3.59 Ery Smoka, Skyhold.
Krasnolud uśmiechnął się ponad kuflem grzanego piwa. Jego oczy prześliznęły się po postaci przyjaciela. Cholerny elf, jakie to niesprawiedliwe, że tak wolno się starzał. Krasnolud westchnął w myślach. W owych dniach coraz mocniej odczuwał brzemię wieku, słaby wzrok, łamanie w kościach, zamiłowanie do ciszy i spokoju.
- A więc twoja urocza przyjaciółka – tu skłonił głowę w kierunku Aliste siedzącej obok Fenirsa – chciała posłuchać mistrza opowieści?
Elf jedynie uśmiechnął się słabo.
- Że też musieliśmy się natknąć na tego starego łgarza – wymruczał, ale po skrzywionych ustach krasnolud poznał, że jest raczej zadowolony z towarzystwa. Ha, i kto by nie był mając takie świeże, rozkoszne stworzenie siedzące obok.
- Daj spokój – kobieta trzepnęła go po ramieniu. Spojrzała w bok przez okno. Wicher miotał płatami śniegu i wył pomiędzy basztami zamku. Będzie dobrze jeśli burza ucichnie do rana. – I tak utknęliśmy tu na dobre, chętnie posłucham najzacniejszego dziejopisarza jakiego wydały Wolne Marchie.
- Chyba bajkopisarza – krasnolud udał, że nie dosłyszał ostatniego burknięcia elfa.
- Ach, więc co by tu opowiedzieć, czym zająć was w tej nocnej godzinie. – Varric przez chwilę przyglądał się obojgu. Słaby blask świec odbłyskiwał na szpiczastych naramiennikach Fenrisa i łuskowej zbroi jego towarzysz.
- Może historię Piątej Plagi?
- Słyszałam to milion razy – usłyszał lekką irytację w głosie młodej Aliste. Varric przyjrzał się jej uważnie spod okularów. Postawa, twarz, nawet barwa głosu… Było w niej coś znajomego, czego nie mógł połączyć. Och, kobieta siedząca przed nim była zagadką, a Varric Terthas ponad wszystko kochał zagadki.
- Może o tragicznym końcu Meredith, nie to zbyt oklepany temat, pewnie Fenris zdążył ci już opowiedzieć co nieco o tym, hm?
- Varricu – Aliste pochyliła się ku niemu, uśmiechając figlarnie – znasz go dłużej niż ja, tak? Fenris nie należy do rozmownych.
- W taką noc jak dzisiaj nie mam ochoty wspominać tę wariatki Meredith. I nawet upadek Coryfeusza… o tym też wszyscy gadają. – Krasnolud pogładził swoje gładko ogolone policzki.
- A może zamiast o jego końcu, opowiem wam o dniu kiedy po raz pierwszy o nim usłyszałem?
Aliste spojrzała zaciekawiona, nawet Fenris wydawał się zaintrygowany. O tamtej wyprawie krasnolud nigdy nie wspominał.
- Tak, minęło sporo czasu, ale wszystko pamiętam jak wczoraj… Champion Kirkwal próbował zaciągnąć Bohaterkę Fereldenu do łóżka…
Nie spodziewał się takiej reakcji po słuchaczach. Fenris stężał, jego towarzyszka skrzywiła się.
- Mam dość opowieści o Bohaterce Fereldenu na całe życie – mruknęła. Było w tym coś niepokojącego. Krasnolud mimo lat, które przytępiły jego zmysły węszył w tym tajemnicę. Naraz poczuł w sobie dawną ciekawość i werwę. Tych dwoje, stanowiło wyzwanie. Może jedna noc wystarczy by odkryć sekret.
- Ach, w tym opowiadaniu będzie niewiele o heroicznych czynach dawnych bohaterów. Jest to raczej opowieść o dwóch duszach szukających siebie i nie mam tu na myśli Hawke'a i lady Cousland. Wszystko zaczęło się w Denerim, pewnego deszczowego dnia…
3.37 Ery Smoka, Denerim
Pod skrzydlatym hełmem pot zalewa mu twarz, mokre włosy kleją się do szyi, zbroja podzwania przy każdym kroku. W jego głowie myśli krążą chaotyczne, urywane. Przekleństwa mieszają się z wersami Pieśni Światła.
W oddali słychać kroki innych, ale żadnym z nich nie kieruje przerażenie i jednocześnie gniew.
Jak to możliwe, tak prosto z ulicy, w biały dzień…?
Świadkowie zeznali jedynie, że ją uprowadzono, jest przekonany, że to templariusze. Dopadli ją w końcu, zawlekli w odludną część miasta. On wie, dla jej podobnych nie ma rytuału Katorgi, ani bezpiecznych murów Wieży, nawet Wyciszenia. Z ich rąk czeka ją tylko jedno. Wzbiera w nim dzika furia.
Wpada w wąski zaułek dzielnicy doków. Ledwo rejestruje maziste błoto pod stopami i odór rozkładających się odpadków. U wlotu do opustoszałego magazynu natyka się na kilka ciał. Nie dziwi się poczerniałym od ognia twarzom, osmolonym zbrojom.
Beth ty piromanko.
Zaśmiałby się, gdyby nie konsternacja. To nie są Templariusze, kilku krasnoludów, jeden człowiek, lekkie skurzane zbroje, nieobecne spojrzenie na poparzonych twarzach.
W odległym rogu dostrzega granatowy płaszcz Strażnika i serce podchodzi mu do gardła. Gdy po niego sięga z pod spodu wyziera nieznana twarz i na chwilę znów łatwiej jest oddychać.
Gdzie jesteś Beth?
Jakby na jego wezwanie zmysły chwytają delikatną, niemal niewyczuwalną nutę magii. Pozwala pokierować się temu przeczuciu, aż do zbutwiałych ze starości drzwi magazynu. Wewnątrz niego wszystko śpiewa, bo jeśli czuje jej magię jest to namacalny dowód, że nadal żyję. Podąża za znanym echem, wokół niego otwiera się Pustka. Po tych kilku latach potrafi wychwycić subtelne różnice w Zasłonie. Nagle zaklęcie urywa się. Zasklepia tak gwałtownie, że Strażnik niemal potyka się o próg. W głowie mu huczy od domysłów.
Stwórco nie pozwól… nie teraz… czekaj na mnie… już idę.
Obszerne mroczne miejsce, w koło porozrzucane skrzynie i roztrzaskane beczki. Trzech napastników leży u jego stup, martwych.
W dalekim końcu pomieszczenia spostrzega znajomą sylwetkę. Rozpoznałby ją wszędzie. Przyparta do muru przez dwóch krasnoludów, opierała się o skrzynię, dłoń zaciskała na prawym boku, przez palce powoli przesączała się krew.
Jedno spojrzenie. Chwytajej wzrok, w sekundzie odczytuje oszołomienie kwitnące w brązowych źrenicach, oszołomienie i ból. Gniew i strach pchają go na przód. Trzech napastników nie jest w stanie powstrzymywać go długo. Nawet gdy jeden z nich, szczęśliwym trafem rani go w ramię. Jego ciało wie, co robi, chociaż myślami jest przy czarodziejce, która osunęła się na brudną posadzkę magazynu.
Gdy jest już po wszystkim, a napastnicy dogorywają w kałużach własnej krwi, podchodzi do niej niepewnym krokiem. Zdejmuje hełm, odgarnia mokre kosmyki z czoła.
- Beth – jego szept niemal niedosłyszalny, ale czarodziejka reaguje.
Dzięki niech będą stwórcy.
Bethany uśmiecha się słabo i to wystarczy by posłać serce Strażnika w galop.
- Mój rycerz w lśniącej zbroi – mruczy patrząc w zielone oczy.
Roger znów to czuje, Zasłona wokół nich faluje, na czubkach palców magini połyskuje błękitnawe światło, zaklęcie uzdrawiające pulsuje i gaśnie. Czarodziejka patrzy na niego przepraszająco. Dopiero z bliska dostrzega bladość jej twarzy. Usta ma sine, cienie pod oczami głębsze. Jedną dłonią sięga do niego, palce zaciskające się na ramieniu Strażnika drżą lekko, drugą dłonią nadal stara się zatamować krwawienie.
- Tyle krwi, gdzie są te przeklęte posiłki, Sigrun powinna już tu być… i magowie… może Petra… potrzebujemy uzdrowiciela….
Wewnętrzny monolog przerywa mu ciche westchnienie.
- Przepraszam…
Nie może tego słuchać. Nie chce słyszeć tej rezygnacji w jej głosie, jakby już się poddała. Nie może jej ponieść, nie zaryzykuje krwotoku. Nie chce też jej tu zostawić po to tylko, by odnaleźć uzdrowiciela i wrócić po zwłoki. Ta myśl niema zwala go z nóg.
- Nie mogę cię stracić, nie teraz, nie tak…
Wytrzymaj, mówią jego oczy, gdyby była bardziej przytomna dostrzegłaby w nich niezmierzoną czułość, tak długo i skrzętnie skrywaną.
Z tyłu, zza nich słychać jęk jednego z umierających. Szalona, niebezpieczna myśl wpada mu do głowy. Nie zastanawia się nawet, nie ma na to czasu.
- Beth?
Kobieta powoli, z trudem unosi do niego twarz.
- Co za przyjemny widok, w sam raz na ostatni raz – myśli czarodziejka zaglądając w zielone oczy. – I te usta, takie kuszące… - mamrota.
Pewnie zaczerwieniłby się, gdyby nie panika pochłaniająca go całego.
- Beth, weź krew –szepta wystraszony swoimi słowami. Nigdy wcześniej nie sądził… ale to było wcześniej, zanim czarodziejka-piromanka skradła mu serce.
Hawke nadal obserwuje go spod półprzymkniętych powiek, jakby nie słyszała desperacji w jego głosie. Och nie, ona słyszy ale nie wierzy. Roger nigdy by nie proponował…
- Beth, weź ich krew – ponawia z determinacją.
- Nie mogę… - Gdzieś w otumanionym umyśle kołatała się myśl, że nie chce stracić jego zaufania, jego przyjaźni. Z pewnością jeśli użyje magii krwi Roger ją znienawidzi. Na skraju świadomości umyka gdzieś fakt, że jeśli tego nie zrobi, to czy towarzysz ją znienawidzi, czy nienie będzie mieć większego znaczenia. Nic nie ma znaczenia, gdy jest się martwą.
- Bethy, proszę – tym razem słyszy wyraźnie drżenie w jego głosie, desperacje chwytającą za serce. Nie chce użyć krwi, ale nie może też oprzeć się jego błagalnemu spojrzeniu, zachodzącym łzami zielonym oczom.
Czerwień krwi wypełniła jej wizję, wszystko tonie w purpurowym świetle. Zasłona rozrywa się nagle, w koło słychać szepty demonów i duchów.
Jej ciało karmi się energią poległych. Moc pulsuje w żyłach i dudniła w uszach. Nic jednak nie jest ważniejsze niż dłoń Rogera spoczywająca na jej ramieniu.
- Wasza wysokość nie sądzę żeby to było konieczne… - oponuje seneszal zastępując jej drogę. Królowa mierzy go spojrzeniem. Poczciwy człowiek, znosi dzielnie fanaberie niepokornej władczyni. Etykieta dworska. W większości przypadków jego błagalne spojrzenie wystarczy by powściągnąć ją przed złamaniem protokołu. Nie tym razem. Nikt bezkarnie nie podniesie ręki na jej ludzi. Odłożyła miecz i tarczę ale nigdy nie wyrzekła się towarzyszy broni.
- Zaatakowali moich strażników… - to nadal są jej ludzie, jej bracia i siostry. Ona jest nadal Strażnikiem, pomimo drogich sukni, upiętych w wysokiego koka włosów, mimo korony. - W moim mieście – mocno akcentuje każde słowo.
- Jestem pewien, że komendant jest w stanie…
- Zejdź mi z drogi! – Za ostro, ale skutecznie.
Mężczyzna kuli się w sobie, nie jest prosto przeciwstawić się spojrzeniu, które wedle bardów powaliły arcydemona.
Wewnątrz wąskiej celi czeka ją przykuty do ściany więzień. Krasnolud z tatuażami na twarzy, innym niż widywała w Orzamarze.
- Powiedział coś?
Nathe wzrusza ramionami. Oboje patrzą w milczeniu na półprzytomnego krasnoluda.
- Co to za jedni?
- Domyślam się, że członkowie Carty – oświadcza Howe.
- Z Kirkwall? Kto ich nasłał?
- Bredzi coś cały czas, coś o krwi Hawke.
- Może chodzi o brata Bethany.
- Może, ale… - Howe bierze w dłoń pochodnie i zbliża ją do twarz więźnia. Oczom kobiety ukazuje się poszarzałe oblicze, oczy zasnute bielmem, delikatne sine pręgi na jego karku.
- Zaraza… - Powinna to wyczuć od razu, może pośród pałacowych intryg jej zmysł Strażnika przytępiały?
- Podczas przesłuchania padło jeszcze jedno słowo… Vimmark.
