Disclaimer: Nie należy do mnie ani główny bohater, ani Gildie, ani nawet Nowy Orlean. Pocieszam się, że jedna z wymienionych rzeczy nie należy tez do Marvela :D
Do teraz nie jestem pewna, czy faktycznie należało to umieścić w kategorii Evo. Równie dobrze mógłby to być AU – z takim założeniem pisałam tego fica, ale mniejsza z tym. Generalnie chodzi o sam fakt, że mamy do czynienia z tym, z kim mamy, innym niż go znamy. Indżoj.
Rozdział 1
Nowy Orlean, piękne miasto, w którym kultury mieszają się bez żadnych ograniczeń. Cajunowie asymilują zwyczaje amerykańskie, w zamian przekazując część swoich francuskich pozostałości swoim sąsiadom.
Mieszanie kultur nie zawsze jest jednak w pełni pokojowe, jako że Cajunowie, którym działanie zgodne z ustawodawstwem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej nie zawsze jest na rękę, podzielili się ze względu na interpretację pewnych przepisów. Na przykład panowie i panie należący do organizacji o jakże wdzięcznej nazwie Gildia Zabójców, byli zdania iż zapiski dotyczące karalności odbierania żyć ludzkich dotyczy jedynie żyć ludzkich, na których skrócenie aktualnie nie ma dobrze płatnego zlecenia, natomiast członkowie konkurencyjnej Gildii Złodziei twierdzili, że zakaz przywłaszczania sobie cudzego mienia odnosi się tylko do mienia, które nie może się złodziejowi przydać. Pech chciał, że interpretacje, choć na pierwszy rzut oka nie były sobie sprzeczne, okazały się w praktyce powodem dosyć znaczących niesnasek pomiędzy obiema organizacjami. Oczywiście, istnieją szalone teorie, które mówią iż to nie rozumienie prawa, lecz walka o władzę, zasięg i pieniądze powodowały niezgodę, lecz nie wierzmy tym oszczerstwom.
Jakkolwiek by jednak nie było, zostawmy ten problem na później. Nasz bohater, ten oto jedenastolatek, nie zajmuje się wcale sprawami żadnych głupich Gildii. Jeżeli chodzi o ścisłość, ma bardzo niewielkie o nich pojęcie, a jeszcze dokładniej, nie jest do końca pewien znaczenia słowa "gildia". I nigdy nie starał się znaleźć wyczerpujących informacji na ten temat. Nie, żeby chłopiec nie potrafił czytać – o, wręcz przeciwnie, znał wszystkie samogłoski i większość spółgłosek alfabetu łacińskiego, co, jak na warunki w których wzrastał, jest dosyć dobrym osiągnięciem. Musicie wiedzieć, że Nowy Orlean to nie tylko mili ludzie o mniej lub bardziej zauważalnym francuskim akcencie w ładnych domach i członkowie którejś z Gildii w swoich tajnych-tajnistych bazach. Zdarza się bowiem, że ktoś nie ma tyle szczęścia by znaleźć sobie piękny dom, lub trafić do tajnej-tajnistej bazy. I właśnie tak jest w przypadku tego chłopca. Zanim jednak przejdziemy do akcji, pozwólcie mi krótko go scharakteryzować.
Remigiusz, brązowowłosy, drobny chłopaczek o wspaniale francuskiej wymowie posiada tę zdolność, że nie zauważycie go w tłumie, choćbyście mieli się o niego potknąć. I nie mówię tu tylko o tym, że jest niewielki. No, oczywiście, jeżeli spojrzy wam w oczy, to zaręczam, że nie ujdzie waszej uwadze, a to z tej przyczyny, iż to, co zwyczajowo nazywamy białkiem, w jego przypadku na to miano nie zasługuje w żadnym stopniu. Jego tęczówki są bowiem otoczone substancją czarną jak węgiel, smoła, Michael Jackson w czasach, kiedy miał nos, lub płuco palacza – wybierzcie sami najlepsze porównanie. Dodatkowo, same tęczówki są czerwone jak... No, są czerwone, co jest wystarczająco dziwne.
Remigiusz nie zna swoich rodziców, co jest dosyć smutną sprawą. Często wyobraża sobie, że jego rodzice to jakaś para królewska, która go przypadkiem zgubiła. Cóż, wyobraźnia dzieciaków jest dosyć bujna, ja osobiście nie potrafię wytłumaczyć sobie, jak jakaś para, choćby nawet królewska (wiadomo, że tacy bywają bardziej roztargnieni od innych, jako że mają na głowie różne sprawy wagi państwowej) mogłaby zgubić dziecko na ulicy Nowego Orleanu. No i skąd niby para królewska w tym mieście? Jak wiadomo, Stany Zjednoczone monarchią nie są i nie były już dosyć długo. Nawet podczas Wojny Secesyjnej, którą tak lubią wspominać w szkołach amerykańskich, mieli już prezydenta. Szokujące, ale prawdziwe. Ale, nie psujmy Remigiuszowi przyjemności fantazjowania, ja też kiedyś myślałam, że mam siostrę bliźniaczkę, która została porwana tuż po porodzie.
Nie myślcie sobie, że przedstawiam wam szlachetnego, biednego, bezdomnego chłopca, którego nikt nie kocha i który Bóg-wie-jak przeżył na ulicy. Dorośli często myślą, że mają monopol na tajne organizacje. Gdzie tam. Chłopcy i dziewczęta Nowego Orleanu, którzy nie mają rodziców, lub których rodzice są roztargnioną parą królewską, też umieją o siebie zadbać. Remigiusz, na przykład, jest fantastycznym kieszonkowcem. Nie myślcie sobie, że mówię tak z czystej sympatii do niego. On jest naprawdę dobry. Wychowywał się w bandzie młodocianych opryszków, którzy utrzymują się z, hm, pożyczania na czas nieokreślony i trzeba przyznać, że szybko nauczył się "zawodu". Na początku dzieciaki wyrywały babciom torebki, co, przyznajcie sami, było dosyć prymitywne, jako że poszkodowanej ciężko było nie zauważyć, że właśnie została okradziona. Ale Remigiusz wkrótce opanował do perfekcji wyciąganie portfela z różnych miejsc, gdzie tylko można go schować. Co prawda jest jeden zakamarek, z którego nie udało mu się nigdy zwędzić portmonetki, a mianowicie biustonosz. Niestety, jak na razie plany ograbienia kobiet z pieniędzy chowanych tam pozostawały w sferze marzeń. Żaden inny punkt nie stanowił problemu – chłopiec potrafił pytając o godzinę niepostrzeżenie obrobić delikwenta z portfela, zegarka, cygara i paczki chusteczek do nosa.
Ale dosyć tego opisywania. Przejdźmy do samej akcji. Oto właśnie słynny wśród młodych kieszonkowców Remigiusz...
To be continued...
