Ktoś zapukał do jego drzwi. Otworzył jedno oko, potem drugie próbując otrząsnąć się z półsnu. Pukanie powtórzyło się. Poderwał się z kanapy i rzucił zrezygnowane spojrzenie na swój hotelowy pokój. Praktycznie całą przestrzeń zajmowały porozrzucane pudełka po pizzy, brudne ubrania, butelki po piwie i gdzieniegdzie puste paczki Marlboro. W panice zaczął się zastanawiać co pomyśli dziennikarz, który przyszedł przeprowadzić z nim wywiad i czy istnieje jakaś możliwość ogarnięcia tego pobojowiska w dziesięć sekund. W końcu wzruszył ramionami i przeskakując nad lekko zeschniętą pepperoni, otworzył drzwi. Za nimi nie stał bynajmniej podstarzały gryzipiórek w wypłowiałym t-shircie, a wysoka, szczupła brunetka, delikatnie uśmiechnięta. Przez ramię miała przewieszony biały pakunek na wieszaku, a w ręku organizer, długopis, blackberry i butelkę wody. Zanim zdążył się zastanowić, jak jest w stanie to wszystko utrzymać i kim właściwie jest, podniosła wzrok i powiedziała:

- Pan Jeremy Renner? Witam, nazywam się Liz Birdstone i przez najbliższy miesiąc będę zajmowała się pana strojem na planie. Czy ma pan teraz 15 minut na przymierzenie stroju, ewentualne poprawki i dogadanie szczegółów? - Mówiła szybko. Prawie jak karabin maszynowy. Miała miły, niski głos, który nie zdradzał jakiegokolwiek zdenerwowania, mimo że miała na oko maksymalnie dwadzieścia pięć lat, a on w końcu był wielką gwiazdą filmową. Spojrzał na nią podejrzliwie. Na napaloną fankę też nie wyglądała, ale jej chłodny i profesjonalny ton zwiastował dużą liczbę spraw, które będzie musiał z nią załatwić. A na to nie miał najmniejszej ochoty. W końcu oderwał spojrzenie od jej twarzy i rzucił spojrzenie na resztę postaci. Oczekiwał nieskazitelnego mundurka, typowego dla każdej planowej biurwy, tymczasem ona wyglądała jakby urwała się z Greenwitch Village, albo innej artystycznej dzielnicy Nowego Yorku - włosy upięte w niedbały kok, skórzane bransoletki brzęczące wokół jej nadgarstków i koszula rozpięta o jeden guzik za daleko. Sprzeczność jej tonu i miny profesjonalistki oraz stroju, była co najmniej intrygująca.

- Czy mogę wejść czy mam nie przeszkadzać? - zapytała lekko zniecierpliwiona jego przedłużający się milczeniem. No tak. Kostium. Rozmowa. Wzdrygnął się, ale uświadamiając sobie, że sam umawiał to spotkanie jeszcze kilka godzin temu, poddał się.

- Taak. - mruknął w końcu przepuszczając ją w drzwiach. Z ulgą zauważył, że nie ma obcasów, tylko zwykłe płaskie pantofle, a to zdecydowanie zmniejszało szanse, że zaraz zabije swoją nową asystentkę, gdy ta poślizgnie się na kawałku pizzy. Liz, o dziwo, nie zdawała się być zdegustowana stanem jego pokoju.

Spokojnie zgarnęła z fotela starą koszulkę i parę magazynów i siadła patrząc na niego wyczekująco.

- Nie takie rzeczy widziałam. - powiedziała widząc jego przepraszające spojrzenie. - Możemy przejść do rzeczy? - kiwnął głową. - Przede wszystkim według planu, pana strój powinien być panu dostarczony codziennie, przed rozpoczęciem zdjęć. - mówiła zaglądając co jakiś czas w organizer. - Powinien być w pana garderobie nie przed, a po wizycie u makijażystki. Jeżeli cokolwiek się z nim stanie, daje Pan znać swojej asystentce, Allison, a ona kontaktuje się ze mną. Wszelkie uwagi co do stroju, może Pan przekazać mi albo przez Allison, albo osobiście. Po skończeniu zdjęć zostawia go Pan w garderobie, wszystko jedno w jakim stanie, ale byłabym wdzięczna za uszanowanie mojej pracy. Strój jest tutaj - wskazała na biały pakunek - proszę go przymierzyć i sprawdzić czy wszystko jest w porządku. - Znowu uderzyła go fala informacji, której jego zmęczony i skacowany mózg nie mógł ostatecznie przetrawić. Liz popatrzyła na niego wyczekująco, czekając najwyraźniej na jakieś potwierdzenie. Milczenie przedłużało się, a on próbował skonstruować jakąś sensowną odpowiedź. Przyjrzał jej się jeszcze raz uważnie, zastanawiając się czy powiedzenie jej by spieprzała i dała mu spokój, nie będzie nadużyciem. Dziewczyna dalej uśmiechała się do niego i mimo, iż minę miała poważną, poczuł do niej sporo sympatii.

- Liz, tak? - zaczął w końcu. - Nie do końca zrozumiałem co do mnie mówisz, co mogę zwalić na koszmarnego kaca albo moje ogólne nierozgarnięcie. W każdym razie, wydaję mi się, że wszystko jest OK, zresztą wątpie, żeby tak urocza, jak ty dziewczyna, mogła popełnić jakiś błąd. I błagam, mów mi po imieniu. - Zakończył, czując jak każda nerwowa komórka drży od wysiłku. Liz prychnęła. Czy on próbował być zabawny? Czy on z nią flirtował?

- Ciężka noc? - powiedziała, patrząc po pokoju.

- To chyba nie jest twój problem - warknął, wyobrażając sobie kolejny artykuł w prasie na temat swojego rzekomego pijaństwa. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.

- Rozumiem. - powiedziała patrząc na niego lodowatym spojrzeniem, z którego zniknęły radosne błyski. - Proszę w takim razie tylko o przymierzenie kostiumu, a resztę dogadam z Allison. - dodała po chwili namysłu.

- No, nareszcie, mówisz do rzeczy. - powiedział z ulgą i zaczął ściągać koszulkę.

- To… Ja poczekam... w drugim pokoju. - usłyszał nerwowe, z drugiej strony bawełnianej koszulki. Kostium okazał się nie lada wyzwaniem. Gdy mocował się z zapięciem jego górnej części, usłyszał delikatne chrząknięcie. Liz przypatrywała mu się uważnie.

- Może pomóc? - zapytała irocznicznie. Szarpnął kilka razy metalowy suwak i dając za wygraną, obrócił się w jej stronę. Liz jednym ruchem zapięła kostium, wygładzając materiał tu i ówdzie. Jeremy próbował nie skupiać się na elektryzującym dotyku jej dłoni, który czuł przez cienki materiał.

- Powiedz szefowej, że ten strój to połączenie średniowiecznej maszyny tortur i pedalskiego kostiumu z Broadway'u. Jak ja w ogóle w tym będę mógł udawać twardziela? - jęczał sfrustrowany, ukrywając swoje zdenerwowanie. Liz wydała się być lekko urażona i jakby przestraszona. Zagryzła wargę i odsunęła się od niego.

- No, gotowe. A szefową jestem ja. I projektantką też. I powinien Pan… Powinieneś zobaczyć oryginalny strój Hawkeye z komiksu. Wierz mi, dopiero w czymś takim nie chciałbyś występować. Może i Marvel ma talent do tworzenia genialnych bohaterów, ale gustu nie mają za grosz. - Jeremy uśmiechnął się blado, przypominając sobie narzekania Chrisa na obcisły lateks w odblaskowych kolorach, w którym codziennie paradował na planie. Spojrzał w lustro i stwierdził, że faktycznie wygląda lepiej niż papierowy oryginał. No, nie licząc licznych śladów kaca i worków pod oczami… Liz przyglądała mu się z boku, oczekując werdyktu.

- No, chyba masz trochę racji. - podsumował. - Ty jesteś odpowiedzialna za wszystkie kostiumy? To wiele tłumaczy. Już wiem do kogo skierować Evansa… - powiedział sarkastycznie.

- Ja zajmuję się tylko Hawkeyem, Iron Manem i Thorem. Reszta należy do drugiej ekipy. - odpowiedziała chłodno. - Czy oprócz tego, że kostium jest pedalski i niewygodny, są jeszcze jakieś elementy, które mam naprawić? Nie jest za ciasny w ramionach, w klatce piersiowej albo w… - tu urwała i spojrzała się wymownie w jego krocze. Jeremy zrobił wielkie oczy i czując jak czerwienieją mu końce uszu, zaczął gwałtownie zaprzeczać.

- Nie, nie… Nie! Wszystko w porządku. I wybacz, że tak skomentowałem twój projekt, szczerze mówiąc nie mam pojęcia o modzie i pewnie masz jakieś wymogi od producentów, a ja tu tylko gram…

Liz spojrzała na niego powątpiewająco, ale mimo wszystko jakby z mniejszą niechęcią. Jeremy odetchnął z ulgą. Najwyraźniej nie wszystko stracone.

- Rozumiem, nie ma problemu. To mój pierwszy tak duży projekt i chcę, żeby wszystko było idealnie. Dlatego zajmuję się wszystkim osobiście. - powiedziała już spokojniej. - Skoro wszystko w porządku, zabieram kostium i widzimy się jutro na planie.

Gdy drzwi zatrzasnęły się za Liz, Jeremy z powrotem wylądował na kanapie. Ta krótka wizyta wprawiła go w końcu w lekkie ożywienie. Do tej pory, odkąd zameldował się w hotelu, spędzał każdą godzinę w swoim pokoju, próbując uniknąć fanów, ludzi z ekipy i praktycznie każdego człowieka w promieniu kilkudziesięciu mil. Jedyną osobą, z którą widział się dłużej była jego asystentką, doprowadzająca go zresztą do szału. Odbierał czasem telefony od zmartwionej matki. A czasem nie. Siedząc na kanapie, grał na gitarze, pił piwo i tępo wpatrywał w telewizor. Spodobało mu się profesjonalne podejście Liz do pracy. Bardzo przypominało mu jego. No, przynajmniej w lepszych momentach. Nie mówiąc już o tym, jak ładna była. Niewątpliwie będzie miło spotykać ją codziennie na planie. Nie zmieniało to jednak faktu, że jutro zaczynały się zdjęcia do największego projektu w jego aktorskiej karierze, a jedyne o czym myślał, była Jennifer i fakt, że za kilka tygodni bierze ślub.