"Dwa słówka" od autorzyny, konającej w cierpieniu czytając, poprawiając i płacząc nad tym krótkim tekstem (jestem przyzwyczajona do pisania czegoś dłuższego, a trochę tego mam). Zacznę od tego, że jest to pierwsze, co wstawiam na tę stronę i, o biedna ja, jeszcze nie do końca rozumiem, jak to się robi, czuję się jak jakiś pradawny czarodziej, szukający artefaktów, czytając te wszystkie informacje i starając się je wcielić w życie. Jestem przegrywem. Co do tych kilku zdań pod spodem - nawet nie wiem, co mnie zainspirowało, w każdym razie troszkę mi smutno było, pisząc to i nie wiem co mnie podkusiło, ukazać to w taki... poetycki (?) sposób. Pogięło mnie z tymi porównaniami i nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać. No to ten, indżoj i bez rękoczynów prosz. MAM TYLKO NADZIEJĘ, ŻE NIE MINĘŁAM SIĘ Z TEMATEM, BO CHYBA ODGRYZĘ SOBIE OBYDWIE DŁONIE.
Choć moje oczy zostały spowite mglistą zasłoną, mogę dostrzec, jak niebo osuwa się na ziemię w cierpieniu, topiąc się w żałosnych lamentach. Krople deszczu z głośnym echem opadają na kamienne płyty tarasu, rozbijając się o podłoże na setki tysięcy kawałków, niczym kryształowe korony wielkich monarchów. Tworzą niesamowite obrazy, godne ręki mistrzów, zachwycając swoim kunsztem wykonania. Wokół nie słychać już nic, prócz recytowanej szeptem elegii, odbijającej się echem od murów dziedzińca. Pieśni ognia i ryk stali zamilkły wraz z upadkiem ostatniego z nas. Nie wiem, czy ktokolwiek umknął śmierci. Nie słyszę, nie widzę, nie potrafię.
Nie mam pojęcia jak długo, czas przestał grać rolę już dawno temu. Minęła godzina, dwie, a może dzień? Moja świadomość nie potrafi dociec, od jak dawna leżę na posadzce, trzęsąc się na geometrycznej mozaice i wyobrażając sobie, że spoczywam w lodowym pałacu królowej bez serca. Tam właśnie wypowiem ostatnie wersy swojego epilogu.
Raptem słyszę ociężałe kroki. Fran, szepczesz. Pragnę coś powiedzieć, lecz nie jestem w stanie. Jestem zbyt słaby, by chociażby przesunąć ku tobie dłoń, mącąc taflę własnej posoki. Widzę twoją niewyraźną sylwetkę, idioto-senpai. Czerwień krwi zostawiła na tobie swoje piętno, otulając zmysły w przeszywającym uścisku. Klękasz obok, natychmiast biorąc mnie w objęcia.
– Nie umieraj, nie teraz, nie możesz! – krzyczysz raz po raz, ściskając mnie coraz mocniej, jakbyś miał wrażenie, że z każdą sekundą rozpływam się w twoich ramionach, związując palce nicią uchodzącego życia. – Fran!
Zegar mojej egzystencji z każdą sekundą spowalnia. Nie mam sił, by dać ci odpowiedź, na jaką zasługujesz. Jedyne, co mogę teraz zrobić, to ukryć zieleń oczu za kurtyną powiek. Nie zdołam otworzyć ich ponownie.
– Fran!
Bardzo słabo cię słyszę, Bel. Jeszcze chwila, jeszcze moment… Dlaczego zamilkłeś?
