Tytuł: Meus
Beta: Moreta
Para: HP/LV
Zakończone: Nie
Gatunek: Angst
Ostrzeżenia: Na daną chwilę to przemoc, wprowadzenie OC oraz odstępstwa od kanonu (zgodność do V tomu)
Prawa własności: Wszystkie postacie należą do J.K. Rowling i z tego fanfiction nie są pobierane żadne korzyści. Ja tu tylko fantazjuję.
Krótko o historii: "Opętując cię nie miałem zamiaru oszczędzić twojego bezwartościowego życia. To miał być twój ostatni przystanek przed śmiercią. Ale jednak okazało się, że nawet ty Potter masz w sobie coś co może sprawić, że będziesz przydatny."
Słowo od autorki: Witam! Poniższy tekst jest początkiem historii która od tak dawna chodziła mi po głowie, aż w końcu doprosiła się o jej spisanie. Za uwagi wszelkiego typu będę bardzo wdzięczna. Zapraszam więc do lektury!
PS. Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko to, że jestem początkująca w pisaniu.
Zaznaczam od razu użycie w prologu fragmentów z rozdziału "Jedyny, którego zawsze się bał" z "HP i Zakon Feniksa". Zabieg ten obejmuje jedynie prolog.
Prolog
Scena z atrium Ministerstwa Magii
– Nie męcz się! – ryknął Harry, zaciskając z bólu powieki. – Stąd cię nie usłyszy!
– Tak myślisz, Potter? – rozległ się niespodziewanie zimny głos.
Wysoki, szczupły, w czarnej szacie z kapturem, z płonącymi szkarłatnymi oczami – na środku sali stał Lord Voldemort, celując różdżką w Harry'ego, który zamarł bez ruchu wpatrując się w nieoczekiwanego przybysza szeroko otwartymi oczami. Jednak zamiast bladej twarzy pozbawionej nosa z niedowierzaniem zobaczył, że miał przed sobą starszą wersję Toma Riddla z Komnaty Tajemnic. Jedynie jego oczy nie uległy zmianie – krwistoczerwone, z pionowymi jak u kota źrenicami.
– A więc roztrzaskałeś moją przepowiednię? – zapytał cicho, wpatrując się w niego intensywnie. – Nie Bella, on nie kłamie. Widzę prawdę wyzierającą z jego bezwartościowego umysłu… Miesiące przygotowań, miesiące wysiłków… I moi śmierciożercy pozwolili Harry'emu Potterowi znowu pokrzyżować mi plany.
– Panie wybacz mi, ja nie widziałam, ja walczyłam z animagiem Blackiem!
– Zamilcz, Bella – wycedził Voldemort. – Zaraz się tobą zajmę. Myślisz, że przyszedłem do Ministerstwa Magii, by wysłuchiwać twoich zasmarkanych przeprosin?
– Ale panie... On jest tutaj... W podziemiach...
Voldemort przestał zwracać na nią uwagę, odwracając się w stronę chłopca.
– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, Potter – powiedział cicho mrużąc gadzie oczy. – Za często mnie drażniłeś, za długo. AVADA KEDAVRA!
Harry nawet nie otworzył ust by się bronić. W głowie miał kompletną pustkę, jego różdżka była wycelowana w podłogę. Lecz nagle bezgłowy posąg czarodzieja ożył, zeskoczył z cokołu i wylądował z łoskotem między nim a Voldemortem, rozkładając ramiona. Zaklęcie ześliznęło się po jego piersiach.
– Co...? – zaczął Voldemort, rozglądając się wokoło, po czym wydyszał – Dumbledore!
Harry spojrzał za siebie, serce waliło mu jak dzwon. Przed złotymi wrotami stał dyrektor Hogwartu.
– To była głupota Tom, przychodzić tutaj dziś w nocy – powiedział spokojnie Dumbledore. – Aurorzy zaraz tu będą...
– Zanim przyjdą, ja będę daleko, a ty będziesz martwy! – warknął Voldemort.
Strzelił w Dumbledore'a kolejnym śmiertelnym zaklęciem, ale chybił, trafiając w biurko ochrony, które stanęło w ogniu. Dumbledore machnął różdżką. Moc zaklęcia była taka, że Harry, choć ukryty za swoim złotym strażnikiem, poczuł, jak włosy stają mu dęba, gdy zaklęcie świsnęło obok nich.
Szeroko otwartymi oczami obserwował walkę dwóch niebywale silnych czarodziejów. Ich starcia przypominały chwilami taniec na scenie jaką tworzyło atrium, zarazem porywający i śmiertelnie niebezpieczny. Dumbledore zdawał się być nietykalny dla zielonych promieni, odpierając i atakując tak szybko, że Harry nie był w stanie nadążyć za wszystkimi ruchami walczących. Voldemort był bezlitośnie spychany jak najdalej od kryjówki chłopca, w stronę fontanny. Kiedy znalazł się tuż przy niej Dumbledore machnął różdżką długim, płynnym ruchem a woda w sadzawce wezbrała, pokrywając Voldemorta jakby kokonem płynnego szkła.
Przez kilka sekund był tylko ciemną, niewyraźną, pozbawioną twarzy postacią, która zlała się z postumentem i najwyraźniej starała się pozbyć duszącej, świetlistej masy. A potem znowu zniknął, a woda opadła z łoskotem do sadzawki, przelewając się przez jej brzegi i mocząc lśniącą podłogę.
– PANIE! – krzyknęła Bellatriks.
Harry był pewien, że to już koniec walki, że Voldemort uciekł i już miał wybiec zza posągu czarodzieja, gdy Dumbledore krzyknął:
– Zostań tam gdzie jesteś, Harry!
W jego głosie po raz pierwszy zabrzmiał strach. Chłopak nie miał pojęcia dlaczego: w sali byli już tylko oni i szlochająca Bellatriks, wciąż uwięziona pod posągiem...
I nagle jego blizna pękła. Poczuł ból jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył, który trudno sobie wyobrazić, ból nie do zniesienia. Sala znikła mu z oczu, a Harry, uwięziony w silnych splotach istoty z czerwonymi oczami, już nie wiedział gdzie kończy się jego ciało, a zaczyna jej. Stopili się w jedno, połączeni bólem i już nie było ratunku... Czuł, że umiera...
I wtedy, pośród bezmiaru tego cierpienia, poczuł jak COŚ głęboko wewnątrz niego budzi się do życia pod wpływem tego ataku. Jakaś część jego duszy, o której istnieniu nie miał dotąd pojęcia, odpowiedziała czerwonookiej istocie. Poczuł iskierkę radości, rozświetlającą jego duszę niczym pojedynczy fajerwerk wśród mroku bólu w którym był pogrążony. Jakby fragment jego duszy witał się z kimś jej kiedyś znajomym, dawno nie widzianym bliskim. Zauważył też odpowiedz agresora – istota zacieśniła sploty i gdyby się bardziej skupił mógłby wyczuć jej zdumienie. Ale wraz ze zgaśnięciem tego niezwykłego uczucia radości Harry pogrążył się z powrotem w niewyobrażalnym bólu i znowu nie widział nic, nic nie słyszał… Resztkami świadomości, zarejestrował jak istota porusza jego szczękami aby przemówić.
– Niemożliwe… Ty? – wysoki głos wydobywający się z jego gardła nie przypominał jego własnego.
W następnej sekundzie ból znikł a on osunął się na kolana na kamienną posadzkę. Upadłby na twarz gdyby nie dłoń, która złapała jego włosy w silnym uścisku.
– Niezwykłe… Dumbledorze, myślę, że nastąpiła właśnie mała zmiana moich planów – głos Voldemorta stał się na powrót opanowany, kiedy przemówił stojąc przy klęczącym chłopcu. – Myślę, że Harry Potter znowu wywinął się swojemu przeznaczeniu. To irytujące… Ale, cóż to – zmrużył oczy, obserwując uważnie spokojną twarz starca – widzę, że nie wydajesz się szczególnie zdziwiony moimi słowami? To niepokojące.
Harry oddychał ciężko, drżąc cały po przeżytym niedawno bólu, nie koncentrował się na słowach swojej nemezis. Patrzył tylko błagalnie szeroko otwartymi oczami na dyrektora. Był w szponach Voldemorta, a jego ciało odmówiło posłuszeństwa – był niezdolny do żadnego ruchu. Bezbronny i pozbawiony szansy na ucieczkę. Sam nie miał możliwości się uwolnić. Dumbledore musiał mu pomóc.
Zza przekrzywionych okularów widział niezwykłą powagę malującą się na twarzy dyrektora.
– Nie, nie dziwią mnie twoje słowa Tom. Miałem jednak nadzieję, że nigdy nie stanę w obliczu takiej sytuacji – jego słowa były przepełnione smutkiem. – Myliłem się – grymas bólu przemknął przez jego twarz. – Wybacz mi Harry…
Dumbledore skierował niespodziewanie różdżkę z Voldemorta w stronę Harry'ego.
– Avada Kedavra.
Patrzył szeroko otwartymi oczami na strumień zielonego światła mknący w jego kierunku i po raz drugi dzisiejszego dnia miał kompletną pustkę w głowie. Jego różdżka leżała porzucona na posadzce przy kolanach a on był niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
Wtedy dłoń na jego włosach pociągnęła go gwałtownie w swoją stronę, przesuwając w ostatniej chwili z drogi zaklęcia. Przed oczami mignęła mu tylko zielona smuga. Poczuł jak trzymająca go dotąd za włosy dłoń puszcza jego kosmyki, aby następnie niespodziewanie opleść się wokół talii. Został brutalnie postawiony na nogi, tylko po to aby poczuć jak obraca się wokół własnej osi, przyciśnięty do ciała przytrzymującego go Voldemorta. Ciemność naparła na niego ze wszystkich stron. Sekundę później zmaterializowali się przy więzionej przez posąg Bellatriks.
– Panie… – załkała śmierciożerczyni wyciągając do niego błagalnie ręce. Riddle jednym ruchem różdżki rozsypał pomnik czarodzieja w proch, po czym odparł mknące do niego z tyłu zaklęcie.
– Szybciej! – sykną wściekle pochylając się nad kobietą.
Bellatriks chwyciła się szaty swojego pana w momencie kiedy atrium zaczęło wypełniać się ludźmi. Podłoga zalśniła, odbijając szmaragdowe płomienie buchające z kominków wzdłuż jednej ze ścian, gdy wylewały się z nich strumienie czarownic i czarodziejów, tymczasem cała trójka deportowała się z Ministerstwa. Kiedy Dumbledore odwrócił się w stronę napływającego tłumu, zobaczył zbliżającego się osłupiałego Korneliusza Knota.
– Ktoś tu był! – krzyknął mężczyzna w szkarłatnej szacie, z włosami związanymi z tyłu w kucyk, wskazując na rumowisko złotych szczątków, gdzie niedawno leżała uwięziona Bellatriks. – Widziałem kogoś, panie ministrze, on trzymał jakiegoś chłopca, nachylił się nad jakąś kobietą i deportowali się! Panie Ministrze, on miał czerwone ślepia, zupełnie jak… – Auror zawahał się i zamilkł.
– Wiem Williamson, wiem, ja też go widziałem! – wymamrotał Knot który pod płaszczem w prążki miał na sobie piżamę i dyszał jakby dopiero co przebiegł kilka mil. – Na brodę Merlina… W Ministerstwie Magii takie zamieszki! On… On! Wielkie nieba… To wprost niewiarygodne… Daję słowo... Jak to możliwe?
– Korneliuszu – Dumbledore wyszedł na środek sali tak, że przybysze dopiero teraz go zobaczyli (kilku uniosło różdżki, niektórzy po prostu osłupieli a Knot podskoczył tak, że jego kapcie przez moment straciły kontakt z podłogą). – Jeśli udasz się na dół, do Departamentu Tajemnic, to w Sali Śmierci znajdziesz kilku zbiegłych śmierciożerców, skrępowanych zaklęciem antydeportacyjnym i oczekującymi na twoją decyzję co z nimi zrobić.
– Dumbledore! – wysapał Knot, nie posiadając się ze zdumienia. – Ty tutaj… Ja… ja… – rozejrzał się nieprzytomnie po swoich ludziach.
– Korneliuszu, mogę stoczyć walkę z twoimi ludźmi… I znowu zwyciężyć! – zagrzmiał Dumbledore. – Ale przed paroma minutami na własne oczy widziałeś dowód, że przez cały czas mówiłem ci prawdę. Tym mężczyzną był Lord Voldemort. Powrócił, a ty przez dwanaście miesięcy ścigałeś nie tych których powinieneś. Czas byś nabrał rozumu! Nikt nie jest w stanie pomylić tych oczu. Co więcej widziałeś jak zabierał ze sobą śmierciożerczynię Bellatriks Lestrange, zbiegłą kilka miesięcy temu z Azkabanu. Zaprzeczysz Korneliuszu?
– Ja… ja… – blady Knot toczył rozbieganym wzrokiem po zniszczonym atrium, kiedy Dumbledore chwycił go mocno sękatą dłonią za ramię.
– Korneliuszu, to nie wszystko – powiedział przyszpilając swoimi niebieskimi oczami rozszerzone, pełne niedowierzania oczy Ministra Magii. – Chłopcem z którym deportował się Voldemort był Harry Potter.
Mężczyzna zbladł jeszcze bardziej niż dotąd, chociaż wydawało się to niemożliwe.
– To wszystko są fakty Korneliuszu. Przestań się wreszcie łudzić. Rozpoczęła się wojna – wzrok dyrektora spoglądającego znad połówek okularów był tak zimny, że ich błękit przypominał taflę zamarzniętego jeziora.
Knot pojął, że nic już nie miało być takie jak wcześniej.
