Zima na dobre zagościła w centrali, przyozdabiając białym puchem każdy z możliwych zakamarków. Huges z szaleńczym wzrokiem spoglądał to na zegar, to na padający za oknem śnieg. W jego głowie rodził się diaboliczny plan. Co kilka sekund chichotał diabolicznie, wprawiając Sheska w zakłopotanie. Dziewczyna starała się nie okazywać tego, ale jeszcze nigdy nie była tak przerażona.

***

- Dobrze panowie… - Zaczął oficjalnym tonem podrzucając śnieżną kulą. Havoc, Fuery, Falman i Breada spoglądali na niego jak na wariata, zaś Roy klną coś pod nosem. – Zasady są proste. Nie ma zasad. Z wyjątkiem jednej maleńkiej, oczywiście. Żadnej alchemii. – Spojrzał gniewnie na Armstronga i Mustanga.

Płomienny gdyby tylko zachciał, jednym pstryknięciem palców zepsułby całą zabawę.

Roy nabrał w płuca powietrza, by westchnąć ciężko, jednak zanim zdążył cokolwiek zrobić w jego stronę poleciało sześć śnieżek. Nie uchronił się przed ani jedną.

Zabawa trwała w najlepsze i nikt, nawet z początku sceptycznie nastawiony do pomysłu Roy, nie zwracał uwagi na chłód. Jak małe dzieci ciągle się śmiejąc robili uniki, by za chwilę zaatakować ze zdwojoną siłą.

Nie trzeba było długo czekać, hałas dobiegający z dworu przyciągnął uwagę wszystkich pracowników. I tak oto przy oknie stały już przyjemne panie księgowe, nie mogąc uwierzyć, że pułkownik Mustang również uczestniczy w tej dziecinadzie, Sheska, która po raz kolejny wstydziła się, że jest podwładną Hughesa, oraz Maria Ross. Uniosła brwi nie mogąc ukryć zdziwienia. Jej zdziwienie spotęgowało się, gdy zobaczyła jak Danny pośpiesznie obwiązuje szalik wokół szyi.

- No co… - Burknął gniewnie.

***

Riza była zadowolona, że na dziś to już koniec pracy. Skuliła się, wierząc że tak straci mniej ciepła i wcisnęła ręce szeroko do kieszeni płaszcza. Przyspieszyła kroku, wszak droga do domu była daleka, a ona bardzo nie lubiła zimna. Jednak nie zdążyła zejść z ostatniego stopnia schodów, gdy coś zimnego i twardego uderzyło ją w plecy. Zdezorientowana odwróciła się w bok i zobaczyła pułkownika, śmiejącego się jak mały chłopiec. Zanim zdążyła zareagować, leżała już w zaspie śniegu.

Zabawa trwała w najlepsze przez kolejne godziny, jednak wraz z nadejściem zmroku przerwano. Roy otrzepał swój płaszcz, poprawił szalik i pomógł swojej podwładnej wydostać się z zaspy. Jej skóra przybrała sino-błękitną barwę, zaś ona sama trzęsła się z zimna. Bez chwili namysłu zdjął szalik i obwiązał nim szyję Rizy.

Maes z miną zwycięzcy pożegnał wszystkich uczestników zabawy i przybierając poważną minę ruszył w stronę domu, trzęsąc się po drodze niczym galareta.

***

Ed rzucał kolejne klątwy w stronę 'cholernego' Mustanga. Przez telefon nie chciał powiedzieć czemu go wzywa, jednak znając tego popaprańca to nic ważnego. Nagle stanął jakby wyryty. Przed jego oczami stanął jego sobowtór. Ten sam grymas na twarzy, ten sam warkocz, spleciony niedbale ze starych sznurków. Jedynie różnili się wzrostem. Kopia była celowo mniejsza od oryginału o około dwadzieścia centymetrów. Zaklną głośno mijając bałwana. Zatrzymał się na chwile, chcąc rzucić się na niego w napadzie złości, ale nie da mu tej satysfakcji. Przeklną jeszcze raz i ruszył w stronę drzwi.

Roy, który przez cały ten czas obserwował go z okna uśmiechnął się zwycięsko, po czym głośno kichnął,