Prolog

Była osiemnasta i było już ciemno…

Była osiemnasta i było już ciemno. Noc zapadła ponad godzinę temu. Za kilka dni miała przyjść Wigilia. Szedł. Nie mieszkał tu. Tu ani gdzie indziej. To nie było nawet jego miasto i kraj.

Kilka dni temu po prostu poczuł, że ma dość. Kupił bilet lotniczy na chybił trafił, później poszedł na pociąg. Jeździł autobusami, na stopa, szedł. Miał tylko kartę kredytową i paszport. Nie wziął ze sobą nawet telefonu.

Teraz marzł. Był w …, nie wiedział. Przed nim stał jakiś dom. Kilkupiętrowy. W ciemności nie widział jak jest pomalowany, ani jaki ma numer. W kilku pokojach świeciły się światła, a przez kilka uchylonych okien dolatywały śmiechy i słowa, których nie rozumiał.

Poprawił kaptur. Miał już iść. Na ostatnim, trzecim piętrze rozbłyskło światło. Tuż naprzeciw jego. Nie mógł oderwać oczu od tego okna. Nie minęła chwila jak firanka zafalowała. Okno się otworzyło i wyjrzała z niego dziewczyna. Świat przed jego oczyma się zamazał.


Miała na sobie czarną, koronkową sukienkę. Czuła i wyglądała wspaniale. To znaczy On czuł. Czuł Jej szczęście. I Jej samotność. Spokój oraz ledwo żywą nadzieję. Pragnęła jeszcze tylko spojrzeć w gwiazdy. Wychyliła się tak bardzo, że Jej stopy, z pożyczonymi, od Sary obok, butami nie dotykały już ognisto pomarańczowej wykładziny. Nie mogła jednak ujrzeć ich. Latarni był za wiele, a światło ich zbyt mocne. Podłoga skrzypnęła, a później drzwi. Wszedł, elegancko ubrany, brunet i z uśmiechem powiedział, jak to miał w zwyczaju, żeby nie skakała z okna. Spojrzała w dół i zobaczyła Go. On zobaczył Siebie. Zakręciło się Im obojgu w głowie, głowach.


Wigilia się skończyła. Jej współlokatorki siedziały jeszcze na dyżurce. Ona stamtąd wracała. W głowie kłębiły się wspomnienia z dzisiaj. Poczuła, że musi ujrzeć gwiazdy. Tak bardzo jej ich brakowało. Czasem czuła, że są tylko snem, że nie istnieją. Przeszła tanecznym krokiem przez pokój i otworzyła okno. Zakręcił jej się w głowie.


Miał na sobie niebieską bluzę, czerwony szalik, brązowe spodnie i tęż brązową, tylko trochę jaśniejszą, skórzaną kurtkę. Było mu zimno. Czuł szczęście z tego i wielką nadzieję. Chciał tylko kogoś spotkać. Sam nie wiedział, kogo. Przez prawie tydzień jeździł po nieznanych mu miejscach, słyszał niezrozumiałe dla niego rozmowy i… I spoglądał w okna. Teraz też chciał. Jakaś dziewczyna, niewiele młodsza od niego, próbowała ujrzeć gwiazdy. Spojrzał w niebo. Nie mógł. Ona tez nie mogła. Nie w mieście. Ktoś coś powiedział, a Ona spuściła głowę. On zapragnął ją zobaczyć jeszcze raz. Czuła jego niecierpliwość. On ujrzał Ją, a Ona ujrzała Siebie. Zakręciło im się w duszy, duszach.


Czuła, że zaraz spadnie. Nie mogła utrzymać się ramy okna. Czyjeś ciepłe ręce objęły ją. Złapała się osoby za nią jak tylko mogła. Oddychała głęboko. Przyjęła, że to przez ten „wypadek". Tak przyjęła.

- Boże, Stacha, uważaj.

- Piotrek? – skąd on ty się wziął?

Chciała wyjrzeć przez okno. Ale on je zamykał. I jej zasłaniał.

- Jezu, prawie wypadłaś. Przestań tak robić.

Już nie był uśmiechnięty i zadowolony, tylko oszołomiony. Wyjrzała. Go już nie było. Spytała się w myślach czy kiedykolwiek On był. Nie wiedziała. Nie wiedziała już nic.


Prawie upadł w śnieg. Podniósł oczy ku oknu. Stał tam jakiś chłopak. Zdawało mu się, przynajmniej mu się zdawało, że zdawało. Odszedł czym prędzej, głęboko oddychając. Przez chwilę był jak we śnie. Zniknął za rogiem. Czas wracać do domu, do Anglii.