Pierwszy raz coś tu zamieszczam, więc jeszcze nie bardzo ogarniam jak to wszystko działa.

Mam nadzieję, że z czasem się nauczę :D


Prolog

Zaczął się kolejny rok szkolny po wojnie. Bitwy z czasem skończyły się, chociaż wcześniej aurorzy spędzili kilka długich lat na wyszukiwaniu niedobitków armii Tego-Ktorego-Imienia-Nie-Wymawiali, Zła-Które-Przegrało. Wszystko powoli wracało do normy, chociaż mimo lizania ran – nie wszystkie chciały się zagoić. Niektóre wciąż krwawiły, otwierając się na nowo przez kolejnych poznanych ludzi. Takich, którzy nauczyli się patrzeć na świat przez pryzmat plotek wypowiadanych szeptem przez ludzi i pogłosek wykrzykiwanych głośno przez gazety. Nieprawdziwych słów, przez które z miejsca skreślane zostawały osoby, które na to nie zasługiwały.

Plotki w odpowiednich rękach stawały się potężną bronią – nie raz przekonywał się o tym Harry Potter, najlepszy możliwy przykład, jak słowa potrafią odwrócić ludzi i zrobić z nich wrogów. Po wygranej wojnie z takim orężem musiało się zmierzyć pokaźne grono Ślizgonów. Niektórym udało się nie złamać, inni odpuszczali i zaszywali się z dala od wszystkich. Po długich zmaganiech nie czuli już sensu udowadniania światu, że są jednak coś warci, a przynależność do danego domu nie czyniła z góry złym czy przegranym. Takie zdanie miał zakończyć dopiero Albus Severus Potter, którego ku zdziwieniu wszystkich przydzielono do Slytherinu.

Jednak bywali też tacy, którzy nie zamierzali się poddać i walczyli o prawdę, a pomimo niezbyt pozytywnych komentarzy zdobywali w końcu przyjaźń i zaufanie.


Rozdział I

Zaczął się kolejny rok szkolny. Dyrektor Hogwartu, Minerwa McGonagall jak zwykle powitała uczniów krótkim i niezbyt wylewnym przemówieniem. Nikt jednak nie narzekał, to sprawiało, że ceremonia przydziału stawała się krótsza i szybciej można było napełnić brzuchy przepysznym jedzeniem oraz dokończyć rozmowy z pociągu.

Tym razem jednak poza zwykłym przydziałem do Hogwartu została przyjęta uczennica, która przez ostatnie lata mieszkała w Singapurze. To wszystko w związku z Wielką Wojną pomiędzy Voldemortem i jego zwolennikami a resztą czarodziejskiego świata. Dziewczyna miała 17 lat, więc kwalifikowała się do ostatniej klasy Hogwartu. Gdy tylko McGonagall to ogłosiła, po sali rozległy się ciche rozmowy, gdyż taka sytuacja nigdy wcześniej nie miała miejsca. Od samego wejścia do sali wzbudziła zainteresowanie, gdyż była zdecydowanie wyższa od pierwszaków.

- Proszę o ciszę! – zawołała McGonagall ostro, a uczniowie natychmiast ucichli. Czuli respekt przed tą kobietą i nie chcieli jej rozgniewać. Wiedzieli, że była bardzo surowa i nigdy nikogo nie faworyzowała, więc każdy mógł dostać od niej dokładnie taką karę, na jaką zasługiwał. U niej nie istniała taryfa ulgowa odnośnie szlabanów, wszyscy byli traktowani równo. – Teraz do jednego z domów zostanie przydzielona Olivia Holman, która wróciła do Wielkiej Brytanii przez pewne... Niezbyt przyjemne wydarzenia. W wyniku tego straciła głos i porozumiewa się wyłącznie pismem i językiem migowym, dlatego proszę was o ciepłe powitanie jej i pomoc w zaaklimatyzowaniu się na powrót w Anglii.

Dziewczyna usiadła na stołku i gdy tylko Tiara Przydziału dotknęła jej głowy, cała sala mogła usłyszeć głośno wypowiedziane „Ravenclaw". Największe brawa usłyszała od uczniów, których kolorem był granat, więc tam się skierowała. Od razu została zasypana gradem pytań, na które nie potrafiła odpowiedzieć.

- Dlaczego nie możesz mówić? Ktoś rzucił na ciebie urok? – spytała jedna z młodszych dziewcząt. Reszta Krukonów natychmiast zamilkła, a uczniowie z innych domów także wytężyli słuch i wbili wzrok w nową siódmoklasistkę. Ta tylko wskazała na swoją szyję, którą zdobiła długa, brzydka blizna o nieregularnych, poszarpanych końcach. Wszyscy siedzieli w milczeniu nie wiedząc co powiedzieć.

Tę chwilę wybrała dyrektor Hogwartu, by oficjalnie zakończyć ceremnonię i oczyścić jakoś nastałą ponurą atmosferę. – Skoro ceremonia przydziału dobiegła już końca chciałam ogłosić małą zmianę w kadrze Hogwartu. Przede wszystkim z bólem serca chciałam oznajmić, że nasza szkolna pielęgniarka, Madame Pomfrey odeszła od nas na zawsze... – zawahała się przez chwilę. Poppy była jej dobrą przyjaciółką i wyraźnie widać było, jak bardzo bolała ją ta strata. – W tym roku zastąpi ją Draco Malfoy, który pomagał Madame Pomfrey w ubiegłym roku. Niestety pan Malfoy nie ma w zwyczaju przebywać zbyt często w Wielkiej Sali. Osoby nie znające wyglądu pana Malfoya w razie potrzeby zapraszam do ambulatorium. Nie sądzę, aby którekolwiek z was pomyliło go z kimś innym – powiedziała rzeczowo, a widząc naburmuszone twarze uczniów i towarzyszące temu pomruki westchnęła w duchu. Życzyła temu młodemu człowiekowi jak najlepiej, jednak większość uczniów odbierała mu szansę chociażby pokazania się z tej dobrej strony. Wiązało się to najczęściej z opowieściami ich rodziców na temat rodu Malfoyów oraz ich podejścia do innych ludzi. Draco przez ten czas zmienił się diametralnie, jednak pokuta, którą sobie narzucił celem oczyszczenia swego imienia, miała być dla niego ciężka jeszcze przez wiele długich lat. - Zapewniam jednak, że jest on tak samo biegły w leczeniu jak Madame Pomfrey oraz ma równie wielkie serce i nie odrzuci nikogo w potrzebie. A teraz zapraszam wszystkich na ucztę.

Po tych słowach na stołach pojawiły się półmiski pełne przeróżnych dań, a ludzie z radością zabrali się za jedzenie. Wielu uczniów dyskutowało na temat Dracona Malfoya na stanowisku szkolnej pielęgniarki i wymieniało się swoim zdaniem z Gryfonami, którzy ich popierali. Niemal wszyscy byli bardzo przeciwni temu wyborowi. Większość uczniów odnosiła się bardzo negatywnie do rodu wspierającego niegdyś Czarnego Pana. Nie można im było mieć tego za złe, gdyż wielu z nich przez Wielką Wojnę straciło swoich bliskich. Jedynie przy stole Slytherinu wymieniano tylko spojrzenia i nie komentowano tego faktu. Część z nich czuła się dotknięta, gdyż lepiej niż inni znali prawdę na temat rodów walczących pod rozkazami Voldemorta. Nie dawano im szansy obrony z góry zakładając, że są źli. Jednak byli i tacy, którzy mimo wszystko wciąż brali czystość krwi pod uwagę i czekali na kolejnego Mistrza, by mu służyć.

Jednak ten temat zaczął być omawiany na szerszą skalę dopiero gdy prefekt naczelny Ravenclawu – Peter Jones – kazał wszystkim zająć się sobą i swoim jedzeniem, zamiast nękać dziewczynę z Singapuru. Ta spojrzała na niego z wdzięcznością wypisaną na twarzy, a ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się.

- Taka moja rola tutaj jako prefekta – powiedział wesoło. – Zresztą jesteśmy razem na roku, powinniśmy sobie pomagać.

Skinęła głową i zabrała się do jedzenia.

Po dłuższym czasie, gdy już poznikały ze stołów zarówno dania ciepłe jak i desery, uczniowie pod przewodnictwem prefektów zaczęli się zbierać do wyjścia z Sali. Część nauczycieli także opuściła już stół udając się do swoich komnat. Jako jedna z nielicznych nie zrobiła tego dyrektor Hogwartu.

- Długo już pan tu stoi, panie Malfoy? – spytała w przestrzeń, gdy pomieszczenie pozostało już niemal puste.

Młody mężczyzna pojawił się nagle tuż za nią, ściągając z siebie dziwnie wyglądającą pelerynę. Miał dość długie blond włosy złapane na karku w kitek za pomocą zwykłej, mugolskiej gumki.

- Od jakiegoś czasu - powiedział, siadając na miejscu przy swojej pracodawczyni. Ta od razu wyczarowała mu kubek z kawą. Po chwili dodał - To będzie ciężki rok .

- Nie wątpię, panie Malfoy. Musi pan zdobyć zaufanie uczniów, co nie będzie prostym zadaniem. Zwłaszcza, jeśli zamierza pan się przed nimi chować – podkreśliła ostro. Po chwili jednak złagodniała i położyła mu dłoń na ramieniu. – Draco, to nie twoja wina, że Poppy odeszła.

- Ale przecież mogłem... – zaczął, ale była opiekunka Gryffindoru mu przerwała.

- Nie, nie mogłeś. Poppy doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby ci się nie udało jej wyleczyć, miałbyś wyrzuty sumienia do końca życia. Kazała ci przekazać, że mimo wszystko cieszy się, że to ty dostaniesz tą pracę. Jako jedynemu udało ci się nakłonić Ślizgonów do przychodzenia po pomoc.

Na te słowa blondyn uśmiechnął się lekko. – Obawiam się, że to może zaważyć na ich ocenach z eliksirów. Póki musieliśmy sobie radzić sami, każdy starał się być jak najlepszy z czego się dało, uważając przy tym, żeby nikt przypadkiem nie wziął ich za kujonów. Stąd się brała cała ta ambicja Slytherinu. Chcieliśmy być najlepsi, nie ujawniając tego nikomu – upił łyk gorącego napoju. Po chwili milczenia dodał –Przeciwnik nie wie, jakie są twoje możliwości. Całkiem przydatne w czasie pojedynków... Albo wojny.

- Wojna już minęła – zauważyła McGonagall. Postanowiła zwrócić rozmowę na jakieś mniej pesymistyczny temat, który młody mężczyzna by podjął. Przyjrzała się materiałowi leżącemu na kolanach Dracona. – Wyjaśnij mi lepiej, co robi tu Peleryna Niewidka. Z tego co mi wiadomo należy ona do Harry'ego Pottera, a nie do rodu Malfoyów.

- Powiedzmy, że ją pożyczyłem na kilka dni, żeby postraszyć uczniów włóczących się nocami po zamku – powiedział i nim kobieta zdołała otworzyc usta dodał. – A gwarantuję, że tacy się znajdą. Zawsze się znajdują.

Nauczycielka pokręciła z niedowierzaniem głową. Rozejrzała się po sali, z której wychodzili ostatni nauczyciele. Nikt już nie zwracał uwagi na młodego Malfoya, mimo że pojawił się znikąd. Wszyscy przyzwyczaili się do jego małych dziwactw. W oczach wielu wyglądało to na chęć ukrycia się przed wszystkimi i nie pojawiania bez konieczności.

- Panie Malfoy, mam nadzieję, że nie zamierza pan wykorzystywać tego artefaktu w żadnych nieprzyzwoitych celach – poinformowała go sucho. – Inaczej będę musiała poważnie się zastanowić czy nie znaleźć innego kandydata na pańskie miejsce.

- Proszę się nie martwić, nie wyobrażam sobie siedzieć w damskich łazienkach okutany w ten materiał. Byłoby za gorąco – powiedział lekko, a widząc oburzoną minę dyrektorki dokończył, nim ta zdążyła wtrącićchociażby jedno słowo. – Pani profesor, doskonale pani zna mój charakter. Pelerynę oddam, jak tylko przybędzie Hermiona Weasley. Jestem pewien, że Potter wolałby ją dostać osobiście, niż przez sowią pocztę, a ja niestety jestem troszkę uwiązany w ambulatorium moim zawodem.

- Pani Weasley zjawi się jutro z samego rana i będzie tu przebywać na takich samych warunkach, jak w zeszłym roku.

- Czasami odnoszę wrażenie, że mugole to jednak inteligentni ludzie. Zamiast przebywać cały czas w swoich gabinetach to ustalają dni i godziny, w których są dostępni – odstawił pusty kubek i podniósł się ze swojego miejsca. – Dobrze chociaż, że nie jest opiekunką Gryffindoru, skoro przez sporą część tygodnia jej nie ma. Dobrej nocy, pani profesor.

- Dobrej nocy, panie Malfoy.

Nowa Krukonka zrozpaczona wpatrywała się w drzwi prowadzące do ich pokoju wspólnego. Prefekt spojrzał na nią bez zrozumienia.

- O co chodzi?

Dziewczyna weszła przez otwarte chwilę wcześniej przez chłopaka drzwi i pociągnęła go za sobą za rękę. Rozejrzała się pospiesznie po komnacie i usiadła przy pierwszym z brzegu wolnym stoliku jaki tylko znalazła. Szybko wysupłała ze swojej szaty pióro i kawałek pergaminu, po czym napisała:

„Nie mogę mówić. Jak mam odpowiadać na zagadki drzwi?"

Chłopak spojrzał na pergamin, a później na dziewczynę. – Cóż... Jestem pewien, że profesor McGonagall czy profesor Flitwick coś na to poradzą. A na razie możesz się trzymać nas – powiedział, uśmiechając się do niej ciepło.

Dziewczyna westchnęła zrezygnowana i machnęła różdżką, by napisy zniknęły z pergaminu. Musiała się z tym jakoś pogodzić, że jest zależna od ludzi wkoło.

- Nie przejmuj się, nie będzie tak źle. Jestem pewien, że coś jutro czy pojutrze wymyślą – starał się ją jakoś przekonać, co jednak pozostało bez większego rezultatu.– Mogę spytać co ci się stało w szyję?

Po kilku minutach niezręcznej ciszy zadał pytanie, na które czekała Olivia. Wiedziała, że kiedyś w końcu padnie, a mimo wszystko wolała odpowiedzieć na nie wcześniej, niż żeby ludzie snuli swoje domysły.

Powieliła arkusz pergaminu i zaczęła pisać na jednym z nich swoją historię. Zaraz wokół nich zebrała się grupka gapiów czytających nad jej ramieniem. Nie przejmowała się tym. Wiedziała, że musi pozwolić przeczytać ten plik jak największej ilości osób. Wolała to, niż żeby dowiadywali się o niej pocztą pantoflową przeinaczając po drodze większość faktów i wydarzeń.

Nie chciała wracać do przeszłości. Przypominała sobie wydarzenia z Singapuru, jednak postanowiła nie opisywać im wszystkiego. To były jej wspomnienia i takimi miały pozostać, aż nie pozna tu prawdziwych przyjaciół. Takich, którzy byliby godni poznania całej prawdy.


Słońce już dawno zaszło, jednak temperatura nadal pozostawała dość wysoka, a niebo bezchmurne, więc Olivia postanowiła udać się tej nocy na spacer. Nie była to jej pierwsza wyprawa o takiej porze – uwielbiała Singapur na pograniczu wieczora i nocy. Kochała obserwować biegających dla zdrowia ludzi i prowadzić długie rozmowy na ich temat z jej przyjacielem, Jake'iem Neillem.

Tym razem jednak była bez chłopaka. Ludzi poza domami też było podejrzanie niewielu. Przemierzała dziwnie opustoszałe ulice, zastanawiając się, dlaczego też akurat ta noc jest inna niż wszystkie. Chętnie podzieliłaby się spostrzeżeniem, że coś nie tak z Jake'iem, jednak nie widziała go od kilku dni. Chłopak wyjechał w jakąś podróż i nie wiadomo było, kiedy dokładnie wróci.

Odkąd wyjechał, czuła się niepewnie. Nie potrafiła się dłużej na niczym skupić, ani znaleść sobie miejsca.

- To możliwe, żebym się o niego aż tak martwiła? – spytała samą siebie spoglądając w gwiazdy. Westchnęła ciężko, kręcąc głową. – Ogarnij się, Oliv. Nie ma go dopiero od czterech dni, niedługo wróci.

Powiedziała to, by dodać sobie otuchy, jednak wywołało to odwrotny efekt.

Nie dał żadnego znaku od wyjazdu. Zawsze się ze sobą kontaktowali przez sowy czy też podrzucanie wiadomości przez proszek fiuu. Tym razem było jakoś inaczej i nie potrafiła się do tego przyzwyczaić.

Ruszyła powoli do domu. Nic tu po niej, skoro nie miała się nawet do kogo odezwać.

Cisza została nagle przerwana głośnym hukiem. Spojrzała w stronę, z której dobiegał i przeraziła się. Nad swoim domem ujrzała kłęby zielonego dymu. Ułożył się w specyficzny znak, po czym rozpłynął się w powietrzu rozganiany przez wiatr. Ruszyła biegiem do domu.

„Tylko nie to", myślała spanikowana w biegu wyciągając różdżkę.

Zielona czaszka z wypełzającym z jej szczęk wężem nigdy nie była zwiastunem szczęśliwych wydarzeń. Zarówno w czasach terroru Voldemorta, jak i po nim. Do tej pory na świecie żyli śmierciorzercy. W dalszym ciągu w ukryciu, lecz niczego to nie zmieniało. Choć nie mieli przywódcy, to wciąż kontynuowali jego dzieło i werbowali młodych o poglądach im podobnych. Mroczny Znak był ich symbolem pomimo braku właściwości nadawanych przez Czarnego Pana. Było to wyłącznie znamię, symbol wielkich, acz niekoniecznie dobrych przemian.

Biegła nie mogąc złapać tchu. W końcu dopadła do drzwi domu i otworzyła je. Weszła do domu rozglądając się uważnie

Poczuła jak z sekundy na sekundę każdy mięsień w jej ciele tężeje i nie pozwala na wykonanie najmniejszego ruchu. Różdżka wypadła z dłoni na podłogę i potoczyła się pod ścianę.

- Co my tu mamy... Córeczka... – Powiedział zimny głos za jej plecami. Poczuła różdżkę na swoim gardle.

- Co...? – udało jej się wydusić z siebie, ale zaraz została uciszona przez postać.

- Ćśśś...

Coś było nie tak. Coś bylo BARDZO nie tak. Wcale nie czuła końca różdżki wbijającej się w szyję. Zamiast tego był tylko chłód wywołany wypolerowanym bokiem drewna.

Zabójca zaczął mamrotać niezrozumiałe dla dziewczyny słowa, wciąż wbijając różdżkę w jej ciało; niczym sztylet. Oczy Olivii otworzyły się szeroko ze zdumienia, gdy poczuła ból, a następnie ciepło i wilgoć, rozchodzące się od szyi w dół jej ciała.

„Umieram", pomyślała, usiłując poruszyć się jakkolwiek. Chciała uciekać, chciała żyć. W tej chwili nie liczyło się dla niej nic więcej. Nie myślała o zabitych rodzicach.

Ich ciała leżały zaledwie kilka metrów dalej, patrząc na nią niewidzącym wzrokiem.

Jej świadomość zaczęła odpływać razem z płynącą krwią, aż ogarnęła ją całkowita ciemność.


„Obudziłam się w domu jednej z moich nauczycielek, a ta zaproponowała mi naukę w Hogwarcie twierdząc, że tu będzie dla mnie bezpieczniej".

Odłożyła pióro. Nie opisywała im wszystkich szczegółów jej przeszłości. Nakreśliła tylko ogólną sytuację, że zaatakowano jej dom, gdy była na spacerze, a następnie i na nią, gdy już wróciła. Nie chciała wdrażać się głębiej w przeszłość, a na pewno nie opowiadać ją ludziom, których nie znała i im nie ufała. Pominęła więc wszystko, co miało jakikolwiek związek z jej przyjacielem. Nie było to przecież istotne w pytaniu, dlaczego zaczęła się uczyć w Hogwarcie.