Przypis autora.
Wspomnienia przymusowego czciciela" to pierwsza opowieść z mojej małej serii bazującej na świecie znanym z telewizyjnego serialu MGM Studios: "Stargate Atlantis".
Pomysł na tą historię pojawił się nie tyle po obejrzeniu odcinków SG-1 z lustrami kwantowymi, co bardziej po odcinku: "Alternatywne wersje Dedala" i późniejszych nawiązaniach.
Zresztą, zawsze zastanawiało mnie czy to, co w jednym świecie jest tylko fikcją… w innym może być rzeczywistością?
I tak oto postała historyjka opowiadajaca o przygodach kobiety, która znalazła się w świecie doskonale znanym jej z serialu telewizyjnego. Na domiar złego z czasem odkrywa ona, że jej przybycie do tego konkretnego wymiaru nie jest tak zupełnie przypadkowe.
.
P.S.
W opowiadaniu zachowane są niektóre anglojęzyczne nazwy własne, jak "hiveship" czy "New Lanteans". Osobiście uważam bowiem, że ich polskie odpowiedniki brzmią nieraz dziwacznie.
.
.
.
Wspomnienia (flashbacks) oddzielone są pojedynczą linią i ujęte w cudzysłów.
W cudzysłowu zapisane są także rozmowy telepatyczne.
Słowa łacińskie i zdania w innych językach niż angielski (językiem ogólnym jest tutaj bowiem angielski), pisane są kursywą.
Zachowano niektóre z oryginalnych nazw (anglojęzycznych) jak: hive(ship), New Laneans itp.
.
.
It breaks my heart
because I know you're the one for me
Don't you feel sad there never was a story obviously
It'll never be... Ohhhhhh...
You will never know
I will never show
What I feel, what I need, from you no
You will never know
I will never show
What I feel, what I need, from you
.
Imany ″You will never know″
.
.
Prolog
Groom Lake - 10.000 lat temu...
Niebieskawa tafla płytkiego, słonego jeziora odbijała promienie słońca.
Wokół wznosiły się niewielkie wzgórza, porośnięte niska roślinnością. Tutejszy klimat nie był zbytnio sprzyjający dla życia: brak słodkiej wody i wysokie temperatury znacznie ograniczało ilość organizmów, które były w stanie tutaj przetrwać.
Ale to właśnie z tego samego powodu kilku mężczyzn, siedzących w swoich małych łodziach, kończyło właśnie wiązanie kolejnych lin na drewnianej konstrukcji wbitej w dno jeziora kilkanaście metrów od brzegu. Liny, które zebrali wcześniej, pokryte były już grubą warstwą soli.
Mogło by się wydawać, że znacznie łatwiejszym sposobem zbierania soli byłoby wydobywanie jej z dan tuż przy brzegu, jednak w ten sposób uzyskana substancja pełna była różnych zanieczyszczeń. Natomiast ta zbierana na linach, podczas parowania wody, praktycznie od razu zdatna była do spożycia. A tym samym można było uzyskać za nią lepszą cenę na comiesięcznym targu.
- Muha'biu, my wracamy już na brzeg! - zawołał najstarszy z mężczyzn do najmłodszego, który wiązał przedostatnią ze swoich lin.
- Dobrze! Ja już też kończę! - odparł, nie odrywając wzroku od pracy i sięgnął po ostatnia linę.
W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na wiatr, który zawiał mocniej. Nie było w tym przecież nic dziwnego. Ale kiedy jego siła natężyła się, zaczynając kołysać łódką, przerwał przywiązywanie liny do drewnianej konstrukcji i spojrzał w bok, w kierunku środka słonego jeziora. Kilkanaście metrów dalej, spokojna do tej pory wodna tafla zaczynała właśnie uginać się pod naciskiem niewidzialnej siły, tworzącej spory okrąg, który rósł z każda chwilą… tak samo jak siła wiatru.
Młody mężczyzna złapał drewniany stelaż, kiedy jego łódka zaczęła kołysać się na wodzie.
- Muha'biu! - krzyknął ktoś za nim.
Spojrzał w tamtym kierunku, widząc wystraszonych przyjaciół, kiedy nagle nad jeziorem pojawiło się coś jeszcze: niewidzialna siła uginająca wodę zaczęła właśnie strzelać we wszystkich kierunkach blado-niebieskimi piorunami, które ukazały jej kulisty kształt. Pioruny pląsały po tafli jeziora coraz dalej i dalej. Kilka z nich przemknęło tuż obok młodego mężczyzny, kierując się do brzegu.
A potem po całej okolicy rozległ się ten przeraźliwy, niski dźwięk, przyprawiając o ból głowy. Muha'biu zatkał dłońmi uszy, podobnie jak jego towarzysze, lecz spojrzał ostrożnie w kierunku kuli piorunów. W jej wnętrzu pojawiło się coś na kształt miniaturowego, pulsującego słońca… by nagle eksplodować. Młody mężczyzna skulił się w swojej łodzi, z nadzieją że to coś nie dosięgnie go. Ale białe światło bezlitośnie pochłonęło wszystko w okolicy.
Przez moment Muha'biu miał wrażenie, że świat zastygł w bezruchu. Odsunął nieco dłonie od głowy i wychylił się ponad burtę łódki. Nie słyszał niczego, poza tym świdrującym dźwiękiem, a cały świat skrywała jaskrawa biel… A potem wszystko nagle zniknęło: światło, pioruny i dźwięk. Jezioro znów było spokojne i równie błękitne jak niebo.
I wtedy ją zobaczył: kobietę w wodzie, desperacko machającą ramionami, by nie utonąć. Wydawało mu się, że porusza ustami, jakby krzyczała, lecz on niczego nie słyszał.
Dźwięk powrócił dopiero po chwili i mężczyzna usłyszał liczne głosy, zarówno męskie jak i kobiece… krzyczące z każdej strony. Rozejrzał się wokół: w najbliższej okolicy jezioro pełne było ludzi, próbujących utrzymać się na powierzchni. Nie rozumiał co krzyczeli… ale domyślił się dlaczego krzyczeli: słona woda jeziora musiała drażnić ich oczy, kiedy zanurzyli się w niej.
Ale skąd się tutaj znaleźli… i jak? Czyżby przybyli wraz z błyskiem światła, zaczął się zastanawiać. A jeśli tak, to może to wysłannicy bogów?...
Na pewno. Tylko bogowie dysponują magicznymi mocami, a to, co przed chwila widział z cała pewnością było magią…
Ktoś krzyczał z brzegu. Muha'biu spojrzał w tamtym kierunku. Kilku przybyszy, którzy mieli na tyle szczęścia, aby wylądować na suchym lądzie lub w jego pobliżu, wpychało właśnie do jeziora pozostałe na brzegu trzy łodzie. Ubrani byli w jasne, dziwne stroje, skrywające całe ich ciała. Ci, którzy wskoczyli do łódek, zrzucili z siebie górna warstwę sięgająca kolan. Lecz pod spodem znajdowała się kolejna warstwa odzieży, przylegającą do ich ciał i odkrywająca ramiona.
Ktoś złapał brzeg łódki Muha'biu. Młody mężczyzna aż podskoczył wystraszony. To była kobieta, którą wcześniej widział. Jej długie, jasne włosy spięte z tyłu głowy były całe mokre, a niebieskie oczy patrzyły na niego, wystraszone… Duże, niebieskie oczy o pionowych źrenicach.
Wpatrywał się w nie, niemal sparaliżowany, równie intensywnie, co w jej nienaturalnie szeroki nos ozdobiony po obu stronach niewielkimi jamkami policzkowymi… niczym u węża, pomyślał.
Kobieta mówiła coś do niego, lecz on nie rozumiał ani słowa… ale nie musiał. Wyraz jej oczu wyjaśniał mu wszystko: prosiła o pomoc.
Otrząsnął się w końcu i wyskoczył z łodzi po drugiej stronie, aby ją odciążyć i spojrzał prosto w niesamowite oczy kobiety.
- Pomóżmy innym - powiedział.
Tym razem to kobieta nie zrozumiała jego słów. Wskazał więc palcem w kierunku najbliższych osób. Zerknęła w tamtym kierunku, a potem przytaknęła gestem głowy. Oboje zaczęli płynąć, trzymając się jedną ręką brzegu łodzi…
.
Groom Lake… czasy obecne.
Noc nad Groom Lake była ciepła, a niebo pełne gwiazd.
Katherin Harrigan zatrzymała się i spojrzała tęsknie w górę.
Lubiła to miejsce. Lubiła tu przychodzić i spoglądać w rozgwieżdżone niebo, chociaż nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że od dziecka lubiła spoglądać w gwiazdy, chociaż od dziecka, kiedy patrzyła na nie, jej serce i gardło ściskał dziwny żal… i tęsknota. Jakby kiedyś tam była, a teraz nie mogła wrócić.
Przychodziła tu zawsze, kiedy musiała zostać w bazie: z własnego wyboru, lub czekając na wója. Tutaj, z dala od smogu i świateł miast, zawsze było wspaniale widać gwiazdy. Tutaj mogła spokojnie podziwiać ich piękno i pomarzyć, jak wspaniale byłoby móc podróżować wśród nich.
Spojrzała w dal. Dwa psy biegały po wyschniętej ziemi, zadowolone, że wreszcie mogły opuścić bazę. Uśmiechnęła się, patrząc jak skaczą i powarkują na siebie wesoło. Czasami miała wyrzuty sumienia, że nie zapewnia im warunków, do jakich były przyzwyczajone. Ciepły klimat południa z pewnoscią nie był dobry dla husky, ale na razie nie mogła stąd odejść. Musiała dokończyć projekt ojca… to była ostatnia rzecz, jaką mogła dla niego zrobić. A potem…
Potem zapewne przeniesie się gdzieś na północ…
A może nawet wróci do Polski…
Ciche brzęczenie w kieszeni spodni przerwało jej rozmyślania. Wyciągnęła pospieszenie telefon i włączyła, przykładając do ucha.
- Mam nadzieję, że pamiętasz o Denver? - odezwał się męski głos z wyraźnym rosyjskim akcentem.
- Witaj Ivan - odparła lekko rozbawiona. - Również miło cię słyszeć.
- Nie zmieniaj tematu, kobieto - udał złego. - Za cztery dni widzę cię w Denver, albo osobiście cię tam zataszczę za te twoje kudły… Znowu zostałaś po godzinach? - spytał już spokojnie.
- Musiałam dokończyć program… ale bez obaw. Jutro wracam i mam tydzień wolnego.
- Ja myślę - mruknął. - Psy coś gonią - dodał.
Uśmiechnęła się znowu kącikiem ust i spojrzała w górę.
- Bawią się piłką - wyjaśniła.
Ivan był jednym z najlepszych hakerów na świecie. Włamanie się do któregoś z satelitów i nakierowanie go na interesujący go teren nie było dla niego specjalnie skomplikowane.
- Powinnaś wziąć z nich przykład i też się zabawić - zauważył. - Praca nie wróci ci rodziny, Kate… Po Denver wybieramy się do Meksyku na surfing. Jedź z nami - zaproponował.
- Pomyślę nad tym…
- Problem w tym, że ostatnio za dużo myślisz… Jeszcze rok temu pojechała byś bez namysłu.
- To było rok temu - powiedziała ze smutkiem. - Ludzie się zmieniają, Ivan.
- Ty się nie zmieniłaś, Kate, tylko obwarowałaś wysokim murem… Nie pozwalając nikomu go pokonać… Nawet przyjaciołom.
- Doceniam twoją troskę, ale naprawdę nie musisz…
- Muszę… Inaczej utkniesz w tej bazie na zawsze - przerwał jej spokojnie. - Za cztery dni widzę cię w Denver na Comic Con, Kate - oznajmił stanowczo i rozłączył się.
Młoda kobieta uśmiechnęła się i wsunęła telefon do kieszenie.
Nie miała ochoty tam jechać, ale wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, Ivan jest w stanie dotrzymać słowa.
Bardzo go lubiła. Był jednym z najlepszych przyjaciół jakich kiedykolwiek miała. Zawsze mogła liczyć na jego pomoc. Nigdy nie zadawał pytań - po prostu jej pomagał… Ale teraz naprawde nie miała ochoty na spotkania z kimkolwiek.
Uniosła głowę, ponownie spoglądając na gwiaździsty firmament.
W tej chwili żałowała, że nie może stąd uciec, pomyślała ze smutkiem… gdzieś tam…
Dwa psy podbiegły do niej, merdając wesoło ogonami. Jeden z nich, cały biały, trzymał w pysku piłkę. Wzięła ja i rzuciła najdalej jak potrafiła, a one pobiegły za nią. Lubiła patrzeć jak się bawią i szaleją. Ich widok trochę koił ból w jej sercu.
Były wszystkim, co jej pozostało…
.
.
Rozdział 1
Utknęłam pośrodku zadupia!
Dzień dziewiąty…
ENTER - ten jeden klawisz na laptopie ostatecznie zakończył stare życie Katherin Ann Harrigan.
Gwiezdne wrota zgasły i wokół zapadła martwa cisza.
Teraz to był jej świat, pomyślała i rozejrzała się po polanie… przeklinając po polsku - do cholery, właśnie utknęła pośrodku jakiegoś zadupia!
Spojrzała na psy biegające w pobliżu - zajęte zabawą, oczywiście wszystko miały w głębokim poszanowaniu... jak zwykle, pomyślała z rozbawieniem, uśmiechając się kącikiem ust, po czym spojrzała w dal.
Na drugim końcu polany, na skraju lasu, stała grupa ludzi - mieszkańcy Vallen, na łące którzy wylądowało ich laboratorium... a właściwie zostało przeniesione, poprawiła samą siebie... Tamtego dnia wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy okazało się, że budynek osiadł na łące, a nie na czyimś domu.
Teraz powoli zaczynała przyzwyczajać się już do nowych realiów, a tamten dzień zdawał się być odległym, nierealnym zdarzeniem. Lecz dziewięć dni temu oddałaby wszystko, aby ten dzień nigdy nie nastał. Aby okazał się być tylko jakimś pokręconym, dziwnym snem, chociaż zaczął się jak każdy inny… Może z tą małą różnicą, że tym razem, ku jej zaskoczeniu, pierwsza była w pracy... ponieważ znowu spała w jednej z tamtejszych kwater, parsknęła sama do siebie…
.
"…Psy tradycyjnie powitały wesoło strażników.
- Pozdrowienia… człowieku - zażartowała do jednego z żołnierzy.
Ten uśmiechnął się szeroko.
Znała go najlepiej ze wszystkich. Pracował tutaj tak długo jak ona.
- Wyspałaś się? - spytał, głaszcząc psy.
- Można tak rzecz… na tyle na ile jest to możliwe na tych waszych pryczach.
- A ty co? Księżniczka na ziarnku grochu? - zadrwił.
- Nieee… ale mogliby trochę zainwestować w wygodniejsze materace - stwierdziła beztrosko i ruszyła dalej.
Musiała zagwizdać, żeby psy zostawiły wreszcie strażników i ruszyły za nią.
Przeciągnęła swoją kartę przez czytnik i metalowe drzwi laboratorium rozsunęły się przed nią, ukazując spore pomieszczenie pełne najróżniejszego sprzętu. Na jego drugim końcu znajdowało się okno z widokiem na pustynię i budynki stojące z boku.
Była pierwsza. Włączyła więc wszystkie komputery i podstawowe urządzenia… oraz to najważniejsze: ekspres do kawy, po czym podeszła do wielkiej szyby z boku, za którą znajdował się metaliczny pierścień - generator mostu międzywymiarowego.
Pracowano nad nim od ponad dwóch lat, chociaż same testy trwały od zaledwie trzech tygodni.
Sama teoria jego działania była teoretycznie prosta: urządzenie miało wytworzyć stabilny tunel pomiędzy tym wymiarem a innym, a następnie czerpać z niego energię. Zastosowań było całe mnóstwo. Od zaspokojenia podstawowych potrzeb energetycznych ludzkiej populacji po… napęd dla statków międzyplanetarnych.
Cały problem tkwił jednak w tym, aby proces ten był stabilny i poddawał się kontroli… co jak do tej pory się nie udawało.
Kate podeszła do głównego komputera, sprawdzając spokojnie wczorajsze odczyty, kiedy do laboratorium wszedł Thomas Wald: starszy, szpakowaty mężczyzna z brzuszkiem... Oczywiście od razu z pretensjami, że zaczęła bez jego zgody - jakby ją do czegokolwiek potrzebowała, pomyślała z rozbawieniem i wyłączyła maszynę, wzdychając ostentacyjny.
To rozzłościło go jeszcze bardziej - i oto właśnie chodziło, pomyślała złośliwie.
Po chwili przyszły kolejne dwie osoby, z którymi przywitała się serdecznie z szerokim uśmiechem, a za nimi następne dwie.
Kate spytała więc sarkastycznie, lecz spokojnie, czy teraz może wszystko włączyć.
Wald mruknął tylko pod nosem krótkie: "Tak" i podszedł do głównego komputera.
Harrigan z satysfakcją spoglądała na jego wściekłą minę. Wiedziała, że doprowadza go swoim zachowaniem do szewskiej pasji… ale po prostu nie potrafiła się powstrzymać. Ten arogancki naukowiec od "siedmiu boleści" po prostu wyzwalał w niej najbardziej złośliwe instynkty. Może gdyby nie przypisywał sobie całego projektu jako swoich zasługi, traktowała by go inaczej.
W prawdzie to on od samego początku był przypisany do tego projektu jako kierownik, jednak sam projekt i budowa urządzenia były w głównej mierze zasługa jej ojca. A odkąd ten zginął ponad pół roku temu wraz z resztą jej rodziny, Thomas Wald zaczął się szarogęsić i przypisywać sobie wszystkie zasługi. A tego nie mogła mu wybaczyć. Nie mogła pozwolić, aby ten bufon zbierał laury za cudzy trud i dzieło życia jej ojca. Dlatego za każdym razem przypominała mu złośliwie, że wie o tym urządzeniu znacznie więcej niż on… i że w niczym nie jest jej potrzebny, aby ukończyć projekt ojca…
Spojrzała na swój laptop. Początkowo odczyty były normalne, jak zawsze zresztą, pomyślała, ale kiedy Wald uznał, że można zwiększyć moc urządzenia i zrobił to bez konsultacji z innymi, odczyty zaczęły szaleć... a generator prawie zawył. Głównym turbina zaczęła gwałtownie przyspieszać.
Wald zbladł i znieruchomiał. Doskonale wiedział co oznaczają pokazujące się na monitorze odczyty: kłopoty… duże kłopoty.
Karen Kingsley podskoczyła do niego i próbowała wyłączyć wszystko, ale komputer nie akceptował jej poleceń. Pośpiesznie wprowadziła kilka innych - lecz wszystko na nic.
Aron Freeman zaczął mówić coś, poprzez narastające buczenie turbiny, o nieubłaganie zbliżających się do punktu krytycznego wszystkich odczytach oraz o wychodzącej poza skalą produkcji cząstek egzotycznych, czekając na polecenia przełożonego. Jednak Wald tylko spoglądał na monitor spanikowanym wzrokiem.
Inari Haffernan spojrzała na Kate, kiedy ta podbiegła do głównego komputera, niemal odpychając od niego profesora i zaczęła pospiesznie wpisywać nowy program. Miała cichą nadzieję, że to pomoże im wyłączyć generator.
- Włącz alarm! - krzyknęła poprzez huk turbiny. - Niech ewakuują…
Ale zanim zdążyła dokończyć, urządzenie zawyło nagle mocniej… a potem wszystko ogarnął już tylko oślepiający błysk.
To było dziwne uczucie, pomyślała, jakby została porażona paralizatorem - wszystkie jej mięsnie znieruchomiały, a świat wokół niej zawirował. Ledwo było słychać co inni krzyczeli i z ledwością utrzymywała równowagę.
A potem, równie niespodziewanie wszystko ucichło... dosłownie wszystko: generator, ten przeszywający dźwięk i głosy. Nawet nie piszczało jej już w uszach. Po prostu świat zamilkł i jakby zatrzymał się na moment.
Po chwili, zdającej się być wiecznością, wszystko znowu wróciło do normy, zarówno dźwięk jak i obraz.
Jeszcze na wpół oszołomiona, rozejrzała się wokół i zatrzymała wzrok na wciąż trzęsącym się ze strachu profesorze Wald.
Pozostali wracali powoli do wyprostowanej pozycji, równie oszołomienia jak ona.
- Jak odczyty? - spytał w końcu Aron.
Kate spojrzała na monitor wraz z Karen.
- Wszystko wyłączone - odparła Kingsley. - Chyba udało ci się w ostatniej chwili - dodała, spoglądając na młoda kobietę z wyrazem nieopisanej ulgi.
- Nie sądzę, żeby była to moja zasługa - mruknęła.
- Raczej to twoja wina - wytknął jej profesor. - Z pewnością coś uszkodziłaś…
- To nie jej wina, tylko pana - przerwał mu Aron. - Zwiększył pan moc bez konsultacji…
- Podważasz moje kompetencje?... - oburzył się starszy mężczyzna.
- Ludzie? - powiedziała Inari, spoglądając przez okno, ale nikt jej nie słuchał.
- … Jak śmiesz, ty… ty uczniaku - ciągnął profesor.
- Ja uczniakiem? Mam wyższe IQ niż pan…
- Ludzie?! - podniosła głos Inari, przerywając kłótnię i spojrzała na pozostałych. Dopiero wtedy oczy wszystkich skierowały się na nią. - Spójrzcie przez okno - dodała, już spokojniej, wskazując ręką na sporą szybę.
Karen i Kate podeszły pierwsze, a za nimi dwaj mężczyźni… by przyglądać się z niedowierzaniem na to, co znajdowało się po drugiej stronie: dużą, zieloną łąkę pełną polnych kwiatów… i dziewczynę z grabiami, wpatrującą się w nich z równie wielkim niedowierzaniem i szokiem na twarzy.
- Co do, kurwy-nędzy? - mruknął Aron.
- Dlaczego mamy za oknem łąkę, zamiast zabudowań stojących na pustyni? - dodał Wald, zadając najbardziej oczywiste pytanie na świecie, lecz tonem, jakby była to czyjaś wina.
Ale nikt mu nie odpowiedział… gdyż nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.
Po prostu stali tak, patrząc na dziewczynę z grabiami… a ona na nich.
Nagle Kate obróciła się na pięcie i wróciła do głównego komputera, by szybko sprawdzić odczyty.
Pozostali zebrali się wokół niej, wpatrując się w ekran niczym w czarodziejską kule, która miała im udzielić
odpowiedzi na nurtujące ich pytania.
Ale wszystko, czego się dowiedzieli, to to że odczytaj było dziwne… i to bardzo dziwne, wręcz niemożliwe i zaprzeczające wszystkiemu co wiedzieli.
- Zadziałało - mruknęła w końcu.
- Co? Generator? - zapytał z niedowierzaniem Aron.
- Na to wygląda - odparła, wskazując dłonią na ekran. - Tylko nie tak jak chcieliśmy.
- To niemożliwe… Nie miał takiej mocy - zaprotestował. - Pokaż mi - dodał i wepchnął się na jej miejsce, by ponownie przejrzeć odczyty.
Te jednak wciąż uparcie wskazywały na to samo.
Jeszcze długo dyskutowali nad zebranymi podczas "awarii" odczytami i dopiero stukająca w szybę dziewczyna wyrwała ich z energicznej dyskusji. Spojrzeli na nią, a potem na siebie.
- Może po prostu zapytamy co to za miejsce? - zaproponowała w końcu Kate, ignorując kpiące spojrzenie profesora, po czym podeszła do drzwi laboratorium.
Dotknięcie jeden z guzików na panelu kontrolnym sprawiło, że dwie metalowe płyty rozsunęły się, ukazując długi korytarz, ucięty nagle kilka metrów dalej. Potem była już tylko łąka.
Kate ruszyła jako pierwsza, prowadzona przez migoczące pod sufitem lampy. Najwyraźniej wraz z ich laboratorium przeniesiona została także część budynku, pomyślała, w tym pomieszczenie z awaryjnym generatorem.
- Bądź ostrożna - niemal szepnęła z tyłu Karen, kiedy Harrigan zbliżyła się do końca korytarza.
Młoda kobieta spojrzała na nią ironicznie.
- To nie horror… Nikt nie czai się za rogiem, aby mnie zadźgać - mruknęła i już chciała zrobić krok na przód, kiedy nagle drogę zastąpiła jej grupka mężczyzn uzbrojonych w grabie i kosy. Aż podskoczyła na ich widok - No dobra… Mogę się mylić - wymamrotała.
Przez chwile panowała grobowa cisza, która zakłócało jedynie brzęczenie migoczących w korytarzu lamp. W końcu Kate uśmiechnęła się szeroko i podniosła powoli dłoń.
- Cześć - rzuciła.
Jeden ze stojących najbliżej mężczyzn przechylił głowę w kierunku swojego starszego, siwiejącego już towarzysza.
- Może to Przodkowie? - szepnął. - Pojawili się znikąd.
- Możliwe… ale lepiej zachować czujność - szepnął drugi i wyprostował się, opuszczając powoli swoje grabie. - Jestem… - zaczął złamanym głosem, ale zaraz odchrząknął. - Jestem Kaylon Andarias… burmistrz Vallen - przedstawił się głośniej. - A kim wy jesteście? - spytał.
- Jestem Katherin Harrigan - odparła spokojnie młoda kobieta. - A to: Thomas Wald…
- Profesor Thomas Wald - poprawił ją, stojący wciąż z tyłu mężczyzna.
Spojrzała na niego ponuro.
- Profesor Thomas Wald - powtórzyła szyderczo - …oraz Inari Haffernan, Karen Kingsley i Aron Freeman…
Przerwała, kiedy tłum cofnął się nagle ze strachem na twarzach i wszyscy ponownie unieśli swoją… broń.
- Laupus! - zawołał jeden z mężczyzn, a kilka kobiet aż zapiszczało.
Kate zmarszczyła brwi, w pierwszej chwili nie wiedząc o co im chodzi, ale kiedy dwa psy zeskoczyły na łąkę, wesoło merdając ogonami, wszystko stało się dla niej jasne.
Wystraszeni ludzie zaczęli je odganiać od siebie grabiami.
- Nie… Przestańcie… One nic wam nie zrobią - rzuciła Harrigan i również zeskoczyła w dół, próbując złapać swoje psy za szelki, ale ludzie nie słuchali jej.
Ktoś uderzył szarego psa w bok i ten zapiszczał głośno.
- Przestańcie! - krzyknęła Kate, chwytając samca husky i zasłaniając go. - One chcą się tylko przywitać! - dodała, ale tłum najwyraźniej nie podzielał jej opinii w tej kwestii.
- Przestańcie! - zawołała młoda kobieta z tyłu, przepychając się do przodu. Ta sama, którą widzieli przez okno laboratorium. - Nie widzicie?! One są jak laupus Avatara z ryciny w górach!
Dopiero wtedy mężczyźni rozluźnili się nieco i powoli opuścili swoją oręż.
- Mili ma rację - przyznał jeden z mężczyzn. - Jesteście wysłannikami Avatars?
To było bardziej stwierdzenie niż pytanie, pomyślała Kate.
- Avatars? - powtórzyła powoli.
- Opiekunów Życia - wyjaśniła dziewczyna, nazwana Mili. - Wizerunek jednego z nich jest w jaskini, wysoko w górach - wskazała ręką za siebie.
Harrigan spojrzała w tamtym kierunku. Daleko, na linii horyzontu, wznosiły się szare góry, których wierzchołki pokrywał śnieg. Niemal jak widok na Tatry, pomyślała z nostalgią.
- Legenda głosi, że pewnego dnia pojawi się wysłannik Avatars… kobieta - ciągnęła Mili - aby ocalić nas
przed Wraith… Będą jej towarzyszyć dwa laupus… jak twoje - gestem głowy wskazała na psy.
- Chodzi jej chyba o lupus… z łaciny: wilki - rzucił z tyłu Aron.
- Cóż za genialne spostrzeżenie, panie Freeman - zadrwił Wald. - To zapewne dzięki temu wyższemu IQ.
- Ja przynajmniej nie przechwalam się moim tytułem, który zapewne i tak nic dla nich nie znaczy - odciął młodszy mężczyzna.
- Najpierw musiał by go pan mieć… doktorze…
Kate nie słuchała ich sprzeczki. Jej umysł pochłonęło zupełnie coś innego. Słowo, którego użyła Mili.
Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy dobrze usłyszała, a potem spojrzała na dziewczynę.
- Kim są Wraith? - spytała.
Ludzie spojrzeli na nią, jakby niedowierzali jej słowom, a potem szybko zerknęli na siebie nawzajem. W tej samej chwili Harrigan poczuła, że będzie żałowała zadania tego pytania.
- Nigdy nie słyszeliście o Wraith? - spytała ostrożnie Mili.
- Yyy… to zależy… czy to, co mam na myśli mówiąc: WRAITH, jest zgodne z waszą definicją tego słowa.
- Jeśli nigdy nie słyszeliście i nie spotkaliście Wraith, to możecie uważać się za szczęściarzy - wtrącił Andarias. - Od tysiącleci terroryzują ludzkie społeczności w całej galaktyce… Jeśli zatem wasz świat nigdy nie napotkał Wraith, to módlcie się do Przodków, aby było tak jak najdłużej.
Harrigan nie odpowiedziała. Poczuła się jak w kiepskim kawale, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie usłyszała… Nie mogła w to uwierzyć, gdyż bardzo dobrze znała tą historię… z serialu telewizyjnego.
- Czy nasza definicja słowa: Wraith, zgadza się z ich? - niemal szepnęła jej zza pleców Karen.
- Niestety tak - wymamrotała.
- Czy Wraith to przypadkiem nie obcy z serialu, który tak lubisz? - zapytała nagle Inari.
- Masz na myśli ten serial scien-fiction: Stargate? - wtrącił Aron.
- Tak… Widziałeś go?
- Nie, nigdy go nie oglądałem. Wiem tylko, że ona go lubi - wskazał kciukiem na Kate.
- Może bardziej powinno was zastanowić dlaczego to, co podobno jest fikcją, okazuje się być prawdą? - rzekł ze stoickim spokojem profesor.
Pozostali spojrzeli na niego zaskoczeni. Nawet Kate. Uznała, że po raz pierwszy od dłuższego czasu powiedział coś konstruktywnego.
- Most między-wymiarowy - odezwała się w końcu. - Awaria musiała nas przenieść do innego wymiaru.
- Masz na myśli świat równoległy? - niemal parsknęła Karen. - Żartujesz, prawda? - dodała, już bardziej z nadzieją w głosie, niż rozbawieniem, chociaż ta myśl wciąż zdawała się do niej nie docierać… podobnie zresztą jak do pozostałej dwójki. - Kate?! Powiedz, że żartujesz! - domagała się.
- To by było logiczne wytłumaczenie. - przyznał spokojnie Wald. - Biorąc pod uwagę cała sytuację i fakt, że pracujemy nad generatorem mostów międzywymiarowych - mruknął i spojrzał wprost na Harrigan. -Słyszałem kiedyś teorię odnośnie światów równoległych, głoszącą, że to, co w jednym świecie jest fikcją, w innym może być rzeczywistością.
- Tak, też o tym słyszałam - powiedziała niechętnie. - Wedle tej teorii, historia dwóch wymiarów tym bardziej różni się wzajemnie, im dalej od siebie one się znajdują.
Zapadła grobowa cisza.
Wydawało się, że tylko ona i Wald pojmują sytuację, w której się znaleźli. Że dla pozostałej trójki wciąż jest to trudne do zaakceptowania. Spoglądali na nich z wyrazem twarzy, jakby wyjaśnienie tego gdzie i jak się znaleźli, wciąż do nich nie docierało, a oni czekali na słowa: tylko żartujemy.
Ale te słowa nigdy nie nastąpiły i na twarzach dwóch kobiet, zaczęła pojawiać się w końcu panika. Zbladły, podobnie jak Freeman. I tylko profesor wciąż wydawał się zachować zimną krew, zauważyła Harrigan. Co było zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt jak spanikował podczas awarii generatora, pomyślała zaskoczona.
- Tak więc, profesor Harrigan - odezwał się w końcu Wald - skoro najwyraźniej dobrze orientuje się pani w tej… rzeczywistości, proszę nam zatem powiedzieć: jak groźni są ci cali… Wraith? - zadał pytanie, które cisnęło się na myśl każdemu z nich.
Kobieta zerknęła na niego nieco zaskoczona w pierwszej chwili. Nie przypominała sobie, aby mężczyzna używał kiedykolwiek jej tytułu naukowego, zwracając się do niej.
- Śmiertelnie - odparła złowieszczo.
- A zatem, w naszym interesie leży próbować wydostać się stąd jak najszybciej?
- Tak.
- Dobrze… Bierzcie się zatem do pracy, jeśli chcecie jeszcze kiedykolwiek zobaczyć swoje rodziny - oznajmił stanowczo, spoglądając na każdego, po czym wszedł z powrotem do budynku.
Ale oni wciąż nie reagowali.
Spojrzeli tylko za nim, a potem na Harrigan, jakby oczekując od niej jakichkolwiek pokrzepiających słów.
- On ma racje. Lepiej wynosić się stąd jak najszybciej - mruknęła, z trudem próbując uspokoić kołatające w jej piersi serce.
Czuła jak krew uderza jej do głowy, a jej ciało przeszywa fala gorąca. Starała się zachować spokój i trzeźwość umysłu… ale w środku cała się trzęsła na myśl o tym, jakie skutki przyniosła awaria generatora mostów międzywymiarowych.
I na myśl o tym, że z tego powodu mogą tutaj utknąć… na zawsze…
Ta sama myśl była ich motorem napędowym przez następne dziewięć dni.
Gdy tylko ochłonęli z emocji, zaczęła się prawdziwa burza mózgów.
Pracowali dzień i noc, aby móc wrócić do domu. Z początku zrezygnowani i zdezorientowani, kiedy nie mogli znaleźć żadnego punktu wyjścia. Lecz później z coraz bardziej rosnącą nadzieją, kiedy ich wysiłki zaczęły przynosić wymierny efekt.
W prawdzie pierwszym ich pomysłem było skontaktowaniem się z Atlantis, jednak szybko okazał się, że może to być zbyt czasochłonne. Nikt z tubylców nie znał ani adresu, ani nawet kogokolwiek, kto mógłby ich skontaktować z New Lanteans. Słyszeli tylko pogłoski o takich ludziach… ale to wszystko. Rzadko opuszczali swoja planetę i rzadko byli odwiedzani przez innych. Dlatego przybysze uznali, że zdani są na własne siły, a ich jedyna nadzieją pozostaje ponowne uruchomienie generatora mostów międzywymiarowych tak, aby powtórzyć cały proces, ale w odwrotny sposób. Miało to zminimalizować możliwość przeniesienia się do kolejnego, obcego im wymiaru.
I chociaż urządzenie wciąż był sprawne, to jednak do jego uruchomienia potrzebowali dużej ilości energii… a Vallen była jak wioska sprzed rewolucji przemysłowej na Ziemi: brak jakichkolwiek maszyn, nawet parowych, zdecydowanie komplikował im zadanie. Największym osiągnięciem mieszkańców Vallen były uliczne latarnie olejowe, a jedynym źródłem energii na całej planecie wydawały się być gwiezdne wrota.
I wtedy doznali olśnienia: wrota.
Jedyna ich nadzieja na powrót.
Następnego dnia, już skoro świt, zebrali się w laboratorium, próbując obmyśleć plan połączenia technologii Lanteans z ich własną.
Osiem dni trwało wykonanie obliczeń oraz całej tej prowizorki w postaci grubego zwoju kabli, które dosłownie wyrwali z budynku, a które biegły przez kilkaset metrów od wrót do laboratorium…"
.
…Chyba tylko cudem nie brakło im materiału, pomyślała teraz Kate, przyglądając się przewodom leżącym na ziemi.
Mieszkańcy Vallen cały czas pomagali im jak tylko mogli, chociaż zapewne wszystko to, co stworzyła piątka przybyszy, niewiele różniła się dla nich od magii, dodała w myślach z lekkim rozbawieniem i zerknęła na Mili. Dziewczyna zarzuciła jej ramiona na szyję i przytuliła mocno.
Była zaledwie kilka lat młodsza od niej, ciekawa świata i inteligentna - trochę jak rodzynek pośrodku tego pustkowia.
- Już dobrze, dobrze. Tylko mi się tutaj nie rozrycz ze wzruszenia - parsknęła lekko.
Mili odsunęła się, marszcząc brwi.
- Czy ty kiedykolwiek bywasz poważna? - spytała, jakby nieco zła.
- Może, gdyby jakiś Wraith zaczął wymachiwać swoją ssawką przed moim nosem - zażartowała, ale dziewczyna naburmuszyła się jeszcze bardziej, krzyżując ramiona na piersi.- Nie patrz tak na mnie. Przecież nie usiądę tutaj i nie zacznę płakać - mruknął. - Traktuję to jak… przymusowe wakacje... z nieokreśloną datą powrotu do domu - powiedziała sarkastycznie. - Lepiej pomóż mi posprzątać te kable, zanim Wraith wpadają tutaj w odwiedziny i zobaczą to - dodała, zaczynając odpinać je od stargate.
- Zostaw, są ciężkie. My to zrobimy - powiedział niespodziewanie Kaylon, kładąc dłoń na jej ramieniu.
Był starszym, chudy i siwiejącym facetem, zawsze spokojnym i wiedzącym co powiedzieć.
Kate uśmiechnęła się tylko i skinęła głową, po czym ruszyła w stronę wsi.
Nie prosiła się aby tu być, ale to był jej plan, aby użyć wrót, więc nie byłoby fair, gdyby ktoś inny musiał to zrobić.
Poza tym to ona najlepiej nadawała się kontrolowania całego proces spod wrót… I tylko ona nie pozostawiła nikogo bliskiego w tamtym świecie. Nie miała męża i dzieci czy rodziców, którzy tam czekali. Cała jej najbliższa rodzina nie żyła od roku, a dalsza… dalsza jakoś to zniesie.
Zresztą nie sądziła, aby przyrodni brat jej ojca specjalnie przejął się jej zniknięciem, a rodzina w Polsce… jakoś to zniosą, powtarzała sobie i zagwizdała na psy.
Teraz, jedyną rzeczą o jakiem marzyła Harrigan, był długi sen. Przez ostatnie trzy dni prawie nie spali, popijając wciąż herbatki Miriam - babcia Mili.
Starsza kobieta była kimś w rodzaju tutejszej znachorki, trochę gadatliwą, ale znająca się na ziołach jak
nikt inny. Jej herbatki dawały im większego kopa niż niejeden dopalacz, pomyślała z rozbawieniem Kate.
Ale potrzebowali tego, aby szybko zakończyć plan powrotu.
Dochodząc na skraj łąki, zerknęła na wrota. Mężczyźni odpięli już kable podpięte do wrót i zaczęli zwijać te leżące na ziemi.
Tak, to teraz był jej nowy dom… i nawet w przybliżeniu nie była w stanie określić na jak długo. Możliwe nawet, że do końca jej życia...
Westchnęła ciężko i ruszyła dalej.
- Pokażesz mi tą rzeźbę z gór? - spytała nagle. - Jestem ciekawa jak wygląda.
- Jasne - rzuciła wesoło dziewczyna. - Możemy tam iść nawet jutro, jeśli chcesz.
.
.
Drzwi prowadzące na mostek rozsunęły się przed Wraith, ukazując pogrążone niemal w półmroku pomieszczenie, rozświetlane jedynie przez kilka podłużnych, żółtych lamp, umieszczonych w bocznych kolumnach i blade światło ze stropu, rzucające na podłogę powtarzający się, symetryczny wzór .
Centrum dowodzenia hive nie było skomplikowane.
Główne stery znajdowały się w centralnie umieszczonej konstrukcji, przypominającej mównicę, a po jej bokach znajdowały do dwie kolejne, ale już z pełnymi panelami kontrolnymi. W ścianach zamontowano kilka dodatkowych paneli wraz z niewielkimi ekranami, a w miejscu głównego iluminatora znajdował się duży, organiczny ekran ukazujący trasę lotu statku.
Stojący przy jednym z owych bocznych paneli kontrolnych młody Wraith, zerknął kontem oka na swojego dowódcę, który zdecydowanie wyróżniał się wśród większości oficerów na tym hive.
Był wysoki, o proporcjonalnie umięśnionej do wzrostu sylwetce, a jego długie niemal do pasa, gładkie włosy, splecione były częściowo z tyłu głowy. Lewą stronę jego twarzy zdobił spory tatuaż, a brodę dwa cienkie warkoczyki.
Wildfire był jednym z najstarszych Wraith, jakich osobiście poznał młody nawigator. I chociaż sam miał ponad tysiąc lat, to w porównaniu z dziesięcioma tysiącami lat swego dowódcy był jeszcze zwykłym młokosem.
Ale Wraith nie starzeli się tak jak ludzie. Ich niemal nieograniczone zdolności regeneracyjne sprawiały, że Dowódca wyglądał na nie więcej niż czterdzieści ludzkich lat, chociaż urodził się jeszcze przed Wielką Wojną.
Ubrany w swój codzienny, czarny płaszcz, oficer bez słowa podszedł do swego Młodszego Nawigatora, przeglądającego zapiski na organicznym ekranie.
- Czujniki dalekiego zasięgu znowu zarejestrowały wysoki skok energii na Vallen - poinformował, zanim jego dowódca zdążył o cokolwiek zapytać. - Był równie krótki jak poprzedni, ale nie sądzę, aby było to naturalne zjawisko. Sygnatura tej energii jest zbliżona do tej, jaka powstaje podczas aktywacji wrót… ma jednak bardziej kwantowe podłoże… Niestety analiza danych jeszcze trochę potrwa - dodał, spoglądając w końcu na niego. - Osobiście uważam, że jest to jakieś urządzenie. W pobliżu nie ma żadnego obiektu astronomicznego, które w sposób naturalny mogłoby wywołać podobny efekt.
Po raz pierwszy zaobserwowali to zjawisko dziewięć dni temu, kiedy lecąc do Strefy Neutralnej, zatrzymali się w tym samym miejscu, by schłodzić główny rdzeń.
Wtedy jednak uznał to za przypadek.
Lecz teraz, kiedy odczyty powtórzyły się i były niemal identyczne z poprzednimi, nie miał wątpliwości, że jest to działanie jakiejś technologii…
A jedynymi, którzy byliby zdolnie do stworzenia takiego zjawiska, to Techniczni… lub New Lanteans.
- W porządku… Pracuj dalej - polecił. - Osobiście sprawdzę co tam się dzieje. I tak miałem się tam wybrać za kilka dni, więc mogę polecieć jeszcze dzisiaj… Mieszkańcy Vallen są zbyt prymitywni na taką technologię - dodał, bardziej do siebie, przyglądając się odczytom.
- Jeśli ma pan rację, sir, chciałbym uczestniczyć w badaniu tego urządzenia - poprosił.
- Zgoda, będziesz asystował Stardust… On ma największe doświadczenie z pradawnymi technologiami.
- Dziękuję, sir.
- Kiedy rdzeń się schłodzi, lećcie dalej. Dołączę do was później - polecił Dowódca i opuścił mostek, kierując się do najbliższego transportera.
To… odkrycie jego Drugiego Nawigatora, nieco pokrzyżowało mu plany, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że w obecnych czasach nie można lekceważyć takich rzeczy.
Ludzcy buntownicy stają się coraz to silniejsi, tak samo jak Techniczni, a Szara Rada Wraith z trudem utrzymuje pokój wśród Klanów.
Dlatego też każde "nietypowe" zjawisko należy jak najszybciej zbadać i w razie potrzeby ingerować, zanim stanie się zagrożeniem. Tego nauczyło ich ostatnie sześć lat od Wielkiego Przebudzenia i przybycia New Lanteans.
