Tytuł oryginału: Wild Strawberries*
Autor: Solstice Muse
Zgoda jest. Link w profilu.
— No, czyż nie jesteś przystojnym kolesiem? Jak masz na imię?
Głębokie zmarszczki dookoła oczu powstały przez dziewięć dekad mrużenia powiek w słońcu, a piegi były tak gęste, że łączyły się w skórzaną opaleniznę na twarzy.
Nadal niebieskie oczy błyszczały życiem i psotliwością i nigdy nie zestarzały się, ani nie wyblakły.
— Jestem Harry — odpowiedział, kiedy usiadł przy wózku Rona i poklepał wierzch jego kościstej dłoni.
— Harry — powtórzył Ron z niezrozumieniem w oczach.
— Zmieniłem okulary. — Uśmiechnął się Harry i pokiwał głową. — Potrzebuję teraz grubszych szkieł. Poczekaj. — Harry pogrzebał w kieszeni i wyciągnął okrągłe okulary, a potem zamienił je z tymi grubymi, z szerokimi, rogowymi oprawkami na czubku jego nosa. — Zobacz, znowu Harry.
Twarz Rona rozjaśniła się, kiedy zobaczył twarz ze znajomymi okularami i pochylił się konspiracyjnie do przodu.
— A wiesz, um… — Machnął ręką przed swoją twarzą, potem pokiwał głową do Harry'ego, aby złapać myśl, która już od niego uciekła.
— Wiem co? — zapytał Harry, kiedy zamieniał znowu okulary, aby móc skupić się właściwie na twarzy Rona.
— Mmmm?
— Mówiłeś coś.
Ron spojrzał w jedną stronę, potem zmarszczył brwi i usiadł z powrotem w wózku, a potem rozejrzał się w niezrozumieniu po pokoju.
— Ron, nie mogę zostać długo, przyszedłem tylko dlatego, że pani Kilkenny wysłała mi sowę z zapytaniem, czy zezwolę na podjęcie nowej procedury dla ciebie.
— Która godzina? — Ron zmarszczył brwi.
— Za kwadrans pierwsza — odpowiedział mu Harry z uśmiechem i przytaknięciem.
— Idę zaraz do łóżka — powiedział Ron z lekko zrzędliwym pomrukiem, jakby był przytrzymywany nie śpiąc o takiej horrendalnej godzinie, i starał się wstać z wózka.
— Jest popołudnie, Ron, dzień. To jeszcze nie pora na spanie, kumplu**. — Harry przytrzymał Rona i posadził go z powrotem na wózku.
Ron sapnął w irytacji i rozejrzał się po innych siedzących w pokoju dziennym.
— Dostajesz te tabliczki czekolady, które daję Mediwiedźmom, żeby dawały ci każdego dnia?
Ron zwęził oczy i skrzywił się na łysego czarodzieja na drugim końcu pokoju, który bardzo głośno kaszlał.
— Spójrz na tego starego faceta — powiedział i machnął na niego ręką — nieszczęśliwy stary dureń powinien być w domu dla starych ludzi, czy coś.
Harry wziął rękę Rona i uścisnął ją.
— Ron, wiesz, gdzie jesteś?
— On ma koło siedemdziesiątki, co on tu robi, wypluwa swoje płuca wszędzie dookoła? — mruknął Ron.
— Masz dziewięćdziesiąt cztery lata — powiedział Harry i przestraszył się, kiedy Ron odwrócił się, żeby spojrzeć na niego w złości.
— Wiem to!
Ron sapnął zirytowany i przekręcił się lekko w wózku, potem spojrzał znowu na Harry'ego. Gniew zniknął, jakby nigdy go nie było i nie pokazywał żadnego znaku, że rozpoznaje Harry'ego.
— Mam znowu inne okulary. — Uśmiechnął się, kiedy uwolnił dłoń Rona i pogrzebał w kieszeni.
— Idę do łóżka. Powiedz to kobiecie. — Ron zaczął podnosić się i zachwiał się trochę, po czym znowu usiadł.
— Jeszcze nie pora — powiedział Harry, kiedy upewnił się jeszcze raz, że Ron siedzi poprawnie. — Może niedługo będzie w telewizji coś, co lubisz?
— Te czekolady, co mi przysyłasz — powiedział Ron, patrząc na Harry'ego, jakby był znowu Harrym — nie przesyłaj mi więcej białych. Białe to nie czekolada.
— Nigdy więcej białej czekolady — przytaknął Harry i wyszczerzył się, ciesząc się z tego, że Ron mówi do niego tak samo, jak przez lata.
— Bez orzeszków, one stają mi w gardle. — Ron dźgnął swoją szyję palcem.
— Mówili mi to, nie dostałeś czekolady z orzechami od miesięcy.
Ron spojrzał na swoje kolana i powiercił się w wózku. Spojrzał na Harry'ego, potem gdzieś indziej i poruszył się, jakby znowu chciał wstać. Zmienił zdanie i usadowił się ponownie.
— Wprowadziłem się do dużego domu z rodziną — powiedział Harry, przysuwając krzesło bliżej, aby znowu chwycić dłoń Rona. — Uważają, że nie powinienem mieszkać sam w chatce. Plus, jestem bezpłatną niańką, prawda? Fred uwielbia zrzucać na mnie swoje potomstwo w każdy weekend.
— Fred umarł — powiedział Ron dosadnie.
— Nie twój brat Fred, syn George'a Fred.
— Fred umarł, Fred George'a umarł.
— George'a brat Fred, tak. On miał też syna o imieniu Fred.
Twarz Rona wykrzywiła się i wyglądał na speszonego i sfrustrowanego, i przekręcił się znowu na wózku. Harry spojrzał na jego kolana i zobaczył ciemniejącą, mokrą plamę.
— Och nie, och, przepraszam, cały czas powstrzymywałem cię przed wstaniem. Tak bardzo mi przykro. Pani Kilkenny! Mogłaby mi tu pani pomóc?
Dwóch Mediczarodziejów po chwili zaciągało wokół nich zasłony i rozpinali spodnie Rona, żeby je ściągnąć. Pani Kilkenny podeszła i westchnęła.
— Widzi pan, panie Potter? Dlatego chcemy, żeby pan wypełnił formularz zgody na użycie zaklęcia kolostomii***. Wiem, że pan uważa, że to jest niegodne, ale to jest jeszcze bardziej. — Apelowała do Harry'ego, kiedy patrzył, jak Ron zostaje wyczyszczony i ubrany w czystą bieliznę i spodnie.
Harry pokiwał głową, z łamiącym się sercem i wilgotniejącymi oczami, kiedy przełknął, zanim powiedział:
— Dajcie mi formularze. Chcę, żebyście zrobili wszystko, czego on potrzebuje.
Pani Kilkenny pokazała mu pół–uśmiech sympatii, przed kiwnięciem do Mediczarodziejów, którzy dyskutowali o przygotowaniu eliksirów dla uspokojenia Rona i przygotowaniu łóżka do wykonania tej procedury, a potem poszli po formularze.
Harry przetarł oczy za okularami i kucnął przy Ronie.
— W porządku, kochanie, możesz teraz iść do łóżka, jak chciałeś. Pójdziesz spać i obudzisz się ze specjalnym zaklęciem, dzięki któremu nie będziesz musiał pamiętać, żeby iść do łazienki.
Ron chwycił dłoń Harry'ego i spojrzał w jego twarz.
— Jesteś starym człowiekiem.
— Jestem — przytaknął Harry. — Ty jesteś starszy ode mnie.
Nie wydawało się, żeby Ron zrozumiał. Potrząsnął głową.
— Jesteś starszy niż mój tata.
— Twój tata umarł, o wiele starszy niż my, umarł, a ty czytałeś coś miłego na jego pogrzebie.
— Wszyscy tutaj są starzy. Dlaczego oni trzymają mnie ze starymi ludźmi?
Jeden z Mediczarodziejów pojawił się za Ronem i podał Harry'emu małą fiolkę eliksiru. Harry pokiwał głową i wyciągnął po nią rękę.
— Nadal chcesz spać, Ron?
— To pora na spanie — powiedział zdeterminowany Ron.
Harry przytrzymał fiolkę przy jego ustach i przechylił ją lekko. Ron odkaszlnął trochę, ponieważ przełykanie ostatnio zaczęło sprawiać mu mały problem, a potem połknął wszystko. Wytarł usta wierzchem dłoni i poprawił się na wózku.
— Kiedy przychodzi Jessica?
Harry mrugnął i potrząsnął głową.
— Ona ma na imię Hermiona, nie Jessica. Jessica to imię wnuczki Hermiony. Chociaż wyglądają bardzo podobnie, co?
Ron odsunął rękę od Harry'ego i obejrzał się przez ramię.
— Jessica przychodzi do mnie.
— Hermiona przychodzi, to Hermiona.
Ron zwrócił swoje błyszczące niebieskie oczy znowu na Harry'ego i spojrzał prosto na niego, przez te grube jak dno butelek szkła, i Harry'emu zdawało się, że zobaczył błysk czegoś znajomego.
— Czy ty przyjdziesz znowu?
— Codziennie — przytaknął Harry, łza w końcu spłynęła z kącika jego oka.
Powieki Rona stały się ciężkie i Mediczarodziej posadził go na wózku, po czym wymamrotał do Harry'ego, że zabierają go do prywatnego pokoju dla odbycia procedury kolostomii. Harry pokiwał głową i pochylił się, żeby pocałować policzek Rona.
Rona odwożono, a Harry odsłonił ponownie zasłony.
— Ten staruszek właśnie mnie pocałował! — powiedział Ron, brzmiąc na zszokowanego, ale śpiącego.
Harry westchnął, a potem podciągnął nosem. Poszedł do pokoju Rona i położył tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa na poduszce. Zatrzymał się, żeby usiąść na łóżku i pogładzić dłonią ułożone przykrycia. Potem pochylił się i wciągnął zapach Rona.
— Tęsknię za tobą — wyszeptał, po czym wstał z łóżka i poszedł poszukać panią Kilkenny.
Kiedy przechodził koło małego biurka przy ścianie, zobaczył jakby dziecięcą próbę pisania. Zdolności ruchowe Rona pogorszyły się tak bardzo, że nie był w stanie pisać od znacznego czasu.
Ale mógł zrobić infantylny bazgroł bardzo dobrze i dwa słowa, które Ron napisał podczas chwili, kiedy pamiętał coś ze swojego życia, sprawiły, że Harry'emu zrobiło się ciepło w środku.
DZIKIE POZIOMKI
*tytuł został przetłumaczony tak samo, jak polski tytuł filmu o tej samej angielskiej nazwie, na bazie którego jest napisane to opowiadanie. Jednakże dalsze zwroty tyczące tytułu nie pasują do fabuły, dlatego zamiast „Tam, gdzie rosną poziomki" będę używać zwrotu „Dzikie poziomki".
**musiałam użyć zwrotu „kumplu" zamiast „stary" do przetłumaczenia „mate", ponieważ oni są starzy, więc zwrot wyszedłby poza koncepcję.
***kolostomia (za wikipedią): operacyjne wyprowadzenie światła jelita na powierzchnię brzucha, umożliwiające wydalanie treści jelitowej, gdy jest to niemożliwe drogą naturalną.
