Gwiazdozbiór psa

Zbiór opowiadań

.

Słowem wstępu

Początkowo założenie obejmowało jedno, krótkie opowiadanie, którym było Zielone napisane w 2010 roku (przeredagowane w 2011 roku). Z czasem jednak w mej wyobraźni zrodził się pomysł na kolejne części i stworzenie zbioru pod tytułem Gwiazdozbiór psa. W ten sposób, w 2011 roku powstało Czarne. W 2015 roku zaczęłam regularną pracę nad opowiadaniem Białe. Co z tego powrotu do pisania po latach wyjdzie, czas pokaże. Tytuł zbioru opowiadań związany jest z bohaterem wiodącym, którym jest Severus Snape.

Części powstają w dość dużej odległości czasowej w związku z tym, pomimo starań by teksty ujednolicić, można dostrzec jak ich autor przechodzi pewną metamorfozę.

.

W opowiadaniach wykorzystane i sparafrazowane zostały fragmenty bezpośrednio zaczerpnięte z serii książek o Harrym Potterze autorstwa J. K. Rowling.


Tytuł: Gwiazdozbiór psa – zbiór opowiadań

Autor: EgoVagus

Korekta literacka: Minerwa (Zielone, Czarne)

Główna persona dramatu: Severus Snape

Bohaterowie łączący zbiór: Harry Potter, Lily Potter, Minerwa McGonagall, Albus Dumbledore, Albus Severus Potter

.


2010 r. - pierwsza publikacja; 2011 r. - poprawione.

.

Bóg czasem zsyła anioła w postaci człowieka, który w Boga i anioły nie wierzy.

Anioły jak mówi Pismo bywają okrutne…

.

.

1. Zielone

.

.

Rozpaczliwy krzyk kobiety przerwał ciszę. Błysk zielonego światła, które wydostało się z okien piętrowego domu, rozświetlił ostatnią październikową noc nad małym miasteczkiem. Chwila ciemności i kolejne uderzenie. Na jedną sekundę wszystko zamarło, zapadło się, jakby rzeczywistość została w coś zassana. Lampy okolicznych latarni przygasły. I nagle, szyby okienne wystrzeliły z ram, z trzaskiem rozsypując się po ogrodzie. Płaty tynku opadły na ziemię. Budynek zadrżał, na ścianach pojawiły się pająkowate zygzaki pęknięć, które z niepokojącą szybkością rozchodziły się po murze.

Drzwi chwiały się na wyrwanych zawiasach; upiorna siła, próbując uwolnić się z wnętrza, wysadziła wszelkie zapory. Delikatny śnieg, strącony z gałęzi owocowych drzewek rosnących za domem, opadał powoli; mieszał się z różnobarwnym pyłem, który wirował w chłodnym powietrzu.

Krzyki dziecka rozchodziły się falami po zrujnowanych pomieszczeniach i wymykały na zewnątrz. Na niebie widać było dymny kształt zielonkawej czaszki obściskiwanej przez węża.

Długi, smolisty cień - jakby targały nim podmuchy wiatru - zatoczył się do bramy. Kilkoma sprężystymi ruchami przesadził kamienny chodnik i dopadł do drzwi. Wyrwał je szarpnięciem i wdarł się do wnętrza budynku.

Zdewastowany korytarz. Ciało Pottera na środku salonu. Krzyk dziecka! Piętro! – błyskawicznie wychwytywał umysł. Patyk trzymany w wyciągniętej ręce, lekko zadrżał.

- Lily! – Ze ściśniętego gardła intruza wyrwał się krzyk. – Lily! – Głos zmieszał się z wrzaskiem dziecka. Czarna postać przesadzała po trzy schody, by dostać się na górę. Barierka pod uderzeniami i szarpnięciami dłoni skrzypiała.

Prowadzony nasilającym się dźwiękiem, rejestrował kolejne obrazy. Coś piekielnego wydobyło się z oświetlonego pomieszczenia na górze, coś co niczym ognisty podmuch zlizało tynk ze ścian korytarza. Powietrze było duszne, gęste od magii.

Mężczyzna wrósł nagle w podłogę; zastygł przed wejściem do pokoju. Poczuł jak wnętrzności przeszywa mu chłód, jakby wyciągnęły się ku niemu niewidzialne ręce, które chciały go pochwycić i wciągnąć do środka. Wstrzymał oddech. Rozedrgany umysł próbował przetworzyć strumień informacji, jaki do niego dotarł.

Martwy! Puste oczy… Oczodoły.

Na podłodze, okryte szatą z czarnego kaszmiru leżało kościste rusztowanie obciągnięte woskową skórą.

Wyssany. Pustka.

Nie mógł oderwać oczu, jakby coś kazało mu patrzeć, jakby ta martwa powłoka nadal miała nad nim władzę.

Niemożliwe! To nie jest możliwe...

Skoro On leżał martwy, ktoś okazał się potężniejszy. Ktoś rzucił to zaklęcie. Ktoś okazał się szybszy, silniejszy. Ktoś przeżył.

Dlaczego jej nie słyszy? Dlaczego to dziecko płacze?

- Lily! – zawył, czując jak nieprzyjemna fala przelewa się przez jego ciało. Żar buchnął mu w żołądku, sunął do koniuszków palców u stóp, docierał żyłami do mózgu.

Przesadził próg pokoju. I wówczas…

Zniknęły wszystkie kolory. Zniknęły wszystkie myśli, prócz jednej. Bezwzględnej. Ostatecznej. Takiej, z którą nie można się zgodzić, którą próbuje się desperacko z siebie wyrwać, odepchnąć. Zignorować. Pogrzebać. Która w końcu wygra z człowiekiem zamkniętym w pułapce bez wyjścia; uderzonym ostatecznością prosto w pierś, prosto w rozum.

Długie rozsypane po podłodze włosy przesłaniały bladą twarz. Wyglądała jakby niezdolna utrzymać się na osłabionych nogach osunęła się na ziemię.

Odganiał rzeczywistość. Próbował zamknąć umysł przed tym kłamstwem, przed tym ohydnym złudzeniem.

To nie prawda! To nie jest prawda! – powtarzał w myślach, próbując poukładać we właściwym porządku sprawy, które uległy absurdalnemu, niemożliwemu do zaakceptowania zmieszaniu i w których należało niezwłocznie przywrócić porządek.

Przecież nie mógł tego zaakceptować, gdyby to zrobił świat musiałby przestać istnieć.

Na środku pokoju, na podłodze pokrytej miękką wykładziną, kulił się kanciasty ludzki kształt. Kołysał w ramionach martwe ciało kobiety. Jej głowa otoczona kaskadą rudych włosów leżała na jego ramieniu. Wychudła twarz o pergaminowej skórze, tuliła się do białej, mokrej twarzy kobiety. To była bardzo ładna kobieta. Jej rysy były subtelne.

Pomieszczenie wypełniał jęk. Jęk rozpaczliwszy, bardziej rozdzierający od płaczu dziecka, które małymi dłońmi ściskało szczebelki łóżeczka.

- Lily…

Ona powinna żyć. Ona przecież miała żyć! Miało być inaczej…

Skoro On nie żyje ona powinna żyć.

- Patrz na mnie! Otwórz oczy. Błagam. - Koścista dłoń gładziła miękki policzek. Chrapliwy głos miał być delikatny. Nie chciał jej przestraszyć, tylko obudzić. Tak jak budzi się rankiem kochaną osobę. Szeptał do jej ucha. Szeptał coraz bardziej rozpaczliwie.

- Lily, otwórz oczy! Oddychaj! Słyszysz? – zdesperowany, wyrzucił tak silnie jak tylko mógł. Próbował utrzymać w sobie paranoiczną nadzieję, na to, że jeszcze wszystko może być jak powinno. Musiał wierzyć. Musiał nadal wierzyć. Błagał całym sobą. A ona nie słuchała. Nikt nie słuchał.

- Lily! - krzyk gniewu i desperacji rozszedł się po domu. Dziecko na chwilę zastygło, przerywając zawodzenie, by potem jeszcze silniej zawtórować rozpaczy obcego człowieka.

Naruszona konstrukcja domu, zaczęła się rozłamywać.

Chudy mężczyzna wstał, trzymając na rękach lejące się ciało kobiety i położył je na kanapie. Uklęknął przy nim ani na chwilę nie przestając patrzeć na białą twarz, na ciemne piegi na nosie i policzkach, na usta, które zachowały jeszcze ślad koloru, na jasne rzęsy, nieruchome zielone tęczówki. Widział ekstremalnie ostro, mimo że łzy wypełniały mu oczy; płynęły bez ustanku, poza jego świadomością.

Nie umiałby zdecydować, czy za murami domu nadal istnieje jakiś świat. Wiedział za to, zbyt dobitnie, że on sam istnieje.

Znalazł się w przerażającej otchłani, gdzie zamiast powietrza jest ból, który wyżera od środka, i który miażdży ciało od zewnątrz. Niemal rytmicznie, raz za razem czuł wbijające się w niego palące szpikulce, którymi ktoś - może on sam - kręcił, szarpał, tak by weszły głębiej, by rozdarły to, co pozostało jeszcze całe. Oskarżenia, wspomnienia, pytania i straszne odpowiedzi. Beznadzieja. Wina i kara.

Ona nie miała zginąć! To miała być jego… nagroda. Za przepowiednię.

Gdzie jest Dumbledore? Czarny Pan jest martwy… Dziecko, żyje. Lily… Lily, nie ma.

Dlaczego Lily? Przecież Dumbledore miał ją ukryć!

Martwa.

Przecież wybłagał jej życie u Lorda! U Dumbledore`a wybłagał życie ich wszystkich… Tych znienawidzonych, bez których nie umiałaby żyć… Zdobył się na tle wysiłku, odwagi. Wszystko oddał. Nie miał więcej. Co mógł więcej oddać? Co sobie zachował? Czy nie dotrzymał swej obietnicy?!

Ale ona nie żyje! Nic nie pomogło.

Mieli Strażnika! Kogoś kto zdradził! Zdrajcę! Zaufali zdrajcy!

Ktoś zdradził Lily.

On sam dowiedział się o tym, że Lord poznał miejsce ukrycia Potterów, od Lucjusza Malfoya. Czarny Pan deportował się chwilę przed jego przybyciem. Kilka chwil przed tym, nim Lucjusz dał znać.

Wszystko działo się tak szybko a on był za wolny. Za wolny o kilka minut. Chwile. Gdy ujrzał dom zrozumiał… Już wiedział, że się spóźnił.

Nie żyje! Ukarano ją za niego. Był winien. Zabił ją! On ją zabił!

Zdrajca zniweczył szansę na naprawienie jego błędu.

Jednak to on sam był przyczyną, to przez niego Czarny Pan zwrócił uwagę na Potterów. Przez niego! Gdyby postąpił inaczej… Tyle razy źle wybrał… Gdyby był inny… Ale przecież tak pragnął ją ochronić…

Dlaczego Dumbledore jej nie ochronił?

On, Severus, jej nie ochronił. Nie zdążył. Co teraz? Nic nie zostało, a on nadal oddycha, trwa. Strzęp. Cień.

Leżąc jak wierny pies u stóp ciała swej pani, kurczowo zaciskał palce na jej dłoni. Niewidzącymi oczami wpatrywał się w małą postać wijącą się i szarpiącą szczebelki łóżeczka. Nagle dotarło do niego, że dziecko przestało płakać. W domu było cicho. Tak cicho… Patrzyły na niego oczy Lily! Migdałowe oczy Lily. Żywe oczy.

- Lily – szepnął cicho, by nie spłoszyć jej spojrzenia.

Trzaski pękających belek wdzierały się do jego świadomości. Coś runęło. Część domu!

Grobowiec – przebiegło mu przez myśli. Dla nich wszystkich. Dla niego. Czy on może, czy ma prawo z nią zostać? Doznać ulgi? Śmierci.

Dziecko zaczęło wydawać z siebie płaczliwe dźwięki, ale nie krzyczało.

Podszedł do małego chłopca, który usilnie wpatrywał się w niego oczami swej matki. Sam nie wiedział kiedy podniósł drobne, rozgrzane ciało; jakby chwytał zwierzątko. Trzymał je przed sobą tak, by widzieć dwa zielone, żywe punkty. Nie obchodziła go rana na czole niemowlęcia, była widać tak samo nieistotna jak pękające ściany trumny, w której się znajdowali.

Maluch kwilił. Trzaski nasilały się. Mężczyzna próbował wrócić do rzeczywistości, coś zrozumieć. Poukładać. Opanować. Przywarł plecami do zrujnowanej ściany. Oddychał z wysiłkiem. Przymknął oczy. Łzy przestały z nich płynąć jakiś czas temu. Być może wypłakał już wszystkie, raz na zawsze. Oczy pod powiekami były puste i zimne. Gdzieś na powierzchni serca lub duszy, gdzieś w umyśle rył obraz, który do niego dotarł. Obraz śmierci, tak jakby ujrzał ją po raz pierwszy. Ostatnia iskra została zgaszona, ostatnia nadzieja… A on trwał.

Owinął dziecko połą swojej zużytej peleryny i nieporadnie, nie spuszczając oczu z leżącej na kanapie kobiety, przytulił. Tulił do swojego martwego serca małe ciało z żywymi oczami Lily. Było takie ciepłe; miało jej zapach. Podszedł, by sięgnąć z ziemi swoją różdżkę. Jego twarz znalazła się blisko jej twarzy. Spuścił wzrok; przesunął po drobnej, bezwładnej ręce, która zwisała z kanapy. Wziął zimną dłoń i przycisnął do cienkich ust a potem złożył rękę na nieruchomej piersi. Chciał wstać i zawahał się. Wtulone w niego dziecko oddychało równo, może spało. Sięgnął ręką do jej szyi. Ostrożnie odpiął maleńki wisiorek w kształcie gwiazdki z diamentową łezką i zacisnął w swojej dłoni. Nie zamknął Lily powiek. Nie potrafił. Rzucił zaklęcie, które utworzyło nad kobietą parasol ochronny; nie mógł pozwolić na to, by coś zbezcześciło ciało. Chwiejnym krokiem ruszył do drzwi, mijając zwłoki swego dawnego Pana, mijając ciało Jamesa Pottera.

Wyszedł z walącego się domu.

Młody człowiek o sinawej, przypominającej pośmiertną maskę twarzy, stał odwrócony tyłem do walącego się budynku. Do nieruchomej piersi przyciskał śpiące dziecko. Puste oczy wbite miał w ciągnący się prostą linią, korytarz ulicy. Latarnie ustawione wzdłuż drogi dziwnie przypominały żałobny kondukt. Nieruchome światła blado rozświetlały kolejne bramki, drzwi, ściany pogrążonych w ciszy domów. Nikt, nic nie zauważył. Zrujnowany dom Potterów, nadal obłożony był zaklęciami chroniącymi go, przed wzrokiem mugoli. Nadal dla tylu niewidoczny. Mężczyzna patrzył w nicość. Delikatne płatki śniegu wirowały wokół niego, osiadały na czarnej pelerynie i smolistych włosach.

- Severusie – przedarł się do niego znajomy głos. Na wysokości czarnych oczu znalazły się inne oczy. Niebieskie. Ale Severus nie znał tych bezradnych, przytłoczonych bólem oczu.

.

.

xxx

W Wigilię Bożego Narodzenia Harry poszedł do łóżka, rozmyślając o wszystkich jutrzejszych pysznościach i zabawach, ale nie oczekując żadnych prezentów. To były jego pierwsze święta w Hogwarcie. Pierwsze prawdziwe święta, jakie miał. Kiedy obudził się rano, w nogach swojego łóżka zobaczył stos paczek. Przez dłuższą chwilę nie mógł dojść do siebie. Dostał prezenty! To prawdopodobnie były prawdziwe prezenty, nie takie jak te, które podkładali mu Dursleyowie. To były najprawdziwsze prezenty od ludzi, którzy chcieli sprawić mu radość, dla których Harry coś znaczył.

Chwycił paczuszkę leżącą na wierzchu… W ciągu kilku minut obaj - on i Ron Weasley - siedzieli obłożeni stosami papierów, wstążeczek, kartoników i przeróżnych przedmiotów, które wcześniej w nie opakowano. Gdy pozostała ostania paczka, usta Harry`ego były już tak szeroko rozciągnięte w uśmiechu, że każdy kolejny gram radości groził ich rozdarciem. Na kolanach trzymał pelerynę-niewidkę należącą kiedyś do jego ojca Jamesa; obok leżał pergamin, który dołączono do prezentu. Wziął głęboki oddech, jakby miał wskoczyć do wody i zabrał się za złotą wstążkę, którą obwiązano białe pudełko. Wewnątrz, na samej górze, znalazł małą szkatułkę z czarnego drewna. Chwilę majstrował przy zamknięciu i wreszcie otworzył.

Ron, który skończył już odpakowywanie własnych prezentów, zajrzał mu przez ramię z zaciekawieniem, po czym trochę się skrzywił.

- E, stary… No, niby ładne. Ale dziewczyńskie, no nie? Wygląda jak prawdziwe srebro, a to może diament? Może ma jakąś wartość, no wiesz – powiedział pocieszającym głosem. – Bo niby, na co ci taki naszyjnik? Słuchaj, może to pomyłka! – wypalił na koniec.

Harry wyjął z pudełka delikatny wisiorek. Gwiazdkę o nieregularnych ramionach. Na jednym z nich osadzona była maleńka błyszcząca łezka. Patrzył na niego jak urzeczony i czuł, jak coś ciepłego, coś bardzo dobrego rozlewa się wokół jego serca. Wcale nie słyszał słów Rona. Nie czuł nawet jak połyskujący, wiotki materiał peleryny, zsunął się z jego kolan. Powoli zacisnął palce ukrywając przedmiot w dłoni i przymknął oczy. Nie zastanawiało go, dlaczego ktoś to przysłał, w tej chwili nawet nie myślał o tym, kto był darczyńcą. Wiedział, miał absolutną pewność, że to jest dla niego, jakby było jego częścią. Jakby od dawna na siebie czekali.

- Co ci jest, stary? – Ron lekko trącił go w ramię. Harry drgnął i otworzył oczy. Pokręcił głową i powoli rozprostował palce. Srebrny przedmiot nabrał zielonego blasku, ale gdy Harry poruszył ręką, kolor, który odbijał się od zielonego, leżącego obok jego kolana papieru, zniknął.

- Tam jest coś jeszcze – powiedział Ron marszcząc nos i zaglądając do pudełka.

Harry przez chwilę zastanawiał się, co zrobić z wisiorkiem. Nie chciał się z nim rozstawać. Pierwszym, co przyszło mu do głowy było włożenie go do kieszonki, która znajdowała się w bluzie od piżamy. Powoli sięgnął do pudełka i wydobył przedmiot zawinięty w delikatny materiał. Ostrożnie rozgarnął poły złotawej tkaniny, czując jakby serce miało wyrwać się z jego piersi; policzki pokrył mu gorący rumieniec. Zielone oczy błysnęły.

Książka. Wewnątrz była książka.

Ron znowu się skrzywił i wzruszył ramionami. Widać, był bardzo rozczarowany.

Harry pogładził miękką skórzaną okładkę. Odczytał złocone litery wytłoczone na poprzecieranym zielonym zamszu: „Hobbit albo tam i z powrotem. J. R. R. Tolkien". Dziwna kula zbita z niepokoju i podniecenia utworzyła się w jego żołądku. Otworzył książkę w miejscu, w którym była założona długą wstążką w kolorze ciemnego złota. Przez chwilę wpatrywał się w gładki, połyskujący materiał tasiemki, a potem delikatnie dotknął jej palcem i znowu to poczuł. Coś, czego nie potrafił nazwać, coś, co było przeznaczone właśnie dla niego. Miał niezwykłe wrażenie, jakby… ktoś z nim był. Przeczytał pierwsze zdanie, na jakim zatrzymały się jego oczy „Prawdziwą walkę stoczył samotnie…".

Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w lekko pożółkłe kartki.

- List. Znowu jest list. – Ron sięgnął do pudełka i wydobył rulonik. Podał go przyjacielowi. - To musi być od jakiejś dziewczyny. Myślisz, że to może Hermiona?

Harry nic nie odpowiedział. Zamknął książkę i położył ją na kolanach. Lekko drżącą dłonią rozwinął kawałek pergaminu.

Pismo nie było mu znane, tak jak to, którym nakreślono liścik załączony do peleryny. Ten charakter pisma był jednak inny; prezenty na pewno nie pochodziły od tych samych osób.

"Znajdujące się w pudełku przedmioty należały do twojej matki. Książkę założyła swoją wstążką do włosów, w miejscu, w którym przerwaliśmy czytanie."

I to tyle.

Przez lata starał się dowiedzieć, kto przysłał mu te przedmioty. Odpowiedź znalazł dopiero we wspomnieniach mężczyzny, którego nienawidził przez minionych siedem lat, który jego… nienawidził.

W Myślodsiewni zobaczył swoją mamę siedzącą pod wielkim drzewem, które sam dobrze znał: czasem pod nim siadał chcąc zniknąć ludziom z oczu. Obok niej, z podkurczonymi nogami, siedział chłopak o nieestetycznie wyglądających włosach i zbyt wydatnym orlim nosie, który głębokim, aksamitnym głosem czytał zielono oprawioną książkę. Byli może na czwartym roku - zgadywał. Jego piękna mama śmiała się radośnie. Blada, zwieszona nad książką twarz była skupiona. Szmaragdowozielone, promienne oczy Lily z ciekawością spojrzały na przejętego towarzysza. Jego głowa uniosła się nieco niespokojnie a wówczas czarne, lśniące oczy oddały uważne spojrzenie. I Harry zrozumiał, że nie zna tych oczu. Było w nich jakieś ciepło, nadzieja i nabożny niemal szacunek. Wąskie usta bardzo nieśmiało się uśmiechnęły. To wcale nie był brzydki chłopak. A potem, Harry, zobaczył jak blada koścista dłoń pomaga jego mamie zdjąć wstążkę z włosów, by mogli zaznaczyć miejsce, w którym skończyli tego dnia czytać. Na dworze było słonecznie, wszystko wokół pachniało młodą trawą, ale na gałęzie zaczęły skapywać pojedyncze krople deszczu.

Potem ujrzał znajomą, kościstą dłoń, która sięga po wisiorek leżący na białej szyi jego martwej matki. Spod czarnej, zniszczonej peleryny, w jaką owinięty był szczupły mężczyzna, wystawał kawałek równie czarnej, potarganej czupryny niemowlęcia. Dziecko wtulone w jego pierś spało spokojnie. Bezpieczne.

.

.

xxx

Niewysoki chłopiec, stojący z rodzicami na peronie, ściskał w dłoni zieloną książkę. Rozglądał się niepewnie. Mężczyzna przykucnął przy synu, tak że jego oczy znalazły się nieco poniżej zielonych oczu dziecka i powiedział:

- Albusie Severusie…