- Spooock, staryy zrelaskuj sięę - powiedział McCoy nieco bełkotliwie. Wypił już sporo i najwyraźniej nie zamierzał przestać. Pierwszy oficer popatrzył na niego sceptycznie, jednak spojrzenie nie zostało zauważone.

- Mówię serioo - ciągnął doktor - szystko szego pots-potrz-potrzebujesz to spokojnie czekać -ikh! - i się nie przejmować się. - tu pociągnął sporego łyka, nie już nie z kieliszka, ale z butelki - Szystko będzie okeej.

Spock zaczynał podejrzewać, że przychodzenie tutaj było nie za dobrym pomysłem. Przybył do doktora po radę. Nie był aż tak dobrze zaznajomiony z ludzkimi zachowaniami a musiał się czegoś dowiedzieć. Informacje były poprostu niezbędne. A skąd je wziąć? Ze źródła. Źródłem nieoczekiwanie stał się McCoy, którego Spock uważał za jednego ze swoich bliskich przyjaciół. W sumie drugiego. Pierwszym był zawsze Jim. I to właśnie o niego w tym zamieszaniu chodziło.

- Doktorze, chyba mnie dobrze nie zrozumiałeś. Nie pyatałem o to jak mam zareagować na odmienne zachowanie kapitana, tylko co ono oznacza. Myślę...

- Nie myśl! Tu nie o to, no, chodzi! - McCoy wydawał się teraz troche zirytowany, powtarzał już chyba piąty raz to zdanie. - Musisz poczekaś i nie przejmowaś się tym, no, jego dziwactwami. To już tak jeest.

Wulkanin nie mógł zrozumieć sedna tego wszystkiego. Co już tak było? Nie miał pojęcia. Zachowanie jego przyjaciela stawało się..nieznośne. Kirk nie słuchał tego co mówił, tylko patrzył na niego jak na jakiś nowy, świetny wynalazek, albo wspaniałe dzieło sztuki. Kiedy pierwszy oficer go upominał, odwracał wzrok. To było niezrozumiałe.

- Doktorze, proszę o pomoc. Chcę, żeby kapitan przestał się zachowywać niekompetentnie, bo ostatnie dni wskazują, że jego kondycja uległa obniżeniu, może potrzebuje odpoczynku?...

- Spock! Szestań! On nie potrzebuje odposzynku! On potrzebuje Ciebie!

I to był ten moment, ten pierwszy raz w życiu Spocka, kiedy nie wiedział co powiedzieć. Całkowicie stracił głos na ten moment.

- Nie rozu-mieszsz? Pomyśl. Co on robi? Jak się zachowuje wzg-wzg..względem Ciebie? - bełkotał McCoy - a jak przy tych ładnych dziewszynach, hę? Zresztą ostatnio z żadną nie był, co? - tu uśmiechnął się, chyba miało być figlarnie, ale nie wyszło. Źrenice Wolkanina rozszerzyły się. Jego mózg teraz bardzo szybko analizował. Te ukradkowe uśmiechy jakie wysyłał tylko w jego kierunku, rumieńce, kirdy patrzył się na niego zbyt długo i otwarcie, chichoty... Spock nie był ani człowiekiem, ani tym bardziej romantykiem, ale kiedy doktor podał wskazówkę, przestał być ślepy, rozpracował tą jedynie pozornie trudną łamigłówkę.

-On...on... - słowa jednank nie chciały jakimś cudem wyjść z jego ust, wydawały się bowiem obce, dziwnie nie na miejscu.

- Zakochał się w Tobie! - wykrzyknął wesoło McCoy -wszyscy już wiedzą, szekaliśmy, aż się ockniesz.

Spock nie mógł zaprzeczyć - był w zupełnym szoku. Po raz pierwszy w życiu. To wszystko było takie...nowe.

- Ja... porozmawiam z Jimem. Dziękuje doktorze.

McCoy uśmiechnął się do niego nieco szaleńczo - do usług! - a kiedy pierwszy oficer w pośpiechu wyszedł, mruknął do siebie - no serio, wreszcie!