- Kim jesteś?

John patrzył to na swojego ojca, który właśnie zadał mu pytanie podejrzliwym tonem, to na Cameron, czując wzruszenie; łzy stanęły mu w oczach, a jego serce przyśpieszyło swój rytm. W ogóle nie czuł przejmującego chłodu na gołej skórze pod sfatygowanym, ciężkim płaszczem. Niemal nie mrugał, bojąc się, że zaraz rozpłacze się całkiem na serio. Gdzieś za jego plecami Derek Reese poruszył się niespokojnie.

- Cameron – wyszeptał John, wpatrując się w głaszczącą dużego wilczura dziewczynę, kiedy ich spojrzenie się spotkały. Ta przyjrzała mu się z ciekawością.

- Cameron? – Wyprostowała się, a pies podniósł do góry łeb, nadal chcąc pieszczot. – Nazywam się Allison Young. A ty?

- Powiedział, że nazywa się John Connor – mruknął starszy Reese.

- A więc, John, co tutaj robisz? – Kyle zrobił krok w stronę chłopaka, krzyżując ramiona na piersiach.

Zapytany niespokojnie oblizał wargi, nagle zrobiło mu się zupełnie sucho w gardle.

- Ja... nie wiem – odpowiedział powoli, z wahaniem, patrząc swojemu młodemu ojcu prosto w oczy, które tak dobrze znał z własnego odbicia w lustrze. A potem sięgnął po pierwsze kłamstwo, jakie przyszło mu do głowy: - Nie pamiętam. Nic nie pamiętam.

- Nie pamiętasz, hm? – Derek spojrzał na niego spode łba; John przestąpił z nogi na nogę, wreszcie czując pod gołymi stopami zimną podłogę i wbił wzrok w swoje buty. – Skąd znałeś moje imię? I dlaczego nazwałeś Allison „Cameron"? Coś chyba jednak pamiętasz, dzieciaku, hm?

- Nie, mam pustkę w głowie...

Derek prychnął i spojrzał wyczekująco na brata.

- No dobrze. – Kyle wytrzymał jego chłodne spojrzenie. – Zaczniemy od znalezienia ci czegoś do ubrania, John. – Derek słysząc jego słowa, nie wyglądał na zbyt zadowolonego, ale nie odezwał się. – Allison?

- Powinno się coś znaleźć. – Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie, biorąc od stojącej obok niej czarnoskórej młodej kobiety wypchany po brzegi plecak; rozsznurowała go i zaczęła przeglądać jego zawartość, podczas gdy pozostali żołnierze rozsiedli się na pryczach; John czuł na sobie ich spojrzenia, otulając się coraz ciaśniej płaszczem ojca. Wbił oczy w Allison, przeglądającą ubrania.

- Kyle Reese. – Usłyszał nagle; podniósł wzrok i zobaczył wyciągniętą w jego stronę otwartą dłoń. Uścisnął ją ostrożnie. – Podobno mojego brata znasz. – John kiwnął nieznacznie, a Derek prychnął gdzieś obok niego. – Allison też już się przedstawiła. Poznaj więc resztę naszego oddziału. To Chen Li. – Ruchem głowy wskazał Azjatę, który stał oparty o ścianę; przedstawiony skinął mu lekko głową. – To...

- Nie, czekaj – przerwał mu nagle Derek. – Nie znamy go, a ty chcesz, żeby poznał nas.

- Daj spokój – mruknął młodszy Reese. – Ustaliliśmy, że nie jest blaszakiem, mam rację? – Na jego słowa Cameron zachichotała cicho. – Nie jestem metalem, więc automatycznie jest z nami.

- Może być szpiegiem – nie ustępował jego brat.

- Czyim? Nie popadaj w paranoję. – Nagle uśmiechnął się szeroko. – Jesse wraca za dwa dni i będziesz miał ją całą zimę.

- A co Jesse ma do tego? – syknął Derek.

- Taa, słyszeliście go? – Chciała się upewnić Murzynka, śmiejąc się. – Cały śmieszny Derek.

- Musisz wybaczyć mojemu bratu, John, dawno nie... – zaczął Kyle.

- Kyle, daruj sobie z łaski swojej – mruknęła Allison, marszcząc brwi.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – Puścił jej oko. – A teraz wróćmy do prezentacji. Luke Torchwood, nasz zwiadowca. – Poklepał dłonią ramię siedzącego na pryczy mężczyzny o mizernej, wychudzonej twarzy. – Misha Blake. – Skinął na czarnoskórą kobietę. – Jej domeną są ładunki wybuchowe. Tamten dzieciak to Tyler Masters. – Chłopak nie wyglądał na zadowolonego; musiał być nieco starszy od Johna. – A ten tutaj – schylił się i pogłaskał po głowie psa – to Arnie, nieustraszony tropiciel blaszaków.

- Miło mi – wyszeptał John.

- A pewnie będzie ci jeszcze milej, jak założysz na siebie coś ciepłego. – Allison wstała i wcisnęła chłopakowi ubrania i wysokie, wojskowe buty. – Powinny pasować.

- To moja bluza – mruknął Derek, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.

- Ubieraj się – rzucił Kyle. – Zbieramy się do wymarszu.

- Do... wymarszu?

- Taa – odparł Chen, zapalając papierosa. – Zima idzie, opuszczamy przysiółki i wracamy do bazy.

- Stara, dobra baza. – Misha wywróciła oczami. – Już się cieszę.

- Tyler – Kyle spojrzał na nastolatka – rozejrzyj się jeszcze czy wszystko wzięte.

- Tak jest, sir. – Chłopak zasalutował, wycofując się na korytarz; Derek poszedł za nim, posyłając Johnowi spojrzenie spode łba.

Connor zaczął się ubierać; Allison i Misha odwróciły się plecami, rozmawiając cicho. Wciągnął na siebie szare, połatane szorty i czarne, ciężkie spodnie; jedna skarpeta była jasnoszara, chociaż kiedyś z pewnością była biała, druga granatowa i dosyć rozciągnięta; buty były nieco za duże, ale związał je najmocniej, jak mógł. Wreszcie założył czarną koszulkę z długimi rękawami i ciemnozieloną bluzę. Spojrzał na płaszcz ojca.

- Bierz go, John. Jest twój – powiedział łagodnie Kyle. – Bez gadania. To rozkaz.

- Dzięki. – Chłopak narzucił płaszcz na ramiona, czując jego przyjemny ciężar i ciepło.

- I jeszcze to. – Podał mu karabin. – Umiesz się tym posługiwać?

- Umiem. – John wziął od ojca karabin, oglądając go. Czuł na sobie spojrzenie mężczyzny.

- Jesteśmy gotowi. – Usłyszeli nagle głos Dereka. Starszy Reese zmarszczył brwi, widząc broń w rękach nieznajomego, żeby po chwili wcisnąć mu w ramiona plecak. – Idziemy, dzieciaku.

John bez słowa zarzucił na siebie ciężki plecak i spojrzał wyczekująco na Kyle'a.

- Na noc zatrzymamy się w Słodkiej Dziurce? – zapytała Misha, poprawiając swoją torbę. Chen zachichotał.

- Jakkolwiek dwuznacznie to brzmi – zaczął Kyle szeptem, nachylając się w stronę Johna – Słodka Dziurka to ogromny lej po bombie, skąd łatwo dostać się do rozległych kanałów pod zburzoną fabryką samochodów. Taka nazwa.

John poprawił plecak na ramionach. Szedł obok swojego ojca, raz po raz zerkając na niego kątem oka. Za nimi szedł Derek i Luke w milczeniu, dalej Allison i Misha pogrążone w rozmowie, a tyłów pilnował Tylor z Arniem na smyczy i Chen.

- Który mamy rok? – zapytał John cicho.

- 2020. Dziś jest trzeci grudnia, lada dzień spadnie śnieg.

- Na zimę przenosicie się do bazy?

- Tak, wiesz, jak jest dużo ludzi w jednym miejscu, jest ciepło. – Uśmiechnął się gorzko.

- Jak wygląda baza?

- To rozległe podziemia i magazyny pod fabryką broni – jednym z pierwszy budynków wysadzonych przez SKYNET. Wiesz, co to SKYNET, prawda? – Poczekał, aż John przytaknie. – Teraz to ruiny, ale tylko na powierzchni gruntu, pod ziemią mamy najprawdziwsze luksusy – zakończył nieco gorzko. – Blaszaki tam nie zaglądają.

- Kto wami dowodzi? Kto stoi na czele Ruchu Oporu?

- Widzisz, John, Ruch Oporu praktycznie nie istnieje. Jesteśmy podzieleni, brakuje silnego dowódcy, za którym wszyscy by poszli. Jedni wolą się ukrywać, inni nawet układać z maszynami, tylko część chce walczyć. Jesteśmy wśród nich. Na zimę wszyscy zbierają się w jednym miejscu, więc można się nagadać, podzielić planami i tak dalej, ale jesteśmy rozbici. Zresztą, sam zobaczysz, jak to wszystko wygląda.

- Taa, na pewno mu się spodoba – wtrącił Chen.

- Skąd on się wziął, że nigdy nie był w bazie? – zastanawiał się na głos Derek. – Każdy był choć raz w bazie.

- Pewnie był – Kyle obejrzał się na brata – ale nie pamięta.

- Na pewno – mruknął Derek ostro.

- Spokojnie, słoneczko. – Misha dogoniła starszego Reese'a i objęła go ramieniem w pasie. – Jesse. Wraca. Dwa dni. Wytrzymasz, co? To tylko dwa dni. – Mężczyzna ostentacyjnie zdjął z siebie jej rękę; Murzynka zaśmiała się cicho, dołączając znowu do Allison. – Ach, ci faceci.

- Zima tutaj jest ciężka? – zapytał John, zmieniając temat. Ostrożnie obejrzał się na Allison.

- Tutaj? To znaczy w Los Angeles? – Kyle spojrzał na chłopaka. – Trudno powiedzieć. Jesteśmy chyba przyzwyczajeni. Zresztą, nawet nie mamy czasu się nad tym zastanawiać; w bazie jest dużo do roboty. Każdy dostaje przydział obowiązków. Dziewczyny zwykle pomagają w szpitalu przy rannych. Allison jest naszą sanitariuszką, więc dobrze mieć ją przy sobie. Szyje jak nikt inny. – Uśmiechnął się. – Można się jeszcze załapać na jakąś inną pracę – kontynuował po chwili. – Nie nudzimy się.

Słuchanie głosu ojca sprawiało mu przyjemność; cieszył się, że Kyle jest rozmowny; promieniowała z niego taka dobroć i ciepło, że niemal zapomniał o matce i Cameron. Szli przed siebie tonącymi w półmroku kanałami, od czasu do czasu wychodząc na świeże powietrze; wtedy pierwszy szedł Tylor z psem, a reszta miała karabiny gotowe do strzału, milcząc i uważnie rozglądając się dookoła. Kiedy schodzili znowu pod ziemię, wszyscy się uspokajali i rozluźniali, wracając do urwanych wcześniej rozmów. Chwile na powierzchni wypełniały Johnowi myśli o Sarze i jego terminatorce. Czuł ból w piersi, który stawał się bardziej do zniesienia, kiedy Kyle znowu zaczynał mówić. John nie bał się go pytać o różne rzeczy, choć Derek nie wyglądał na zadowolonego. Słuchając ojca opowiadającego o życiu w bazie, zauważył, że głos Allison, który słyszał w tle i który był identyczny jak ten Cameron, przyśpiesza bicie jego serca.