Alternatywny świat powiązany z wydarzeniami z czwartego roku. Rodzina zmagająca się z dramatyczną przeszłością. Chłopiec, który nie potrafi odnaleźć się w „obcym" świecie. Wróg kryjący się w ciemnościach. Czyli moje spojrzenie na rodzinę Potterów.

Jest to moje pierwsze opowiadanie z kategorii Harry Potter dlatego proszę o wyrozumiałość.

Postacie należą oczywiście Pani J.K. Rowling, ja je tylko zapożyczyłam

PROLOG

James Potter już jako mały chłopiec planował jak to będzie gdy dorośnie. Wyobrażał sobie dzień ukończenia szkoły, uzyskanie tytułu aurora, poślubienie ukochanej kobiety, dzieci. Plan wzbogacały myśli o wielu przyjaciołach w jego domu, miłe wieczory przy szklance Ognistej.

W rzeczywistości marzył o życiu jakie wiedli jego rodzice. Zanim ich małych świat nie zamienił się w pole bitwy.

Nie wymagał dużo. Chciał być tylko szczęśliwy.

I o ile jego pierwsze lata życia były spełnieniem wszystkich oczekiwań, a dni beztroski wspominał ze łzami w oczach. O tyle dorosłe życie najchętniej by popierdzielił. Gdyby tylko mógł. Okazało się, że życie poza murami Hogwartu nie jest bajką. Nie oczekiwał sielanki. Jednak teraz jako trzydziestosiedmioletni mężczyzna czuł rozczarowanie. Światem, życiem i nieudolnością w ochronie własnej rodziny.

Nie którzy powiedzą, że osiągną sukces. Gratulowali mu odwagi w walce z Nim. Wychwalali pod niebiosa, gdy On został zneutralizowany. Bo choć każdy o tym marzył Lord Voldemort w dalszym ciągu żył i nikt nie potrafił go zabić. Jednak James osobiście zadbał by nigdy więcej nie spotkać tej postaci. Nawet we własnych koszmarach. A kiedyś, może ktoś zdoła zniszczyć tego potwora do ostatniego cna.

Minęło dziewiętnaście lat odkąd opuścił mury Hogwardu, siedemnaście od dnia gdy Lili została jego żoną i nie długo minie piętnaście odkąd w ich małej rodzinie pojawił się Harry, pięć od narodzin Sofie i Loren. Miał piękną i szczęśliwą rodzinę. Ale… W każdej rodzinie są jakieś rysy.

Mimowolnie skrzywił się, gdy bliźniaczki ponownie zaczęły się kłócić. Powinien je rozdzielić, zganić i upomnieć, że siostry tak się nie zachowują. Powinien, ale nie miał na to sił. Lili lepiej sobie radziła z energią córek. On trzymał się z boku. Jego przyjaciele dziwili się dystansowi jaki tworzył. Sam długo nie mógł zrozumieć własnego oddalenia. Dopiero, gdy dziewczynki skończyły cztery latka zrozumiał o co chodzi. Powodem była ich magia. Dziecięca, niekontrolowana, przypadkowa. Za każdym razem, gdy któraś wykazywała oznaki magi jego serce pękało.

Zbyt dobrze pamiętał jak jego jedyny syn robił to samo. Przysuwanie zabawek, układanie ich według własnego zamysłu, ciskanie przedmiotami, których nie chciał. Minęło tyle lat, a on to pamięta. Tak samo dobrze jak dzień, gdy mu to odebrano. Godziny tortur, płacz syna gdy rozrywali jego rdzeń magiczny towarzyszą mu każdego dnia. Każdego dnia będzie obwiniał siebie, że nic nie zrobił.

Podniósł się z wygodnego fotela, gdy usłyszał otwieranie furtki. Spojrzał na zegarek- trzynasta dwadzieścia. Podszedł do okna i obserwował jak nastolatek spokojnie prowadzi rower, odstawia na miejsce. Zawsze w tym samym miejscu, co do cala. James wiedział, że zanim wejdzie do domu oczyści buty z wyimaginowanego kurzy, jeszcze raz sprawdzi czy rower na pewno stoi odpowiednio, wróci do furtki, aby upewnić się, że zamkną ją odpowiednio.

James znał rytuał dnia syna, był stały, nie zmienny. W zachowaniu chłopca nigdy nic się nie działo bez powodu. I każdego dnia James zastanawiał się jakim dzieckiem byłby jego syn, gdyby nie trafił w ręce tych skurwysynów.

Zdaniem Uzdrowicieli Harry i tak oszukał los. Był zdrowy i sprawny fizycznie. Nauka nie sprawiała mu problemów. W logiczny sposób wyrażał własne zdanie, obawy, potrzeby. Harry żył i chyba James powinien dziękować za to Merlinowi. Gdyby tylko nie miał wrażenia, że jego syn jest żywą skorupą oczekującą na duszę. Magia nie jest ważna, czarodziej może żyć bez jej stosowania. Jednak przyglądając się własnemu dziecku nawet najgorszemu wrogowi nie życzył zniszczenia rdzenia.

James nasłuchiwał jak drzwi powoli się otwierają, słyszał ściąganie kurtki i spokojne kroki. Oderwał wzrok od szyby, gdy jego pierworodny staną w drzwiach salonu. Zastawiał się w jakim nastroju jest chłopiec i na jak wiele „uczuć" jest gotowy.

Do zamyślonego umysłu mężczyzny z opóźnieniem dotarł sens powodu kłótni dziewczynek „różdżka", „moja kolej", „oddawaj". James w szoku obserwował jak jego własna różdżka jest szarpana przez dwie małe rudowłose dziewczynki. Każda z nich próbowała wykrzyknąć jak najwięcej „zaklęć" naśladując ruchy rodziców. Widział jak jego syn nie reagując na kłótnie sióstr, spokojnie wykłada podręczniki na stolik. Pod Jamesem praktycznie ugięły się nogi, gdy kombinacja przekręconych nazw zaklęć wywołuje światełko magi, które uderzyło w nieświadomego niczego nastolatka. Nim ciało chłopca upadło na dębową podłogę James wiedział, że ponownie zawiódł.