Oświadczam, że satysfakcja z pisania tego tekstu należy tylko do mnie. Wszystkie inne prawa Rowling może sobie wziąć.

To mój pierwszy fanfik i będę bardzo wdzięczna za komentarze, nie wyłączając konstruktywnej krytyki.

PROLOG

- Idzie tu! - zawołała Lily, odwracając się od okna i biegnąc do łóżeczka Harry`ego. Wzięła syna na ręce i ścisnęła go tak mocno, jakby z nieodwracalną pewnością wiedziała, że to ich ostatnie chwile…

- Nie! - jęknął James, ale po kilku sekundach zebrał się w sobie - Lily… Lily, bierz Harry`ego i uciekaj… a ja…

- A ty co? Zatrzymasz go? Jeszcze może bez różdżki? - Lily zaśmiała się ze strachu - Nie damy rady. Mamy tylko jedno wyjście i dobrze wiesz, jakie.

- Lily…

- Tak. Musimy to zrobić. Inaczej…Weź go! - przekazała syna mężowi i podbiegła do szuflady. Zaczęła w gorączkowym pośpiechu wyrzucać z niej biżuterię i stare zdjęcia - nic już nieznaczące przedmioty. W końcu wyciągnęła starą plastikową figurkę klauna, z ruchomymi ramionami zawieszonymi nad bębenkiem. Kiedyś cały oklejony był kolorowym papierem, ale teraz on częściowo poodpadał, nawet czapeczka zwisała mu smętnie z nosa. Gdy Lily nim potrząsnęła, wydał z siebie dziwny stukot.

- Dumbledore nie wie, że go mam! - zawołał zdeterminowany James.

- Jak to nie wie? Mówiłeś, że to ci dał?

- Sam go zabrałem, bo pomyślałem, że jednak warto to mieć i …

- Po prostu pięknie! Więc to nie był pomysł dyrektora… sama już nie wiem… ale nie mamy innego wyjścia - Lily miotała się w panice po salonie - Musimy coś ze sobą zabrać… i czemu ty mu oddałeś pelerynę… nasze różdżki, uroki uchronne, płaszcze…

- Jeśli to działa, to nie będą nam potrzebne - powstrzymał ją James i podszedł do okna - Ale jeśli się pomylimy…

- Nic się nam nie stanie - szepnęła Lily biegnąc ku nim z klaunem. - Ja go będę trzymać za rękę... ty złap za drugą i trzymaj mocno Harry`ego.

Odwróciła figurkę, znalazła małe pokrętło, z którego smętnie zwisały resztki kolorowej taśmy. Kilkakrotnie je mocno przekręciła. Nic się nie stało.

- To nic, to może potrwać kilka minut! - szepnęła - Musi nam się udać!

- A jeśli trafimy do dużo gorszego świata - James wyglądał, jakby chciał zrezygnować. - Zostawiamy tu wszystkich przyjaciół, których może nawet nie być tam, gdzie trafimy. My… tam możemy nawet nie być sobą…

- Nie wiem, James - szepnęła Lily a w oczach zalśniły jej łzy. - Może to nasza śmierć.

- Kocham cię, Lily - odpowiedział James i przytulił ją mocno. - Nieważne, w jakim świecie.

- Ja cię też i… - Lily połknęła niewypowiedziane słowa.

Czekali w milczeniu, przytuleni. Odliczali ostatnie sekundy znanej im rzeczywistości.

Nic się nie wydarzyło.

- To na nic - powiedział w końcu James . Razem z żoną jednocześnie wypuścili ramionka klauna. Zawiódł nawet ten szalony, desperacki plan. Wiedzieli, że to jest koniec.

Plastikowe, chude łapki klauna opadły na bębenek i rzeczywistość wybuchła.

ROZDZIAŁ I

Harry Potter był chłopcem niezwykłym. Ale nie było tego widać, kiedy leżał na łóżku w ubraniu, ponuro wpatrując się w drzwi.

- Otwieraj, dziwaku! - ktoś załomotał w drzwi i szarpnął kilkakrotnie za klamkę. Harry nie zwrócił na to większej uwagi. Ani na to, że rozległ się odgłos kroków, świadczący o pojawieniu się kolejnego napastnika.

- Zostaw go - usłyszał. To Andy. Andy Marshall. - To nie jego wina, ma to w genach. Tak, Potter, odziedziczyłeś coś po kochanej rodzince? Przypomnij nam jeszcze raz, jak to było. Rodzice się pokłócili… I cię od-da-li. - wycedził z wyraźną przyjemnością w głowie.

Harry odwrócił się do ściany. Nic go nie obchodziło, co mówili. To była oczywiście prawda… rodzice go nie chcieli. Sami skazali go na taki los. Tak, tego właśnie chcieli. Był na nich wściekły. Nienawidził ich. Zabiłby ich, gdyby tylko mógł. Tak samo jak Andy`ego Marshalla i całą resztę tych jego durnych osiłków. Pomyślał o nich. To było jego ulubione zajęcie, wymyślanie co by im zrobił, gdyby tylko mógł. Kiedyś, jak już będzie duży…

W tym momencie w przyjemne myśli Harry`ego wdarł się pisk Roba.

- Aua! Te drzwi mnie oparzyły!

- Nie wygłupiaj się - Andy dotknął drewna i wrzasnął. - To parzy! I nie chce przestać! Głupie drzwi! - chciał je kopnąć, ale w porę się zreflektował - Znajdziemy jeszcze sposób, żeby go dopaść.

- Pani Cole idzie! - wrzasnął ktoś i banda z łoskotem spadła w dół po schodach.

Harry uśmiechnął się. To było takie przyjemne uczucie… i był pewien, że to on to zrobił! Widocznie potrafił więcej, niż tylko przenosić szklanki w powietrzu… ciekawe ile?

Wyciągnął się na łóżku, już znacznie spokojniejszy. Myśli o rodzicach zastąpiło mu odtwarzanie w głowie wrzasków swoich wrogów.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

- Tom, Tom, gdzie ty się podziewasz?

- Tu jestem, dziadku.

Chłopiec wszedł do głównego pomieszczenia w chacie.

- I co tak stoisz i się patrzysz? - nos Marvola był czerwony, pewnie pił - Salazarze, wyglądasz zupełnie, jak ten jej mugol.

- Mój ojciec.

- Nie ojciec, tylko ten cholerny elegantniś, który splugawił naszą starożytną krew! Ród Slytherina wygasł… to ty jesteś jego końcem!

Zdawałoby się już, że Tom nie zareaguje na obelgi swojego dziadka.

- Jeżeli zakończyłem nasz ród, to co zacznę? - zapytał cicho, a po chwili dodał głośniej - Albo moja matka zszargała swoje szlachetne pochodzenie, zadając się z moim ojcem , albo, zakładając że ten człowiek nie jest moim ojcem, a ty nie masz jej nic do zarzucenia.

Przez chwilę Marvolo Gaunt wyglądał, jakby chciał uderzyć swojego wnuka, ale po chwili zarechotał głośno.

- Tak, mały, komik z ciebie będzie pierwszorzędny - Tom uśmiechnął się krzywo - Chodź do dziadka… a ja zdradzę ci mały sekret. Nie pytaj, skąd o nim wiem, ja mam swoje sposoby.

To już brzmiało bardziej interesująco. Tom usiadł na kanapie naprzeciw dziadka i zaczął się w niego wyczekująco wpatrywać.

- Idziesz w tym roku do Hogwartu… już czas, żebyś się dowiedział. Wypowiedziano pewną przepowiednię, tuż przed twoim narodzeniem… wypowiedziała ją sama Kasandra Wężousta, a Collie była jedynym świadkiem… Powiedziała mi wszystko, co do joty. Zaraz niech sobie przypomnę, to było jakoś tak… oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana. Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca. Zaraz, jak to dalej … a choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna. I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje… I to chyba koniec.

Gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… urodził się pierwszego sierpnia. Zrodzony z tych, którzy już trzykrotnie się mu oparli… Czy to mogła być prawda?

- To ja? To o mnie chodzi? - zapytał, a głos mu się załamał.

Marvolo zaśmiał się znowu.

- Tak, wszystko pasuje. Przepowiednia wielkiej wróżbitki powinna odnosić się do naszego rodu. Ale twoja matka i … on … oparli się mu tylko dwa razy.

Nieprawda, pomyślał Tom. Był też ten trzeci raz. Ten trzeci raz.

- Zawiedziony, co?

- Po co mi to mówisz?

- To ma coś wspólnego z twoim Hogwartem. - odpowiedział Marvolo - Daty się zgadzają. Było tak blisko. Uznałem, że musisz wiedzieć.

Toma ogarnęły wątpliwości. Tamten trzeci raz z pewnością nie liczy się do rachuby. Nie to, co dwa pierwsze…

Ale pradawna przepowiednia nie była mu potrzebna do szczęścia. A już tym bardziej do osiągnięcia wielkości. Oczywiście i tak warto zbadać temat., jednak nie, nie czuł zawodu.

- Idę na Nokturn na zakupy - powiedział Marvolo po chwili podnosząc się z kanapy. Nie zaproponował, że zabierze ze sobą wnuka. Tom wiedział, że dziadek się go wstydzi. - Obiad masz w lodówce.

Stary Gaunt nałożył wyjściowy płaszcz, obrócił się na pięcie i zniknął.

Tom zerknął na starą, wielką księgę z zakazanej półki i westchnął cicho. Jeszcze jej nie skończył. Ale musiała poczekać. Teraz mimo wszystko dobrze byłoby zająć się tą całą przepowiednią. Przejrzał księgozbiór oceniającym wzrokiem i zdjął z półek kilka woluminów. Przepowiednie zawsze były tym elementem starożytnej magii, którym nie interesował się zbytnio. Czas nadrobić zaległości.

Usiadł wygodnie w fotelu i nim rozpoczął lekturę, syknął kilka słów do Collie. Musiała być niedaleko, bo zjawiła się niemal natychmiast i zwinnie wślizgnęła mu się na kolana. Pogłaskał ją po szmaragdowozielonym łbie.

Po chwili zamknął książkę. Uznał, że najważniejsze w tej chwili będzie sprawdzenie, czy przepowiednia może dotyczyć jego. A jeśli nawet tak faktycznie jest, to rachunek prawdopodobieństwa przemawiał za tym, że nie jest jedynym kandydatem. Dobrze byłoby znać pozostałych. I jeszcze ta wzmianka o Hogwarcie… w jaki sposób przepowiednia wiąże się ze szkołą? Czego nie powiedział mu Marvolo?

Postanowił odłożyć wydobycie informacji od dziadka na później i zająć się na razie tym, co było w jego zasięgu. Musiał spośród wszystkich osób urodzonych gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… a więc na początku sierpnia, może pod koniec lipca, znaleźć te, których rodzice dokładnie trzy razy przeciwstawili się Czarnemu Panu.

Wiecznie pijany czy nie, szalony czy tylko niezrównoważony, Marvolo Riddle miał swoje sprawdzone sposoby na zdobywanie informacji. Sposoby, które siłą rzeczy stały się sposobami Toma.

Godzinę później miał już gotową listę. Nie więcej niż dziesięć nazwisk, wiele z nich opatrzonych jednym lub dwoma znakami zapytania, dwa skreślone. Tylko jedna pozycja dotyczyła osoby, która wybiera się w tym roku do Hogwartu.

Harry Potter.