wybuchu. Steve nie był pewien, dlaczego odebrano mu ten dźwięk. Nigdy nie był specjalnie dowcipny, ale najwyraźniej rozbawiał Tony'ego, a to był jakiś cud.
- Ty nie żartujesz, prawda? – spytał mężczyzna i między jego brwiami pojawiła się zmarszczka. – Skąd jesteś? – zainteresował się Tony.
- Z Brooklynu – odparł Steve niepewnie.
Tony skinął głową, jakby przyjmował to do wiadomości. Steve nie wiedział czy Brooklyn to dobrze czy źle. Nie mógł narzekać na sąsiedztwo, a i Ma' miał się kto zająć. Wpadał do niej tak często jak mógł, ale to mama Bucky'ego w tych dniach siedziała z nią więcej. Peggy zawsze starała się o przygotowanie ciasta, gdy w niedziele wybierali się z rodzinami do kościoła.
- I co tutaj robi chłopak z Brooklynu? – spytał Tony, kompletnie go zaskakując.
Steve zapewne powinien spodziewać się jadu w głosie. W końcu nie mieszkał na Manhattanie jak dwóch malarzy tutaj. Jednak Tony wydawał się faktycznie zainteresowany.
- Margaret wybrała moje obrazy na wystawę – odparł spokojnie i zerknął na ścianę za sobą.
Tony minął go i wypijając po trochę ze swojego kieliszka, podchodził do każdego z jego malowideł. Nagle czuł się jeszcze bardziej skrępowany niż wcześniej. Jeśli komuś nie odpowiadało to kim był - to nie miało, aż takiego znaczenia. Przyzwyczaił się do tego, że patrzono na niego z kpiącymi uśmieszkami na twarzach. Peggy nazywała to syndromem modeli Calvina Kleina. Tony zapewne wyglądałby idealnie w ich bieliźnie. Steve'a chciano by dokarmić.
Jednak ocenianie jego sztuki – to była całkiem inna sprawa kaloszy. Przede wszystkim przez to, że czuł się zawsze tak, jakby ktoś oglądał z bliska jego duszę. I czuł się skrępowany. Tony zresztą nie ominął żadnego z obrazów. I nie mówił nic przez całe długie minuty. Steve nie był przyzwyczajony do tak wnikliwych ocen poza szkołą. Bucky rzucał okiem na jego 'bohomazy' i mówił, że są świetne. Peggy komplementowała linię i kolorystykę, ale nie znała się tak naprawdę. Oceniała wszystko pod względem estetyki, a nie przekazu.
Coś mówiło mu, że Tony próbuje go rozgryźć i nie wiedział jak się z tym czuć. Być może mężczyzna posiadał nawet dzieła wielkich mistrzów na wyłączność. Mógł być równie dobrze ekscentrycznym kolekcjonerem. Steve starał się takich unikać. Zadawali trudne pytania. Nie chciał dorabiać teorii do swoich obrazów, podczas gdy malował po prostu to co czuł i co widział.
- Świetna robota, panie Rogers – powiedział nagle Tony, odwracając się w jego stronę. – Jeśli moja opinia oczywiście się liczy.
Steve wyprostował się lekko, trochę zaskoczony zmianą tonu.
- Oczywiście, że ma znaczenie – odparł z pewnością.
Tony nie był jego przyjacielem, nie musiał go komplementować.
- Z pewnych względów sam uważam się za artystę – podjął Tony, obracając kieliszek w dłoni. – Chociaż zapewne większość tutaj wyśmiałaby mnie – ciągnął dalej, tylko wzmagając ciekawość Steve'a. – Konstruuję roboty – przyznał.
Steve zamrugał i nagle uderzyło go, że to dziwnie pasowało do złożonej osobowości Tony'ego. Mężczyzna był wysoce inteligentny, nie można mu było tego odmówić. I miał w sobie coś nowoczesnego. Peggy czasami śmiała się, że on sam zatrzymał się w ubiegłym wieku, ale co było złego w tym, że otwierało się kobietom drzwi?
- Łączysz – powiedział Steve, nagle pojmując o co chodzi. – Skoro budujesz, tworzysz, a skoro tworzysz, jest to artyzm. Malarstwo to też łączenie. Detali w spójną całość. Jeśli coś do siebie nie pasuje, nie działa. Brakuje tam emocji – odparł i przygryzł wnętrze policzka, bo Tony spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, jakby to była ostatnia rzecz, której się spodziewał. – Przepraszam, plotę głupoty – powiedział pospiesznie Steve.
- Nie, właśnie nie – odparł Tony. – Nigdy nie sądziłem jednak… - urwał i zmarszczył brwi, dostrzegając coś ponad ramieniem Steve'a.
Odwrócił się instynktownie i oczywiście dostrzegł piękną kobietę, która wpatrywała się zirytowana w Tony'ego. Nie wiedział czego się spodziewał, ale coś nieprzyjemnego pojawiło się w jego gardle. Rozmowa była cudowna, nigdy nie czuł się bardziej żywym i zrozumianym. Ale oczywiście mężczyźni tacy jak Tony, mieli u boku piękne blondynki. I Steve nie wiedział nawet jak mógł przegapić ten drobny szczegół.
- Obawiam się, że jestem spóźniony na kolejne spotkanie – powiedział Tony i spojrzał na niego z dziwną intensywnością.
Steve nie spodziewał się, że mężczyzna wyjmie ze swojej kieszeni wizytownik.
- Zadzwoń do mnie – powiedział Tony i nie była to prośba, ani rozkaz.
Zanim Steve zdążył cokolwiek powiedzieć, mężczyzna już wracał do swojej towarzyszki, a on sam stał jak idiota z wizytówką w dłoni. Bucky zmaterializował się tuż obok niego wraz z Peggy, której głęboka zmarszczka między brwiami i zaciśnięte usta nie wróżyły niczego dobrego.
- Kto to był? – spytał Steve.
- Tony Stark – odparła Peggy cierpko, zabierając wizytówkę z jego dłoni. – Lepiej o nim zapomnij. On się nie umawia – dodała, krzywiąc się lekko.
- Ja nie… - zaczął, ale spojrzała na niego wymownie.
- Widziałam jak na niego patrzyłeś. Wiem, że widzisz obraz doskonały, ale… - urwała i westchnęła.
- Tylko rozmawialiśmy – powiedział, czując całkiem dobrze znajomą złość. – Był zainteresowany moimi obrazami.
Peggy pokiwała głową, jakby nie była kompletnie zaskoczona. Nienawidził, gdy traktowali go w ten sposób. Jakby wszyscy wokół stanowili zagrożenie. Wbrew temu co sądzono, potrafił o siebie zadbać. I cokolwiek Peggy sądziła o Tonym – nie rozmawiała z nim jeszcze kilka minut temu o sztuce.
Z przykrością musiał stwierdzić, że sieć jest okropnym miejscem. Dotychczas nie miał tak wiele wolnego, aby bliżej przyjrzeć się plotkom. Skupiał się głównie na wiadomościach z Afganistanu czy Iraku, gdzie ich chłopcy walczyli w imię sprawiedliwości. A przynajmniej tak początkowo mu się wydawało, ale kolejne doniesienia prasowe i wątpliwości dotyczące powodów tej wojny – zaczynały coraz bardziej go niepokoić. Jego babcia opowiadała mu o II wojnie światowej, gdzie walka miała sens. Gdzie ewidentnie walczono po dobrej stronie. Teraz światem rządził pieniądz, a on się po prostu gubił.
Nigdy nie przyszło mu do głowy, że jest tak wiele kolorowych czasopism. Pożyczył od Peggy kilka, a potem zerknął na artykuły o Tonym. Sądził, że doniesienia będą dotyczyły robotów lub firmy mężczyzny, ale więcej w nich było zjadliwych plotek. I Steve jakoś nie dostrzegał pomiędzy tymi słowami Tony'ego, którego poznał osobiście.
Peggy twierdziła, że to jest skutek czaru, który Stark roztaczał wokół ludzi. Jakoś w końcu musiał zwabiać do siebie te supermodelki i oczywiście modeli Calvina Kleina. Steve nie miał wątpliwości, że prasa kolorowa szuka tanich sensacji, ale to wszystko podzielone nawet przez dziesięć – przerażało go. Tony był milionerem, ale to akurat wiedział od samego początku. Geniuszem – w tej kwestii Steve nie miał wątpliwości. Jednak jego katolicka matka zapewne powitałaby go znakiem krzyża, gdyby kiedykolwiek przyprowadził go do domu.
Steve zresztą nie miał wątpliwości co do tego, że Peggy miała jednak trochę racji. Tony się nie umawiał. Może po prostu taki był styl ludzi jego klasy. W końcu rozwodzili się na porządku dziennym, a najmilszą rzeczą, którą można było powiedzieć o Starku to fakt, że nie miał za sobą nieudanego małżeństwa. Kilka dziewcząt chyba liczyło, że z ich związku wyjdzie coś więcej, ale Steve'a skręcało na widok drogich pierścionków, które Tony im kupował. Nie pozostawiało to żadnych wątpliwości. I Steve nie mógł jakoś pozbyć się wrażenia, że Tony musiał być bardzo samotny.
Peggy wyśmiała go początkowo, ale potem westchnęła i poklepała go po ramieniu, jakby chciała go pocieszyć. A to nie było tak, że obraz jakiegoś superbohatera został w jego umyśle zniszczony. Nikt nie udowodnił mu, że Jezus nie chodził po wodzie.
- Zawsze mnie zaskakiwało, że znajdujesz w ludziach tyle dobra – powiedziała jego przyjaciółka. – Może dlatego twoje obrazy wprowadzają zawsze taki spokój. Czuję się zawsze tak, jakbym patrzyła na dobro.
- Peggy – zaczął, czując zażenowanie.
- Nie, posłuchaj mnie. Nie tylko ja to zauważyłam. Starasz się tak wydobyć z ludzi dobro, że to po prostu niesamowite. Pamiętasz Halloween kilka lat temu? Miałam na sobie taki okropnie obcisły strój, a ty malowałeś mnie całą noc w kącie – podjęła. – I cholera, ale doskonale wiem, że wszystko było za krótkie, a jednak na twoich rysunkach nie było… One przedstawiały mnie silną i z jakąś dziwną godnością…
Uniósł brew, za bardzo nie rozumiejąc do czego Peggy zmierza.
- Teraz to faktycznie śmiesznie brzmi. Chciałam tylko powiedzieć Steve, że masz talent. I jeśli Tony Stark powiedział, że twoje obrazy są świetne, może pierwszy raz w życiu nie kłamał – wyjaśniła.
Od wystawy minął prawie tydzień i wizytówka w kieszeni jego garnituru zaczęła wypalać dziury. Był świadom jej obecności w każdej sekundzie dnia. Czasami miał ochotę zadzwonić tak po prostu i spytać jak tam roboty Tony'ego – jego małe dzieła sztuki. Potem nagle orientował się, że w zasadzie nie mieli wspólnych tematów. Tony mógł go nawet nie pamiętać z tak małego wernisażu. To i tak była jednorazowa przygoda. Gdyby Margaret wybrała go do uczestnictwa w kolejnym, mógłby zaprosić Tony'ego, ale to i tak wyglądałoby dziwnie.
Narzucanie się tak zajętemu człowiekowi wydawało mu się nie na miejscu. Tony obracał kilkoma milionami i odpowiadał za pracę wielu ludzi. Widział w gazetach kolejne wzmianki o podróżach mężczyzny. I teraz kiedy wiedział czego szukać – dostrzegał cały czas przewijające się jedno nazwisko. Powoli wątpił, że Tony sypiał. Gale, bankiety, konferencje naukowe – Tony pojawiał się wszędzie doskonale przygotowany. I Steve nie mógł nie odnieść wrażenia, że to jednak musiało być nudne. Widzieć co chwilę te same twarze polityków i celebrytów. Przestało go nawet dziwić, że Stark poświecił mu kilka minut. Steve musiał się wyróżniać z tłumu, który Tony widywał normalnie.
Minęło prawie trzy tygodnie zanim jego własna komórka odezwała się i trochę niepewnie spoglądał na numer Margaret. Odebrał od niej obrazy kilka dni wcześniej. Nie chciała przechowywać w magazynie czegoś, o co nikt nie pytał. I chociaż to nie było przyjemne – w pełni ją rozumiał. Była dla niego nawet dość delikatna i po prostu udała, że część magazynowa potrzebna jej była przed kolejnym wernisażem.
Bucky trochę narzekał, gdy okazało się, że uczelnia nie udostępni mu swoich pomieszczeń. Przynajmniej nie teraz, gdy nadchodził czas prac semestralnych. I w ich mieszkaniu korytarz stał się nagle nieprzyjemnie wąski. Peggy starała się jak mogła, poukładać wszystkie jego obrazy na tak małej przestrzeni, ale ramy utrudniały nawigację.
- Proszę – powiedział niepewnie, odbierając telefon.
Jego serce zabiło trochę szybciej. Pierwszy raz, gdy rozmawiali przez telefon Margaret zaprosiła go do uczestnictwa w wystawie. Wiedział co prawda, że jego profesorowie maczali w tym palce, ale to i tak było niesamowite uczucie.
- Steve? – spytała Margaret. – Mam dla ciebie doskonałą wiadomość! – powiedziała i słyszał w jej głosie nietłumiony entuzjazm. – Znalazł się kupiec. Będę musiała prosić cię o przywiezienie twoich obrazów.
Czuł, że jego usta są szeroko otwarte, a Bucky spoglądał na niego z wyczekiwaniem znad swojej kanapki. Może nie powinien był odbierać telefonu w kuchni, ale miał tylko kilka minut czasu przed zajęciami.
- Kupiec? – Nie krył nawet swojego zdziwienia. – Ale które? Oczywiście, że je dowiozę. Nawet dzisiaj po południu – dodał.
Margaret zaśmiała się, jakby nagle powiedział jej niezwykle zabawny żart.
- Wszystkie, chłopcze – odparła kobieta wprawiając go tylko w większe zaskoczenie.
Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki i usiadł na jedynym wolnym krześle. Widział jak Bucky unosi kciuk do góry, chcąc zapewne okazać mu wsparcie.
- Wszystkie? Kto mógł kupić wszystkie moje obrazy? To jest żart? Chcesz mnie pocieszyć? – spytał niepewnie.
- Steven, musisz wiedzieć, że zawsze wierzyłam w twój talent. Gdybyś jeszcze otworzył się na ludzi… - urwała Margaret. – Nad tym jednak popracujemy. Jak wiele dzieł masz jeszcze?
Prawdę powiedziawszy dał jej wszystko i pozwolił wybrać te, które chciała u siebie powiesić. Część zapewne znajdowała się jeszcze w piwnicach uczelni. Pozostałe, których nie był w stanie pomieścić w mieszkaniu rozdawał znajomym. Chciał malować, chciał, aby te obrazy ktoś oglądał, a skoro niektóre podobały się jego sąsiadom czy rodzicom Peggy – nie protestował, gdy wieszali je u siebie.
- Nie wiem. Kilka – powiedział spokojnie.
- Przynieś mi ich zdjęcia. Nie będę miała czasu ich obejrzeć na żywo, ale moja asystentka zamieści je na stronie naszej galerii. Jeśli ktokolwiek będzie się nimi interesował, zdzwonimy się i ustalisz cenę – poinformowała go i zamarł.
- Cenę? – upewnił się.
Nie mówili o pieniądzach. W zasadzie gdyby wróciło mu się za farby i płótno byłby wniebowzięty.
- Wszystko po kolei, Steve. Najpierw przywieź jeszcze dzisiaj swoje obrazy do galerii. Jo będzie chciała fotografie twoich prac i zrobimy zdjęcia tym, które zostały kupione. Nie często spotyka się takie sytuacje jak ta – wyjaśniła mu wyraźnie podekscytowana.
