Autor: Mia Ugly

Tłumacz: anga971

Beta: Martynax, której strasznie dziękuję za pomoc.

Zgoda: wysłane zapytanie, brak odzewu

Link do oryginału: www. walkingtheplank archive/viewstory. php?sid=716&index=1

Opis: Snape widzi swoje życie jako serię odejść.

Info: Z okazji Tygodnia Snarry 2015 na Gospodzie Pod Złamanym Piórem; zapraszam serdecznie!.


Za każdym razem, gdy odchodzisz

Pierwszy

Myślałem, że jestem jak wyspa.

Ale wychodzi na to, że się myliłem

Widzę twoją twarz i wówczas do mnie dociera

Że będę za tobą tęsknił

Gdy odejdziesz

Ronan Keating

x.x.x.x.x

― Odchodzę na jakiś czas.

Chłopak pojawił się, dokładnie tak, jak Snape się tego spodziewał. Obawiając się tego, czekał całą noc i kiedy w końcu rozległo się delikatne pukanie do drzwi jego komnat, odczuł je jako uderzenie swojego serca. Teraz stał w drzwiach, zmuszając się, by spojrzeć na stojącego przed nim Pottera, który nie wydawał się być tym jakoś specjalnie poruszony.

― Jestem tego doskonale świadom.

― Eee. Mogę wejść?

Snape nie poruszył się, a Harry nie przerywał ich kontaktu wzrokowego. Po chwili, po długiej, pełnej nienawiści chwili, w której Snape mógł poczuć, jak jego stanowczość rozpada się na kawałki, odsunął się. Usiał przy swoim biurku i powrócił do sterty esejów, które czekały na sprawdzenie.

― Obecnie jestem niezwykle zajęty. Jednak, jeśli koniecznie musisz wejść, to zrób to. ― Nie podniósł wzroku znad pergaminu.

Harry usiadł na fotelu naprzeciwko biurka Snape'a. Dobrze się w nim czuł, mając już wcześniej kilka okazji do zajmowania go, podczas gdy Snape szalał, kłócił się z nim, cóż, generalnie go obrażał.

Tym razem jednak Snape uparcie nie odrywał oczu od leżących przed nim pergaminów, zupełnie jakby nie było w pokoju nikogo poza nim. Złapał się nawet na tym, że po raz kolejny czytał to samo zdanie.

― Eee. Przepraszam, że panu przeszkadzam.

― Twoje przeprosiny wypadłyby lepiej, gdybyś w końcu przeszedł do sedna, bym mógł wrócić do pracy. ― Wciąż nie uniósł wzroku.

― Dobrze, dobrze. Jutro odchodzę. Nie wiem, czy wrócę…

― Panie Potter, w przypadku, gdyby to umknęło twojej uwadze, również jestem w tym cholernym zakonie! Wiem, gdzie się wybierasz. Przyszedłeś tu tylko po to, by mnie o tym poinformować, czy mam się spodziewać czegoś jeszcze?

― Nie, znaczy, tak, ja… Ja tylko chciałem powiedzieć…

W geście irytacji Snape ścisnął nasadę nosa.

― Powiedzieć… Dziękuję.

Och. Nie spodziewał się tego.

― Dziękuję? ― Snape w końcu na niego spojrzał.

― I… Do widzenia.

Snape momentalnie na powrót skierował swoje spojrzenie, na leżący na biurku esej. Przełknął ślinę, po czym wbił paznokcie w dłoń.

― Wiem... Wiem, że mnie nienawidzisz. I to nie twoim pomysłem było zaczęcie tego… Wiem, że nie chcesz tego słuchać, a także wiem, że uważasz mnie za idiotę, ale jeśli przetrwam kilka kolejnych dni, ja… To będzie twoja zasługa. Nauczyłeś mnie… naprawdę wszystkiego... niechętnie, w pełen nienawiści sposób… ― Snape prychnął, ale Harry kontynuował: ― Poza tym są święta.

― Są? Byłem przekonany, że do wyczekiwanego urlopu zostało mi jeszcze sześć dni.

― Wiem. ― Harry przewrócił oczami. ― Wiem to, po prostu nie chciałem… ― Musiał przerwać. ― Nie chciałem umrzeć bez podziękowania panu. I bez powiedzenia, że mam świadomość ogromu tego, co pan dla mnie zrobił. Jestem wdzięczny. ― Znowu przerwał. ― Choć to pewnie niewiele warte.

Snape nakreślił na pergaminie czerwonym atramentem przypadkowe słowa, byle tylko Potter odniósł wrażenie, że jego umysł był w innym miejscu, a jego wyznanie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Ponieważ właśnie to robił - pozostawał niewzruszony.

Potter lekko westchnął i podniósł się z fotela.

― W takim razie idę.

Snape wbijał wzrok w pergamin, podczas gdy Harry powoli opuszczał jego biuro. Kiedy chłopak dotarł do drzwi, Snape poczuł cisnące mu się na usta, nieproszone nazwisko. Nie. Nazwisko było tam, na jego języku, podczas gdy on cicho powtarzał sobie: Nie, nie, nie. Pozwól mu iść. Pozwól mu iść. Do diabła z tobą.

― Potter.

Harry powoli się odwrócił, napotykając stanowcze spojrzenie Snape'a.

― Tak, proszę pana?

― Ja… ― Zacisnął usta. ― Mam nadzieję, że twój następny esej z eliksirów nie okaże się taką katastrofą, jak ten ostatni. Rozumiem, że miałeś inne zobowiązania, ale to w żaden sposób nie tłumaczy twojej beznadziejnej pracy. Następnym razem oczekuję poprawy. ― Nie dodał, jeśli wciąż pozostaniesz żywy. Kiedy wrócisz.

Harry zmarszczył brwi, jednak powoli przytaknął.

― Oczywiście, profesorze. ― Odwrócił się, by odejść, ale Snape ponownie go zatrzymał.

― Potter.

― Tak?

Snape otworzył usta i zawahał się na chwilę. Zastanawiał się jak wiele przez to odsłonił, ile z tego znalazło odzwierciedlenie w jego oczach. Wziął gwałtowny wdech, kiedy Harry, cholerny, Potter odmówił odwrócenia wzroku. Ponownie się odezwał:

― Wesołych świąt.

Kącik ust Harry'ego uniósł się w nieśmiałym, ironicznym uśmiechu, którego obecności podczas całego okresu trwania ich znajomości, Severus był świadkiem niezwykle rzadko.

― Dziękuję, proszę pana. ― To był naprawdę uroczy uśmiech, teraz Snape dobrze to widział. Nie miałby nic przeciwko możliwości oglądania go częściej. ― Do widzenia.

Harry zamknął delikatnie drzwi za sobą, gdy Snape siedział nieruchomo przy biurku. Zmusił się do kilku drżących oddechów.

Wieczór nie przyniósł żadnych niespodzianek. Wszyscy wiedzieli, że to było przeznaczenie Pottera, każdy wiedział, że pewnego dnia będzie musiał stanąć naprzeciw Czarnego Pana. Miało sens, że ze wszystkich ludzi w Anglii, ze wszystkich ludzi na tym cholernym świecie, Snape'owi musiało zacząć całkowicie, nieznośnie zależeć na chłopcu, którego przyszłość była niepewna, na chłopcu, który był od niego o połowę młodszy. Chłopcu, który nigdy nawet nie rozważyłby… Nie. Nigdy. Zastanawiał się leniwie, czy może nie powinien był zostać u boku Voldemorta. Jakby nie patrzeć, Śmierciożercy nie mogliby zniszczyć go tak bardzo... jak to. Czymkolwiek to było. Wolał myśleć o tym jak o pożądaniu, pewnego rodzaju słabości, niepoprawnym pragnieniu. Zwłaszcza, że alternatywa była… zbyt niepokojąca, by w ogóle o niej myśleć.

Snape przyglądał się swoim wyniszczonym dłoniom. Nie mogły wydawać się nikomu atrakcyjne, nie z pożółkłymi paznokciami, długimi, bladymi palcami. Mu odpowiadały. Brzydota mu odpowiadała. Potterowi… nie.

― Do widzenia, panie Potter ― powiedział delikatnie, ważąc te słowa w ustach.

Nie powiedział: Do widzenia, Harry.

Ani: Nie nienawidzę cię.

Nie powiedział: Cholera, co jest ze mną nie tak, jesteś chłopcem, dzieckiem, moim uczniem. Nie przejmowałem się podobnymi bzdurami całe moje cholerne życie, więc dlaczego tym razem, dlaczego teraz, szlag by cię…

Nie. Było strasznie dużo rzeczy, których Snape nie powiedział.

Zacisnął dłonie w pięści, po czym rozluźnił. Otworzył usta i szybko je zamknął. I znowu otworzył. Jak bardzo mogło go to boleć? Nie było nikogo w pobliżu, kto by go usłyszał. Jak bardzo mogło boleć?

Oblizał wargi z wahaniem, a na końcu jego języka uformowało się słowo:

― Wróć.

Tu.

Tu.

Merlinie.

Pomimo nieznacznego przerażenia, Snape poczuł lekkie zadowolenie, wymawiając to słowo. To tak, jakby w końcu miał kogoś, kto poświadczy o jego ostatniej rozmowie z chłopcem i wszystkich tych małych słówkach, których nigdy nie powiedział. Może nikt żyjący, czy oddychający, ale ściany, koce, książki w jego pokoju będą znać prawdę. Zapamiętają. Na długo po tym, jak zostanie zabity przez Lucjusza Malfoya albo jakiegoś innego Śmierciożercę. Na długo po tym, jak jego zesztywniałe ciało zgnije w ziemi. Będą wiedzieć. Będzie jak w bajkach. Dawno, dawno temu, żył stary głupiec, który nazywał się Severus Snape...

Schował twarz w dłoniach, wplatając długie palce w tłuste, czarne włosy. Będzie dobrze. Wkrótce chłopiec stanie się po prostu jedną z wielu nieobecnych osób. Nie. Wcale nie było dobrze, ale udawał, że ten nagły przypływ tęsknoty nic nie zmieniał.

― Wróć.

Snape nie powiedział proszę. O nie.

Było wiele rzeczy, których nie powiedział.

x.x.x.x

Snape śni o odejściu, widzi swoje życie jako migawkę kolejnych jego fragmentów, zastygłych niczym mugolskie zdjęcia w Albumie fotograficznym. Wpierw jego krucha matka, zatapiająca się w cień i wilgotną ziemię, następnie Lucjusz Malfoy, blady i idealny, usta wykrzywione w grymasie: Naprawdę spodziewałeś się, że powiem tak?, jego sylwetka, coraz mniejsza na tle nieba. Następnie drzwi do jego kwater, gdzie delikatniejsze wargi wykrzywiają się w rzadkim, uroczym uśmiechu, duże, zielone oczy migoczą, a ich właściciel odwraca się, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Do widzenia i to tylko kolejna ze strat. Jednak tym razem Snape czuje ją w zębach i w koniuszkach swoich palców, które ciągną za włosy. Och, Merlinie. I wszystko czego chce, to żeby chłopiec poszedł, aby Snape mógł odrętwieć i przyzwyczaić się do kolejnej straty. Pragnie, aby jego ciało przestało boleć, ponieważ to gorsze, niż palący Mroczny Znak, ogień i rozżarzona stal, i żeby Harry Potter poszedł, uciekł, zniknął w cholerę.

Albo został.