Oczy Luny zawsze były dla niej zagadką. Zdawały się lśnić jak księżyc podczas pełni, gdy mówiła o chrapakach krętonogich i narglach; czasami, gdy była rozbawiona potrafiły błyszczeć jak oczy Dumbledore'a, a kiedy czule całowała ją w usta, stawały się odbiciem jej własnych, pełnych namiętności oczu.
Tak. Ginny Weasley kochała patrzeć w oczy Luny, bo czasem tylko dzięki nim wiedziała, że podjęła słuszny wybór.
Pod koniec roku w Hogwarcie, kiedy między zgliszczami zamku, uczniowie próbowali zapomnieć o koszmarze wojny, po śmierci Dumbledore'a dyrektorką została McGonagall, Ginny i Luna zaczęły trzymać się razem. Gryfonka rzadko dostawała listy od rodziców, zajętych pierwszymi wnukami. Ron i Hermiona wyjechali w podróż poślubną do Francji by, jak mówiła Hermiona, badać magię celtycką, a Harry wraz z Draco zamieszkali w Malfoy Manor w Zachodniej Szkocji i tylko czasami przyjeżdżali do Nory. Ojciec Luny po nieudanym ataku na Lestrange Manor leżał w Świętym Mungu, gdzie tamtejsi magomedycy wciąż próbowali zdjąć z niego klątwę, którą potraktowała go Alecto Carrow. Część Śmierciożerców ciągle była na wolności.
Wiatr rozwiewał jasne włosy Luny Lovegood, kiedy szła przez błonia Hogwartu kierując się w stronę chatki Hagrida. Od czasu skończenia szkoły przez Wielką Trójkę Gryffindoru, jak ich teraz nazywali, ten mały domek położony tuż przy granicy z Zakazanym Lasem rzadko kiedy gościł uczniów. Hagrid siedział na schodach swojej chaty i strugał coś nożykiem w drewnie z zadowoleniem, czując, że jego palce nie straciły dawnej zręcznosci. Był tak pochłonięty pracą, że nie zauważył Luny, dopóki Krukonka nie usiadła obok niego.
- Witaj Hagridzie - głos Luny wyrwał go z otępienia. Oczy jak zawsze miała utkwione w miejscu, do którego tylko ona posiadała dostęp.
- Ach, to ty. - Gajowy uśmiechnął się promiennie. - Cholibka, ty zawsze chodzisz tak cicho.
- O czym myślałeś? - Jej spojrzenie powędrowało do twarzy półolbrzyma i Hagrid złapał się na tym, że naprawdę lubi tę dziewczynę.
- O wojnie. - Jego twarz przybrała bolesny wyraz. - Tylu wspaniałych czarodziejów musiało umrzeć, Cedrik, Syriusz Black czy Dumbledore. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że kazał Profesorowi Snape'owi się zabić.
- Wszystkim go brakuje, ale wojna się skończyła - powiedziała Luna i poklepała Hagrida krzepiąco w jego grube ramię.
Nagle zza kamiennego ogrodzenia wybiegła Ginny; widać było, że jest na granicy płaczu.
- Luna! Hargrid! Mroczny Znak! Nad szkołą...
Oczy obojga rozszerzyły się z przerażenia; poderwali się szybko i pobiegli w stronę zamku.
Pierwszą rzeczą jaką usłyszeli zanim dobiegli do szkoły, był krzyk młodszych uczniów, którzy wyszli na błonia by wykorzystać ostatnie ciepłe jesienne dni. Nagle powietrze zrobiło się lodowate, a chmury zakryły słońce. Na niebie pojawiły się setki złowrogich cieni.
- Dementorzy! - krzyknął Hagrid. - Luna! Ginny! Umiecie wyczarować Patronusa? Harry chyba was tego nauczył. Poradzicie sobie? Ja biegnę po nauczycieli - nie czekając na odpowiedź, pobiegł do wejścia do zamku i zniknął w ciemnościach Głównego Holu.
Obie dziewczyny podniosły rózdżki, przywołując swoje najszczęśliwsze wspomnienia. Po chwili z różdżki Ginny wypłynął obłok srebrnej pary, po czym natychmiast zgasł.
- Co się dzieje? - Głos Gryfonki był ochrypły z przerażenia. - Dlaczego to nie działa?
- Po prostu nie masz wystarczająco silnego wspomnienia. - Oczy Luny zdawały się przeglądać Ginny na wskroś. - Czekaj, ja spróbuję.
- Expecto Patronum! - Z różdżki Krukonki wyłoniła się biała klacz i pogalopowała wprost na opadających na ziemię dementorów, po czym rozpłynęła się w powietrzu. Luna chwyciła oniemiałą dziewczynę za rękę i zaczęła biec.
- Luna... Co się stało z twoim Patronusem? - zapytała zdyszana. - Wcześniej...
- Nie teraz. Musimy zabrać wszystkich uczniów do zamku.
Biegły w kierunku wrót wejściowych poganiając grupkę zapłakanych pierwszoroczniaków. Wtem Luna potknęła się o korzeń, ale Ginny pomogła jej wstać i biegły dalej. Stanęły w końcu na dziedzińcu; były zdyszane i zarumienione od biegu, ale ciągle trzymały się za ręce. Teraz i Luna mogła zobaczyć Mroczny Znak, unoszący się nad Wieżą Astronomiczną. Zielone światło nadawało mu iście upiorny wygląd.
- Na Merlina! Zaczęło się...
Nad błoniami Hogwartu rozległy sie pojedyncze trzaski aportacji.
