Mijając kolejne brukowane uliczki Voltery, zaczęłam tracić nadzieję, że uda mi się go jeszcze zobaczyć. Słyszałam tylko swój gorączkowy oddech, równie szybki jak bicie mojego serca, i stukot drewnianych podeszew sandałów uderzających o bruk ulicy. Te trzy dźwięki łączyły się w jeden, nadając rytm moim nogom. Wiedziałam, że jeszcze chwila, jeden krótki moment, a zabraknie mi siły i upadnę, a nikt nie poda mi ręki, nikt nie pomoże mi go uratować. Płakałam z bólu i bezsilności, nie przerywając szaleńczego biegu; nie mogę przestać, muszę mu pomóc. Edward, kochany, poczekaj jeszcze chwilę, muszę cię uratować. Upadłam na twardą kamienną płytę, która zaraz potem zaczerwieniła się od krwi obficie płynącej z mojej prawej ręki.

- Edward. - Nawet teraz to imię w moich suchych wargach dodało mi siły. Zacisnęłam kawałek koszuli tuż nad raną i wytarłam krew.

Podniosłam się jakoś i resztą sił wbiegłam na główny plac miasta pełen ubranych w purpurowe peleryny uczestników festynu. Na początku zaczęłam przepraszać tych, których uderzałam, biegnąc, ale kiedy zegar na ratuszowej wieży wybił dwunastą, a w wejściu do wysokiego budynku z czerwonej cegły pojawił się On, nie mogłam czekać już ani chwili dłużej.

Szedł wyprostowany, z zamkniętymi oczami i obnażonym torsem niczym młody, grecki bóg wykuty w zimnym marmurze, tak piękny, że nawet patrzenie na niego sprawiało mi ból. Wytężyłam resztę sił i popychając tych uczestników festynu, którzy stali mi na drodze, będąc tak blisko, a jednak zbyt daleko, dobiegłam do Edwarda, zasłaniając jego ciało własnym.

- Niebo - wymruczał cicho.

- Edward... Edward, wejdź do środka, Edward, błagam cię, wejdź do środka. - W tej chwili promienie słońca oświetliły jego ramię. – Edward, proszę. - Otworzył oczy, cofając się nieznacznie.

- Ty żyjesz, Bello... ty żyjesz.

- Żyję. - Kątem oka zauważyłam Alice, idącą w naszą stronę. - Alice?

Dziewczyna patrzyła niewidomym wzrokiem w przestrzeń, nie zauważając żadnego z nas, całkowicie pochłonięta wizją.

- Wiedzą o nas. - Jej oczy stały się blade i matowe. - Podjęli już decyzję. - Spojrzała na mnie - Nie mamy czasu.

W naszym kierunku zmierzało czworo wampirów: trzech mężczyzn i niewysoka dziewczyna wyglądająca na około piętnaście lat. Wszyscy mieli na sobie ciemne płaszcze i srebrną biżuterię oraz cerę równie bladą jak Edward i Alice.

- Aro życzy sobie, abyście zjawili się na dole. - Dziewczyna przemówiła władczym, nie znoszącym sprzeciwów głosem. - Cała trójka.

- Bella zostanie na powierzchni. - Spojrzał na mnie z błagalną prośbą. - Ja i Alice pójdziemy z wami. - Ciałem Edwarda targnął skurcz, krzyknął głośno, upadając na podłoże, wijąc się i szlochając.

- Volturi nie przyjmują odmowy. - Dziewczyna omiotła wzrokiem całą naszą trójkę, a ton jej głosu wyrażał znudzenie. – Chodźmy.

Chwilę później znaleźliśmy się w podziemiach ratusza prowadzeni przez czwórkę wampirów. Wnętrze wyglądało jak katakumby pod Rzymem, których zdjęcia widziałam dawno temu, sklepienia były lekko wygięte, a korytarz ginął w mroku, ściany, co wydawało się dziwne, były suche. Wampiry poruszały się bezszelestnie, jedynie moje kroki odbijały się echem w grobowej ciszy. Po chwili weszliśmy w łunę łagodnego światła jarzeniówek, gdzie, uśmiechając się, przywitała nas pięknie zbudowana blondynka o niebieskich oczach.

- Człowiek? – zapytałam, patrząc ponad ramieniem na twarz Edwarda.

- Już niedługo, wykryli u niej niezwykłe zdolności, stanie się wampirem i będzie służyć Volturi. - Głos mojego ukochanego brzmiał, jak gdyby ta perspektywa nie była czymś wspaniałym.

- Chyba jako deser. - Oczy Jane zalśniły lubieżnie.

Stanęliśmy przed masywnymi, dębowymi drzwiami ze srebrnymi okuciami, tworzącymi piękny, roślinny motyw; po chwili wrota otwarły się i weszliśmy do wysokiej sali z trzema tronami, na których zasiadali Volturi.

- Jane, moje dziecko, wysyłam cię po dwoje, a ty przyprowadzasz mi trójkę. - W naszą stronę zmierzał śnieżnoskóry wampir o czarnych włosach i krwistoczerwonych oczach, uśmiechając się przekornie. - Więc jednak Bella żyje, jak miło, czyż to nie wspaniale? My, wampiry, uwielbiamy szczęśliwe zakończenia. - Uśmiechnął się drapieżnie – Edwardzie, pozwolisz?

Chłopak wyciągnął bladą dłoń w kierunku starszego wampira i gdy ten chwycił go za rękę, zamknął oczy.

- Fascynujące, doprawdy od wieków nie słyszano o tak wielkim pożądaniu krwi. Mój drogi, jak dajesz radę przezwyciężyć pragnienie?

- Nie jest łatwo. - Wydawało się, że Edward odwrócił wzrok, ale po chwili spojrzał na mnie. - Aro może widzieć moje myśli, kiedy dotyka dłoni.

- Fascynujące, co za siła woli, widziałem w jego myślach, że nie może przeniknąć twojej bariery... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i pozwolisz sprawdzić, czy jesteś odporna i na mój dar? - Aro wyciągnął rękę, a ja, nie bez niechęci, podałam mu swoją. - Fascynujące, moja miła, doprawdy fascynujące. - Odwrócił ode mnie twarz. – Jane, moje dziecko, spróbujesz?

W tym momencie pomiędzy mnie a dziewczynę wskoczył Edward. Po chwili jednak jak za poprzednim razem upadł na posadzkę w spazmach niewyobrażalnego bólu, miotał się, krusząc głową kamienne płyty.

- Przestań!- Stanęłam między Edwardem a Jane. - Czemu mnie nie atakujesz? - Byłam gotowa na ból, na cierpienie byleby tylko jemu nic się nie stało.

- Nie wycofałam ataku. - Jane wyglądała na zbitą z tropu – Aro, jak to...?

- Niezwykłe, moja droga, musisz zostać wampirem. Twoje zdolności predysponują cię do niezwykłej skuteczności, a będąc jedną z nas w pełni nad nimi zapanujesz, czy zechciałabyś rozważyć... - Kątem oka zauważyłam, jak najwyższy wampir ze straży Volturi łapie Edwarda za głowę i próbuje mu ją oderwać. Miotali się w amoku, wzbijając kłęby pyłu i rozrzucając gruz spod stóp. Chwilę później Demetrii chwycił chłopaka za szyję i czekał na rozkaz Aro.

- Nie, nie rób mu krzywdy!

Aro powstrzymał wampira ruchem ręki.

- Zabij mnie, nie jego, moje życie jest mniej warte.

- Zgadzasz się zginąć za wampira? - Brunet popatrzył na mnie ze zdziwieniem.

- Tak.

- Za istotę bez duszy, za mordercę niewinnych ludzi?

- Nic nie wiesz o jego duszy. Zgadzam się. - Popatrzyłam z niemym błaganiem na wampira.

- Kajuszu, Marku, jakie jest wasze zdanie?

- Jeśli taka jest jej wola, znasz nasze prawa, sam stworzyłeś większość z nich. On przeżyje, jeśli ona zginie.

- Oddasz za niego życie? Wiesz, że nie będzie odwrotu.

- Tak. - Popatrzyłam na niego po raz ostatni, Alice szlochała w kącie, a Edward spoczywał u stóp brata Jane, który jak gdyby uśmiechał się do mnie; on jeden ze wszystkich ludzi w tym pomieszczeniu wydawał się mieć ludzkie oczy, patrzył na mnie z sympatią. - Umierałabym dla niego codziennie, jeśli byłoby trzeba.

- Dokonałaś już wyboru, a ja nie mogę cię powstrzymać.

- Kończmy już, Aro. - Głos Kajusza rozległ się w pomieszczeniu. - Jestem znużony.

- Zamknij oczy, Bello. - Ostatnim co poczułam, był dotyk jego chłodnych rąk na mojej szyi.

- Edwardzie. - Czuły głos wzywał go, musiał się obudzić. Poruszył się, czując delikatny materiał okrywający i przyjemnie ogrzewający jego skórę. Podniósł się na łóżku, rozglądając się dookoła; czyżby spał?

- Gdzie ja jestem?

- W Wieży, ja jestem Sulpicja, a to Artredora. Miło nam cię poznać. - Oszałamiająco piękna wampirzyca w szerokiej sukni uśmiechnęła do niego, a jej delikatna przyjaciółka zaróżowiła się lekko. - Znajdujemy się w twojej sypialni.

- Mojej sypialni? - Jego głos wyrażał całkowite zdziwienie, kobiety spojrzały sobie w oczy.

- Teraz zamieszkasz z nami, Wieża stanie się również twoim domem. - Uśmiechnęła się łagodnie i podała mu srebrny kielich pełen czerwonego płynu. – Pij, musisz być spragniony.

Wziął kielich do rąk i wychylił go z niemą prośbą o następny, krew szybciej zaczęła krążyć mu w żyłach, tak dawno nie kosztował ludzkiej, a zwierzęca nie zaspokajała tak szybko apetytu; kiedy się posilił, przenieśli się do salonu, gdzie usiadł wraz z obiema kobietami i zaczęli rozmawiać.

- Więc, Edwardzie, od teraz należysz do Volturi i my jesteśmy twoją rodziną.

- Ale ja mam rodzinę, Carlisle, Bellę, właśnie co z nią... Co z Bellą?

- Nic o nich nie słyszałyśmy, przyniesiono cię kilka godzin temu, a straż nie jest zbyt rozmowna. - Sulpicja spojrzała na niego wymownie i położyła mu rękę na ramieniu. - Nie możemy ci nic powiedzieć, bo nic nie wiemy, taki jest nasz los.

- Jaki los?

- Los kobiet Volturi. - Wskazały na elegancką szafę. - Przebierz się przed nocną ucztą, my przyjdziemy za chwilę. - Uśmiechnęły się i wyszły.

Edward w końcu miał szanse przyjrzeć się pokojowi, urządzony był on w lekko staromodnym stylu z przepychem nielicującym z prostotą i estetyką współczesności, ściany pomalowane na jasne kolory, obite w dolnej części tapetą z wizerunkami pór roku zdobiły płótna wielkich mistrzów, w salonie znajdował się prawdopodobnie van Eyck i kilka obrazów włoskich twórców z początku piętnastego wieku oraz kilka rycin wiszących na sztalugach. Natomiast sypialnię ozdabiały obrazy o dosyć jednoznaczniej treści, przedstawiające w wysublimowany sposób igraszki bogów. Na widok niektórych obrazów nawet Edward, uważający się za dosyć śmiałego wampira, rumienił się delikatnie. Nie była to rzecz jasna pornografia tylko artystyczne przedstawienie ludzkich namiętności. Łóżko było wielkie, otoczone filigranową balustradą i muślinową zasłoną sięgającą baldachimu. Kilka kołder i miękkie narzuty w ciemnych barwach sprawiały wrażenie przytulności, a okna wpuszczające czerwone światło zmierzchu dodawały pokojowi życia.

Wszedł do salonu i otworzył szafę, przez chwilę przeglądał jej zawartość, po czym wybrał białą koszulę i czarne spodnie. Jak gdyby odgadując jego myśli, niecałą minutę później do salonu weszły obie kobiety pięknie ubrane i uczesane.

- Edwardzie? - Sulpicja spojrzała na niego z uśmiechem.

- Tak?

- Myślę, że ucztę czas zacząć.

Zeszli porfirowymi schodami w dół, aż do dużej, zdobionej herbami rodu jadalni, gdzie miała się odbyć kolacja. Na obitych adamaszkiem krzesłach siedzieli Aro, Marek i Kajusz oraz na niskich stołkach Jane, Alec, Demetrii, Felix i Alice, którą Edward powitał z radością, oraz kilkanaście innych wampirów, których nie znał. Sulpicja usiadła przy Aro, a Artredora przy Kajuszu. Miejsce obok Marka było puste, a jedyne wolne krzesło przeznaczone dla niego znajdowało się obok Aleca i Artredory, naprzeciw Alice, która uśmiechnęła się do niego niewyraźnie.

- Drogi Edwardzie. - Głos Aro dotarł do niego i dopiero po chwili zorientował się, że chodzi o niego. - Miło mi przywitać cię przy naszym stole. - Uśmiechnął się. - Jak widzisz, dołączyła do nas twoja wspaniała siostra. - Przy tych słowach skłonił się lekko w stronę Alice, która również odpowiedziała skinięciem głowy. - Reszta waszej rodziny przybędzie wkrótce. A teraz gwoli tradycji, Sulpicjo, czy mogę ci służyć?

- Ależ oczywiście. - Jego żona uśmiechnęła się i upiła niewielki łyk z kielicha podanego jej przez męża.

Artredora popatrzyła na niego przez chwilę i powiedziała.

- To tradycja u Volturi w, czasie posiłków to mąż karmi żonę, to prastary obyczaj odziedziczony jeszcze po Serbach.

Jego sąsiad patrzył na niego, jak gdyby zastanawiał się co powiedzieć, w końcu zapytał pewnym, miękkim głosem.

- Edwardzie, czy mogę ci służyć? - pochylił wdzięcznie głowę w oczekiwaniu i zastygł w tej pozie.

- C...chyba tak - wyjąkał speszony.

- A zatem pij. - Przystawił mu kielich do ust i trzymał go tak długo, aż ten wypił jego zawartość.

Edward popatrzył mu w oczy, Alec podniósł twarz z ukłonu i również popatrzył ma niego.

- Dlaczego to ty jesteś moim partnerem w czasie posiłku?

- To Aro wybrał mnie dla ciebie. - Gęste rzęsy chłopaka przesłoniły na moment jego oczy. - Dotykając naszych dłoni, zna nas jak nikt inny.

- Wszystkim tak wybiera partnerów do posiłku?

- Czy ty naprawdę nic nie wiesz? - Chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- O czym ty mówisz?

- Nie jestem tylko twoim towarzyszem do posiłku...

- A kim jeszcze?

- Twoim przyszłym mężem.

- MOIM MĘŻEM? - Nie zważając na to co robi, powstał szybko i spojrzał gniewnie na Aro. Chwilę później leżał obezwładniony przez połowę straży Volturi. Santiago i Demetri trzymali go za ramiona, a Felix miażdżył w stalowym uścisku jego głowę.

- Czy mamy go zabić? - Głos Renaty zdradzał niepewność.

- Myślę, że powinien wrócić do swojej sypialni, niech jego narzeczony - tu spojrzał wymownie na Aleca - zaopiekuje się nim.

- Tak, mój Panie. - Chłopak skłonił się przed trójką starych wampirów i prowadząc wciąż jeszcze zdezorientowanego Edwarda za rękę do sypialni, po raz kolejny zaczął go obserwować. - Nigdy nie sprzeciwiaj się wyrokom Aro, nie okazuj też emocji w jego obecności, bo niektórzy ze straży wyczują to i zginiesz za próbę zamachu.

- Dlaczego mnie ostrzegasz?

- Bo nie chcę by stała ci się krzywda. - Spojrzał mu w oczy - Jesteś piękny i będziesz moim mężem.

- Ile ty właściwie masz lat?

- Siedemnaście.

- Podobno ty i Jane jesteście rodzeństwem.

- Tak, ale nie bliźniętami.

Namyślał sie przez chwilę, zastanawiając się jak sformułować nasuwające mu się pytanie.

- Dlaczego ty i ja...?

- Słucham?

- Dlaczego to my mamy zostać małżeństwem?

- Wydaje mi się, że nie powinienem ci tego mówić, ale chcę być z tobą szczery... To, co próbowałeś dzisiaj zrobić... rozgniewało Trójcę Volturii i poważnie naruszyło stosunki pomiędzy naszymi rodzinami. - Wziął oddech. - Jako przywódca rodziny i przyjaciel twojego ojca, Aro zadecydował, że powinniśmy się połączyć, aby zachować lojalność waszego rodu, więc użył swojego daru i przyporządkował nas sobie.

- Jak to przyporządkował?

- Znalazł w twoich myślach wyobrażenie idealnego partnera dla ciebie i okazało się, że tylko ja do niego pasuję.

- A co jeśli nie zechcę być twoim... mężem?

- Wtedy prawdopodobnie zginiesz za próbę ujawnienia istnienia wampirów. A co, jestem aż tak odpychający?

Nie chcąc odpowiedzieć na to pytanie, Edward przyśpieszył kroku, mając nadzieję, że zgubi chłopaka, ale ten trwał u jego boku. Po paru minutach dotarli do drzwi prowadzących do pokoju Edwarda.

- Myślę, że tu się rozstaniemy.

- No to cześć. - Edward wszedł do salonu nie zamykając drzwi. - Dołączysz do mnie, chyba, że zamierzasz stać w drzwiach?

Chłopak zamknął drzwi i usiadł obok Cullena, ten z kolei położył głowę na otomanie leżącej na fotelu i zamknął oczy. Leżał tak przez moment, jak gdyby próbując odzyskać utraconą równowagę, po chwili zauważył jednak wzrok chłopaka ślizgający się po jego ciele.

- Chyba powinienem udać się już na spoczynek. - Alec zaakcentował ostatnie słowo, po czym powstał podobnie jak Edward.

- Myślę, że ja też nie będę długo siedział. - Podeszli do drzwi. – Dobranoc.

Alec nachylił się szybko i pocałował Cullena w usta, w tej chwili jakby wszystko zawirowało i kiedy starszy chłopak spojrzał przed siebie, jego towarzysza już nie było