A/N: John i Sherlock muszą sobie poradzić z emocjami po akcji na basenie. W założeniu seria krótkich scenek, na przemian oczami Sherlocka i Johna.
Disclaimer: I don't own any characters and I don't make any profit from my writing.
John
Jeden telefon. Tylko jeden, i nic więcej. Tyle wystarczyło. Poszedł sobie, a wraz z nim zniknęły czerwone plamki celowników. Trzasnęły jeszcze drzwi i na basenie zrobiło się cicho jak w grobowcu.
John skrzywił się na to skojarzenie. Jeszcze chwila, a ten basen wyleciałby w powietrze i najpewniej pogrzebał ich żywcem. Jeśli mieliby szczęście, może nawet wszystko poszłoby szybko i w miarę bezboleśnie. Może.
- Co to było? – zapytał drętwo Sherlocka, który oddychał ciężko jak po biegu i wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął Moriarty. Pytanie było głupie, ale John po prostu musiał przełamać tę ciszę.
- Ktoś wpłynął na jego decyzję – odpowiedział detektyw nieobecnym tonem. Nawet głos przyjaciela nie skłonił go, by przestał zaciskać konwulsyjnie dłoń na pistolecie. – Pytanie tylko, kto...
Przez moment John zaniemówił, bo odniósł wrażenie, że Sherlock już zapomniał o tym, że dopiero co ktoś trzymał go na muszce i już zajmował się nową zagadką. Jak jakaś pieprzona maszyna. Wrażenie jednak minęło tak szybko, jak się pojawiło, gdy tylko Sherlock odwrócił się ku niemu. Choć wyraźnie starał się utrzymać tę samą maskę obojętności i chłodnego zainteresowania co przy Moriarty'm, John widział aż nadto wyraźnie echo niedawnych nerwów i przerażenia. I troskę. Zorientował się przy tym, że wciąż kucał i opierał się o ściankę przebieralni, dysząc ciężko. Tak, to musiało być to, co tak niepokoiło Sherlocka.
- Um... John? Na pewno wszystko w porządku? – tym razem detektyw zapytał ostrożniej, mniej chaotycznie.
- Tak. Tak, Sherlocku, jestem cały. W porządku, naprawdę – John zmusił kąciki ust do uniesienia w czymś na kształt uśmiechu. Zaraz też zdziwił się nieco, widząc jak Sherlock wyciąga do niego rękę. Przyjął oferowaną pomoc i dźwignął się na nogi. Tym razem kolana się pod nim nie ugięły, za co był bardzo wdzięczny. Poza bólem głowy nic mu nie dolegało, przynajmniej fizycznie. Psychiką będzie się martwił w domu, tak było bezpieczniej.
- Dzięki. - John otrzepał kurtkę i wyprostował się. - Hej, a ty dokąd? - zapytał, bo Sherlock stanął na krawędzi basenu i przykucnął. Przez chwilę gapił się bezsensownie na wodę, albo, co John skojarzył dopiero po chwili, na pendrive'a na dnie. Po swojemu zignorował pytanie i odezwał się dopiero, gdy wstał.
- Na zewnątrz - rzucił krótko, a John był mu wdzięczny, że nie zamierzał szukać śladów po Moriartym czy snajperze, który przed chwilą trzymał ich na muszce.
- Tak, racja. Wiesz, powinniśmy zawołać policję.
- Policja jest już w drodze, nie słyszysz? - odpowiedział Sherlock i nie oglądając się za siebie poszedł w kierunku wyjścia. Dopiero przy drzwiach obejrzał się, czy John na pewno za nim idzie. Faktycznie, można było usłyszeć zbliżający się odgłos syren policyjnych.
- To naprawdę były plany rakietowe? - zagadnął doktor. - Myślałem, że oddałeś je Mycroftowi. Nie będzie się cieszył.
- Oczywiście, że mu oddałem - prychnął Sherlock. - Ale z całym szacunkiem, powinni chociaż zabezpieczać te pandrive'y hasłem. To żenujące, że rządowe tajne dane nie są w żaden sposób chronione. Naprawdę spodziewałem się po Mycrofcie więcej inteligencji, widać on też musi pracować z idiotami, nic dziwnego, że... - paplał lekkim tonem, dopóki John mu nie przerwał.
- Nie musisz tego robić.
- Czego? - Sherlock aż przystanął, zaskoczony wtrąceniem.
- Nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku, to normalne, że jesteś spięty i zdenerwowany - odparł John i dogonił przyjaciela. Razem wyszli na pusty o tej porze parking.
- Ja nie... - próbował zaprzeczyć detektyw, a potem znów się zatrzymał. - O nie. Nie, nie, nie! - wyrzucił z siebie i spróbował zawrócić. John natychmiast dostrzegł. co było przyczyną; czarne auto na końcu parkingu i Mycroft Holmes ze swoim nieodłącznym parasolem. Doktor Watson znów poczuł się, jakby był jakimś pieprzonym Jamesem Bondem, choć powinien był się już przyzwyczaić, że brytyjski wywiad istnieje i ma się całkiem dobrze, przynajmniej tam, gdzie w grę wchodzi Holmes i jego "troska" o brata. Jego obecność tłumaczyła również, dlaczego inspektor Lestrade właśnie parkował tuż obok.
- Dobrze was widzieć obu żywych - przywitał ich Mycroft. - Sherlock, czyś ty rozum postradał, żeby...
- Ciebie nie, Mycroft. Dobranoc.
I na tym rozmowa się skończyła. Sherlock kolejny raz zignorował swojego brata. Bez słowa wyjaśnienia zostawił Johna na parkingu i po prostu sobie poszedł. Bez płaszcza było go wyjątkowo... mało. John mimowolnie skojarzył, że gdy wychodził wcześniej z domu, Sherlock siedział zakutany w płaszcz. Nie było sensu wnikać w logikę postępowania, pomyślał zmęczony. Skoro Sherlock się zwinął, on musiał zostać i przynajmniej poinformować inspektora, że będą potrzebowali specjalistów od materiałów wybuchowych. Starał się przy tym wyrzucić z pamięci fakt, że jeszcze pół godziny wcześniej miał te ładunki na sobie. Odpowiadał więc na pytania Lestrade'a, a potem pozwolił, by Mycroft uprzejmie odwiózł go do domu.
