Siedzimy razem, w wypełnionym ciepłem salonie. Śmiech Lily, wypełnia mnie całego. Moje serce bije szybciej, napędzane dumą, kiedy patrzą na mojego synka w ramionach żony. Jak, jeszcze kilka miesięcy temu, mogłem bać się, wziąć go na ręce, jak mogłem bać się, że nie dam sobie rady? Teraz Harry jest czymś zupełnie oczywistym w moim życiu, tak ja Lily czy Huncwoci.

Spokojnie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Mam wszystko to, czego zawsze pragnąłem – Serce Lily, wspaniałych przyjaciół – Huncwotów, którzy w razie potrzeby oddaliby za mnie życie, ale przede wszystkim, mam rodzinę, o której marzyłem od wielu lat. Owszem, jestem młody i nie powinienem myśleć o ustatkowaniu się, powinienem - jak Syriusz - skakać z kwiatka na kwiatek. Ale, choć spojrzenia pełne pożądania, zawsze sprawiały mi przyjemność, to czuję, że to właśnie tutaj – w malutkim domku, w centrum Doliny Godryka – jest moje miejsce.

Harry – mój synek – ma zaledwie roczek, a ja już mogę dostrzec, jak podobny jest do mnie. Te same, czarne, rozczochrane włosy – przekleństwo Potterów – te same rysy twarzy. Ale oczy nas różnią. Mówią, że oczy ma Lily, ale coś mi w tym nie pasuje. Oczy Lily są ciemniejsze – przywodzą na myśl szmaragdy – oczy Harry'ego, choć z pozoru takie same, przywodzą mi na myśl, coś niesamowicie fascynującego i zarazem strasznego.

Ale, mimo że to spojrzenie przyprawia mnie o dreszcze, to właśnie jego oczy kocham najbardziej. Nie umiem tego wyjaśnić, ale kojarzą mi się z czymś pięknym, a jednocześnie zakazanym.

Lily mówi coś – nie wiem co, nie słucham – uśmiecham się na dźwięk jej głosu. Wiem, że jej głos, rude włosy, zielone oczy, zawsze będą przywodzić mi na myśl miejsce, które można nazwać domem.

Harry leży na kanapie, oddycha miarowo, oczka ma zamknięte. Zasnął.

Podchodzę do Lily, starając się nie narobić hałasu. Delikatny ruchem dłoni, odgarniam z jej twarzy zbłąkany kosmyk włosów. Dziewczyna przylega do mnie, obejmując ufnie mój tors ramionami. Uwielbiam ciepło, które od niej bije, zapach włosów, który jest jedyny w swoim rodzaju. Odwzajemniam uścisk. Przyciągam ją zaborczo do siebie i gładzę jej proste, jedwabne włosy.

- Boję się – szepcze, ukrywając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Jej oddech owiewa moje obojczyki. Drżę delikatnie, ale nie przerywam głaskania jej włosów. Składam na nich delikatny pocałunek.

- Czego się boisz, kochanie? - mój głos jest niewiele głośniejszy od szeptu.

- Jutra – odpowiada jeszcze ciszej.

- Jutra? - dziwię się.

- Chciałabym, żeby jutro nigdy nie nadeszło – odpowiada, wtulając się we mnie mocniej. Drży delikatnie. Czyżby płakała? Lily to silna dziewczyna, rzadko płacze. - Chciałabym, żeby dzisiaj trwało wiecznie.

Kiwam głową, rozumiejąc co ma na myśli. Ja również chciałbym, żeby ten dzień nigdy nie dobiegł końca. Ale nic nie mogę poradzić, że każda minuta przybliża nas nieuchronnie do jutra.

Już jutro będziemy martwi. Jutro zginę chroniąc moją rodzinę. Lily umrze - pozostawi po sobie jedynie ochronę, która nie da tknąć naszego synka. Już jutro zrozumiem, z czym kojarzy mi się kolor oczu Harry'ego. Ale dzisiaj jeszcze nie mogę o tym wiedzieć. Przytulam ją mocniej do siebie, i mogę mieć jedynie nadzieję, że jutro okaże się lepszym dzisiaj. Jeszcze nie mogę wiedzieć, jak bardzo się mylę.