Notka Odautorska:
I "Wstępniak" zarazem, czyli drobne wprowadzenie czym jest The Tori Story.
W największym skrócie, jest to fanfik pokemonowy mojego autorstwa, ze sporą ilością zmian względem tego, co znamy z gier i serialu. Przykładowo: nie ma ograniczenia do sześciu Poków jakie trener ma przy sobie, niektóre stworki mają zmienioną wielkość, a czasem nawet typ, a co do typów to w TTSie jest ich osiemnaście. Wypada też wspomnieć, że historia bazuje na generacjach od pierwszej do trzeciej, czyli Pokemonów z czwartej i dalszych w moim fanfiku nie ma.
Jeśli komuś się coś zaczyna kojarzyć, to wyjaśniam i rozwiewam wątpliwości. Tak, jest to ten sam fanfik, jaki kilka lat temu publikowany był na pewnej fanowskiej stronie. Obecnie niemal ukończony i mam nadzieję, że wreszcie jako całość uda mi się go upublicznić.
Historię zaklasyfikowałem jako T, gdyż od czasu do czasu nieco drastyczniejsze sceny się trafiają.
No i to chyba wszystko, mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałem i miłego czytania życzę.
PROLOG.
Nazywam się Tori i nienawidzę Pokemonów... Wiem, że to dziwnie brzmi, ale gdy Wam coś opowiem to zrozumiecie, czemu taki jestem.
Wydarzyło się to prawie 3 lata temu. Mój ojciec był jednym z najbardziej znanych ekspertów w sprawach Pokemon w całym kraju i w związku z tym wyruszył na Pojezierze Mazurskie, aby tam, wraz z innymi naukowcami złapać i zbadać pewnego niezwykle agresywnego Gyaradosa. Niektórzy uważali, że ten Pokemon był po prostu zły i nazywali go Dark Gyaradosem. Mój ojciec uważał, że nie ma złych Pokemonów i dlatego chciał tą sprawę wyjaśnić. Co się wtedy naprawdę wydarzyło - tego nie wiem. Ekspedycja dotarła nad jezioro Wigry, gdzie ponoć przebywał ów Pokemon, podobno wyruszyli łodzią na jezioro i wtedy on ich zaatakował. Wywiązała się walka między Gyaradosem, a wodnymi Pokemonami, jakie ci ludzie mieli wtedy ze sobą. Prawie wszyscy się uratowali... "Prawie", gdyż mojego ojca nie odnaleziono. Wprawdzie ciała też nie było, ale od tamtego wydarzenia nikt go już nigdy nie widział, więc ogólnie uznano, że zginął. Od tego czasu mało kto przybywa nad Jezioro Wigry i z tego co wiem, Dark Gyarados nadal tam jest...
To cała moja historia, wcześniej uwielbiałem Pokemony i chciałem być równie sławny, jak mój ojciec. Jednak od czasu jego śmierci stały się moimi wrogami. Uważałem, że nigdy nie zostanę ich trenerem, nigdy nie będę miał swojego Pokemona i najlepiej by było, gdyby wszystkie one znikły z tego świata.
"Uważałem"... Gdyż dziś kończę 15 lat i dowiem się o czymś, co na zawsze zmieni moje życie...
ODCINEK 1: OSTATNIA WOLA MEGO OJCA.
"15 urodziny. Normalnie w tym wieku wielu trenerów już wędruje, lub przygotowuje się do wędrówki Pokemon - czyli szkoli Swoje Pokemony, zdobywa odznaki i uważa, że kiedyś będzie Mistrzem... Ja się w to nie bawię." - pomyślałem i powoli zwlokłem się z łóżka. Tak, dziś kończyłem 15 lat i miałem nadzieję, że moi opiekunowie nie wyskoczą znów z jakimś dziwnym prezentem. Tak w ogóle to jestem raczej średniego wzrostu, o czarnych włosach i brązowych oczach. Wstałem więc z łóżka i ubrałem się (jak zwykle) w niebieskie dżinsowe spodnie, niebieską koszulkę i ciemnoniebieską bluzę z wieloma kieszeniami. Kiedy wszedłem do pokoju gościnnego zobaczyłem skromny tort z 15 świeczkami, oraz Panią Ninę, która nerwowo się mi przyglądała.
"Coś jest nie tak" - pomyślałem, a głośno powiedziałem:
- Dzień Dobry. Ten tort to dla mnie? Jakiś taki mały w porównaniu z zeszłym rokiem...
Pani Nina odchrząknęła nerwowo - była starszą kobietą i od prawie trzech lat mieszkała ze mną i pilnowała, abym, nie robił nic głupiego. Ponoć tak chciał mój ojciec, więc uszanowałem jego wolę i z czasem nawet polubiłem tę kobietę.
- Widzisz Tori, w tym roku nie ma żadnego przyjęcia i tort też raczej niezbyt duży, a to dlatego, ze dziś jest Twój wielki dzień. - spojrzała na mnie uważnie i chyba z troską - Może najpierw usiądź.
Usiadłem więc. Znając życie podejrzewałem, ze zaraz usłyszę coś co mi się nie spodoba i niestety miałem rację.
- Widzisz Tori, jak wiesz twój ojciec zapisał ci w testamencie ten dom, oraz uczynił mnie twoją pełnoprawną opiekunką, jednak jest coś jeszcze o czym miałeś usłyszeć dopiero dziś, w dniu ukończenia 15 lat...
Głos jej się łamał, naprawdę martwiła się jak przyjmę to co zaraz powie. Po chwili ciszy Pani Nina rzekła:
- Twój ojciec miał marzenie, wielkie marzenie. Chciał, żebyś był Największym Trenerem Pokemon w całym kraju. I to właśnie napisał w testamencie. Jego ostatnia wola to chęć, abyś wyruszył w Podróż Pokemon.
Nastała długa cisza, nie wiedziałem co powiedzieć, wiele się spodziewałem, ale z pewnością, nie tego. W końcu wydusiłem z siebie:
- Ale jak to... Dlaczego teraz... No i ja nie mam Pokemonów...
Pani Nina podeszła do mnie i podała kubek z jakąś herbatką. No tak ziołowe napary uspokajające to dobry pomysł. Nie zważając na gorąc napoju wypiłem chyba pół kubka.
- Twój Ojciec o wszystko zadbał. W końcu był właścicielem jednej z najlepszych Szkół Pokemon w mieście i tam też się udamy. Zjedz trochę tortu i dopij herbatę, za pół godziny jesteśmy umówieni z dyrektorem Szkoły.
Nie wiedziałem co myśleć, w jednej chwili cały mój światopogląd się zawalił. "Ostatnia wola mego ojca" słyszałem w głowie... Cóż, chyba nie było innej rady jak udać się na to spotkanie. Pełen czarnych myśli ukroiłem sobie kawałek tortu.
Podjechaliśmy pod Szkołę Pokemon, dyrektor już na nas czekał, starszy człowiek lekko łysiejący, bliski przyjaciel mego ojca, uśmiechnął się na mój widok.
- Witaj Tori, cieszę się, że jednak przyszedłeś, wejdźmy do środka.
Pani Nina została na zewnątrz, a my weszliśmy do środka i udaliśmy się do biura Dyrektora. Po drodze widziałem plac na którym młodzi trenerzy uczyli się łapać Pokemony do PokeBalli, oraz kilka klas, w których wykładowcy opowiadali o różnych gatunkach Pokemonów.
"Naiwni" - pomyślałem - "Jeśli chodź jeden z was osiągnie sukces jako Trener Pokemon to będzie dużo". Sam też kiedyś chodziłem do Szkoły Pokemon, jednak ostatnie trzy lata spędziłem w Szkole Techniczno-Budowlanej (ukończyłem ją kilka dni przed urodzinami).
Wreszcie doszliśmy do gabinetu Dyrektora, gdy weszliśmy do środka zauważyłem, że na stole leży PokeBall, oraz coś jakby PokeEncyklopedia.
- Siadaj, proszę.
Dyrektor wskazał mi na wolne krzesło a gdy usiadłem rzekł:
- Wiesz już dlaczego tu jesteś, cóż ja nie wiem, czemu Jack chciał, abyś się o tym dowiedział dopiero teraz, zresztą proszę, przeczytaj jeśli chcesz.
To mówiąc wręczył mi papier, na którym było coś napisane. Gdy zacząłem czytać przekonałem, się, że to testament mego ojca. Łzy pociekły mi po policzkach, otarłszy je rękawem przeczytałem tekst. Pisało tam to co już wiedziałem, o domu, o Pani Ninie, a na końcu było o mnie, o tym, że mam wyruszyć w PokePodróż, ale nie byle jaką PokePodróż, mam przemierzyć kraj wzdłóż i wszerz, oraz zdobyć wszystkie 18 odznak Ligii Pokemon, a później wziąć udział w corocznych Mistrzostwach Ligii Pokemon. Pisało tam też, że Pokemon z jakim mam rozpocząć wędrówkę zostanie mi ofiarowany przez dyrektora. Skończywszy czytać spojrzałem na PokeBall.
- Tak to jest Twój Pierwszy Pokemon, a to obok to PokeEncyklopedia, która będzie zapisywać Twoje osiągnięcia zarówno z walk Pokemon jak i ze zdobytych odznak.
To mówiąc Dyrektor wręczył mi urządzenie. PokeEncyklopedia to mimo wszystko przydatna rzecz, ma radio, telefon, mapę kraju, schowek na odznaki oraz bardzo dużo informacji o wszelkich Pokemonach. Gdy się jej przyjrzałem, zobaczyłem, ze w miejscu właściciela ma wpisane "TORI".
- Teraz wszystko zależy od ciebie Tori, wiesz już wszystko, więc, czy zechcesz wyruszyć w to, co wielu nazywa "Podróżą Swego Życia"?
Wahałem się, bardzo się wahałem, w końcu nienawidziłem Pokemonów, ojciec zginął przez pasję do nich ,a ja miałem zostać ich Największym Trenerem, a co za tym idzie Największym Przyjacielem... Jednak kochałem ojca i skoro taka była jego wola to musiałem ją uszanować i się z nią zgodzić. Podszedłem do stołu wziąłem PokeBall i wypuściłem z niego Pokemnona. Pojawiła się czerwona jaszczurka z płonącym ogonem. Skierowałem na nią czujnik PokeEncyklopedii i pojawiło się zdjęcie, dane i opis Pokemona. Był to Charmander, Pokemon-Jaszczurka.
Pokemon najpierw się rozejrzał, gdy dostrzegł Dyrektora wyraźnie się ucieszył, ale gdy spojrzał na mnie ucieszył się jeszcze bardziej.
- Tak, to Charmander i jest teraz Twoim Pokemonem. On wie już o tym, właściwie od dawna przygotowywałem go do tego, że kiedyś będzie twój.
Spojrzałem na Pokemona i niepewnie się uśmiechnąłem, Charmander ucieszył się i wskoczył mi na ręce. Byłem dość zmieszany... Ten Pok mnie lubił, ale ja jego...?
- Tori wiem, że teraz jest ci ciężko, dlatego myślę, że wiem, co powinienem Ci poradzić. Powinieneś udać się nad Jezioro Solińskie, to jakieś 80 kilometrów stąd, więc w tydzień spokojnie tam dotrzesz. Po drodze na pewno spotkasz wiele Pokemonów, oraz przytrafi ci się wiele zdarzeń, które zapewne zmienią twoje nastawienie do świata. Potem wrócisz tu i będziesz mógł zdobyć swoją pierwszą odznakę.
Pomyślałem chwilę, jeśli naprawdę chcę wypełnić testament ojca i być Najlepszym Trenerem Pokemon to muszę w jakiś sposób je polubić. Niemal trzyletnie czynienie sobie wrogów, ze wszystkich Pokemonów nie zniknie od tak sobie. Musiałem spróbować się tego jakoś pozbyć.
- Tak, myślę, że to dobry pomysł Panie Dyrektorze. Tak zrobię, udam się nad Jezioro Solińskie.
Następnie spojrzałem na Charmandera:
- To co, jesteś teraz moim Pokemonem?
- Grrraaa...- Charmander wyraźnie się ucieszył, że nazwałem go "Swoim Pokemonem". Postawiłem go na ziemi, podziękowałem Dyrektorowi i opuściliśmy szkołę.
Pani Nina bardzo się zdziwiła i ucieszyła, gdy zobaczyła Charmandera wędrującego, przy mojej nodze. Opowiedziałem jej o wszystkim, następnie wróciliśmy do domu, gdzie spakowałem plecak, zabrałem oszczędności i jeszcze tego samego dnia opuściłem moje rodzinne miasto - Rzeszów i drogą na wschód wyruszyłem do Przemyśla, skąd można było dojść do Sanoka i nad Jezioro Solińskie. Specjalnie wybrałem dłuższą trasę, bo jeśli mam polubić Pokemony to naprawdę dużo czasu może mi to zająć.
Przystanąłem na wzgórzu, obejrzawszy się ostatni raz zobaczyłem panoramę Rzeszowa, wiedziałem, że niedługo tu wrócę. Spojrzałem na Charmandera, on na mnie i się uśmiechnął, ja też się uśmiechnąłem, jednak nie był to do końca szczery uśmiech. Chyba Pokemon to wyczuł, bo na chwilkę posmutniał, ale zaraz znów był radosny. "Widocznie Dyrektor uprzedził Poka, co za "trener" się mu trafił." - pomyślałem i obróciwszy się wyruszyłem na wschód, a Pokemon ruszył za mną. Czekała mnie trudna wyprawa, ciągle myślałem, czy uda mi się zmienić nastawienie do Pokemonów i ciągle słyszałem w głowie szept "ostatnia woja mego ojca, ostatnia wola mego ojca, ostatnia wola mego ojca..."
