1.

Chłodny wiosenny wiatr hulał po błoniach Hogwartu, uderzając z całej siły w jego mury. Drzewa w Zakazanym Lesie gięły się aż do ziemi, a większość zwierząt wolała zostać w swoich kryjówkach. Gdy lunął deszcz i rozpętała się burza z piorunami Severus akurat był na drugim piętrze, skąd wracał od Dyrektora. Jak zwykle stary dureń mu nie wierzył. Jak zwykle został potraktowany protekcjonalnie, jakby znów miał jedenaście lat. Nie podobało mu się to. Dumbledore kiedyś tego pożałuje, był tego pewien. W pewnym momencie przystanął i spojrzał za okno. Lubił burzę, grzmoty i pioruny. Ten ostatni właśnie rozbłysnął na niebie, uderzając w Zakazany Las. Był tak jasny, że aż musiał zmrużyć oczy. Ryk gromu ukoił jego zszargane nerwy. Z okna, przy którym stał, miał widok na znienawidzone miejsce przy jeziorze. Miejsce, w którym został upokorzony do granic możliwości. Zdarzenie, w które żaden nauczyciel mu nie uwierzył, za to wszyscy bronili Pottera i spółkę. Skrzywił się i poprawił szatę. Jeszcze tylko trzy miesiące i będzie mógł na zawsze pożegnać się z tą szkołą. Miał serdecznie dosyć Hogwartu i wszystkich wspomnień, jakie wiązały się z jego terenami. Chciał zacząć od nowa, zrobić coś wielkiego.

– I uda mi się – warknął pod nosem, ale jego słowa zostały zagłuszone przez kolejny grzmot. W ciszy, która zapadła okrzyk bólu wydawał się być bardziej przerażający niżby to było w normalnych okolicznościach. Spojrzał od niechcenia na kierunek, z którego teraz dochodziły ciche pojękiwania i zastanowił się, czy chce mu się tam iść. Tak naprawdę marzył jedynie o łóżku i dobrej książce. W sumie może być nawet bez książki. Był zmęczony. Potarł oczy dłonią i, ciężko wzdychając, ruszył przed siebie, by znaleźć bliżej nieokreślonego idiotę, który pewnie zapomniał, że niektóre schodki są pułapkami. Serio – niektórzy nawet po siedmiu latach nie pamiętali, że te schody nie są takie znowu normalne. Trzeba być skrajnym idiotą, by tego nie zapamiętać. Ale w Hogwarcie idiotów zawsze było pełno, z Dyrektorem na czele. Skręcił w kolejny korytarz i zatrzymał się, zdziwiony tym, co zobaczył. Na ziemi siedziała kobieta i trzymała się za nogę, jednocześnie popłakując i przeklinając wszystkie generacje bliżej nieznanej mu osoby. Zebrał się szybko w sobie, wyprostował na dwumetrową wysokość i chrząknął.

– Kim pani jest i czego tu szuka? To szkoła, nie przytułek…

Nie zdążył dopowiedzieć, bo kobieta uśmiechnęła się szeroko, rzuciła mu w ramiona i zapiszczała radośnie:

– Severus! Jak się cieszę!

Ten okrzyk był całkowicie sprzeczny ze wszelkimi prawami natury. Nikt nigdy nie cieszył się na jego widok. Odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ręki. Miał wrażenie, że te duże, brązowe i ciepłe oczy już gdzieś widział… Ale, z drugiej strony, nikt nigdy nie patrzył na niego z takim uczuciem, więc to raczej niemożliwe. Poczuł się nieco głupio (po raz pierwszy w życiu), więc zaczął niepewnie:

– Pani do Dumbledore'a?

– Mhm. Koniecznie muszę się z nim spotkać. Teraz. Zaraz. Odprowadzisz mnie?

Spojrzała na niego w taki sposób i uśmiechnęła się tak ciepło, że nie mógł jej odmówić. Co było dość niepokojące – była tylko jedna osoba, której odmówić nie mógł i to tylko i wyłącznie dlatego, że miał wobec niego dług wdzięczności. A tu robi coś, co nie przyniesie mu żadnych profitów (a wręcz przeciwnie – same kłopoty, znając Dyrektora) dla osoby, którą dopiero co poznał. Zaprowadził ją do gargulców, podał hasło i po chwili pukał do drzwi, za którymi jeszcze niecałe pół godziny temu miał nadzieję się nie znaleźć przez najbliższe kilka dni.

– Tak, Severusie?

– Ktoś do pana, Dyrektorze.

Kobieta weszła za nim do środka i obdarzyła równie promiennym uśmiechem zdziwionego czarodzieja. Po chwili w jego oczach rozbłysło zrozumienie.

– Ach, przecież to…

– Tak, to ja – przerwała mu nieznajoma, najwidoczniej nie chcąc ujawniać Severusowi swojej tożsamości. – Muszę z tobą porozmawiać, Albusie.

Przyjrzał się jej uważnie – miała bujną szopę włosów sięgających pasa, duże i brązowe oczy, uroczy uśmiech i bordowe szaty, jakich nigdy nie widział. Nie było możliwości, że wie kim ona jest. Podeszła do niego i pogłaskała go po policzku. Zdziwiony, nawet nie zareagował.

– Wciąż masz takie piękne oczy… Możesz nas zostawić samych? Albus i ja mamy mnóstwo spraw do omówienia.

Skinął głową i ruszył do wyjścia, niezbyt pewien co się właśnie stało. Piękne oczy? On w ogóle ma coś pięknego? Poza pięknym językiem (w sensie słownictwa, bo niejedna dziewczyna stwierdziła, że sam organ jest zbyt chropowaty, jak na ich gust, a on po prostu miał nienaturalnie dużą i wrażliwą ilość kubków smakowych), który pluł jadem z odległości stu metrów, jeśli wierzyć Lucjuszowi. Oszołomiony szedł korytarzem w kierunku lochów, gdy usłyszał chichoty. Obrócił się i zgromił wzrokiem dwoje Puchonów. Upuścili jedzenie, które trzymali w dłoniach i zaczęli się jąkać.

– Pro-prof-profesorze Snape! Eee… Piękna noc, nieprawdaż?

– Panie Naiten, panie Cole – po pięć punktów od Hufflepuffu, za każdego z was. A teraz marsz do łóżek!

Dwadzieścia minut później położył się do łóżka z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, ale te słowa nie dawały mu spokoju. Piękne oczy… Cóż, takie to już jego szczęście – usłyszeć to od kobiety, która prawdopodobnie była na tyle stara, że mogłaby być babką Albusa.