Sooo... here it is, my vision of how Cid and Cloud got together :) Hopefully you'll enjoy~ And agree with me :D

Will be translated into English... though I can't tell you when exactly

Warnings: yes, there will be boys-loving in the story, so be warned; it is rated M for a reason :)

Disclaimer: I do not own the FinalFantasy characters, SquareEnix does.


RUFUS

PART 1

- Cloud, nie podoba mi się tu. - skrzywiła się Tifa, pocierając ramiona energicznie, gdy wiatr powiał mocniej i zimniej - Dlaczego nie mogłam poczekać w Highwindzie? Tam było ciepło, przytulnie i miałam rozmowniejsze towarzystwo.

Blondyn spojrzał na nią bez wyrazu i wzruszył lekko ramionami.

- Sama chciałaś się przekonać, na co wydaję tyle pieniędzy. - powiedział i ponownie zapukał do drewnianych drzwiczek. Nikt nie odpowiadał już od dłuższego czasu, co było coraz bardziej irytujące.

- No owszem, ale równie dobrze mogłeś mi to pokazać później. Powiedzmy: po kupnie, na statku?

- Mogłem. Ale chciałem też, żebyś zobaczyła coś, czego raczej nie mógłbym ze sobą zabrać. Poza tym planuję nieco większe zakupy i będę potrzebował pomocy przy przeniesieniu…

- O nie, ja nie będę twoim tragarzem!

- Tifa…

Dziewczyna popatrzyła na niego, milczała chwilę. W końcu westchnęła.

- No dobrze, dobrze. - to było takie niesprawiedliwe, że niezdolna była oprzeć się, gdy Cloud ten raz na sto postarał się o proszący ton - Zimno mi, dlatego się wściekam.

- Ostrzegałem, że zmarzniesz… w tym ubraniu.

- Och, zamknij się już! Długo będziemy tu jeszcze sterczeć?

- Nie wiem. Pierwszy raz mi się zdarzyło, że staruszka nie ma w domu.

Zapukał ponownie, a gdy nie było odpowiedzi rozejrzał się po dolince. Była otoczona śnieżnymi szczytami, odcięta od świata. Wydawało by się, że nie ma możliwości, by dostać się tu inaczej niż maszyną latającą. A jednak był sposób. I Cloud miał nadzieję, że już wkrótce sam będzie mógł się o tym przekonać.

W pewnym momencie ujrzał jakieś poruszenie przy granicy zieleni, której było nieco wokół chatki. Co swoją drogą wyglądało mało naturalnie w śniegowej dolinie.

- Hej, to jest to, na co czekamy? - zapytała Tifa, wyciągając nieco szyję, by lepiej się przyjrzeć - To… to jest fioletowe.

- Tak. - westchnął Cloud - Ale nie mów o nim jak o przedmiocie. To niezbyt miłe.

Tifa prychnęła.

- A co ty pomyślałeś, kiedy pierwszy raz „go" zobaczyłeś, co?

- Że jest podobny do duchów Starożytnych.

Dziewczyna machnęła tylko na niego ręką, postanawiając nie komentować. W końcu zbliżył się do nich fioletowy osobnik, powitał Clouda rubasznym śmiechem.

- O, dzień dobry, dzień dobry! - powiedział niskim głosem.

- Witaj, mędrcze.

- Wejdźcie do środka dzieci, na pewno zmarzłyście. - powiedział żwawo fioletowy stwór, otwierając drzwi i zapraszając ich gestem. Cloud skinął mu głową w podzięce i wszedł za nim. Tifa pomarudziła coś pod nosem, ale podążyła za nimi. Potrzeba ciepła zwyciężyła w niej niechęć do tego całego przedsięwzięcia.

Chatka była maleńka, pierwsze co uderzało po wejściu do środka, to zapach stajni. Nie dziwne, jako że z boku pomieszczenia znajdowała się mała zagroda, za którą siedział sobie chocobo. Na widok gości wydał z siebie niegłośne „wark" i pomachał krótko skrzydłami. Fioletowy osobnik powiedział coś do niego cicho, podchodząc i nakładając mu jakiejś karmy.

- Cloud… - zaczęła Tifa cicho, nachylając się nieco do blondyna - Kto to w ogóle jest…?

- Choco-Mędrzec. - odparł młodzieniec poważnie, co w połączeniu wypowiedzianymi przez niego słowami brzmiało co najmniej abstrakcyjnie.

- Świetnie, a co od niego chcesz kupować? On nic nie ma w tej chatynce!

- Wcale nie. Spójrz. - wskazał dłonią na kilka wiklinowych koszy stojących pod ścianą.

Tifa zrobiła dziwną minę, dając tym do zrozumienia, że nie, nadal nie wie, co Cloud chce kupować. Blondyn wzruszył na nią ramionami i podszedł do mędrca, który usadowił się przy małym piecyku.

- Przyszedłem po kolejne pędy, mędrcze.

- A tak, tak, pędy. Zielone pędy, tak? Hmmm…

- Tak… - odparł Cloud, woląc chyba nie wiedzieć, jakiego koloru prócz zieleni mogą być pędy - Reagan i Sylkis.

- Dobrze, dobrze.

Cloud i starzec podeszli do koszy, Tifa przyglądała się, jak mędrzec wyjmuje stamtąd jakieś rośliny w dużych ilościach, a Cloud odlicza gil. Również w dużych ilościach.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wydajesz tyle forsy na jakieś zielsko? - zapytała, gdy chłopak podszedł, by wręczyć jej naręcze łodygo-podobnego czegoś.

- To nie jest „jakieś tam zielsko". - zaprotestował Cloud spokojnie - To specjalne pędy, które wzmacniają chocobo, kiedy je nimi karmisz.

- Cudownie. - westchnęła Tifa - Wiedziałam, że ten cały pomysł Cida z łapaniem dla ciebie kurczaka jest głupi. Wiedz, że się na to zgodziłam tylko dlatego, że naprawdę wierzyłam, że będziesz bardziej przybity po… no wiesz, po zatruciu.

- Skąd wiesz, że nie byłem? - Cloud zapłacił mędrcowi i wziął drugą porcję pędów - To że musiałem zająć się Saamem naprawdę pomogło mi odpędzić nieco myśli od tych wszystkich problemów…

- Bardzo się cieszę, Cloud, ale… naprawdę to wszystko jest potrzebne…? - zerknęła na trzymane rośliny.

- Oczywiście. Jeśli chcę, by moje chocoby wygrywały wyścigi.

Tifa pomilczała chwilę, po czym uznała, że nie chce się sprzeczać.

- A co chciałeś mi pokazać, tak w ogóle?

- Jego. - Cloud kiwnął głowę w stronę ptaka w zagródce. Dopiero teraz dziewczyna zwróciła uwagę, że nie miał żółtych piór, jak każdy normalny chocobo, tylko… zielone.

- Czy on nie jest jakiś dziwny?

- To specjalna odmiana, górski chocobo. Zwykłe nie są w stanie biegać po szczytach tak jak on. - wytłumaczył Cloud, gdy zmierzali w stronę Highwinda - Mam nadzieję, że wkrótce Ally i Robbie będą szczęśliwymi rodzicami podobnego okazu.

- Co? Chwila. Masz więcej chocobów niż Saama?

- Jasne. Co robiłaś, kiedy je łapałem z Cidem i Vincem?

- Nie wiem. - zaczęła Tifa podenerwowanym tonem, zerkając na Clouda z ukosa - Może… ratowałam świat?

- Nie potrzebnie się denerwujesz.

- Cloud, powinniśmy się zająć myśleniem nad tym, jak dostać się do podwodnego reaktora! - krzyknęła dziewczyna, mroźne powietrze szybko zamieniało jej oddech w obłoczki pary - A nie nad karmieniem kurczaków!

Blondyn zatrzymał się, po krótkiej chwili odwrócił się i popatrzył na Tifę. Milczał dłuższy czas, a na jego twarzy widniała typowa, raczej obojętna mina.

- Zdążymy. - powiedział spokojnie i najwidoczniej nie biorąc pod uwagę dalszej dyskusji ruszył na pokład statku.

Dziewczyna westchnęła z irytacją. Cóż, póki co chyba i tak nic by nie zdziałała. Cloud popadł w manię. Ale najgorsze chyba było to, że w tę bezdenną otchłań ciągnął za sobą innych.


Wszystko zaczęło się, kiedy Cloud zatruł się Mako i musiał przebywać w klinice w Mideel. Cid został wtedy, mimo swoich protestów, obrany na tymczasowego przywódcę drużyny obrońców Planety, gdyż Tifa zdecydowała się trwać u boku swojego chorego przyjaciela.

Cid poniekąd traktował Clouda jak dziecko z poważnymi problemami emocjonalnymi, których nie będzie w stanie zrozumieć (o psychologii słyszał same złe rzeczy, dlatego też nigdy nie podjął najmniejszej inicjatywy zagłębiania się w tę dziedzinę). Z ich wcześniejszych wypraw wiedział, że Cloud uwielbiał obstawiać wyścigi chocobów (mimo że nie okazywał niesamowitego entuzjazmu - takie rzeczy po prostu się wie… kiedy ktoś wydaje lekko niepokojące sumy na hazard). Zaczął więc wyszukiwać pewne informacje na temat tych dużych ptaków, ich hodowli, łapania, karmienia, rozmnażania i wreszcie - wystawiania na wyścigi. Dogadał się z nawet z Billem z farmy chocobo, by zaklepał dla niego kilka miejsc w stajni. Barret nie był zbyt zadowolony sytuacją, twierdząc, że mają zgoła poważniejsze sprawy do załatwienia. Cid ulegał, oczywiście, więc zebrali potrzebną Wielką Materię z Corel.

Jednak potem kapitan ponownie powrócił do planu prezentu na-po-wyzdrowieniu dla Clouda. Zaciągnął Vincenta i Yuffie w okolice Śnieżnej Wioski, by złapać chocobo. Vincent całą sprawę zbył milczeniem, ale młoda ninja ciągle zarzekała na chłód i konieczność latania Highwindem. Na szczęście polowanie nie zajęło długo - pierwszy okaz, który udało im się schwycić był dorodny i zdrowy.

Niedługo później wywiązała się ta cała afera w Mideel. To było nieco przerażające, że prawie wszędzie, gdzie byli pozostawała po nich wielka, wypełniona energią Planety dziura w ziemi. Jednak dobrą stroną niefortunnego wydarzenia było to, że Cloud odzyskał siebie. Niektórzy okazywali to niezwykle emocjonalnie, inni z tylko lekkim uśmiechem, a pozostali wcale, ale wszyscy odetchnęli spokojniej na myśl, że Cloud wrócił do zmysłów i był gotów do dalszego ratowania Planety… czy raczej do rozpoczęcia hodowli…

Gdy wszyscy szybko wprowadzili go w obecną sytuację, mówiąc o powadze i nagłości sprawy, Cid wziął go na stronę, by oświadczyć, iż przygotował dla niego małą niespodziankę. Cloud nie mógł zaprzeczyć, że go to zaintrygowało, bez wahania pozwolił Cidowi wybrać kurs i skierowali się do farmy małego Billa.

Cloud zaniemówił z wrażenia na widok Saama. Był pięknym, rosłym zwierzęciem, poruszającym się z gracją niemal szlachecką. Nikt nie wiedział o tym, że samozwańczy ex-Soldier jako dzieciak marzył o posiadaniu własnego chocobo (w sumie, który dzieciak nie marzy o wielkim ptaku, na którego grzbiecie można gnać i się ścigać?).

Ten mały - załóżmy - gest Cida wywołał całą falę następnych wydarzeń. Bo okazało się, że ambicje Clouda sięgają dalej niż jeden chocobo, zdobywający wszelkie nagrody i zaliczający się do najwyższej klasy tych zwierzaków. Cloud chciał wyhodować legendarnego chocobo.


- Cloud, kompletnie postradałeś zmysły! - Tifa załamała ręce. Tym razem dotrzymanie kroku blondynowi nie sprawiało jej większych problemów. Trudno było żwawo maszerować, będąc kontuzjowanym - Masz zwichniętą nogę, nie możesz się ścigać!

- Blue ma na dziś umówione miejsce w tym biegu. - odparł spokojnie chłopak, wspominając o swoim rzecznym chocobo - Nie mogę tak po prostu się nie zjawić. Poza tym, jeśli wygra ten wyścig, awansuje w hierarchii.

- Może wygrać wyścig, jak wyzdrowiejesz! - dziewczyna postawiła na stanowczość i zagrodziła Cloudowi drogę, stając przed nim i zakładając ręce na piersi (co było wyzwaniem, jeśli o nią chodzi) - Wracaj do pokoju, już! Żadnego dżokejowania przez najbliższy miesiąc!

- Tifa… przesuń się.

- Nie.

- Proszę?

- Nic z tego! Cloud, zrobisz sobie krzywdę! Przecież to przez to, że chocobo zrzucił cię z siodła tak się poturbowałeś, a teraz co? Już chcesz tam z powrotem wracać? A jak będzie powtórka z rozrywki?

- Nie będzie, nic mi się nie stanie. Doceniam twoją troskę. A teraz przepuść mnie.

- Nie!

- Hej, co jest dzieciaki? - zagadał do nich Cid, który szedł właśnie w stronę szatni dżokejów, by życzyć Cloudowi powodzenia przed wyścigiem. Pojadał prażone orzeszki w miodzie.

- Jak to co? - wybuchła Tifa - Cid, przemów mu do rozumu! On chce się ścigać z kontuzjowaną nogą!

Pilot spojrzał na młodzieńca, który wzruszył tylko ramionami i pokręcił lekko głową. Potem zwrócił spojrzenie na dziewczynę, która niemal wrzała.

- Orzeszka? - zaoferował dobrodusznie, wyciągając paczkę w jej stronę.

- Żadnych orzeszków! - wyrwała mu paczkę i potrząsnęła mu nią groźnie przed nosem - Masz go przekonać, że nie wsiada dziś ani w najbliższym czasie! - podkreśliła - Na żadnego szalonego ptaka! Jeśli zobaczę go na wyścigu oboje będziecie mieć przerąbane! - z tymi słowy wyminęła ich i powędrowała w stronę wyjścia z pokojów dla personelu.

Blondyni spoglądali za nią chwilę.

- Wiesz, młody… - zaczął Cid, zerkając na Clouda - Ona ma w sumie rację, nie bardzo się nadajesz. W tym stanie za szybko nie pojedziesz.

- Tak, wiem. - chłopak westchnął - Ale co poradzić, wyścigu nie odwołają.

Cid zastanowił się chwilę, wyjął papierosa z paczki przymocowanej za paskiem jego gogli.

- A może pozwolisz mi się przejechać, hm?

Cloud rozważył tę kwestię, po czym pokiwał głową.

- Pewnie. Chodź, zarejestrujemy cię u Ester.


- Masz jeszcze te orzeszki?

- Cloud? A gdzie Cida zgubiłeś?

Blondyn zabrał jej paczkę smakołyków i usiadł między nią a Yuffie. Wzruszył ramionami, jedynie ten gest dając jako swoją odpowiedź i starał się za wszelką cenę powstrzymać uśmiech cisnący się uparcie na jego wargi. W poirytowanej Tifie było coś takiego, że człowieka często kusiło, by zrobić coś, co by ją wyprowadziło z równowagi.

- Masz dziwny wyraz twarzy, coś kombinujesz. - stwierdziła brunetka, wpatrując się w niego z lekko zmrużonymi oczyma.

Cloud pokręcił niewinnie głową, wpatrując się w tor.

- Kiedy to się wreszcie zacznie? Wolałbym już wyjść z tej cholernej, burżujskiej dziury. - zaczął narzekać Barret gdzieś nad nimi - I wrócić do tego, co powinniśmy robić, czyli szukać reaktora, a nie…!

- Daj spokój! - Yuffie odwróciła się do niego - Jeden czy dwa wyścigi nie zajmą nam aż tak długo…

- „Jeden czy dwa"? Ten cholerny weteran ciąga nas na te wyścigi w kółko i na okrągło, jakbyśmy nie mieli nic lepszego do roboty!

- Jak cię to nudzi, nie musisz przychodzić. - zauważył Cloud.

Barret pomruczał coś nie wyraźnie, najwidoczniej będąc w silnym konflikcie pomiędzy swoją moralnością a pragnieniem odrobiny rozrywki.

- Jeśli Cid wkrótce się nie zjawi, ominie go początek. - zmartwiła się Yuffie - Vincent, nie wiesz może, gdzie jest?

Strzelec milczał długo. Jego wzrok zdawał się utkwiony w odległym punkcie. W końcu odwrócił spojrzenie na najmłodszego członka ich drużyny i kiwnął głową. Yuffie odczekała, z nikłą nadzieją spodziewając się, że mężczyzna coś powie. Nie powiedział nic.

- To gdzie jest?

- Tam. - odpowiedział zamiast niego Cloud, wskazując na tor - Ruszyli!

I rzeczywiście, w tym momencie rozległ się sygnał rozpoczynający wyścig i sześć kolorowych ptaków popędziło przed siebie, galopem niosąc swoich jeźdźców. Cid jechał na Blue i wyglądał, jakby się dobrze bawił.

- Cloud… - zaczęła Tifa - Masz obsesję.

Ex-Soldier uśmiechnął się szeroko, co było nad wyraz niecodzienne. Tifa patrzyła na niego dziwnie.

- Sam chciał. - odparł chłopak i z powrotem spojrzał na biegnące chocobo, obserwując wyścig roziskrzonym wzrokiem.

Yuffie zaś wyraźnie się wczuła. Zaczęła podskakiwać i dopingować Cidowi głośno. Tifa westchnęła, jakby widziała to zachowanie aż za dużo razy. Niby ją też wyścigi emocjonowały, ale przecież nie uświadomi Clouda, jak sama się angażowała, gdy blondyn się ścigał. Jednak trudno jej było powstrzymać się od uważnego obserwowania biegu.

- Nieźle mu idzie, prowadzi. - powiedziała.

- Weehee, CID GÓRĄ!

- Cid jest bardzo dobrym jeźdźcem, nie wiedziałaś? - na w pół zapytał, na w pół powiedział Cloud, nie patrząc na nią - Dużo ćwiczył, gdy zajmowaliśmy się przyszłą partnerką Blue.

- CIIIIID! CIIIIID! DA-WAJ, DA-WAJ! DO PRZODU! Yuuuuhuuuu~~!

Cloud nagle zmarszczył brwi, wstał, wychylając się mocno do przodu.

- Co jest?

- Sean na Lexusie go dogania. Źle… Cid, nie daj się…! Musisz wygrać ten wyścig.

- Nie może wygrać następnego? - spytała Tifa, również się wychylając i z trudem wytrzymując rosnące napięcie - Z tego, co mówiłeś nie musi wygrywać pod rząd.

- Tak, ale następny wyścig jest w przyszłym tygodniu, a wtedy przyjeżdża Teioh. Blue nie ma z nim szans, a potrzebuję go w klasie S. Cid! - krzyknął nagle, gdy Lexus niemal się z nim zrównał - Szybciej!

- CIIIID! CIIIID! - Yuffie stała na swoim krzesełku i miała już wyraźną chrypę. Barret za nią udawał, że wyścig nic go nie obchodzi, a Vincenta nie obchodził naprawdę. Były Turk wpatrywał się raczej martwym spojrzeniem w tor.

Lexus był bardzo szybki i szedł z Cidem łeb w łeb. Drużyna wybawicieli Planety zaczęła razem dopingować, głośno i z emocjami, skutecznie przekrzykując otaczających ich widzów, którzy mieli innych faworytów. Orzeszki, które trzymał Cloud w pewnym momencie posypały się na podłogę, gdy chocoby zaczęły zbliżać się do mety.

- Jeszcze trochę, Cid! Dawaj, dawaj, wygraj to dla mnie! - krzyczał Cloud.

- Trzymaj się, szybcieeeej!

- CIIID! CIIID!

- Nie daj się tym leszczom, dawaaaaj! - akompaniował również Barret.

Do mety było coraz bliżej. Lexus wyprzedzał Blue o pół skrzydła, jednak różnica wahała się. Jeszcze tylko trochę, kilka metrów. Cid zdawał się krzyknąć coś głośno, Blue pochylił szyję i udało mu się nadrobić różnicę i jako pierwszemu przeciąć tasiemkę mety.

- Jest!

- HA! WYGRAŁ!

- Udało się! - Tifa roześmiała się, po czym zdziwiła się nieco, gdy Cloud przytulił ją, podniósł i obrócił, postawił, po czym ponownie zaczął krzyczeć radośnie w stronę toru.

Yuffie wskoczyła na szyję Barretowi śmiejąc się zdartym głosem.

Vincent kupił sobie paczkę orzeszków, zastanawiając się nad implikacjami obecnych wydarzeń.


- Tak nie może dłużej być! - wykrzyknął Barret po raz kolejny. Przesunął wzrokiem po członkach drużyny - No dalej! - zachęcił ich nieskutecznie do podjęcia dyskusji - To się musi wreszcie zakończyć! Musimy ratować naszą Planetę, podjęliśmy się tego zadania, nie możemy go przerwać w trakcie! To nasz obowiązek i obietnica, którą musimy dopełnić! Tifa, pomóż mi!

Tifa przerzuciła stronę czasopisma, które przeglądała, cloudowym gestem wzruszając ramionami. Już jakiś czas temu zrezygnowała z próby odciągnięcia Clouda od jego obecnego zajęcia, gdyż na wszystkie jej argumenty i oskarżenia blondyn reagował jak ściana. Czyli wcale. Cid też nie wydawał się skłonny jej słuchać, więc dziewczyna zwyczajnie postanowiła poczekać, aż chłopcom przejdzie ochota na głupie zabawy.

Barret ponownie zaczął wygłaszać swoją przemowę, na celownik biorąc tym razem ich prawdomówność i stopień zaufania, którym można (a raczej nie można) ich obdarzać.

Nikt go nie słuchał.

Yuffie nie było w pobliżu, podobno ostatnio widziano ją, jak z niewiadomych przyczyn ganiała za Nanakim. Ponoć Nanaki powodu nie znał również.

Vincent, jak zwykle, wydawał się na wszystko absolutnie obojętny, zachowania Cida i Clouda nie komentując w żaden sposób. Odzywał się chyba jeszcze mniej niż zazwyczaj i po prostu szwendał się za grupą.

Cait Sith wszedł najwidoczniej w jakiś tryb oczekiwania, gdyż w ogóle nie szło się z nim skomunikować. Stał w kącie jak wyłączony komputer.

Załoga Highwinda niemal codziennie urządzała szalone imprezy, trwające od zmierzchu do świtu i całymi dniami była nieprzytomna.

A Cid siedział właśnie przy małym stoliku, opierając na nim nogi i czytał z zainteresowaniem katalog o najlepszych gatunkach pożywienia dla chocobów.

Barret powoli tracił nadzieję.


Od kilku dni Cloud przebywał samotnie w Gold Saucer, próbując zdobyć jedną z nagród głównych na Speed Square. Bynajmniej nie robił tego dla rozrywki, wręcz przeciwnie, im więcej razy brał udział w grze, tym bardziej go ona irytowała. Nigdy nie narzekał na brak zręczności, ale ta konkretna kolejka górska robiła mu wyjątkowo na złość. Cele do zestrzelenia poruszały się szybko i zmieniały konfigurację, co wydawało się zresztą trochę nie na miejscu. Cloud wyznaczył sobie za cel wygrać włócznię Flyer, która - był pewien - spodobałaby się Cidowi, gdyż był to jego ulubiony rodzaj broni. A ta konkretna była również świetnej jakości.

Niestety, Cloud nie był w stanie zebrać więcej niż 4870 punktów, a na włócznię potrzebował 5000. Jedyną rzeczą wartą choćby chwilowego zainteresowania, jaką udało mu się zdobyć, była replika ostrza Masamune, miecza Sephirotha. Cloud westchnął ciężko, gdy otrzymał nagrodę. Tym bardziej, że na ostrzu, tuż przy rękojeści, dumną czcionką wypisane było MADE IN WUTAI.

Tego popołudnia Cid miał wrócić z poszukiwania specjalnego ziarna, którego potrzebowali do dalszej hodowli i miał spotkać się z nim przy wejściu. Gdy Cloud się tam zjawił, Cid już na niego czekał, paląc. Na widok młodszego blondyna uśmiechnął się szeroko i zgasił papierosa.

- Cześć, młody! Możemy próbować z czarnym! - powiedział żwawo, po czym natychmiast zauważył trzymane przez chłopaka zawiniątko - A to co?

- Emm… - Cloud zmieszał się nieco - No, to miał być wyraz mojej wdzięczności dla ciebie, ale nie udało mi się…

- Masamune Blade? - wykrzyknął Cid, odpakowując prezent zanim Cloud zdążył sklecić pierwszą część zdania - Ale zajebisty! Rany Julek, zawsze o nim marzyłem, dzięki!

Chłopak przyglądał mu się z lekko uniesionymi brwiami niepewny czy pilot się z niego nabija, czy naprawdę się cieszy. Jednak, kiedy Cid wykonał zamaszyste machnięcie omal nie zahaczając o przechodzących turystów, Cloud uznał, że to jednak radość. Mężczyzna wyglądał w tej chwili jak mały chłopiec, którego wszystkie wymarzone Boże Narodzenia razem wzięte spełniły się w jedną noc.

- To mówisz, że znalazłeś orzech Carob? - zapytał Cloud, gdy pierwszy entuzjazm Cida spadł do przeciętnego poziomu.

- Tak. - potwierdził pilot z uśmiechem - Możemy wreszcie spróbować sparować Blue i Larę.


Cloud podziękował skinieniem głowy, gdy Cid postawił przed nim filiżankę herbaty. Pilot twierdził, że robił najlepszą herbatę na świecie, z osobiście dobranej mieszanki odmian zbieranych w Wutai i Mideel. Chłopak popił i rzeczywiście - okazała się nie najgorsza. Czy najlepsza, to nie był w stanie stwierdzić, jako że nie był wielkim koneserem herbaty.

- Dobra. - powiedział z uprzejmości.

- E tam, nie znasz się. - prychnął Cid, popijając aromatyczny napój niemal z namaszczeniem - Gdybyś wiedział, jak wspaniała jest ta herbata, wychwalałbyś ją teraz pod niebiosa.

Cloud westchnął nieco nerwowo. Rozejrzał się pokrótce po kuchni Billa, w której właśnie zasiadali.

- Hej, nie stresuj się tak, młody. - powiedział Cid, wyjmując skądś talerz z ciasteczkami i stawiając go na stole. Popatrzył na Clouda z lekkim uśmiechem - Bill obiecał, że jak tylko zacznie się wykluwać, to nas zawiadomi.

Chłopak skinął głową na znak, że jest tego świadom. Sam uważał to za głupie, stresowanie się wykluciem przerośniętego kurczaka. Ale w sumie to pierwszy malec, przy którego narodzinach postanowili asystować. Dlatego właśnie od jakiś dwóch tygodni mieszkali na farmie, zabijając czas sparingami i czytaniem o chocobach. Bo czego jak czego, ale książek o nich to było tutaj mnóstwo.

Cloud poczęstował się ciasteczkiem, które chyba nie było pierwszej świeżości.

- Mam nadzieję, że tego sam nie piekłeś? - mruknął.

- Za kogo ty mnie uważasz? To że od czasu do czasu parzę herbatę nie znaczy, że zamieniam się w gosposię.

- Czyli nie ty je robiłeś… to dobrze.

- Czemu?

- Są ohydne.

Pilot zmarszczył brwi, popatrzył na Clouda uważniej.

- Nie mogą być aż tak złe.

Na twarzy młodszego blondyna pojawiła się mina z serii „takiś pewny?" i Cloud podsunął talerzyk Cidowi. Mężczyzna wziął jedno ciastko, obejrzał je, powąchał nieco nieufanie. Trochę dziwnie pachniało. Ugryzł ostrożnie i przeżuł.

Po czym prawie się zakrztusił i splunął ciasteczkiem w dłoń. Cloud zaczął się śmiać.

- Orzechy włoskie. - rzucił Cid oskarżycielskim tonem, wstając, by umyć dłoń w zlewie - Jesteś bezduszny, wiesz, że mam odruch wymiotny na ich smak.

- Wiem. - złośliwy uśmiech chłopaka ani myślał zmaleć - Dlatego cię wkręciłem. Nie było to zresztą zbyt trudne.

Cid pokręcił tylko głową i westchnął. Spojrzał przez ramię na chłopaka, który przekręcał w palcach jedno ciastko i od czasu do czasu kruszył je trochę nieobecnym gestem.

- Myślałeś nad imieniem? - zapytał pilot.

- Nie. - odpowiedział natychmiast Cloud. Jak na gust Cida, nieco za szybko.

Mężczyzna wyszczerzył się. Podkradł się do pleców Clouda, nachylił się i złośliwym tonem szepnął mu wprost do ucha.

- Myślałeś…!

Chłopak drgnął silnie, ciastko wypadło mu z dłoni.

- Nieprawda! - zaprzeczył butnie i trochę dziecinnie.

Cid zachichotał, powrócił na swoje miejsce naprzeciw Clouda. Albo mu się zdawało, albo chłopak poczerwieniał delikatnie na policzkach. W tym świetle trudno było ocenić, ale było duże tego prawdopodobieństwo, jako że Cloud odwrócił twarz. Tym więcej ubawu dla Cida.

- Zresztą - podjął Cloud, czując się pokonany - Nie wiemy nawet jakiej będzie płci.

- Dlatego szykuje się dwa warianty.

Cloud wzruszył ramionami, wracając do kruszenia ciastka.

- No powiedz. - zachęcał Cid - Co ci szkodzi? I tak w końcu będziesz to musiał z siebie wykrztusić.

Chłopak odetchnął krótko, przykleił wzrok do blatu.

- Myślałem nad… hm… Royem…

- A dla dziewczynki? - im bardziej Cloud czuł się głupio, tym Cid lepiej się bawił.

Młodzieniec odmruknął coś niesłyszalnie.

- Słucham? - dopytywał się uparcie pilot.

- …Abigail to ładne imię…

Zapadła cisza. Cloud łypał na Cida złym spojrzeniem, wściekły, że dał to z siebie wyciągnąć. Mężczyzna uśmiechał się szeroko, założywszy ręce na piersi. Milczał, ale słowa w widoczny sposób cisnęły mu się na usta. Wzrok Clouda kategorycznie zabraniał mu się odzywać. Pod groźbą śmierci.

Ale Cid nie wytrzymał.

- Ooo, jaka z ciebie dobra mamusia!

- Zamknij się. - warknął Cloud.

- Choco-mama. Jesteś naprawdę uroczy.

- Nie żartuję, Cid, przymknij się.

- Mam dla ciebie złą wiadomość, mamusiu. Chocobów nie karmi się z butelki, same się żywią jako kurczaczki.

- Jesteś potworem. - burknął Cloud i odwrócił spojrzenie.

Cid zaśmiał się i sięgnął po papierosy. W tym samym momencie do pokoju wbiegł Bill, krzycząc, że się zaczęło.

Obaj blondyni, jak na komendę, poderwali się z przejęciem godnym panów na porodówce. Bez zwłoki i zbędnych komentarzy podążyli za chłopcem, który doprowadził ich do stajni.

Podeszli do boksu, gdzie górski chocobo, Lara, nadzorowała narodziny swojego dziecka. Obserwowali, jak w większości popękana już skorupka traci w końcu swoją strukturę i na wierzch wyłonił się pomarańczowy dzióbek, natychmiast wydający z siebie przenikliwe piski. Zaraz potem pojawiła się reszta sylwetki niezdarnego, czarnego pisklaka, mokrego jak po ulewie.

Po dłuższej chwili wstrzymywanych przez Cida i Clouda oddechów, Bill podszedł do zwierzątka i sprawdził czy wszystko z nim w porządku. Spojrzał na dumnych „ojców" z uśmiechem.

- Samiczka. - ogłosił radośnie.

Blondyni spojrzeli po sobie. Stali tuż obok siebie, opierając się o drewnianą ściankę, oddzielającą boksy.

- Abigail to chyba trochę za poważne imię dla chocoba. - zauważył Cloud.

Cid zastanowił się nad tym chwilę, po czym uśmiechnął się do chłopaka szeroko.

- Więc nazwijmy ją Abby.

- Tak… - Cloud kiwnął głową , spoglądając ponownie na pisklę - Abby jest ładnie.

C.D.N.


Author's note: To w sumie jest jeden dłuższy fik, ale postanowiłam podzielić go na trzy części... więc będzie więcej :)