Tytuł: The Yearly Revolution
Autor: anarmydoctor
Link: www. archiveofourown. org/works/226079/chapters/342531
Tłumaczenie: chupa-Chak
Zgoda autora: jest!
Beta: akken (diękuję, skarbie :*)
Opis:Pory roku mijają, a Sherlock nie zauważa ich i nie odnotowuje — zajęty i obojętny. Do czasu aż w jego życiu pojawia się John Watson. By wzniecić rewolucję.
1.
"Pory roku są wynikiem rocznego obiegu Ziemi wokół Słońca i nachylenia osi ziemskiej względem płaszczyzny tej orbity. W klimacie umiarkowanym pory roku charakteryzują się zmianami w natężeniu światła słonecznego, które dociera do powierzchni Ziemi i generuje cztery pory: zimę, wiosnę, lato i jesień."
Sherlock wykaligrafował to zdanie w jednym ze swoich szkolnych zeszytów, kiedy był małym chłopcem. Nauczył się go w mgnieniu oka i jeszcze szybciej usunął z pamięci. Podział na pory roku był nieistotny; częściowy — obecny jedynie na środkowej półkuli północnej, metodologicznie ubogi i absolutnie niedokładny, biorąc pod uwagę alarmująco szybko zmieniający się klimat. A jeśli pory roku nie miały dla niego znaczenia, gdy był dzieckiem, to obchodzą go jeszcze mniej teraz, gdy dorósł. Ponieważ jedyny na świecie detektyw doradczy nie potrzebuje wakacji ani kalendarza, i tak jak rok może wydawać się tygodniem, to trzy miesiące mogą trwać wiecznie. Więc pory roku mijają, a Sherlock nie zauważa ich i nie odnotowuje — zajęty i obojętny.
Do czasu aż w jego życiu pojawia się John Watson. By wzniecić rewolucje.
ZIMA
Zima przynosi Sherlockowi mroźny chłód i Johna. Może być ciężka, ale czasem wytrawny obserwator potrafi też zauważyć jej niespodziewane piękno. Sherlock jest jednym z najbardziej spostrzegawczych ludzi na Ziemi, a jednak nie wie zbyt wiele o zimie. Nawet nie wie, że już się rozpoczęła. Odnotowuje jedynie zimno i że dobrze jest mieć na sobie płaszcz chroniący niczym tarcza przed mroźnym powietrzem Londynu.
I dlatego marszczy nieco brwi widząc nieodpowiednie do pogody ubranie lekarza wojskowego; przesiedlonego żołnierza, który właśnie przeszedł przez drzwi. Myśli o tym wkładając jednym płynnym ruchem swój płaszcz i zawiązując szalik, John Watson nie ma na sobie nawet szalika. Czyżby zapomniał o londyńskim chłodzie? Oczywiście nie. Może lubi czuć zimno. A może tak bardzo za nim tęsknił, że chce je poczuć; chce czuć, że jest w domu, w końcu.
Fala radosnego podniecenia przepływa przez ciało Sherlocka, gdy zdaje sobie sprawę, że spotkał Johna Watsona w trakcie jego ponownej aklimatyzacji do londyńskich warunków, do cywilnego życia, do życia w ogóle. Więc nuci radośnie: najlepsze dane do wszczęcia dochodzenia to te zebrane w trakcie metamorfozy.
Nie może się powstrzymać; nie chce tylko obserwować Johna, chce być katalizatorem, przyspieszać zmiany, zwiększać szybkość reakcji, unikając jednak niszczącego charakteru tego procesu. I tak, w jednym dniu, a nie w dwa miesiące, John zostawia laskę, skorupę, strach, samotność z zielonym jabłkiem w pokoju hotelowym, pustynię i drżenie ręki; zostawia wszystko za sobą, zaczyna biec zamiast kuleć, pomijając nawet fazę chodzenia. A Sherlock nie zauważa, że tym razem katalizator zostaje skonsumowany w trakcie procesu.
I wówczas, podczas tej zimy, kiedy biegną przez miasto i chłód, Sherlock czuje, że choć John biegnie za nim, to – tak naprawdę - on podąża za Johnem. Za jego szczerym śmiechem, upajającą energią, otwartym podziwem. Nogi detektywa nie dotykają ziemi, poły jego długiego płaszcza powiewają, a w ślad za nimi, zaaklimatyzowany, rozluźniony John. John jest bardziej Johnem, lepszym niż był kiedykolwiek. A Sherlock jest bardziej Sherlockiem, lepszym niż był kiedykolwiek.
Ale detektyw nie może tego jeszcze wiedzieć. Jest za wcześnie.
Gdy aklimatyzuje się całkowicie i nie musi już marznąć, by pamiętać, że wrócił do domu, pulowery i rozpinane swetry stają się uniformem Johna, będącego Johnem. Dla Sherlocka — który wszystko, co nie jest garniturem lub piżamą uważa za część przebrania — te pulowery i rozpinane swetry są tylko wytrwałym ukrywaniem drzemiącego wojownika pod ucywilizowaną, neutralną powłoką. Gdyby mu John pozwolił, ubrałby go tak, by odsłonić jego prawdziwe oblicze, w ognistoczerwoną zbroję odznaczającą się na polu bitwy, aby nikt nigdy nie mógł go zlekceważyć. Ponieważ Sherlock nie może znieść niedocenienia — to w zasadzie najpoważniejszy, najbardziej rażący błąd, w jakiejkolwiek procedurze obserwacji, gdy pomiar potencjału rzeczy jest kluczem do rozumienia ich prawdziwości. I czasami ma wrażenie, że jest jedynym, który potrafi tę wielkość odczytać.
I w jednym momencie uświadamia sobie, jak wiele zawdzięcza tym pulowerom i rozpinanym swetrom, jak bardzo powinien je docenić. Bo to oznacza, że tylko on rozumie jaki naprawdę jest John. Zmierzyć jego potencjał. Tylko on widzi klejnot pod wełną. Tylko on.
Niestety, detektyw nie odkryje swojej miłości do pulowerów Johna aż do ostatnich dni zimy.
Ach, Sherlocku, obojętny na pory roku. Ty, który napisałeś w swoim szkolnym zeszycie, dziecięcym pismem i dziecięcą niewinnością o ruchu planet; ty, który wiesz o złu, które zamieszkuje ludzkie serca i wiesz o dobru, które zamieszkuje zranione serce Johna; ty, który wiesz, co kryje się pod okładką. Nie wiesz jednak, że wiosna jest tuż za rogiem. Ty, który wiesz, że pod śniegiem leży zielona trawa, nie możesz wiedzieć, że wiosna odkryje ci wiele więcej o Johnie niż mógłbyś przypuszczać.
-koniec części pierwszej-
