Pożegnanie jesieni.

Październik nikogo nie rozpieszczał. Przywitał wszystkich deszczem i słotą. Fatalna pogoda utrzymywała się przez większą część miesiąca i w zasadzie nic nie wskazywało na to, by stan ten miał ulec jakiejkolwiek zmianie. Ciężkie chmury wciąż zasnuwały niebo. Potoki wody niestrudzenie biczowały dachy, drzewa i nielicznych, pechowych przechodniów. Ziemia zupełnie rozmokła. Zrobiło się też chłodniej. Nie był to jeszcze przenikający do szpiku mróz pełnej zimy, lecz już teraz zimno dawało się we znaki. Rezydenci Hogwartu przemykali korytarzami, po których hulał wiatr, tęsknie spoglądając przez okna w poszukiwaniu choćby zapowiedzi lepszej pogody. Nikt nie kwapił się, aby wychodzić na dwór. Uczniowie opuszczali szkolne mury jedynie w drodze na lekcje oraz treningi quidditcha. Wracali przemoczeni, ubłoceni i wściekli, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Klął również, i to bardziej jawnie, Argus Filch, gdy codziennie musiał zmagać się z błotnistymi śladami pokrywającymi niemal całą znajdującą się na parterze podłogę. Aż dziw, że jak do tej pory nikogo nie wessało w żadną błotnistą ścieżkę. Wielka Kałamarnica również dawała o sobie znać donośnym pluskiem i fontannami wzbijanej mackami piany.

Snape`owi zła pogoda zdawała się nie przeszkadzać. W zasadzie nawet lubił ten monotonny plusk deszczu. Ale oczywiście on nie musiał siedzieć na drążku miotły w strumieniach wody i trzęsąc się z zimna, próbować łapać i odbijać śliskie od deszczu piłki. On przebywał sobie spokojnie w suchych, względnie jeszcze ciepłych lochach i zajmował się eliksirami. Choć z tym spokojem można by się trochę wstrzymać. Odkąd w szkole pojawiła się Alexandra Owens o prawdziwym spokoju mógł tylko pomarzyć. Kobieta była istnym wulkanem energii i wszędzie było jej pełno. Musiał przyznać, że współpraca z nią okazała się być bardzo interesująca. Kobieta była nie tylko inteligentna, ale też niewątpliwie znała się na swojej pracy i niejednokrotnie zadziwiała go niekonwencjonalnym podejściem do tworzenia eliksirów. Nie zawsze się z nią zgadzał, ale wkrótce, trochę nawet wbrew sobie, zaczął ją szanować.

Owens naprawdę była kompetentna. Była także na swój sposób interesująca. Swoją bezpośredniością i swobodą zjednała sobie cały personel, a także całe gro uczniów, z którymi czasami prowadziła zajęcia. Snape wciąż trzymał się na dystans. Już nie chodziło o to, że na nim taki styl bycia nie robił specjalnego wrażenia. Oczywiście, że mógłby ją nawet polubić, gdyby nie owa feralna noc, o której pamięć posiadał obecnie wyłącznie on. Ta noc kładła się cieniem na całą łączącą ich relację. Nie potrafił jej całkowicie zaufać. Nie potrafił się rozluźnić. Wciąż oczekiwał na jakiś atak. Jakiś ruch z jej strony. Ale ona zachowywała się tak, jak trzeba. Owszem, palnęła nieraz jakieś głupstwo. Robiła to jednak zupełnie naturalnie. Nie próbowała go osaczać, kontrolować czy manipulować nim, a przynajmniej niczego takiego nie zauważył. Mieszkali tuż obok siebie, zachowując jednak należyte konwenanse. I choć dość szybko zaczęli mówić sobie po imieniu, Snape starał się nie dopuszczać do jakichkolwiek sytuacji, które mogłaby dwuznacznie odczytać. Byli kolegami z pracy. Podkreślał to przy każdej możliwej okazji. Czasem przyłapywał ją na ukradkowych spojrzeniach. Brakowało tylko wielkiej księgi i zsuwających się z jej nosa okularów. No i musiał przyznać, że nie rumieniła się tak jak za szkolnych czasów. Przyjmował te wyrazy zainteresowania z pewnym rozbawieniem. Przecież oboje dawno już ukończyli szkołę, a zachowanie Owens było, delikatnie mówiąc, niedojrzałe. Miał jednak nadzieję, że ograniczy się tylko do takich niewinnych środków. Na wszelki wypadek zaczął jednak kontrolować stan szkolnych zapasów składników do eliksirów. Mając w pamięci wrześniową noc, wolał dmuchać na zimne.

Od pewnego czasu pracowali nad wyjątkowo paskudną trucizną. Z całą pewnością pochodziła z przemytu. Pojawiła się stosunkowo niedawno na czarnym rynku pod złowieszczą nazwą Morte improvvisa i cieszyła się ogromnym powodzeniem. Dla przestępczego półświatka miała tę cenną zaletę, że jak do tej pory była stuprocentowo skuteczna. Efekt wręcz pożądany, by wyeliminować przeciwnika raz na zawsze. Ostatnio aurorzy przechwycili jej zapas na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Dumbledore wykorzystał swe koneksje i sprawił, że obydwaj przebywający w Hogwarcie mistrzowie eliksirów aktywnie włączyli się do daremnej dotąd pracy nad znalezieniem odtrutki. Międzyszkolny projekt dotyczący trucizn sprawił, że nie musiał przekonywać Ministerstwa zbyt długo. A urzędnikom także zależało na sukcesie tych poczynań, jako że w kraju znaleziono już kilka ofiar zabójczej kontrabandy. Zarówno Snape jak i Owens przyjęli wyzwanie z profesjonalnym zaangażowaniem. W oparciu o inokreację Coltona opracowali kompletny i dokładny skład trucizny i teraz rozpoczęli pracę nad stworzeniem antidotum. Była to praca niezwykle mozolna i najeżona licznymi pułapkami. Ten, kto wynalazł tę truciznę naprawdę znał się na rzeczy. Zgodnie z trzecim prawem Golpallota szukali teraz tego czegoś, co ukręci śmiercionośnej miksturze łeb. Jak dotąd bezskutecznie. Kilkukrotnie myśleli już, że są na dobrej drodze, jednak rozwiązanie wciąż wymykało im się z rąk. To było frustrujące. Snape bardzo dobrze znał gorycz porażki, lecz nigdy tak naprawdę się z nią nie godził. Drążył kluczył, próbował i szukał… Alexandra reagowała bardziej emocjonalnie: klęła, złorzeczyła, a czasem rzucała przedmiotami. Można by powiedzieć, że w pewnym sensie się uzupełniali.

Podczas gdy Snape zajmował się dydaktyką, Owens niemal cały swój czas poświęcała projektowi. Skonfiskowana przez aurorów trucizna nie była oczywiście jedynym celem jej badań, lecz z oczywistych względów poświęcała jej szczególnie dużo czasu i uwagi. Chwilowo jednak wzięła na warsztat bardziej pospolity, choć równie śmiercionośny eliksir. W tym przypadku chodziło raczej o sprawdzenie możliwości dokonania modyfikacji zarówno samej trucizny jak i opracowanie odpowiednio zmienionego antidotum. Praca sama w sobie była delikatnie mówiąc raczej nudna i miała znaczenie czysto akademickie. Trudno bowiem oczekiwać, że wynaleziona w lochach Hogwartu całkiem nowa wersja jakiejś trucizny, będzie miała potem zastosowanie w realnym świecie. Była to raczej odpowiedź Ministerstwa Magii na sprowadzane z całego świata i pojawiające się na czarnym rynku w przeciągu kilku lat coraz to bardziej złożone i niebezpieczne substancje. A może po prostu szef departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów chciał się wykazać i w tym celu nawiązał porozumienie z równie pragnącym zasług przedstawicielem Ministerstwa Magii z Brazylii? Faktem było, że największy rozkwit eliksirowego podziemia zanotowano podczas pierwszej wojny z Czarnym Panem. Po jego zniknięciu napływ nielegalnych eliksirów osłabł, lecz nie ustał całkowicie. Było to zjawisko w pełni uzasadnione. Od zarania dziejów istniał popyt na różnorodne zakazane środki, a gdzie popyt, tam i podaż. Niemniej jednak Snape zastanawiał się nieraz, czy w przypadku jakiegoś przełomowego odkrycia, zasługi zostaną przypisane konkretnemu mistrzowi eliksirów, czy też właśnie ministerstwu?

Dodatkowe zajęcia wypełniały Severusowi do reszty i tak już napięty grafik. Codziennie prowadził lekcje, podczas przerw sprawdzał zadania domowe, jadł śniadania, obiady i kolacje, a po uporaniu się z nawałem szkolnych obowiązków, szedł do swojej prywatnej pracowni eliksirów, w której obecnie rozgościła się Owens i nieraz do późnej nocy ślęczeli oboje nad hipotetycznymi recepturami, warzyli opracowany na potrzeby projektu eliksir, a następnie omawiali uzyskane efekty. Stojące przy oknie szerokie, dębowe biurko dosłownie zasłane było pergaminami. Kobieta wręcz produkowała znaczne ilości zapisków i notatek. Była przy tym bardzo skrupulatna i dokładna, wobec czego Snape, i tak już zawalony szkolnymi papierami, złożył na jej barki dokumentację ich wspólnej pracy. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby od czasu do czasu nie przejrzał jej zapisków, lecz jak dotąd nie znalazł w nich żadnego błędu.

Wraz z upływem dni jego humor stopniowo stawał się coraz gorszy. Zbliżała się Noc Duchów. Kolejna ponura rocznica, o której chciałby zapomnieć, a jednocześnie rozpaczliwie trzymał się jej, bo była ściśle związana z tą jedną osobą, którą kochał i na którą swym nierozważnym działaniem sprowadził śmierć. To była rocznica jego upadku i odrodzenia, o których oprócz niego wiedziała tylko jedna osoba. Była to również rocznica obietnicy, której z całego serca nie chciał składać, a którą mimo wszystko złożył. I którą będzie musiał kiedyś wypełnić. Tego był absolutnie pewien.

Ostatnia tego dnia lekcja zdawała dłużyć się w nieskończoność. Severus kroczył niespiesznie pomiędzy parującymi kociołkami. Jego czujne oczy omiatały klasę niczym skaner. Widział wszystko. Słyszał wszystko. Przynajmniej starał się sprawiać takie wrażenie. Jeżeli ta banda kretynów, optymistycznie nazywana uczniami piątego roku, będzie sobie wyobrażać, że jest wszechwiedzący, tym lepiej dla nich. Przynajmniej skupią się na tyle, by nie popełnić jakiegoś kardynalnego błędu zakończonego spektakularną eksplozją lub otruciem połowy klasy, co niestety od czasu do czasu miało miejsce na jego zajęciach. Szczególnie w pierwszych rocznikach, ale i w starszych klasach zdarzali się wyjątkowi artyści potrafiący zepsuć nawet najprostszy eliksir. Z mściwą satysfakcją pomyślał, że z większością tych konkretnych uczniów pożegna się już pod koniec roku. Obserwując ich pracę podczas kolejnych lat uświadomił sobie, jak wielu z nich przejawia idealny antytalent, jeśli chodzi o eliksiry. No i dobrze. Nie wszyscy od razu muszą być mistrzami w warzeniu. Jest przecież tyle innych interesujących zawodów. Wytwórcy mioteł na przykład…

Zatrzymał się obok jednego z kociołków i zajrzał do niego. Z lekką konsternacją stwierdził, że niestety nie ma się do czego przyczepić. Kolor, konsystencja, zapach i unoszące się nad kociołkiem opary były dokładnie takie, jakie być powinny. A więc jednak nie był to rocznik całkowicie stracony. Przeniósł wzrok na stojącego obok chłopaka. Krukon wyglądał na zdenerwowanego. Kompletny brak wiary w siebie. Pomyślał Severus. A mimo to po raz kolejny pozytywnie go zaskoczył. Ma chłopak talent. Gdyby jeszcze bardziej uwierzył w swoje możliwości, wyszedłby na ludzi. No dobra, on jeden z całej grupy, ale i tak warto było wypruwać sobie żyły, by przynajmniej spróbować nauczyć ich subtelnej sztuki warzenia eliksirów. Skinął lekko głową; wygłaszanie pochwał nie leżało w jego naturze, lecz wszyscy doskonale wiedzieli, że ten krótki ruch głowy oznacza aprobatę. Chłopak odetchnął. Wyraźnie mu ulżyło. Nie był do końca pewien efektu. Uwadze Snape`a nie uszedł fakt, że kilku kolegów obdarzyło go niechętnym spojrzeniem. Ach, jak dobrze to znał. Sam w młodości otrzymywał takie spojrzenia. Był zdolny. To było zarówno błogosławieństwo jak i przekleństwo. Koledzy nie lubili go i zazwyczaj tego nie ukrywali, ale zazdrościli mu talentu. Niektórzy obłudnie starali się wkraść w jego łaski, aby uszczknąć dla siebie nieco otaczającej go chwały. Po pewnym czasie nauczył się bezbłędnie rozpoznawać takich dwulicowych drani i omijać ich szerokim łukiem. Jeśli chcieli pochwał, musieli sami na nie zapracować. On znalazł sobie towarzyszy, którym nie musiał imponować i którzy akceptowali go takim, jakim był. A przynajmniej tak wtedy myślał.

Nagle z samego końca sali rozległ się głośny syk, któremu towarzyszył nieznośny odór zgniłych jaj. Stojący przy kipiącym kociołku młodzieniec poczerwieniał gwałtownie i klął pod nosem, rozpaczliwie próbując naprawić swój błąd. Ale już nie było czego poprawiać. Eliksir pienił się, bulgotał i gęstymi strugami przelewał się przez krawędzie kociołka. Severus ruszył w jego stronę, wyciągając jednocześnie różdżkę.

- Evanesco - warknął i cuchnąca ciecz przestała istnieć.

W klasie zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę niefortunnego warzyciela, który poczerwieniał jeszcze bardziej i zaciskając zęby z bezsilnej złości, czekał na wyrok. Snape zatrzymał się tuż przed winowajcą i w myślach policzył do dziesięciu. No niestety, ten uczeń to kolejny przykład na to, że niektórych niczego nie można nauczyć. Puchon był po prostu odporny na wiedzę. Przez cztery poprzednie lata Severus miał z nim prawdziwe urwanie głowy. W zasadzie nie tylko on. Pomona Sprout często słyszała skargi od innych nauczycieli. Chłopak zamiast się uczyć wolał latać na miotle i brzdąkać na gitarze. I tak dobrze, że nikomu nie stało się nic złego, a po nieprawidłowo wykonanym zadaniu pozostał jedynie przyprawiający o mdłości swąd.

- Panie Duke - zaczął Snape jedwabistym, lecz niestety nie wróżącym niczego dobrego głosem - czy potrafi pan czytać?

- Tak, panie profesorze - wyrzucił z siebie chłopak, wbijając wzrok w podłogę.

- Przeczytał pan zatem instrukcję przygotowywania tego eliksiru?

- Tak, panie profesorze - powtórzył uczeń.

- Przeczytał ją pan dokładnie?

Duke podniósł wreszcie wzrok i spojrzał na nauczyciela. Oczywiście, że nie przeczytał jej dokładnie. Obydwaj zdawali sobie z tego sprawę. Snape doskonale się bawił. Wiedział, że chłopak nie znosi eliksirów i jego samego. Nigdy nie miał z tego przedmiotu dobrych ocen. Wiedział również, że ma on wybuchowy temperament i niemal wrodzoną awersję do podporządkowywania się wszelkim regulaminom, czemu już niejednokrotnie dawał wyraz. Ale oczywiście nie w obecności nauczyciela. I teraz Severus obserwował z zaciekawieniem wewnętrzną walkę, którą toczył sam ze sobą. Odpyskować, czy położyć uszy po sobie? Jaką cenę będzie musiał zapłacić za możliwość powiedzenia tego, co naprawdę myśli? Chyba jednak uznał, że cena ta może być zbyt wysoka. Zacisnął szczęki, odwrócił wzrok i niechętnie odpowiedział:

- Nie, panie profesorze.

- Też tak uważam. Hufflepuff traci dziesięć punktów za pańskie roztargnienie. Kolejne dwadzieścia za niecenzuralne słowa w mojej obecności.

Młodzieniec zgrzytnął zębami, ale nie dał się sprowokować. Szkoda. Snape miał nadzieję na wlepienie mu dodatkowo szlabanu. Ale najwyraźniej się przeliczył. Pan Duke wziął się w garść i dzielnie znosił jego wyzywające spojrzenie, co dodatkowo Severusa zirytowało. Dziś jednak wszystko go irytowało. Dzwonek obwieszczający koniec lekcji wybawił młokosa z opresji. Odetchnął z ulgą, a Snape, choć nie przyznałby się przed nikim, zrobił to samo.

Poczekał, aż wszyscy opuszczą klasę. Kiedy ostatni z uczniów zniknął za drzwiami, zatrzasnął je zaklęciem i podszedł powoli do biurka. Uf, jeszcze tylko tortura podczas corocznej uroczystej kolacji i niech ten dzień już się skończy. Powoli zbierał porozrzucane na blacie pergaminy: zebrane na początku lekcji eseje, formuły eliksirów, formularze zamówień składników do szkolnej pracowni. Celowo robił to przesadnie starannie. Nie spieszyło mu się ani na ucztę, ani do towarzystwa. Musiał czymś zając głowę. Czymś, co odpędziłoby natrętne, powracające jak bumerang myśli. Praca nadawała się do tego wyśmienicie. Całe szczęście, że w tym roku 31 października przypadał w piątek. Praktycznie cały dzień miał wypełniony. Teraz z tego dnia pozostało już niewiele. Po namyśle usiadł za biurkiem i sięgnął po pierwszy lepszy esej. Równie dobrze może przez ten czas zrobić coś konstruktywnego. Niestety, nie dane było mu cieszyć się długo samotnością. Drzwi do klasy otworzyły się z impetem i do środka zajrzała uśmiechnięta Alexandra.

- Wszędzie cię szukam - powiedziała z wyrzutem. - Myślałam, że już skończyłeś lekcje?

- Owszem, skończyłem - odrzekł niechętnie. - Co cię do mnie sprowadza?

- Och, dyrektor miał jednak rację - paplała wesoło, podchodząc bliżej. - Wiecznie pracujesz.

- Do czego zmierzasz? - zesztywniał lekko. Wciąż czuł się w obecności kobiety niekomfortowo.

- Rany! - Zamarła w pół kroku, rozglądając się po sali wyraźnie zdegustowana. - Coś ty z nimi robił na lekcji? Śmierdzi jakby coś tu umarło dobry rok temu.

- Naprawdę? Nie zauważyłem - odrzekł szybko, obserwując moment konsternacji na jej twarzy. Wciąż jeszcze nie przyzwyczaiła się jego niewybrednego poczucia humoru. - Wypadek przy pracy - dodał.

- Nie zazdroszczę. - Zmarszczyła komicznie nos.

Spojrzała na tablicę, na której wciąż wypisane były składniki i szczegółowa instrukcja przygotowania eliksiru przywracającego mowę. Przez moment studiowała uważnie cały tekst.

- Ktoś nie dodał na czas syropu z ciemiernika - stwierdziła.

- Bingo! - potwierdził Snape. - Ten ktoś to ni mniej, ni więcej sam Kirley Duke.

- Ten ścigający Puchonów? - zdziwiła się. - Widziałam go na treningu. Dobrze lata, ale słyszałam, że do quidditcha też nie ma zbyt wiele serca. Właściwie gra tylko ze względu na matkę. Zdaje się, że nie chciałby zawieźć jej nadziei.

- Owens, nie przestajesz mnie zadziwiać. Obserwujesz chłopaka podczas treningu quidditcha i jesteś w stanie wysnuć tak daleko idące wnioski?

- Nie tylko obserwuję - prychnęła. - Rozmawiam z ludźmi. Pytam i dostaję odpowiedzi. Też mógłbyś spróbować.

- Dziękuję, ale niezbyt mnie interesują aspiracje raczej miernych uczniów, którzy w dodatku nie zostali przydzieleni do mojego domu. A ze Slytherinem sobie radzę.

- Tak słyszałam. Twoi uczniowie cię szanują. Niektórzy nawet lubią. Zupełnie nie wiem dlaczego.

- Urocza jak zwykle. - Posłał jej jadowite spojrzenia, lecz jak zwykle je zignorowała.

- Pomyślałam, że wyciągnę cię wcześniej na ucztę w Noc Duchów. Zawsze wpadasz do Wielkiej Sali jak po ogień, a dziś przecież będzie wyjątkowo. W szkole bardzo lubiłam ten wieczór. A myślę, że oboje zasłużyliśmy sobie na chwilę odprężenia.

Snape zesztywniał. No oczywiście, że będzie wyjątkowo. Dla niego ta noc już zawsze będzie wyjątkowa i nie miało to nic wspólnego z wykwintnymi potrawami serwowanymi tego wieczora przez skrzaty. I oczywiście dla niego ta noc nie była powodem do świętowania. Właściwie w całej szkole tylko dyrektor zdawał sobie z tego sprawę. Koledzy pozostawali nieświadomi. Wcale nie miał trudności z zachowaniem pozorów. Był mistrzem ukrywania prawdziwych uczuć i motywów. W końcu przecież udało mu się zwieść nawet samego Czarnego Pana, a grono pedagogiczne to przy nim mały pikuś. Czasami co prawda miał wrażenie, że Minerwa McGonagall przygląda mu się badawczo. Lecz jeżeli nawet coś zauważyła, nie dała tego po sobie poznać, a Dumbledore na pewno nie zdradził jego sekretu. Tego jednego był całkowicie pewny. Snape nigdy nie był zbyt towarzyski. Oczywiście uczestniczył w życiu szkoły, nigdy jednak nie starał się nawiązywać z pozostałymi nauczycielami bliższych, innych niż zawodowe, relacji, a oni zdawali się szanować jego powściągliwość i nie narzucali mu się. Z tym większym trudem znosił teraz pełną entuzjazmu Alexandrę. Mógłby wymówić się nawałem prac domowych do sprawdzenia, albo pilnym zamówieniem na eliksiry ze skrzydła szpitalnego. Z drugiej strony jednak nie chciał dziś zwracać na siebie uwagi, a przede wszystkim nie miał ani sił, ani ochoty, by spierać się z upartą niczym kozioł kobietą.

- Zgoda. - Starannie odłożył pióro, zakręcił kałamarz i poskładał wszystkie pergaminy. - W zasadzie mogę zrobić sobie dziś wolne.

Przybyli do Wielkiej Sali jako jedni z pierwszych. Alexandra paplała wesoło, rozglądając się dookoła i zachwycając dekoracjami. Zajęli miejsce za stołem w momencie, gdy do sali wkroczył dyrektor. Wyglądał na wyjątkowo zadowolonego.

- Witajcie moi mili! - przywitał wszystkich. Szczególnie szeroki uśmiech posłał w stronę Snape`a i Alexandry. - Severusie, cieszę się, że dołączyłeś dziś do nas wszystkich. Rzadko cię ostatnio widuję. Nawet posiłki traktujesz jak zło konieczne, o grzecznościowej herbacie w gabinecie dyrektora już nie wspominając. Odnoszę wrażenie, że się przepracowujesz.

- Przybyło mi nieco obowiązków, dyrektorze - stwierdził uprzejmie, lecz nieco chłodno.

- Ach, tym bardziej cieszę się, że znalazłeś czas, by spędzić z nami ten wyjątkowy wieczór - odrzekł pogodnie mężczyzna i ani słowem nie zająknął się, że to przecież między innymi z jego inicjatywy mistrz eliksirów ma tak mało wolnego czasu.

- Panna Owens była bardzo przekonująca - wyjaśnił obojętnie Snape.

- Prawda? - Dyrektor puścił do niego oko, po czym zwrócił się do kobiety. - Moje dziecko, musisz mi koniecznie powiedzieć, czy nasza Noc Duchów bardzo ustępuje brazylijskiej El Dia das Bruxas?

- No cóż, dyrektorze, w Brazylii wykorzystujemy każdą okazję do świętowania. Choć oczywiście El Dia das Bruxas nawet nie umywa się do karnawału. Karnawał – to jest dopiero coś.

- Żałuję, że nie miałem okazji uczestniczyć w tym wydarzeniu - rzekł dyrektor niespodziewanie rozmarzonym głosem. - Coś tam jednak słyszałem…

Severus parsknął zdegustowany, ale ani Albus, ani Alex nie zwrócili na niego uwagi. Pogrążeni w rozmowie wymieniali się wrażeniami z co barwniejszych wydarzeń kulturalnych i obyczajowych w obu krajach. Tymczasem do Wielkiej Sali zaczęli napływać uczniowie. Przy stole nauczycielskim również zapanował ruch. Tuż obok Snape`a usiadła z rozmachem Auriga Sinistra. Wyraźnie podekscytowana tłumaczyła coś towarzyszącej jej Pomonie Sprout. Do uszu Snape`a doleciały jej słowa:

- Właśnie się dowiedziałam. Mąż mojej dobrej znajomej ze studiów pracuje w obserwatorium Haute-Provence we Francji, więc właściwie jest to wiadomość niemal z pierwszej ręki. Natychmiast dała mi znać. A taka była niepocieszona, gdy musiała wyjechać razem z nim z kraju, kiedy dostał tam pracę. Tymczasem okazuje się, że to ona jest jakby w centrum wydarzeń. Zupełnie nowa planetoida, wyobrażasz sobie?

- To rzeczywiście fascynujące - wydukała Sprout nieco niepewnym tonem i poszukała wzrokiem jakiegoś wsparcia. Napotkała spojrzenie mistrza eliksirów, który nieopatrznie zerknął akurat w stronę kobiet. - Prawda, Severusie, że to fascynujące? Nowa planetoida…

- Ooo… - rzekł odkrywczo, a tymczasem nauczycielka astronomii zwróciła się w jego stronę.

- To takie niesamowite, że wciąż odkrywamy jakieś nowe obiekty - powiedziała z pasją. - A wydawać by się mogło, że niebo już zdradziło nam wszystkie swoje sekrety…

- Obawiam się, że uczniowie mogą nie podzielać twojego entuzjazmu - stwierdził Snape cierpko. - Kolejna nazwa do zapamiętania. Zdaje się, że całkiem niedawno świętowałaś równie podniosłe wydarzenie?

- Wtedy chodziło supernową. - wyjaśniła cierpliwie, zdając się w ogóle nie dostrzegać sarkazmu w jego głosie.

- A nie o księżyc Urana?

- Ach, to… Nie, to miało miejsce niemal rok temu. Dziesięć nowych księżyców, jeśli już o tym mowa.

- No właśnie. To narzekanie w pokoju wspólnym... Jestem pewien, że nie tylko wśród Ślizgonów.

- Przesadzasz, Severusie. - Teraz już sprawiała wrażenie lekko urażonej. - Przecież w każdej dziedzinie nauki non stop dochodzi do aktualizacji posiadanych danych. Nie mów, że z eliksirami jest inaczej, bo wasz sygnowany przez Ministerstwo projekt jest tego najlepszym przykładem.

Zapadła niezręczna cisza. Snape musiał przyznać, że Auriga miała rację. Mógłby z nią polemizować, choćby tylko z czystej złośliwości, ale dziś nie miał na to ochoty. Niechże się cieszy, jeśli ma ku temu dobry powód. A uczniowie i tak będą musieli przełknąć wszelkie nowe informacje. Chmara zaczarowanych nietoperzy śmignęła im koło głów. Alexandra pisnęła cicho i zaraz zaczęła przepraszać, tłumacząc się, że przez tyle lat po prostu zapomniała o fruwającej atrakcji dnia. Na stole pojawiły się góry jedzenia i przynajmniej chwilowo uwaga wszystkich skierowała się na własne talerze. Severus zerknął podejrzliwie na wydrążoną, pieczoną dynię, w środku której pachniały nawet zachęcająco jakieś tłuste robaki.

- Ach! Camarão na morrong! - zachwycała się głośno panna Owens. - Uwielbiam krewetki!

Mistrz eliksirów w zasadzie nie przepadał za tak wyszukanymi daniami, ale miał kiedyś okazję spróbować krewetek i nawet mu smakowały. Nałożył sobie solidną porcję i zabrał się do jedzenia. Sprout i Sinistra przypatrywały mu się uważnie, jakby w oczekiwaniu na jakąś nietypową reakcję. Zastygł z widelcem uniesionym w połowie drogi do ust i spojrzał na nie pytająco. Obydwie, zmieszane, odwróciły wzrok i sięgnęły po bardziej tradycyjne potrawy.

- Więc… - odezwała się Pomona, by zatuszować jakoś wyraźną niezręczność - mówiłaś już, jaką nazwę otrzymała ta planetoida?

- Chopin - wymamrotała Auriga z pełnymi ustami. - Czyż nie urocza nazwa?

Snape prychnął tylko w odpowiedzi i skupił się na swojej porcji. W końcu uznał, że już dość nacieszył wszystkich swoim towarzystwem. Wstał od stołu, kiedy pozostali bawili się w najlepsze. Jeszcze długo słyszał dobiegającą z Wielkiej Sali wrzawę. Pewnie duchy rozpoczęły swój coroczny występ. Nie miał ochoty tego oglądać. Chciał wreszcie zostać sam. Zabłąkany nietoperz przemknął koło jego głowy i pomknął w ciemność korytarza. Odprowadził go zamyślonym spojrzeniem. Nareszcie w ciszy kamiennego korytarza przystanął i głęboko odetchnął. Kolejna Noc Duchów. Minął kolejny rok, przybliżając go do nieuchronnego spotkania z synem Pottera. Z synem Lily, poprawił się. Co poczuje, kiedy go zobaczy? Czy będzie w stanie pokonać swe uprzedzenia i wypełnić wolę Dumledore`a? Bezwiednie potarł lewe przedramię. Choć znak już od dawna nie dawał mu się we znaki, wciąż tam był. Mroczny symbol mrocznych czasów, które minęły, ale prawdopodobnie powrócą. Za rok, za dwa, za dziesięć. Kiedyś.

Powoli ruszył do swoich kwater, ale gdy był już pod drzwiami, stwierdził, że bardziej niż czegokolwiek innego potrzebuje teraz jakiegoś zajęcia. Nie było jeszcze zbyt późno, mógł zrobić coś konstruktywnego. Zawsze miał do sprawdzenia zadania domowe któregoś rocznika, ale dziś praca umysłowa nie wydawała mu się dobrym pomysłem. Obawiał się, że nie byłby zbyt obiektywny. No owszem, zdawał sobie sprawę, że jednak faworyzował dom, którego był opiekunem, ale jego niechęć do pozostałych uczniów miała jakieś swoje granice, których nie chciał przekraczać. Zawsze jednak mógł zrealizować niekończące się zamówienie od Poppy Pomfrey. Eliksiry lecznicze o tej porze roku szły jak woda. Czemu by więc nie połączyć przyjemnego z pożytecznym? Odwrócił się na pięcie i skierował do pracowni eliksirów. Echo jego kroków rozbrzmiewało w pustych korytarzach.

Praca, jak zawsze, pomogła mu się odprężyć. Tu był w swoim żywiole. Rozwaga, opanowanie i chłodna kalkulacja. Precyzyjne ruchy noża siekającego składniki, niespieszne, wyważone pociągnięcia mieszadła. Para buchająca z kociołka, osiadająca na włosach i rękawach, znajomy, kojący zapach ziół i odczynników. To była jego swoista terapia. Pogrążył się w niej, praktycznie odcinając się od świata. Godzina, dwie, potem przestał już liczyć. Ocknął się dopiero, gdy drzwi lochu otworzyły się z hukiem i stanął w nich blady jak śmierć Arnold Pasegood, prefekt Puchonów. Zniecierpliwiony uniósł głowę znad kociołka, gotów udzielić przybyszowi surowej reprymendy za zakłócanie spokoju. Coś go jednak powstrzymało. Chłopak miał na sobie piżamę, był zlany potem, a wyraz jego twarzy wskazywał na skrajne przerażenie.

- Profesorze - wykrztusił - pani Pomfrey prosi pana do skrzydła szpitalnego. To pilne!

Dobrą chwilę zajęło mu przeanalizowanie całej wypowiedzi. Jest późna noc, w szkole wydarzyło się coś, z czym Poppy nie potrafi sobie sama poradzić. Znaczy się coś złego, najprawdopodobniej związanego z czarną magią. Dlatego wzywa go na pomoc. Cholera! Dlaczego właśnie dziś?

- Co się stało? - spytał, automatycznie wygaszając pod kociołkiem i zaklęciem porządkując porozrzucane na blacie ingrediencje.

- To Kirley Duke, profesorze. Chyba źle z nim.

Znowu ten zarozumiały szarpidrut. Czy on musi psuć mu nastrój nawet teraz? W środku nocy? Cholerna sprawa. Oby stan chłopaka wart był przerwania pracy i zmarnotrawienia całego kociołka niedokończonego eliksiru pieprzowego. Machnięciem różdżki zatrzasnął kredens z ingrediencjami i wyprowadził Puchona z klasy. Maszerowali szybkim krokiem pustymi korytarzami, przyświecając sobie różdżkami. Echo ich kroków rozbrzmiewało nienaturalnie głośno, lecz to nie miało znaczenia,. Mógł ich usłyszeć jedynie Filch lub jego kotka. Zwierzę było zupełnie niegroźne, stary woźny praktycznie też. Chodziło jedynie o to, żeby nie musieć nikomu i niczego tłumaczyć, marnując w ten sposób cenny czas. Pasegood mimowolnie przyspieszył. Severusowi udzieliło się jego zdenerwowanie. Wkrótce obaj niemal biegli.

Snape wpadł do sali jak burza. Duke zajmował łóżko stojące najbliżej pielęgniarskiej dyżurki. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że rzeczywiście z nim kiepsko. Półleżał na stosie poduszek, blady jak kreda i przerażony. Rzęził, dławiąc się własną krwią spływającą mu z ust na kompletnie już przemoczoną szatę. Pani Pomfrey pochylała się na nim z różdżką w ręku, na próżno starając się zahamować krwawienie. Zadziałał instynktownie. W biegu wyciągnął własną różdżkę, odsunął na bok pielęgniarkę i rzucił szybkie zaklęcie diagnostyczne. Było źle. Cholera, było bardzo źle. Chłopak krwawił z układu pokarmowego. Z całego układu pokarmowego. Coś przeżerało jego wnętrzności niczym kwas. Coś, co wypił lub zjadł w ostatnim czasie.

Mężczyzna skupił się maksymalnie i wodząc powoli różdżką nad ciałem Duke`a, mamrotał półgłosem inkantacje. Kolejne zaklęcie diagnostyczne uświadomiło mu, jak mizerne osiąga efekty. Zaklął. Mocniej zacisnął palce na różdżce.

- Vulnera Sanatur - mamrotał z pasją. - Vulnera Sanatur. Vulnera Sanatur.

Chłopak zakrztusił się krwią. Miał wyraźne problemy z oddychaniem.

- Anapneo - syknął Snape, a Kirley odetchnął swobodnie.

- Nie przerywaj - jęknęła Poppy Pomfrey. - Rany wciąż się otwierają.

Kiwnął tylko głową i powrócił do zaklęcia leczącego. Poppy wpatrywała się w całą scenę oczami wielkimi jak spodki, wyłamując nerwowo palce. Wreszcie po długim czasie krwawienie osłabło na tyle, że Snape zaryzykował i przestał wypowiadać zaklęcie, wciąż jednak bacznie obserwując stan chłopaka.

- Co się stało? - spytał tak spokojnie, jak tylko potrafił w tych okolicznościach.

- Pan Pasegood przyprowadził go godzinę temu - wyszeptała pielęgniarka. - Nie mogłam opanować krwotoku. Podejrzewam, że wypił truciznę. Sam nie był w stanie odpowiadać na pytanie, lecz jego koledzy zapewniają, że podczas uczty jad ł i pił to samo, co pozostali, a wieczorem na pewno już niczego więcej nie przyjmował. Nie pił nawet wody. To musi być coś z opóźnionym działaniem. Poszedł spać, bo jak mówił, czuł się męczony. Koledzy znaleźli go w tym stanie i natychmiast przyprowadzili do mnie. Miał szczęście. Początkowo krwawienie nie było zbyt intensywne, potem jednak gwałtownie się nasiliło. Och, nie! Znowu!

Z ust ucznia pociekła strużka świeżej krwi. On sam wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Snape powrócił do szeptania inkantacji.

- Poppy, teraz ty - rzekł szybko i odsunął się, by zrobić kobiecie miejsce. - Muszę iść do pracowni - wyjaśnił. - Nie przerywaj. Zaraz przyślę ci kogoś do pomocy.

Nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się do wciąż stojącego pod ścianą, oniemiałego prefekta. Skinął na niego, by szedł za nim i razem ruszyli w podróż powrotną do lochów.

- Co pan wie w tej sprawie, panie Pasegood? - spytał.

- Wszystko powtórzyłem już pani Pomfrey - wysapał chłopak, starając się za wszelka cenę dotrzymać nauczycielowi kroku. - Niczego podejrzanego nie zauważyłem. Kirley był dzisiaj jakiś rozkojarzony, ale myślałem, że to z powodu Amandy, jego dziewczyny. Chyba ze sobą zerwali. Na pewno jednak nie pił żadnych podejrzanych substancji. Chyba że wtedy, gdy został sam w dormitorium. Ale to było z samego rana. Od południa praktycznie cały czas miałem go na oku, bo bałem się, że zrobi jakieś głupstwo i straci punkty…

Urwał zmieszany, bo nagle uświadomił sobie, że jego kolega faktycznie stracił dziś sporo punktów. I stało się to za sprawą biegnącego obok niego mężczyzny. Snape nie zareagował. Chyba nawet nie zwrócił uwagi na wyraźne oskarżenie w tonie głosu chłopaka. Dotarli do lochów. Tutaj Severus zatrzymał się.

- A teraz słuchaj - zaczął - to bardzo ważne. Właściwie od tego zależy życie pana Duke`a, więc proszę, aby się pan skupił.

Słowa wywołały odpowiedni efekt. Chłopak zaczerpnął oddech i zamarł, czekając na dalsze instrukcje. Snape rozejrzał się po mrocznym, cichym korytarzu. Opuścił różdżkę, by nie oślepiała ucznia i żeby ten mógł wyczytać z twarzy nauczyciela, jak poważna jest sytuacja. Na pewno już zdawał sobie z tego sprawę, wziąwszy pod uwagę impet, z jakim wpadł do pracowni eliksirów, ale nie zaszkodziło jeszcze dodatkowo wzmocnić jego motywacji.

- Pan Duke zażył jakąś substancję, która doprowadziła go do stanu, w jakim się obecnie znajduje. Muszę sporządzić antidotum. Podejrzewam, co to było, lecz bezpośrednia próbka znacznie ułatwiłaby mi zadanie. Proszę udać się do sypialni pana Duke`a i przeszukać jego rzeczy. To może być coś niepozornego: pusta buteleczka po eliksirze albo opakowanie po słodyczach. Cokolwiek. Jeżeli coś pan znajdzie, będę w swojej pracowni.

Snape odwrócił się, zamiatając podłogę peleryną i nie czekając na odpowiedź ruszył ku pracowni eliksirów. Za plecami usłyszał oddalające się kroki; to prefekt przetrawił wszystkie uzyskane informacje i wyruszył na poszukiwanie resztek trucizny. On sam zbiegł szybkim krokiem po schodach i lekko dysząc, zatrzymał się przed drzwiami do kwater Alexandry. Załomotał w nie, nawet nie siląc się na dobre maniery. Minęła dłuższa chwila, zanim drzwi uchyliły się lekko i w świetle różdżki ujrzał twarz kobiety. Musiała już spać, bo miała podpuchnięte, lekko nieprzytomne oczy i potargane włosy. Ściskała kurczowo poły okrywającego ją pomarańczowego szlafroka. Kilkakrotnie zamrugała, zanim uświadomiła sobie, kto zgotował jej tak niespodziewaną pobudkę. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a na policzki wypełzł bardzo wdzięczny rumieniec. Severus postanowił interweniować, zanim zdążyła wysnuć jakieś absurdalne wnioski z tej niecodziennej przecież sytuacji.

- Opanuj się, kobieto! - warknął niecierpliwie. - Nie przychodzę tu w celach towarzyskich. W skrzydle szpitalnym mamy kryzysową sytuację.

- Co?

- Twój ulubieniec, Kirley Duke został otruty. Jest z nim Poppy Pomfrey, ale potrzebujemy twojej pomocy.

- Otruty? - wyjąkała głupio. - Jak to otruty?

- Owens, gówniarz wykrwawia się właśnie na śmierć!

- Och! - Wreszcie oprzytomniała. Poprawiła otulający jej ramiona szlafrok. - Kiedy go otruto?

- W tym rzecz. Musiał wypić truciznę z samego rana. Nie zadziałała od razu, a raczej nie dawała jednoznacznych objawów. Pełen obraz zatrucia rozwinął się dopiero jakąś godzinę, dwie temu.

- Krwawi?

- Jak zarzynana świnia.

- Wolno działająca trucizna… - Nagle zbladła. Spojrzała na mężczyznę dziwnym wzrokiem. - Vale sanguinum?

- Na to wygląda. Nie pytaj mnie skąd to wziął. Potem zajmiemy się tym problemem. Na razie trzeba utrzymać go przy życiu.

- Co mam robić? - spytała rzeczowo.

- Potrafisz zatamować krwotok? - spytał, już kierując się w stronę schodów.

- Tak. - Krótka, zdecydowana odpowiedź.

- Idź do skrzydła szpitalnego i pomóż pielęgniarce. Sama nie będzie w stanie opanować jego stanu. Ja idę przygotować antidotum. Jeden z kolegów szczeniaka szuka właśnie w jego rzeczach czegoś, w czym trucizna była przechowywana. Jestem niemal pewny, ale wolę się upewnić. I Owens, na brodę Salazara, tylko nie zemdlej na widok krwi.

- Bez obaw. Wiem, czego się spodziewać.

Wyminęła go i pobiegła korytarzem, przyświecając sobie różdżką. Snape odwrócił się i ruszył ku pracowni eliksirów. Świece wciąż się paliły, a w kociołku pozostawał niedokończony, teraz już całkowicie bezużyteczny eliksir. Usunął go machnięciem różdżki i metodycznie zabrał się do pracy. Doskonale znał recepturę. Przygotowując się do poświęconego truciznom projektu, przejrzał nie tylko dostępne w Hogwarcie księgi eliksirów, lecz także większość swoich własnych notatek. Był pewien, że Owens zrobiła to samo. To wyjaśniałoby fakt, że tak szybko skojarzyła konkretną truciznę z czasem reakcji organizmu i objawami.

Napełnił kociołek wodą, zapalił ogień. Zanim woda zaczęła wrzeć, zdążył posiekać liście babki zwyczajnej, korzenie stokrotki, zmiażdżył w moździerzu nasiona amarantusa, suszone kwiaty dąbrówki rozłogowej i rumianku oraz liście szałwii lekarskiej i pokrzywy. Po wrzuceniu ich do wody po pomieszczeniu natychmiast rozszedł się przyjemny aromat. Zmniejszył ogień i czekał, aż zioła zaparzą się i oddadzą całą swą leczniczą moc. Wykorzystał tę chwilę, by skoczyć do kominka w swoim salonie. Rozpalił w nim ogień za pomocą różdżki i wrzucił w płomienie szczyptę proszku fiuu.

- Gabinet Poppy Pomfrey - rzucił niecierpliwie, a potem wsadził głowę w zielone płomienie.

Gabinet pielęgniarki przylegał do szpitalnej sali. Na szczęście drzwi do niej były otwarte, więc nie musiał krzyczeć. Poppy usłyszała go i pojawiła się niemal natychmiast.

- Severusie - zaczęła gorączkowo - jak dobrze, że ją przysłałeś. Udało nam się ustabilizować pana Duke`a, ale na Merlina, proszę, pospiesz się z antidotum. Nie utrzymamy go długo w tym stanie.

- Już zacząłem przyrządzać… - Urwał nagle, bo dopiero też w pełni zrozumiał wypowiedziane przez pielęgniarkę słowa. - Poradzicie sobie?

- Och tak, zdaje się, że Alex doskonale wie, co robić. - Owens krzyknęła coś, czego Severus nie zrozumiał. - Idę! - odkrzyknęła Pani Pomfrey. Odwróciła się na pięcie i wybiegła z gabinetu. W drzwiach odwróciła się jeszcze w stronę kominka. - Pospiesz się!

Pospiesz się. Łatwo jej mówić. Przez moment zawahał się rozdarty pomiędzy chęcią jak najszybszego przygotowania odtrutki, a naocznym przekonaniem się, że Owens nie zemdlała i właściwie wykonuje polecenia pielęgniarki. Wszystko jednak wskazywało na to, że kobiety panują nad sytuacją. W takiej sprawie Poppy na pewno nie wprowadziłaby go w błąd. Mógł więc skupić się na antidotum. Wrócił do kociołka, powąchał zawartość, ocenił kolor. Wszystko było jak trzeba, ale to był dopiero początek. W następnej kolejności w kociołku wylądowały sproszkowana kora drzewa Wiggen, korzeń dyptamu i krew salamandry. To była ta łatwiejsza część. Teraz należało postępować niezwykle ostrożnie. W ściśle określonych odstępach czasu należało zamieszać eliksir zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Mikstura przybrała wściekle czerwona barwę, która utrzymywała się niemal do samego końca procesu warzenia. Teraz w kociołku znalazł się wyciąg z mandragory. Znów nastąpiło żmudne mieszanie mieszadłem, tyle że w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Aż w końcu pozostał już tylko jeden ostatni składnik. Snape odkorkował kryształowy flakonik wypełniony przezroczystą substancją i pieczołowicie odmierzył trzy krople. Po dodaniu łez feniksa eliksir wzburzył się i zabulgotał. Wstrzymał oddech. Jeśli zrobił wszystko poprawnie, płyn w kociołku powinien zmienić barwę na bladoróżową. Zmienił barwę. A to oznaczało, że smarkacz znajdujący się w skrzydle szpitalnym miał jeszcze szansę.

Ciche chrząknięcie zwróciło jego uwagę. Uniósł głowę i z niemałym zdziwieniem dostrzegł stojącego pod ścianą prefekta Puchonów. Zajęty pracą w ogóle nie zauważył powrotu chłopaka. No tak, musiał się maksymalnie skupić, bo na powtórzenie całego procesu mógłby już nie mieć czasu, a maksymalne skupienie dawało czasami takie efekty. Prefekt wyglądał na zmieszanego.

- Przepraszam - bąknął - mówiłem do pana, ale chyba mnie pan nie słyszał.

- Masz? - zapytał Snape niecierpliwie.

Pasegood wyciągnął w jego stronę niewielki, prosty flakonik z ciemnozielonego szkła. Nauczyciel ujął go w dwa palce i przyjrzał mu się bliżej. Z niemałym zdumieniem odczytał napis na etykiecie: Natychmiastowy pogromca pryszczy. Pod spodem drobniejszym drukiem dopisano jeszcze formułkę informującą o zaletach i niebywałej skuteczności specyfiku. Buteleczka do połowy wypełniona była płynem. Snape odkorkował ją i ostrożnie powąchał. Tak jak się spodziewał, nie był to żaden środek poprawiający urodę, lecz trucizna w najczystszej swej postaci. Gówniarz wypił tylko połowę. Dokładnie tyle, ile zalecał producent. Miał farta. Severus był pewien, że gdyby zaaplikował sobie pełną dawkę, choćby tylko w naiwnej chęci przyspieszenia działania specyfiku, Duke wykrwawiłby się, zanim zdążyłby dojść do skrzydła szpitalnego.

Pieczołowicie umieścił korek na właściwym miejscu, upewnił się, że dobrze trzyma, po czym wsunął fiolkę do kieszeni szaty. Na wypadek, gdyby uwarzone właśnie, wyłącznie na podstawie intuicji, antidotum nie przyniosło pożądanego skutku. Ignorując stojącego wciąż pod ścianą ucznia, zaczął rozlewać eliksir do szklanych fiolek. Prefekt podszedł bliżej, zapewne chcąc zadać jakieś pytanie. Snape miał ochotę warknąć na niego, żeby poszedł już sobie w cholerę, w końcu jednak uznał, że równie dobrze może wykorzystać jego obecność.

- Proszę zakorkować - polecił, wciskając mu jednocześnie w ręce napełnioną buteleczkę.

Puchon nie był idiotą, poradził sobie z zadaniem, choć miał drobne problemy z opanowaniem drżenia rąk. Niczego jednak nie rozbił. Niczego nie rozlał. Biorąc pod uwagę stan, w jakim się znajdował, spisał się całkiem dobrze. Zaledwie kilka minut później Snape obładowany pokaźnym zapasem świeżo przygotowanego lekarstwa maszerował na pierwsze piętro do skrzydła szpitalnego. Prefekta odesłał do łóżka. Co prawda chłopak żywo wykazywał chęć dalszej pomocy, lecz Severus potrafił być stanowczy. Jedno spojrzenie wystarczyło, by nie musiał nawet grozić utratą punktów.

Tym razem nie odważył się biec w obawie, że wypuści z rąk cenny ładunek. Szedł jednak szybko. Na parterze natknął się na panią Norris. Jej oczy świeciły w ciemności korytarza niczym dwa żarzące się węgle. Ominął ją, nie zwalniając kroku i skierował się w kierunku skrzydła szpitalnego. Obydwie kobiety pochylały się nad nieprzytomnym teraz uczniem. Na dźwięk otwieranych drzwi jednocześnie uniosły głowę.

- Masz? - spytała Alexandra. W jej głosie pobrzmiewało napięcie.

Przez głowę Sverusowi przemknęła myśl, że dokładnie takie samo pytanie zadał Arnoldowi Pasegood, gdy ten przyniósł mu znalezioną w kufrze Duke`a truciznę. Bez słowa uniósł w górę szklaną fiolkę wypełnioną różowym płynem. Kiwnęła krótko głową, przenosząc wzrok na chłopaka. Niemal odruchowo rzuciła kolejne zaklęcie diagnostyczne. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się. Snape bezbłędnie odczytał jej reakcję. Wcisnął w ręce Poppy całą garść różowych fiolek. Jedną odkorkował i pochylił się nad dzieciakiem. W drugiej ręce ściskał różdżkę. Duke był biały jak kreda, miał sine usta, ale, co natychmiast zauważył Severus, zniknęły pokrywające jego szatę i prześcieradło plamy krwi. Tylko kobiety mogły zająć się usuwaniem brudu w sytuacji zagrożenia życia, pomyślał trochę irracjonalnie.

- Rennervate - mruknął.

Duke zachłysnął się, zakasłał, aż wreszcie otworzył oczy i potoczył wokoło nieco nieprzytomnym spojrzeniem. Snape natychmiast uniósł go wyżej i przytknął do jego ust fiolkę z eliksirem.

- Pij! - polecił.

Pacjent zogniskował wreszcie wzrok na pochylającym się nad nim mężczyźnie, a gdy go rozpoznał, jego oczy rozszerzyły się w wyraźnym szoku, ale posłusznie przełknął lekarstwo. Zakrztusił się, wciągnął w płuca potężny haust powietrza. Chwilę potem rozkasłał się na dobre. Kropelki krwi na powrót upstrzyły czystą pościel, lecz nikt tym się nawet nie przejął. Pielęgniarka rzuciła fiolki na stojący pod stołem stolik i powróciła do łóżka pacjenta, ale Owens ją uprzedziła.

- To nieco gwałtowna reakcja, ale w zasadzie typowa - stwierdziła, łagodnym, lecz stanowczym gestem popychając chłopaka z powrotem na poduszki. Przytrzymała go w tej pozycji, uspokajająco klepiąc go po ramieniu. - Oddychaj. Spokojnie, nie spiesz się. To zaraz minie.

Spazmy rzeczywiście po chwili zmniejszyły się, a po kilku kolejnych ustały zupełnie. Duke oddychał chrapliwie, był blady i spocony, ale już nie krwawił.

- To jeszcze nie koniec. - Owens wciąż skanowała różdżką ciało chłopaka. - Powstrzymaliśmy krwotok tylko na chwilę, ale po każdej kolejnej dawce powinno być coraz lepiej.

Spojrzała na stos różowych fiolek i pokiwała głową z aprobatą. Snape parsknął zirytowany. Był mistrzem eliksirów, do cholery. Wiedział, że proces odtruwania w przypadku tej konkretnej trucizny będzie długotrwały. Kobieta jednak nie zwróciła na niego żadnej uwagi. W pełnym skupieniu raz po raz rzucała zaklęcie diagnostyczne. Snape poczuł, że jest tu zbędny. Alex przejęła dowodzenie. Właściwie był przekonany, że świetnie poradziłaby sobie sama. Podniósł wzrok na Poppy Pomfrey i ich spojrzenia spotkały się. Ona również czuła się nieswojo. Zazwyczaj radziła sobie wyśmienicie z wszelkimi szkolnymi przypadłościami, a tym razem została niemal zdegradowana do roli pomocnicy i to nie tylko przez Snape`a, z tym mogła się łatwo pogodzić, w końcu to on znał się lepiej na czarnej magii, ale również przez sympatyczną i zazwyczaj sprawiającą wrażenie nieco niezrównoważonej młodą kobietę. W tej chwili jednak po niezrównoważeniu nie pozostał nawet ślad. Owens była spokojna i opanowana. Jej ruchy zaś oszczędne i precyzyjne. Naprawdę wiedziała, co robi.

Duke znajdował się w stanie na granicy przytomności. Miał otwarte oczy, lecz nie odpowiadał na żadne pytania. Może ich nie rozumiał, a może nie miał dość sił. Znów zaczął krwawić, lecz teraz już mniej obficie, a Alex błyskawicznie zareagowała, rzucając odpowiednie zaklęcia. Musiała powtarzać je jeszcze trzykrotnie zanim podali pacjentowi drugą porcję antidotum. Tym razem także zaczął kaszleć, plując krwawą śliną, lecz podobnie jak za pierwszym razem atak szybko minął i chłopak opadł bez sił na poduszki. Teraz do akcji wkroczyła Poppy Pomfrey. Skanowała jego ciało, powstrzymywała krwotoki, a w międzyczasie zaaplikowała mu eliksir uzupełniający krew oraz wzmacniający i zapewne zupełnie odruchowo usunęła plamy krwi z pościeli.

Odstępy pomiędzy krwotokami stopniowo się wydłużały. Zmniejszyła się również ich intensywność. Uczeń drzemał wyczerpany walką o życie. Co pół godziny budzili go i zmuszali do wypicia kolejnej dawki leku. Zapas różowych fiolek znacznie się zmniejszył, lecz o to Severus się nie martwił. W pracowni przezornie zostawił ich jeszcze kilka. Zawsze wolał się ubezpieczać. W razie potrzeby mógł zejść na dół i przynieść resztę, ale okazało się to niepotrzebne. Przez całe pół godziny nie doszło do krwawienia. Przez następne również nie. I następne. Dawało to już spokojne półtorej godziny. Antidotum należało przyjmować co pół godziny, aż do całkowitego ustania krwotoku, następnie z tą samą częstotliwością przez dwie kolejne godziny. Potem dawki przypominające po godzinie, sześciu, dwunastu i ostatnia po dwudziestu czterech godzinach. Jeśli więc teraz po podaniu odtrutki nic się nie wydarzy, będą mogli odetchnąć. Jeszcze raz przywrócili Duke`a do przytomności i niemal siłą wlali mu eliksir do gardła. Spokojnie przeczekali atak kaszlu. Kirley zasnął niemal natychmiast, a dwie kobiety i mężczyzna rozsiedli się wokół jego łóżka, bacznie go obserwując.

Czekali w napięciu kolejne pół godziny. Nic się nie wydarzyło. Dzieciak, choć wciąż blady, zasnął wreszcie normalnym, zdrowym snem. Wszystko wskazywało na to, że kryzys został zażegnany. Pierwsze promienie słońca wpadały przez okna i znaczyły złotymi smugami kamienną podłogę. Zajęci ratowaniem życia chłopaka nawet nie zauważyli nadejścia świtu. Alexandra ziewnęła potężnie, dyskretnie zasłaniając usta dłonią.

- Przepraszam - bąknęła.

- Nie przepraszaj - zbeształa ją Poppy. - Świetnie się spisałaś. Jestem pod wrażeniem. Naprawdę. Zasłużyłaś sobie na odpoczynek - dodała, klepiąc ją po ręce.

- Chyba wszyscy zasłużyliśmy - zauważył Snape.

On również czuł się zmęczony, choć wolałby dać się pokrajać, niż ziewać przy świadkach. W dodatku przy przedstawicielkach płci przeciwnej. Nie, oczywiście, że nie pozwolił sobie na tak jawne eksponowanie swojej słabości. Ale jednak czuł nieprzyjemną sztywność mięśni i lekki szum w uszach. Owens ziewnęła znowu i zachwiała się lekko.

- Alex, na Merlina. - Pielęgniarka poczuła się w obowiązku pospieszyć jej z pomocą - Wyglądasz na wykończoną. Powinnaś iść się położyć.

- Ależ skąd… - Alex spróbowała sprzeciwić się, lecz wypadło to jakoś blado. - Nic mi nie jest. Naprawdę, mogę jeszcze pomóc.

- Nie, moja droga - głos pani Pomfrey zabrzmiał stanowczo. - Dość już pomogłaś. Ten dzieciak zawdzięcza ci życie. Wam obojgu - dodała zwracając się również do Snape`a. - Teraz jednak zagrożenie minęło. Jestem niezwykle wdzięczna, że ze mną byłaś, ale teraz idź już spać. Możesz potraktować to jako polecenie służbowe. Jesteś w końcu pracownikiem tej szkoły, a moim zadaniem jest dbać o zdrowie nie tylko uczniów, lecz i całej kadry pedagogicznej. Czy to jasne?

- Ty też nie spałaś całą noc - próbowała się jeszcze bronić. - Też powinnaś odpocząć.

- Moja droga, kiedy będziesz w moim wieku, będziesz mogła zarywać kolejne noce bez uszczerbku na zdrowiu. Teraz jednak potrzebujesz snu. Zaufaj mi.

- Ale jeśli jemu się pogorszy…

- To cię obudzę. Severusie, powiedz jej, że może zostawić ucznia w moich rękach.

- Myślę, że panna Owens doskonale zdaje sobie z tego sprawę. - powiedział cicho Snape, który do tej pory jedynie przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy kobietami. - Chodź - zwrócił się do młodszej koleżanki - odprowadzę cię do twoich kwater. Teraz byśmy tylko przeszkadzali Poppy w jej pracy.

Wracali powoli wypełnionymi senną ciszą korytarzami. Nie odzywali się do siebie, każde z osobna rozpamiętując wydarzenia minionej nocy. Snape był autentycznie pod wrażeniem. Owszem, zwrócił się o pomoc do Alexandry, lecz nie był do końca przekonany, że dobrze robi. Pomyślał nawet, że ostatecznie to jej zleci przygotowywanie antidotum, a sam wróci do skrzydła szpitalnego, ewentualnie mieli przygotować je wspólnie. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czego tak naprawdę się po niej spodziewał. Na pewno nie histerii. Ale takiego chłodnego profesjonalizmu również nie. Jej opanowanie, skuteczność i błyskawiczne reakcja dały mu jednak do myślenia. Już kiedyś musiała być w podobnej sytuacji. Znała doskonale tę truciznę, lecz nie była to wiedza książkowa. Musiała się z nią zetknąć. Widziała jej skutki, wiedziała doskonale jak działa antidotum, a sądząc po ostatniej reakcji, tamtą bitwę przegrała. Spoglądał dyskretnie na jej twarz i widział wyraźnie, że powlekająca ją bladość nie jest jedynie wynikiem zmęczenia fizycznego. Nie tylko.

Zeszli do podziemi, zatrzymali się pod drzwiami pokoju Owens. Kobieta wyciągnęła rękę, by chwycić klamkę i zamarła w tej pozycji. Potem powoli odwróciła się w stronę Severusa. Na sekundę spojrzała mu w oczy, by już po chwili odwrócić wzrok, ciaśniej owijając się szlafrokiem.

- Chyba nie zasnę - wymamrotała.

- Czasem organizm reaguje w taki sposób, gdy jest bardzo zmęczony - potwierdził, uważnie się jej przyglądając. - Mam w zapasach odpowiedni eliksir, jeśli byłabyś zainteresowana.

- Właściwie powinnam powiedzieć, że nie chcę teraz zasnąć - uściśliła, uśmiechając się… nieśmiało? To coś nowego! - Zastanawiam się, czy może…

- Tak? - zachęcił ją.

- Myślę, że dobrze by mi zrobiła szklaneczka czegoś mocniejszego. Nie wiesz może gdzie mogłabym ją znaleźć… o tej porze?

- Mogłabyś uściślić?

- Ognista Whisky byłaby w porządku.

- Chcesz się upić, Owens? - spytał ironicznie.

- Tak, Snape! Chcę się upić! - wybuchła, nareszcie przypominając samą siebie. - Chcę się urżnąć, zalać w trupa, uderzyć w gaz, uchlać, narąbać, czy jak to tam jeszcze nazwać. Potrzebuję tego.

Zarumieniła się, zawstydzona swą reakcją. Zamilkła, wpatrując się w kamienną podłogę. Była pewna, że teraz ją wyśmieję, ale Severus daleki był od tego zamiaru. W tym momencie nie była już słodką kokietką, nie była też wyrachowaną manipulantką. Widział przed sobą kobietę zmagająca się ze swoimi wewnętrznymi demonami. Demonami, które wegetowały sobie uśpione na dnie jej pamięci i teraz zbudzone nagle wypełzły na wierzch, by boleśnie przypomnieć o swoim istnieniu. Znał to uczucie. Cholera, znał je aż za dobrze. Z doświadczenia wiedział, że alkohol nie rozwiąże żadnych z jej problemów. Nie sprawi, że przykre wspomnienia znikną jak zaczarowane. Ale za to pozwoli zapomnieć o nich, choć na pewien czas. To takie proste. Odkąd przybyła do zamku, nigdy nie widział jej wstawionej. Wiedział, że czasami wypijała lampkę wina lub likieru wiśniowego. Zawsze jednak po pracy i w towarzystwie. Tylko raz, wtedy we wrześniu, przyznała się, że przeholowała, ale gdyby regularnie się upijała, zauważyłby to natychmiast. Nie ma więc problemu z alkoholem, a dzisiaj po prostu przegrała walkę z emocjami. W zasadzie, to sam też miał ochotę na łyk czegoś mocniejszego. Dlaczego nie? Pomyślał. Jest przecież sobota.

- Chodź - rzucił tylko i nie czekając na jej odpowiedź, ruszył do swojego lokum.

Po chwili wahania poszła za nim. Otworzył drzwi i gestem zaprosił ją do środka. Zrobiła krok, a potem zatrzymała się niezdecydowana. Snape parsknął.

- Owens, na brodę Merlina, nie zgrywaj teraz dziewicy. Jeśli byś nie zauważyła, ja też nie spałem całą noc. Jestem zmęczony, nieogolony i nie mam najmniejszej ochoty cię mordować, ani tym bardziej rzucać się na ciebie. Proponuję ci zawarcie bliższej znajomości z moim barkiem. Reflektujesz?

Zacisnęła zęby i posłusznie przestąpiła próg. Z zaciekawieniem rozejrzała się po pokoju. Ku jej zaskoczeniu nie było tu wcale ponuro. Już raczej nijako. Pokój urządzony był niemal identycznie jak ten zajmowany przez nią. Kanapa, dwa fotele, ława, w kącie niewielki okrągły stolik z czterema krzesłami, wygaszony teraz kominek. Szczelnie zamknięte drzwi. Jedne prowadziły do gabinetu, drugie do sypialni. Czysto, porządnie, schludnie. Zupełnie nie po ślizgońsku. Wyraźnie rzucał się w oczy fakt braku jakichkolwiek rzeczy osobistych. Salon bardziej przypominał pokój hotelowy niż pomieszczenie, w którym ktoś mieszka przez większość roku i to już od kilku ładnych lat. Jedynym wyróżniającym się elementem był ogromny regał wypełniony w całości książkami. Zaciekawiona podeszła bliżej, by przyjrzeć się lepiej księgozbiorowi. Przeważały książki o eliksirach, ale znalazły się tu również traktujące o czarnej magii, zielarstwie, urokach, magomedycynie, a na samej górze dojrzała jakieś nieznane jej zupełnie mugolskie powieści. Skórzane oprawki były wytarte od częstego przeglądania. Korciło ją, by sięgnąć po którąś książkę, albo chociaż pogładzić opuszkami palców skórzany grzbiet, zupełnie jakby za pomocą tego gestu mogła poznać ukrytą pomiędzy kartkami treść.

Snape jak gdyby nigdy nic podszedł do ukrytego w rogu pokoju barku, wyjął dwie szklaneczki oraz wypełnioną bursztynowym płynem butelkę i nalał szczodrze. Owens tymczasem podeszła do jednego z foteli i usiadła, podwijając pod siebie nogi. W niczym nie przypominała teraz tej roztrzepanej, paplającej i kokietującej trzpiotki, jaką miał okazję oglądać na co dzień. Nie dostrzegał też śladów wyrachowanej uwodzicielki, która nie zawaha się użyć nie w pełni moralnych środków, by zaciągnąć faceta do łóżka i szczerze powiedziawszy za tą ostatnią zdecydowanie nie tęsknił. Właściwie miał wrażenie, że ogląda ja po raz pierwszy. Z pewnym zdziwieniem stwierdził, że podoba mu się właśnie taka. Zmęczona, rozczochrana, zakłopotana i zarumieniona. Teraz nareszcie była prawdziwa. Nie skrywała się za żadną maską, nie prowadziła gry. Była po prostu sobą.

W milczeniu podał jej naczynie i wciąż stojąc, obserwował jak unosi szkło do ust i upija mały łyk. Zakrztusiła się, zakasłała.

- Ożesz ty, ale zajzajer… - wysapała. A potem wychyliła na raz całą szklankę. Na moment zabrakło jej tchu. Zacisnęła mocno powieki i dopiero wtedy wzięła głęboki oddech. - Nalejesz mi jeszcze? Proszę… - dodała po chwili.

Snape westchnął głęboko. Odstawił swoją szklankę na ławę, wziął od Alex opróżnione naczynie i ponownie skierował się do barku. Nalał podwójną porcję. Po chwili wahania wziął także butelkę i wrócił do kobiety. Owens patrzyła na niego w milczeniu. Podał jej szklankę, butelkę postawił na ławie, w końcu usiadł w drugim fotelu i z westchnieniem ulgi pociągnął długi łyk.

- Rzeczywiście powinieneś się ogolić - zagadnęła, wciąż mu się przypatrując.

- Ty też nie wyglądasz kwitnąco. - odciął się.

- Wyglądałabym, gdybyś nie wyciągnął mnie z łóżka o drugiej nad ranem - powiedział nieco zgryźliwie.

Snape pomyślał, że chce powrócić do swego zwykłego tonu, ale nie bardzo jej się to udaje. Ściskała szklankę trochę mocniej niż było to konieczne. Popijała trunek małymi łyczkami i starała się nie patrzeć w jego stronę.

- Kto to był? - spytał cicho.

Na moment zesztywniała. Niepewnie zerknęła w jego stronę, potem odwróciła wzrok i wpatrzyła się w trzymane w dłoni naczynie. Zakręciła szklanką, bursztynowy napój zawirował łagodnie na dnie. Znów upiła mały łyk.

- Nikt - odpowiedziała. - Nikt ważny.

- Rozumiem.

- Gówno rozumiesz - rzuciła wojowniczo. Zaraz jednak opanowała się. - Nie był dla mnie nikim szczególnym. Znałam go. To wszystko. Trafił do mnie zbyt późno. Nie zdołałam mu pomóc. Nawet nie czuję się z tego powodu winna. Rozumiem, że takie rzeczy czasem się zdarzają. Po prostu… wciąż to pamiętam…

- Rozumiem - powtórzył i tym razem była to prawda.

- Dzieciak przeżyje. Rany, Snape, jak to możliwe, że ktoś wniósł do szkoły tę cholerną truciznę? No jak? Wtedy to były porachunki gangów, ale na Merlina, kto chciałby zamordować jakiegoś gówniarza?

- Jeśli już o tym mowa - Snape sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małą, zieloną buteleczkę - jego kolega znalazł to w jego kufrze.

- Środek na pryszcze? - zdziwiła się. - Mało brakowało, a nieskazitelna cera byłaby ostatnim jego zmartwieniem.

- Zawsze powtarzałem, że nadmierna próżność bywa niebezpieczna.

- Żebyś wiedział - parsknęła. - Pamiętam jak byłam na drugim roku. Jednej dziewczynie odpadł nos, a chciała tylko wybielić sobie piegi.

- Pamiętam. Moim zdaniem wcale nie wyglądała wtedy najgorzej. Gryfonka z szóstego roku, jeśli się nie mylę.

- Pani Pomfrey przyprawiła go tylko po to, by ta zdzira mogła go dalej zadzierać. - Umilkła na chwilę. - Jak to coś znalazło się w jego rękach?

- Jeszcze nie wiem - powiedział, odchylając się wygodnie na oparcie fotela. - Zajmę się tą sprawą jak już się trochę prześpię.

- Wybacz. - Kobieta poruszyła się niespokojnie. - Zajmuję twój czas, a ty pewnie chciałbyś się położyć.

- Nie wygłupiaj się. - Machnął lekceważąco ręką. - Nie przeszkadza mi twoje towarzystwo. Przynajmniej nie piję do lustra. Gdyby nie ty mógłbym posądzić się o alkoholizm. Czytałem kiedyś taką broszurkę…

- Trzeba powiadomić dyrektora - przerwała mu Alex. Snape westchnął.

- Owszem. Zrobię to z samego rana… Cholera, już jest rano. No dobra, zrobię to niebawem. Mam wprawę w przekazywaniu mu złych wiadomości.

- Nie mówisz poważnie.

- Ależ jak najbardziej. Trudno wyobrazić sobie kogoś lepszego do tej roli.

Owens uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała. Siedzieli w milczeniu dłuższą chwilę.

- Chodziliśmy razem do szkoły - rzekła wreszcie. - Nie przyjaźniliśmy się, nic z tych rzeczy. Był w mojej grupie. Był miły, ale nie bardzo zintegrowany z resztą uczniów. Już wtedy miał jakieś dziwne znajomości.

W wyobraźni Snape`a stanęła jego własna nastoletnia wersja. On też nie bardzo się integrował. I miał dziwne znajomości. Nawet bardzo dziwne. Po jednej z nich pozostała mu pamiątka w postaci wyblakłego już, ale wciąż widocznego znaku na lewym przedramieniu.

- Pochodził z rodziny mugoli - ciągnęła opowieść Alexandra. - Po skończeniu szkoły wpadł w naprawdę złe towarzystwo. Zajmował się rozprowadzaniem narkotyków. To taki środek…

- Wiem, czym są narkotyki - powiedział szybko Snape.

- Przyszedł do mnie podczas wakacji. Do dzisiaj nie wiem, skąd znał mój adres. Strasznie się bał. Chyba naraził się szefowi konkurencyjnego gangu. Nie chciał iść do szpitala, ale i tak go tam zabrałam. Musiałam się potem gęsto tłumaczyć. W szkole też miałam dochodzenie. Wiesz, mugolski przestępca w moim domu. Jakoś się z tego wyłgałam. A on umarł na moich oczach po pierwszej dawce antidotum. Może gdybym nie zwlekała tyle, tylko od razu chwyciła go łeb… Nie wiem.

- Nie był mugolem tylko czarodziejem - zauważył przytomnie Snape.

- Ale działał głównie w mugolskim świecie. Nie ważne. Nie mówmy już o tym.

- Jak chcesz.

- Tak właśnie chcę. Nie był wart tego, by o nim pamiętać.

- A jednak pamiętasz.

- Tak, cholera! Pamiętam! Zadowolony? - warknęła.

- Owens, śmierć człowieka nie jest czymś, wobec czego można przejść obojętnie. W każdym razie nie powinna być. To, że te wspomnienia wciąż do ciebie powracają, nie jest niczym niezwykłym.

- Wolałabym żeby jednak nie powracały.

- Uwierz mi, że nikt tego nie chce.

- Mówisz, jakbyś miał w tym względzie doświadczenie.

Prychnął gniewnie, ale nie odpowiedział. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, co tak naprawdę powiedziała. Musiała już być wstawiona, skoro plecie, co jej ślina na język przyniesie. Spojrzała na niego. Spodziewała się, że będzie na nią zły, ale on wpatrywał się gdzieś w przestrzeń, zupełnie ją ignorując.

- Severusie?

Zamrugał, wyrwany z własnych myśli i spojrzał jej prosto w oczy.

- Tak, Owens. Mam w tym względzie doświadczenie.

- Przepraszam. Nie chciałam…

- Mieliśmy tu wojnę - kontynuował. - Na wojnie giną ludzie.

- Przepraszam - powtórzyła. - Chyba za dużo wypiłam.

- Też tak sądzę. Może po prostu dajmy już temu spokój?

- Jasne. Mówisz i masz.

Wychyliła do końca resztkę trunku. Sięgnęła po butelkę i nalała sobie ponownie. Snape poszedł w jej ślady. Zauważył, że trzęsą jej się lekko ręce. Dyskretnie odwrócił wzrok i zdusił w sobie chęć skomentowania faktu, że ktoś, kto już za dużo wypił, nie powinien sięgać po więcej alkoholu. Jest dorosła. Przekonywał sam siebie. A poza tym będzie miała dość czasu, by dojść do siebie przed poniedziałkowymi zajęciami.

- Coś mi przyszło do głowy - zakomunikowała nagle. - Chodzi mi o naszą nagłą śmierć.

- Morte improvvisa?

- Mam na myśli to określenie: nagła.

- Taka jest w istocie, sądząc z relacji świadków.

- Nie wątpię, ale ja mam na myśli antidotum. Może czas ma w tym przypadku znaczenie większe niż zakładaliśmy?

- Mów dalej. - Odstawił swoją szklankę i spojrzał na nią całkowicie trzeźwym wzrokiem.

- To w zasadzie tylko przeczucie, ale co nam szkodzi? Tego wariantu jeszcze nie próbowaliśmy. Posłuchaj, może w przypadku antidotum nie należy działać improvvisa, lecz protratta?

- Jak bardzo protratta? Już teraz pełen cykl warzenia zajmuje nam dwa tygodnie.

- Może to właśnie jest ten haczyk nie do przeskoczenia? Pomyśl, wszystkim spieszy się tak bardzo, że prędzej skierują swe działania w stronę skrócenia procesu. A w przypadku tak złożonego eliksiru, powinniśmy działać nieszablonowo.

- I właśnie to przyszło ci do głowy? Teraz?

- Tak tylko sobie pomyślałam… - wyjaśniła dziwnie rozmarzonym głosem.

- Wiesz co? - Snape zerwał się z fotela i podszedł do regału z książkami. Wyłuskał z półki opasłe tomiszcze i podszedł z nim do stołu. - Gdym wiedział, że po alkoholu będziesz miała takie pomysły, spiłbym cię już dawno temu.

- Oj, niegrzeczny… - zamruczała. - Takie rzeczy w obecności damy?

- Owens, przecież ty nie jesteś damą - odrzekł machinalnie, z nosem utkwionym pomiędzy pożółkłymi ze starości kartkami.

- I całe szczęście - sapnęła.

Kiedy zaniepokojony przedłużającą się ciszą uniósł wreszcie wzrok znad książki, Owens spała smacznie, zwinięta na fotelu niczym kot. W dłoni ściskała opróżnioną do połowy szklankę. Zaklął pod nosem. Powinien był to przewidzieć i odesłać ją do łóżka po pierwszej lampce. Względnie po drugiej, a nie czekać nie wiadomo na co i zabawiać ją konwersacją. Miałby święty spokój. Teraz niestety miał problem. Starannie zaznaczył właściwą stronę, po czym podszedł do kobiety, wyjął z jej rąk szklankę i potrząsnął jej ramię.

- Owens, pobudka - rzekł dosyć głośno.

Wymamrotała coś niezrozumiałego, westchnęła i zwinęła się ciaśniej w kłębek. Dał sobie spokój. I tak jej teraz nie dobudzi. Nagle zdał sobie sprawę ze swojej sytuacji. Ma w salonie pijaną, ubraną w strój nocny kobietę. Mógłby odtransportować ją do jej kwatery, ale tu pojawił się problem. Hogwart już zbudził się do życia i korytarze przestały być wyludnione. Po pierwsze nie chciał, żeby ktoś zobaczył, że Owens jest pijana. To nie zrobiłoby dobrze jej reputacji. A po drugie, gdyby ktoś zobaczył, że roznegliżowana kobieta wychodzi rano z jego salonu, ucierpiałaby z kolei jego reputacja. Ta druga opcja martwiła go o wiele bardziej. Już nie mówiąc o sytuacji, w której to, on wynosiłby od siebie roznegliżowaną kobietę... W końcu otworzył drzwi do swojej sypialni, wrócił do śpiącej Alex i po chwili wahania schylił się i wziął ją na ręce. Była ciepła, miękka i bezwładna. I pachniała tymi swoimi zmysłowymi, piżmowymi perfumami. Przyzwyczaił się już to tego zapachu, lecz teraz, gdy była tak blisko, był jeszcze bardziej intensywny. Sapnęła, wtulając policzek w jego ramię i bezwiednie objęła go za szyję. Burza pszenicznych loków łaskotała go nos. Przeklął sam siebie za irracjonalny pomysł, by się do niej tak bardzo zbliżyć. Powinien ją przelewitować. Tak właśnie powinien zrobić. Tymczasem trzymał ją w ramionach i walczył z zalewającymi go wspomnieniami pełnej uniesień, wspólnie spędzonej nocy. Niosąc ją do łóżka, pomyślał ponuro, że tym razem role się odwróciły. Teraz to ona była nieprzytomna i zdana na jego łaskę, a on kontrolował sytuację. A gdyby tak… Myśl zgasła równie nagle, jak się pojawiła. Nie mógłby. Nie w taki sposób. Nie w Noc Duchów. Poza tym nie był przecież skończonym skurwysynem. Po prostu. Położył ją na łóżku, wyplątał z pomarańczowego szlafroka, odetchnął z ulgą, widząc pod spodem zwyczajną, nocną koszulę. Przykrył ją kołdrą i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

W przeciwieństwie do Owens, Severusowi wypity alkohol dodał energii. Właściwie czuł się odprężony. I w dodatku głodny. Spokojnie posprzątał szklanki, butelkę schował do barku, po czym pomaszerował do łazienki. Wziął długi, gorący prysznic, ogolił się i ubrał w czyste rzeczy. Podszedł cicho do drzwi sypialni, lecz nie musiał zaglądać do środka. Niezbyt głośne, ale wyraźne chrapanie świadczyło niezbicie o tym, że Alex jest w tym momencie stracona dla świata i przez najbliższe kilka godzin można ją zostawić w spokoju. Poszedł do Wielkiej Sali, gdzie zdążył jeszcze na śniadanie. Nauczyciele jak i większość uczniów skończyła już posiłek, więc w spokoju mógł delektować się tostami, bekonem i sadzonymi jajkami oraz mocną, czarną kawą. Nie ma to jak solidne śniadanie po długiej, pracowitej nocy.

Wciąż rozmyślał nad teorią Owens dotyczącą antidotum przeciwko Morte improvvisa. To miało nawet sens. Próbowali już niemal wszystkiego. Zmieniali kolejność dodawania składników, modyfikowali proporcje i stężenia. Eksperymentowali z temperaturą. Tylko czasu jak dotąd nie brali pod uwagę. Snape już nakreślił w głowie wstępny szkic eksperymentu. Teraz musiał przelać wszystko na papier, sprawdzić w literaturze fachowej możliwe znane interakcje dla poszczególnych składników i w końcu zabrać się do pracy. Miał wielką ochotę iść od razu do swej pracowni, ale pomyślał, że dobrze byłoby sprawdzić, jak czuje się ocalony przez nich pacjent. Tak na wszelki wypadek. To nie powinno zająć zbyt wiele czasu. Ufał Poppy Pomfrey, ale zwykł doprowadzać do końca to, co rozpoczął.

Uchylił drzwi do szpitalnej sali i omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie. Kirley spał. Z tej odległości jego twarz niemal zlewała się z bielą pościeli, lecz stojący obol łóżka pielęgniarka i Dumledore byli całkowicie spokojni, czego nie można było powiedzieć o kobiecie, nad którą właśnie się pochylali. Snape rozpoznał ją od razu. Cartiona McCormac, była ścigająca i kapitan Chluby Portree. Matka Duke`a. Kobieta zanosiła się spazmatycznym szlochem i raz po raz wycierała oczy chusteczką. Pani Pomfrey podawała jej flakonik prawdopodobnie z eliksirem uspokajający. Dyrektor uniósł głowę i spojrzał na stojącego w drzwiach mistrza eliksirów. To samo zrobiła Poppy.

- Severusie, poczekaj - rzekła nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Posłusznie wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Pielęgniarka dopilnowała, by rozpaczająca kobieta przyjęła lek i zaczekała, aż zacznie działać. Kiedy McCormac uspokoiła się i wydmuchała hałaśliwie nos, Poppy podeszła do Severusa i bezceremonialnie pociągnęła go za rękaw w kierunku swojego gabinetu.

- Posłuchaj, Severusie - powiedziała gorączkowo, kiedy tylko przekroczyli próg - martwię się o naszą Alex. Kiedy stąd wychodziła, wyglądała na poruszoną. Kazałam skrzatom sprawdzić jak się czuje, ale nie ma jej w pokoju. Nie sądzę, by zrobiła coś głupiego, może jednak trzeba jej poszukać?

Snape pomyślał, że Poppy mogłaby się zdziwić, gdyby jej powiedział, jakie głupie rzeczy robiła już w swoim życiu panna Owens.

- Nie wydaje mi się, by było to konieczne - odrzekł dyplomatycznie.

- Dlaczego tak uważasz?

- Bo wiem doskonale, gdzie się teraz znajduje.

- Poszła na spacer? Przecież była zmęczona.

- Zapewniam cię, że śpi. I będzie spać jeszcze przez jakiś czas.

- Severusie, przestań mnie zbywać - fuknęła kobieta. - Muszę być pewna, że nic jej nie dolega.

- W tej chwili nie, lecz nie ręczę, co będzie się z nią działo już po przebudzeniu.

- Gdzie ona jest? - spytała z groźnym błyskiem w oku.

- Jest bezpieczna - odrzekł wymijająco.

- Gdzie, Severusie?

- W moich kwaterach - przyznał niechętnie.

Pani Pomfrey wpatrywała się w niego, otwierając i zamykając usta. Trwało to dobrą chwilę, zanim wreszcie otrząsnęła się ze stuporu.

- Nie mówisz poważnie - wyjąkała.

- Chciałaś wiedzieć - próbował się usprawiedliwiać. - Śpi i jest zupełnie bezpieczna.

- Severusie!

Gdyby samym spojrzeniem można było sprowadzić na kogoś nieszczęście, Snape powinien teraz co najmniej zapaść się pod ziemię. Nie zapadł się jednak i z pewną satysfakcją obserwował jej oburzoną twarz. Nie przejął się zbytnio. Nie zrobił niczego złego. No dobra, spił swoją koleżankę, ale po za tym zachowywał się bez zarzutu. Czego nie można było powiedzieć o owej koleżance, ale o tym szacowna pielęgniarka nie musiała wiedzieć.

- Severusie? - Dumbledore właśnie wkroczył do gabinetu pielęgniarki. - Poppy? Powinienem o czymś wiedzieć?

Pani Pomfrey nabrała nagle wody w usta. Nerwowo zerkała to na jednego mężczyznę, to na drugiego. Walczyła z chęcią obrony, jej zdaniem, niewinnej dziewczyny przed zakusami zdeprawowanego mistrza eliksirów, a lojalnością wobec współpracownika. Dumbledore czekał, przyglądając się im z łagodnym zainteresowaniem. Snape postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

- Chodzi o pannę Owens - wyjaśnił spokojnie. - Poppy martwiła się o nią. Tak się składa, że po pełnej napięcia nocy Owens nie chciała być sama. Zaprosiłem ją do siebie, poczęstowałem… powiedzmy łagodnym środkiem na zapomnienie, a kiedy niespodziewanie zasnęła w moim fotelu, zaoferowałem jej swoje łóżko. Śpi tam nadal. SAMA - dodał z naciskiem.

- To miło z twojej strony - rzekł nieoczekiwanie dyrektor, czym wywołał święte oburzenie pielęgniarki.

- Dyrektorze! - sapnęła. - Chyba nie zamierza pan przejść nad tym do porządku dziennego?

- Ależ moja droga, przecież nic takiego się nie stało. Jeśli się nie mylę, nie doszło do złamania żadnego z punktów regulaminu szkolnego. Panna Owens nie jest już uczennicą, nie musi po zmroku przebywać we własnym dormitorium. A zauważ, jak wielką rolę odegrała w ratowaniu życia pana Duke`a. Nic dziwnego, że po wszystkim potrzebowała towarzystwa drugiego człowieka. Poza tym ufam Severusowi. Jestem pewien, że z jego strony nie spotkała Alex żadna krzywda.

- Ale czy to wypada? - jęknęła kobieta, bliska załamania nerwowego.

- Alex jest dorosła - westchnął stary czarodziej. - Nie możemy jej kontrolować. Myślę, że najrozsądniej będzie poczekać, aż się obudzi i spytać, jakie jest jej zdanie w tej sprawie. Nie wydaje ci się jednak, że byłoby to pytanie odrobinę niedyskretne?

Severus mógłby przysiąc, że w oczach pryncypała dostrzega figlarne błyski. Nauczony doświadczeniem wiedział, że nie jest to dobry znak. Dyrektor wpadł na jakiś wyjątkowo diaboliczny pomysł. Bez dwóch zdań. Powinien zacząć się bać?

- Pani McCormac chciałaby z tobą porozmawiać o stanie zdrowia swojego syna - powiedział stary czarodziej pozornie lekkim tonem, w którym jednak wprawne ucho bez problemu mogło odczytać wyraźny nakaz. - Eliksir uspokajający zaczął wreszcie w pełni działać. Sprawę Alex zostawmy na razie w spokoju. Dość już wszyscy mieliśmy wrażeń jak na jedną noc. Nie sądzisz?

- Oczywiście, dyrektorze - Pielęgniarka przybrała swój profesjonalny wyraz twarzy i wyszła z gabinetu.

- Severusie - powiedział Albus, odprowadzając kobietę spojrzeniem - nie mam zamiaru wtrącać się w wasze sprawy. Poppy jednak wyraźnie się martwi. Myślę, że może mieć ku temu podstawy. Jak Alex naprawdę się czuje?

- Będzie miała kaca.

- Rozumiem - rzekł z powagą. Nagle zmienił temat. - Spałeś dzisiaj chociaż chwilę?

- Nie, dyrektorze. Miałem zamiar popracować.

- Przemęczasz się - westchnął i w westchnieniu tym dało się wyczuć prawdziwą troskę. - Naprawdę to doceniam, jednak dobrze byłoby, gdybyś pomyślał czasem o sobie.

- Nic mi nie będzie. Ja także jestem już dorosły.

- Nie da się ukryć - stwierdził enigmatycznie dyrektor, uśmiechając się smutno. - A jeśli chodzi o Alex, zajmiesz się nią?

- Oczywiście.

- Cieszę się, Severusie. Naprawdę się cieszę.

Wyszedł, pozostawiając Snape`a w lekki szoku. Stary czarodziej bywał nieobliczalny. Nigdy do końca nie można było być pewnym, o co tak naprawdę mu chodzi. Teraz też mistrz eliksirów pozostał w przekonaniu, że dyrektor może cieszyć się z faktu, że zaopiekuje się Owens, kiedy ta otworzy oczy, a jednocześnie radość może sprawiać mu fakt, że jeden z jego pracowników zaciągnął drugiego do łóżka. Z Dumbledorem nigdy nic nie było wiadomo.

Korzystając z faktu, że nareszcie został sam, chyłkiem przemknął przez szpitalną salę, odprowadzany ponurym spojrzeniem Poppy, po czym pognał do pracowni eliksirów, by przelać na papier nurtujące go teorie. Po kilku godzinach zaczął gwałtownie odczuwać brak snu. Musiał odpocząć, jeśli nie chciał popełnić jakiegoś kardynalnego błędu. Przeciągając się i trąc piekące oczy wrócił do swoich kwater. Sprawdził, czy gość wciąż przebywa w jego pościeli. Wezwał skrzata i kazał sobie podać filiżankę mocnej kawy, po czym sięgnął po wyciągnięty wcześniej i odłożony na ławę almanach najsilniejszych eliksirów i najspokojniej w świecie zanurzył się w lekturze.

Siedział wygodnie rozparty w fotelu, przeglądając spoczywająca na jego kolanach księgę i pijąc drugą już dzisiaj kawę, kiedy drzwi sypialni skrzypnęły leciutko, i wyjrzała zza nich głowa Alexandry. Jej włosy znajdowały się w jeszcze większym nieładzie niż rano, a jej twarz pokrywał rumieniec zażenowania.

- Dzień dobry - powitał ją Snape znad książki. - Miło, że wreszcie zdecydowałaś się powrócić do świata żywych.

- Co ja tu robię? - wycharczała.

- Odniosłem wrażenie, że śpisz.

- No tak, ale chodzi mi o to, że TUTAJ - dodała z naciskiem.

- Oddałem ci własne łóżko, a ty jeszcze grymasisz?

- Jak to oddałeś? Dlaczego?

- Bo ktoś tu ma zdecydowanie słabą głowę. A`propos, jak się czujesz?

- Jakby ktoś ćwiczył na mnie Cruciatusa - stwierdziła, wychodząc wreszcie zza drzwi. Otulała się szlafrokiem tak szczelnie, jakby wokół panował siarczysty mróz. - Głowa zaraz mi eksploduje.

- No myślę - rzucił ironicznie. - Muszę przyznać, że nie znałem cię od tej strony.

- Nie masz serca. Ja cierpię.

- No myślę… - powtórzył i rzucił w nią małym flakonikiem.

O mały włos upuściłaby go na podłogę. W końcu jednak udało się jej go złapać. Odkorkowała, wypiła i odetchnęła z prawdziwą ulgą. Powoli podeszła do pustego fotela i opadła na niego. Długą chwilę rozmyślała, masując skronie i zerkając na Snape`a spod oka.

- Chyba film mi się urwał - stwierdziła zbolałym głosem.

- Trafnie to ujęłaś - potwierdził, posyłając jej ironiczny uśmiech.

- Słodka Roweno… - jęknęła. - Zasnęłam?

- Nie da się ukryć.

- Poczekaj… jakoś nie pamiętam, żebym szła do twojego łóżka.

- Bo nie szłaś. Zaniosłem cię.

- O! - Rumieniec na jej twarzy jeszcze się pogłębił. - Czy ty… Czy my…

- Tak? - spytał uprzejmie. Doskonale się bawił.

- Czy coś między nami… zaszło? - spytała, nie patrząc mu w oczy.

- Ależ naturalnie.

- Och…

- No właśnie, och… - Spokojnie przewrócił kartkę. - Nie wiem, za kogo mnie masz, Owens, ale naprawdę myślisz, że posunąłbym się do tego, żeby wykorzystać powierzoną mojej opiece i w dodatku kompletnie pijaną kobietę?

- Ale przecież… właśnie powiedziałeś… - wyjąkała, dla odmiany blednąc.

- Że coś między nami zaszło. Tak. Moim zdaniem całkiem miło spędziliśmy czas. Ucięliśmy sobie uroczą pogawędkę, powspominaliśmy dawne dzieje i jeśli się nie mylę, udało nam się opracować całkiem obiecującą koncepcję naszej dalszej współpracy. Niewykluczone, że pomoże nam ona w przełamaniu impasu w sprawie Morte improvvisa.

Wpatrywała się w niego, mrugając głupkowato oczami. Wziął to na karb jej dzisiejszego, wywołanego alkoholem stanu. Zazwyczaj szybciej orientowała się w pułapkach jego ciętego humoru.

- Więc... my nie...?

- Nie tknąłem cię, durna babo.

Wreszcie w jej oczach błysnęło zrozumienie, a chwilę potem... zawód? Trwało to tylko kilka sekund, ale i tak zdążył zarejestrować niespodziewane emocje. Choć czy tak naprawdę niespodziewane? Przecież wiedział, że o tym myśli. Kiedy miała sposobność, nie zastanawiała się zbyt długo nad uwiedzeniem go. Owszem, teraz tego nie pamiętała, ale fakt pozostawał faktem. W jakiś pokrętny, nie do końca dający sie wyjaśnić sposów pociągał ją. I teraz pewnie żałowała zmarnowanej szansy. Tylko utwierdziło go to w przekonaniu, że musi byc szurnięta. Inteligentna, przebiegła i niespełna rozumu. To jedyne wyjaśnienie jej fascynacji.

- Nie nazywaj mnie tak - mruknęła obrażona, próbując okiełznać niesforne włosy.

- To się zachowuj adekwatnie do sytuacji.

- Słuchaj, Snape, dałeś mi alkohol, patrzyłeś jak piję, pozwoliłeś na to, a teraz robisz mi wyrzuty?

- Doskonale! - odparł z godnością. - Na drugi raz po prostu wyrzucę cię za drzwi. Co ja mówię! Na drugi raz w ogóle cię nie wpuszczę. Moje zdrowie psychiczne jest dla mnie ważniejsze niż jęki niewydarzonej warzycielki. Usychaj sobie z pragnienia na korytarzu. Mnie już to nie obejdzie. Albo poproś może skrzaty, niech ci przyniosą kuchennej sherry. Myślę, że nie zrobi im wielkiej różnicy, kto będzie uszczuplał ich zapasy.

- Aleś ty drażliwy - fuknęła gniewnie. - Jak typowa sklątka tylnowybuchowa w okresie rui. Poza tym nie lubię sherry. To dobre dla…

- Tak? Dla kogo?

- Nie dla mnie - mruknęła, szczelniej otulając się szlafrokiem. - Właściwie dlaczego nie przeniosłeś mnie do mojego łóżka?

- Twój kominek nie został podłączony do szkolnej sieci fiuu - wyjaśnił spokojnie. - A korytarzem wolałem nie ryzykować. No chyba, że chciałabyś, żeby cała szkoła już wiedziała, że się wstawiłaś.

- O tym nie pomyślałam - przyznała ponuro. - Chyba muszę cię przeprosić.

- Nie wysilaj się. - Starannie zamknął książkę i odłożył ją na bok. - Nie zrobiłem tego wyłącznie z myślą o tobie.

- Właśnie ratujesz moją wiarę w człowieka. - Uśmiechnęła się złośliwie. - A już zaczynałam posądzać cię o altruizm.

- Merlinie, nie przypuszczałem, że masz aż tak bogatą wyobraźnię.

- Nie doceniasz mnie, Severusie - parsknęła.

- Najwyraźniej. - Snape splótł ręce na piersi i przyglądał się kobiecie, przekrzywiając lekko głowę. - Widzę, że zaczynasz dochodzić do siebie. Bardzo mnie to cieszy. Byłoby miło, gdybym wreszcie odzyskał autonomię w moich własnych, prywatnych kwaterach. Chciałbym w spokoju przejrzeć kilka publikacji.

Znów się zarumieniła, ale nie odwróciła wzroku. Przyglądała mu się badawczo z dziwnym wyrazem twarzy, a gdy się już odezwała, w jej głosie brzmiała niespodziewanie ciepła nuta.

- Spałeś dzisiaj?

- Czy to ważne?

- Dla mnie tak. Zajęłam twoje łóżko…

- Sądzisz, że gdybym chciał spędzić w nim resztę nocy, to by mnie powstrzymało?

- Nie wiem… - Znów to przenikliwe spojrzenie. - Dziękuję.

- Za co?

- Że jednak nie wyrzuciłeś mnie za drzwi.

- Tylko tyle?

- Aż tyle.

Już, już na końcu języka miał jakąś sarkastyczną odpowiedź, w końcu jednak powstrzymał się od komentarza. Co by to dało? Miałby satysfakcję? Teraz, kiedy jeszcze nie zdążyła podnieść gardy? Nie miał ochoty się z nią spoufalać, pocieszać i klepać po rączce, ale niepotrzebnie poniżać też w zasadzie nie. Jasne, kiedy już odzyska formę, będzie mógł wbijać jej szpile do woli i nawet z przyjemnością. Teraz po prostu chciał, żeby sobie już poszła. Musiał sobie wszystko poukładać i od nowa określić stosunek do kobiety. Nie, oczywiście nie zapomniał, jak go potraktowała, ale też uzyskał dzisiaj nieco szersze spojrzenie na jej osobę. Owens zupełnie jakby czytała w jego myślach. Drgnęła nerwowo, poprawiła włosy, obciągnęła poły szlafroka.

- To ja już pójdę - powiedziała cicho.

Wstała i podeszła do drzwi, odprowadzana przenikliwym wzrokiem mężczyzny. Przy drzwiach, odwróciła się, wyciągając z kieszeni szlafroka różdżkę.

- Chyba muszę cię prosić o jeszcze jedną przysługę

- Zamieniam się w słuch. - Snape siedział wciąż w tej samej pozycji, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i nogami wyciągniętymi swobodnie przed siebie. Nie musiał się spinać. W końcu był u siebie.

- Czy mógłbyś… - Owens zawahała się. - Mógłbyś wyjrzeć na korytarz? W miarę dyskretnie.

- Powiedzmy, że mógłbym… - odparł uprzejmie, ale nawet się nie poruszył.

- Jest już po południu - wyjaśniła - a ja mam na sobie koszulę nocną i wychodzę z twojego pokoju. Przyznasz, że to nieco niezręczna sytuacja.

- Doprawdy? - Nie mógł powstrzymać się przed tą drobną złośliwością. Alex posłała mu mordercze spojrzenie. - Mogę transmutować twój szlafrok.

- Dziękuję, ale wolę nie - odpowiedziała szybko.

- Zrób to więc sama.

- Jeszcze nie piłam dzisiaj kawy... - Zerknęła tęsknie na stojącą na ławie niemal już pustą filiżankę. - Nigdy nie byłam w transmutacji mistrzynią, a bardzo lubię ten szlafrok. Wyjrzysz na korytarz?

- Oczywiście. - Powoli wstał i podszedł w jej stronę. - Robię to tylko dlatego, żeby wreszcie mieć cię z głowy - zastrzegł z ręką na klamce.

- Niczego innego się po tobie nie spodziewam - odpowiedziała, patrząc mu wyzywająco w oczy. Tak, zdecydowanie dochodzi już do siebie.

Otworzył drzwi, rzucił jej poirytowane spojrzenie, zrobił krok do przodu i wreszcie spokojnie rozejrzał się na wszystkie strony.

- Droga wolna - oznajmił. - Uczniowie zapewne jeszcze nie wrócili z obiadu.

- Ja to mam jednak szczęście. - Uśmiechnęła się z ulgą. - Jeszcze raz dziękuję…

Mijając go, wspięła się na palce i szybko pocałowała go w policzek, po czym nie oglądając się, pomknęła do swojego pokoju. Po chwili trzasnęły zamykane przez nią drzwi. Snape jeszcze długą chwilę pozostał osłupiały. Wreszcie domknął rozchylone nie wiadomo kiedy usta, jeszcze raz czujnie rozejrzał się po korytarzu, po czym wycofał się do swojego salonu. Cholerna kobieta. Nikt tak jak ona nie potrafił wyprowadzić go z równowagi. Co to w ogóle było? Jakiś bezsensowny, szczeniacki odruch. Gdyby ktoś ich zobaczył… Bezwiednie potarł policzek w miejscu, gdzie usta Alex dotknęły jego skóry. Tylko ona była zdolna do czegoś takiego.

Porządnie zapieczętował zaklęciami drzwi, wrócił do ławy, chwycił filiżankę i jednym haustem opróżnił jej zawartość. Kawa była zimna. Skrzywił się z niesmakiem i wezwał do siebie skrzata domowego. Wzmianka o obiedzie spowodowała, że poczuł głód, ale na wyprawę do Wielkiej Sali było już raczej za późno. Poza tym nie miał ochoty tłumaczyć się nikomu więcej z nieobecności Alex na śniadaniu, a teraz i również na obiedzie, a pewien był, że pytania takie padną z czyichś ust. Wiadomość o tragicznym w skutkach wypadku Duke`a obiegła Hogwart lotem błyskawicy. Jak zawsze zresztą w takich okolicznościach. Więc zapewne wielu uczniów, a także nauczycieli chciałoby poznać całą historię z pierwszej ręki. Nie da im tej satysfakcji. Niech pękną z ciekawości, albo bombardują pytaniami Albusa. Pomyślał, że da Owens szansę, by to ona przedstawiła wszystkim swoją wersję wydarzeń. Ze swojej tymczasowej nieobecności również.

Skrzat pojawił się z głośnym trzaskiem towarzyszącym jego aportacji. Gnąc się w ukłonach, wysłuchał zamówienia i zniknął, by już po chwili pojawić się z zastawioną tacą. Snape pochłonął porcję tłuczonych ziemniaków z sosem i pieczeń i poprosił dla odmiany filiżankę herbaty, po czym spokojnie wrócił do przerwanej przez Alexandrę lektury. Od czasu do czasu notował coś na przywołanym z którejś szuflady pergaminie. W międzyczasie skrzat doniósł mu kolejną herbatę. Zmęczenie znów dało o sobie znać. Ziewnął, ciesząc się w duchu, że w zaciszu własnych komnat może pozwolić sobie na ten drobny luksus, przeciągnął się, aż kości chrupnęły. Potem zerknął na zapisany drobnym maczkiem pergamin i pomyślał, że w zasadzie ma już wszystkie potrzebne mu informacje. Zamknął książkę, odłożył ją na półkę, starannie poukładał notatki. Stwierdził, że zasłużył sobie na małą przerwę. W końcu, do cholery, ma dziś wolny dzień, a on jak jakiś zwariowany Krukon od samego rana ślęczy nad papierami. Jego wzrok sam powędrował w kierunku najwyższej półki, na której trzymał książki zupełnie niezwiązane z jego dziedziną. Część z nich otrzymał w prezencie i trzymał tylko z grzeczności, nawet nie próbując zaglądać do środka, a potem po prostu o nich zapomniał. Kilka kupił sam, ale okazały się zupełnie nie godne zainteresowania. Było też kilka zarekwirowanych uczniom w trakcie lekcji. Spośród tych ostatnich wyraźnie odznaczały się wybitnie mugolskie, przeraźliwie kolorowe okładki z tektury. Normalnie nawet nie spojrzałby w ich stronę, ale dziś nic nie było normalne. Z wahaniem wyciągnął rękę i zatrzymał ją o cal od niewielkiej książeczki, należącej niegdyś do zawsze rozmarzonej i wielce nieostrożnej pierwszorocznej Puchonki. Nie wrzucił jej od razu do kominka tylko dlatego, że zaintrygował go tytuł. Nie podejrzewał mugoli o szczególnie wyszukaną prozę, ale słowo czary wyraźnie rzucało się w oczy. A właściwie dlaczego nie? Pomyślał. Przecież nikt się nie dowie.

Szybkim ruchem wsadził książkę pod pachę, podszedł do barku, nalał sobie Ognistej Whisky i pomaszerował w kierunku sypialni. Łóżko było porządnie zaścielone i gdyby nie unoszący się w powietrzu zapach perfum, mógłby pomyśleć, że Alexandry wcale tu dziś nie było. Ale ona była. Pościel przesiąknięta zapachem kobiety wręcz zapraszała, aby się w niej zanurzyć. Zamierzał skorzystać z tej prośby. Jutro wymieni ją na czystą, dziś pozwoli, by zmysłowy zapach wypełnił jego nozdrza i umysł. Tylko żebyś się zanadto nie przyzwyczaił, Severusie. Pomyślał, grożąc sobie w myślach palcem. Podszedł do łóżka, poprawił poduszki, po czym położył się w ubraniu, pociągnął długi łyk złocistego napoju, a potem odstawiwszy szklankę na nocny stolik, otworzył książkę i zaczął czytać. Panującą w pokoju ciszę przerywały od czasu do czasu jego gniewne, bądź zirytowane prychnięcia.

- Głupia dziewucha - mruknął w pewnej chwili, sięgając po szklankę i wychylając ją do dna. - Wypij mnie! Jakiś trefny eliksir, a ona posłucha. Duke też posłuchał. Idiota. Sami idioci.

Odstawił szklankę i opadł na poduszki, wciąż jednak nie odrywając wzroku od zadrukowanych kartek. Brak snu, a także wywołane alkoholem przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele w połączeniu z piżmową, narkotyczną wręcz wonią jego pościeli spowodowały, że jego oczy zaczęły się mimowolnie zamykać. Ręka trzymająca książkę opadła na klatkę piersiową, a potem na łóżko. Wyświechtany tomik wysunął się z bezwładnych palców, zsunął z łóżka i z cichym stukotem wylądował na podłodze. Snape wzdrygnął się, lecz nie otworzył oczu. Po chwili jego ciało ponownie się rozluźniło i zapadł w zasłużony sen. Kartki w leżącej na podłodze książce przewracały się powoli, aż zatrzymały się w miejscu, które poprzedniemu właścicielowi musiało się wyjątkowo podobać. Nie tylko kartki były pozaginane w charakterystyczny dla częstego czytania sposób, ale na dodatek ktoś zaznaczył różowym flamastrem krótki fragment tekstu: „Widziałam już koty bez uśmiechu – pomyślała Alicja – ale uśmiech bez kota widzę po raz pierwszy w życiu. To doprawdy nadzwyczajne!" Severus westchnął przez sen, przewrócił się na bok i wtulił twarz w pachnącą piżmem poduszkę.

oooOooo

- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Albusie.

McGonagall odstawiła na biurko filiżankę z herbatą i zmierzyła zwierzchnika chłodnym spojrzeniem.

- Doprawdy, Minervo… - Dyrektor spokojnie popijał ze swojego kubka. - Poppy już zrobiła mi wykład. Dwa razy.

- Martwi się. Czy to takie dziwne?

- Ale czym, moja droga? Pan Duke dochodzi do siebie. Miał naprawdę wielkie szczęście, że zajęły się nim kompetentne osoby. Gdyby nie szybka reakcja, kto wie, co mogłoby się wydarzyć.

- Dobrze wiesz, że nie chodzi mi o niego.

- Co konkretnie masz na myśli? Bo przecież nieobecność na śniadaniu jeszcze nie jest niczym szczególnie nagannym.

- Alex nie było dziś na żadnym posiłku. Wypadek pana Duke`a musiał nią wstrząsnąć. Nie uważasz, że powinniśmy zainteresować się jej stanem? Może potrzebuje naszej pomocy?

- Panna Owens jest w swoim pokoju - rzekł Dumbledore gładząc spokojnie siwą brodę. - Sprawdziłem. Severus również i zapewnia, że wszystko z nią w porządku. I zdaje się, że złożyła skrzatom niezapowiedzianą wizytę w kuchni, więc nie umrze z głodu. Pozwólmy jej ochłonąć. Jestem pewien, że jutro będzie bardziej skora do rozmowy.

- Severus... Cieszę się, że się nią zaopiekował, ale… Już jakiś czas temu chciałam cię o to zapytać... Nie sądzisz, że on zamyka się jeszcze bardziej niż zwykle?

- Nie rozumiem.

- Kiedy nadchodzi Noc Duchów - wyjaśniła McGonagall. - Zawsze był skryty, ale w tym okresie niemal odcina się od wszystkiego.

- Niesamowite.

- Co jest niesamowite, Albusie?

- Że potrafisz dostrzec takie rzeczy.

- Więc mam rację?

- Tak, w zasadzie masz rację - westchnął dyrektor. - Severus ma swoje powody, by się tak zachowywać, ale zapewniam cię, że w żaden sposób nie wpływają one na wykonywaną przez niego pracę.

- Jesteś pewien?

- Absolutnie.

- I nie powiesz mi, o co chodzi?

- Niestety, Minerwo. Nie proś mnie o to. Chciałbym również, żebyś nie dzieliła się z nikim swoimi spostrzeżeniami. Być może nadejdzie czas, gdy zwracanie na ten fakt zbyt dużej uwagi nie będzie zbyt rozsądne.

- Rozumiem.

Nauczycielka wpatrywała się w swoje splecione dłonie. Nie była wcale zaskoczona kolejną tajemnicą dyrektora. Miał ich tyle… Jedna więcej czy mniej. Co za różnica? Ważne było, że ufała mu i całkowicie polegała na jego osądach. Zawsze sprawiał wrażenie, że wybiega myślami daleko naprzód i wie o rzeczach, które dopiero miały nadejść. Tak jak i teraz.

- Wiem, że chcesz dobrze, Minerwo - rzekł miękko mężczyzna, widząc jej strapienie - ale Zarówno Severus jak i Alex nie są już uczniami tej szkoły. A tym samym nie jesteś za nich odpowiedzialna.

- Są moimi podwładnymi, Albusie i nic na to nie poradzę, że się o nich troszczę. Mam nadzieję, że ty również.

- Ależ jak najbardziej. Ale to jeszcze nie znaczy, że mam zacząć ich kontrolować. Są młodzi. Przeżywają wszystko bardziej intensywnie, ale żadne z nich nie jest głupie. Trochę zaufania. Myślę, że w tej chwili ważniejszą kwestią jest wniesiona na teren szkoły trucizna.

- Razem z Pomoną już zajęłyśmy się tą sprawą. Jestem pewna, że wkrótce znajdziemy winowajcę.

- Bardzo mnie to cieszy. Wiesz, co jeszcze myślę? Że wypadek pana Duke`a może mieć i swoje dobre strony.

- Doprawdy?

- Ależ tak. Mam nadzieję, że dzięki wspólnej, jakże efektywnej akcji ratunkowej, nasi mistrzowie eliksirów będą mogli zauważyć, jak wiele będą w stanie osiągnąć, jeśli tylko zaczną ze sobą współpracować. Naprawdę współpracować.

Kobieta wpatrywała się w towarzysza, marszcząc brwi. Nie po raz pierwszy doszła do wniosku, że w słowach dyrektora ukryte jest jakieś drugie dno. W błękitnych oczach, schowanych za okularami – połówkami, igrały wesołe błyski, ale gdzieś tam, na samym ich dnie czaił się cień, który bardzo dobrze znała i który mogła śmiało określić jako winę. Zupełnie jakbym go przyłapała na gorącym uczynku. Pomyślała. Gdyby tyle lat nie uczyła w tej szkole i nie miała takiego bogatego doświadczenia w demaskowaniu niezliczonych łgarstw i występków, zapewne w ogóle by tego nie dostrzegła. Ani chybi starzec miał coś na sumieniu.

- Wydaje mi się, że dotychczas szło im bardzo dobrze - zaczęła ostrożnie.

- Owszem, ale mogłoby iść lepiej.

- Odnoszę wrażenie, że zmierzasz w jakimś konkretnym celu, Albusie, ale niestety nie potrafię go dostrzec. Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz się nikim bawić.

- Ja? - Oburzenie w głosie starego czarodzieja brzmiało całkowicie autentycznie. - Skąd takie przypuszczenie?

- Powiedzmy, że mam przeczucie - odpowiedziała wymijająco. - Mam też nadzieję, że dajesz sobie sprawę z faktu, że będę pilnie obserwować zarówno ich jak i ciebie?

- Oczywiście. Przecież zawsze to robisz. Śmiem twierdzić, że jesteś najlepiej poinformowaną osobą w tej szkole.

- Pochlebiasz mi, ale moja wiedza i tak nijak ma się do twojej, Albusie. Zawsze zastanawiało mnie, jak ty to właściwie robisz?

- Ach, to przywilej dyrektora - odrzekł z łagodnym uśmiechem Dumbledore i znów sięgnął po kubek z herbatą. - Może kiedyś zdradzę ci mój sekret.

- Kiedy piekło zamarznie - wyrwało się Minerwie.

- Kiedy obejmiesz moje stanowisko - rzekł poważnie. - Do tego czasu pozwól, że to ja będę się martwił problemami szkoły. Problemami kadry nauczycielskiej również.

- Jak zwykle zbywasz mnie jedynie półprawdą. Cóż, w zasadzie mogłam się tego spodziewać - stwierdziła zrezygnowanym tonem.

- Półprawda również jest przywilejem dyrektora - odparł swobodnie i zaczął przeszukiwać kieszenie. Minerwa była niemal pewna, że w poszukiwaniu cytrynowych dropsów. Kiedy znów na nią spojrzał, na jego twarzy malowało się tak nietypowe dla niego zmęczenie. Uśmiechnął się smutno. - Kiedyś się o tym przekonasz.