Sonea pomagała Dorrienowi w leczeniu. Mężczyzna, który siedział na krześle w małym salonie domu Uzdrowiciela miał nieprzyjemnie wyglądającą nogę – na pierwszy rzut oka z pewnością złamaną i to w więcej niż jednym miejscu. Gdyby przyszedł do nich od razu, poskładaliby go, uleczyli ranę i nie byłoby problemu. A tak wdało się zakażenie, rozwinęła się gangrena, co wymagało więcej pracy, czasu i magii. Chociaż z drugiej strony, dobrze, że w końcu do nich przyszedł – zakażenie mogło zatruć krew, spowodować gorączkę, a nawet prowadzić do śmierci.

Drzwi otwarły się z hukiem i do środka wbiegł młody chłopak. Dwójka magów podniosła zaciekawiona głowy, czekając na to, co ma im do powiedzenia. Chłopiec oparł ręce na udach i przez chwilę usiłował złapać oddech.

– Babcia straciła przytomność – wyrzucił szybko z siebie.

Sonea wstała błyskawicznie i rzuciła niepewne spojrzenie Dorrienowi i ich pacjentowi.

– Poradzę sobie – odpowiedział, jakby czytał w jej myślach. Uniosła brwi, uśmiechnęła się i skinęła głową.

– To chodźmy – odezwała się do chłopca. – Nie traćmy cennego czasu.

Chłopiec ruszył biegiem, a ona chcąc, czy nie chcąc, musiała pobiec za nim. Dopiero po pewnym czasie poznała jego twarz. Kilka miesięcy temu leczyli z Dorrienem jego ojca. Mieszkał daleko, niemal na drugim końcu wioski. Nie pamiętała imienia, nie miała zbytniej pamięci do imion. Łatwiej szło jej przypomnienie sobie, kto na co chorował, aniżeli jak się nazywał.

Był niższy od niej, ale biegł w takim szaleńczym tempie, jakby od tego zależało jego życie. A raczej życie jego babci. Może miał rację – nie wiedziała. Po chwili dopadło ją zmęczenie – zaczerpnęła nieco magii i odgoniła je od siebie.

Wpadł do małego, drewnianego domku z taką prędkością, że mimowolnie zastanowiła się, kiedy w ogóle miał czas na otworzenie drzwi. Weszła za nim, oddychając ciężko i rozejrzała się po pomieszczeniu. Było niewielkie i dość skromnie urządzone. Skromne jak każdy inny budynek w tej wiosce. Nikt nie miał wystarczająco pieniędzy, aby pozwolić sobie na przepych.

Do Sonei dopadła błyskawicznie jakaś kobieta, na oko matka chłopca i córka starszej kobiety.

– Zemdlała nagle – zaczęła relacjonować. – Stała i po prostu upadła. Położyliśmy ją na łóżku, pani.

– To dobrze – powiedziała Sonea.

Stworzyła nad sobą i staruszką dość silną kulę świetlną, ale nie na tyle mocną, aby kogoś oślepiła. Potrzebowała światła. Spodziewała się, że domownicy się wystraszą, ale ci byli już przyzwyczajeni do magii. Nie to co ludzie w slumsach, pomyślała.

Położyła rękę na czole kobiety i zamknęła oczy. Wysłała swoje myśli wgłąb ciała kobiety. Wszystkie narządy działały prawidłowo, nic nie było uszkodzone. Miała podwyższoną temperaturę i była osłabiona – z tego wynikała utrata świadomości. Wycofała się, otworzyła oczy i zabrała rękę.

– Nic poważnego jej się nie stało – powiedziała i wyprostowała się. – Jest osłabiona z przegrzania. No, może ma mały udar słoneczny. Wzmocniłam ją nieco, a poza tym zimne okłady powinny wystarczyć.

Kobieta gorliwie kiwała głową, chłopiec przyglądał jej się z podziwem i zafascynowaniem. Uśmiechnęła się rozbawiona – gdy była w jego wieku, miała zupełnie przeciwny stosunek do magów. Zgasiła kulę świetlną i kontynuowała:

– Zimne okłady do czasu, aż nie spadnie jej gorączka. Za kilka godzin powinna odzyskać przytomność. I oczywiście, często wietrzyć jej pokój, tu jest strasznie duszno.

– Jest bardzo ciepło – powiedział chłopiec. – Bardzo gorące lato.

– Masz rację, ale trochę w tym naszej winy – zaoponowała. – Jak idziesz na dwór pracować przy żniwach, ubieraj coś na głowę. Nieważne co – może być jakaś chusta. Ważne, aby zasłaniać głowę przed słońcem.

– Jasne. – Pokiwał głową.

Odwróciła się i ruszyła do wyjścia. Kątem oka zauważyła jeszcze, jak kobieta szykuje płótna, aby je namoczyć w wodzie i zrobić z nich zimne okłady. Zamknęła za sobą drzwi i odetchnęła z ulgą. Nie wątpiła w swoje umiejętności. Wiedziała, ile umie i na ile ją stać. Bardziej bała się, że kiedyś trafi na ciężki przypadek, na kogoś, kogo nie zdoła uratować i straci te zalążki zaufania, którym obdarzyli ją chłopi. A które z trudem wypracowała. Dorriena znali dłużej i ufali mu – do niej wciąż niektórzy byli nastawieni sceptycznie, mimo iż była oficjalnie narzeczoną ich Uzdrowiciela. Minął dopiero rok od jej przyjazdu – rozumiała ich i nie oczekiwała zbyt wiele.

Weszła do domu Dorriena i zauważyła, że chory mężczyzna już zniknął. Najwidoczniej Dorrienowi udało się wyleczyć go dość szybko. Uzdrowiciel krzątał się po izbie, sprzątając powyciągane pudełka z ziołami i płótna, którymi owinięta była noga chorego. Sonea przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu. Podniósł głowę i zauważył ją.

– Co było tej staruszce? – zapytał.

– Mały udar słoneczny, nic więcej. Wzmocniłam ją, zaleciłam zimne okłady i kazałam zakrywać czymś głowę. – Wymieniła wszystko i zalało ją dziwne uczucie, jakby wciąż była nowicjuszką i tłumaczyła się przed Vinarą, co powinna zrobić w przypadku danej choroby.

– Mądra rada przy tak gorącym lecie – mruknął i zaśmiał się.

– To ty posprzątaj, a ja zajmę się obiadem – powiedziała. – W końcu musimy coś zjeść. Po południu z pewnością pojawi się kolejny chory.

– Masz rację, mądra Soneo – powiedział. Prychnęła, ale uśmiechnęła się.

Mieszkając tu rok, nauczyła się od Dorriena, że wszystko, co można wykonać bez magii, tak powinno być wykonane. Napaliła w małym piecu, powyciągała kilka garnków, nieco warzyw i zrobiła z tego smaczną zupę. Dorrien zawsze uważał, że nie ma sensu marnować magii na szybsze przygotowanie obiadu – może być potrzebna do uzdrawiania. Podziwiała tę jego cechę, przez którą zawsze był gotów nieść pomoc innym i poświęcać się dla nich.

Poczuła, jak ramiona obejmują ją w talii i dostrzegła zieloną szatę Dorriena. Odwróciła lekko głowę i zauważyła, że spogląda na to, co udało jej się już przygotować.

– Co? – zapytała go.

– Patrzę, co dobrego gotujesz – odpowiedział. – Ale jesteś pewna, że zdążysz to przygotować, zanim pojawi się ktoś nowy? – Poczuła na plecach drgania jego głosu. Pobrzmiewało w nim rozbawienie i lekka kpina.

– Jesteś okropny. – Odłożyła łyżkę na szafkę, odwróciła się i wbiła niezadowolony wzrok w Dorriena. – Bardzo okropny. – Uśmiechnęła się, stanęła na palcach i pocałowała go, lekko muskając swoimi wargami jego. Wiedziała, że za chwilę zaciśnie ramiona mocniej na jej talii – wykorzystała ten moment i wymknęła mu się.

Odwrócił się za nią zawiedziony.

– Dokończ obiad, a ja muszę coś zrobić.

Zostawiła go bez słowa wyjaśnienia i wyszła na zewnątrz. Otoczyła ich chatkę cieniutką barierą, która umożliwiała przechodzenie przez nią. Weszła do środka wielkiej bańki i stanęła na ganku. Ochłodziła powietrze, a tarcza utrzymywała zimno w środku.

– O, znacznie lepiej! – Dobiegł ją jeszcze krzyk z środka.