Przy nim wyglądała na małą, zagubioną dziewczynkę, z rudymi, poskręcanymi włosami, które opadały w nieładzie na szczupłe, blade ramiona. Pomimo lata i zdradliwego słońca, jej skóra pozostawała mlecznobiała, ukryta szczelnie pod cienkim materiałem koszuli. Merle nadal stał oparty o gruby konar dębu i dyszał ze zmęczenia, zaciskając jedyną dłoń na brzuchu. Ona również łapała duszące powietrze w płuca, oglądając się to w prawo, to w lewo, nasłuchując niepokojących dźwięków. Jednak nikt nie nadchodził, a gęsty las stworzył im chwilową kryjówkę.
- I co teraz?- Katia odezwała się niepewnie, siadając na suchym mchu. Kujące źdźbła trawy wbiły się przez spodnie, docierając do ud.
- Czekamy- Merle odepchnął się plecami od drzewa i sprawnymi ruchami dopinał skórzane pasy, które oplatały ciasno jego prawą rękę.
- A co z resztą?
- A co z resztą?- powtórzył, nie unosząc nawet głowy, zajęty poprawianiem noża, który omal nie wypadł ze stelażu, gdy wbił się w czaszkę młodego mężczyzny z obwisłą, zakrwawioną szczęką - Reszta też ruszyła swoje zapchlone dupska i uciekła. Musimy znaleźć mojego brata.
- Tylko tyle? Merle, tam były dzieci. Czy naprawdę nie obchodzą cię inni?- Katia przysłoniła oczy, chroniąc je przed ostrym światłem.
- Nie.
Lakoniczna odpowiedź Merle'a skutecznie odebrała jej ochotę na dalszą dyskusję. Starszy Dixon nie zmienił się ani odrobinę, od kiedy dołączył do nich na farmie Hershela. Buc pozostanie bucem.
Mężczyzna nie pozwolił jej rozleniwić się zbytnio, bo po niecałych dziesięciu minutach machnął na nią zdrową ręką i przyłożył palec do cienkich warg.
- Idziemy i nie waż się gadać. Ściemnia się, a nie mam zamiaru ratować twojego tyłka.
- No, przecież… nic innego się po tobie nie spodziewałam- zmarszczyła nos, ale wstała z ziemi, otrzepując wytarte spodnie.- Że też ze wszystkich ludzi z grupy, musiał trafić mi się taki buc…- burczała pod nosem, kiedy przedzierali się przez zarośla. Szerokie ramiona Merle'a, które znajdowały się tuż przed nią, nagle zesztywniały, a on sam obejrzał się na nią gniewnie, szczerząc złośliwie zęby. - Posłuchaj, złotko. Jeszcze jedno słowo, a zostaniesz tu sama.
- Och, no jasne. Jestem złym facetem, który patrzy wyłącznie na siebie, a jeśli mi podskoczysz, to ci urwę głowę- naśmiewała się z niego dalej, starając się w ten sposób zrzucić trawiące zdenerwowanie. Niebieskie oczy Dixona zwęziły się niebezpiecznie, tworząc ledwo widoczne szparki. Żylasta dłoń wystrzeliła prosto w jej kierunku i zacisnęła się na gładkiej szyi, przyciskając ją do drzewa.
- Zamknij się, złotko, dobrze radzę. W swoim życiu spotykałem wiele panienek, które zbyt głośno otwierały jadaczki i zapewniam… nie skończyło się to dla nich dobrze.
-Tak? I co mi zrobisz? Zabijesz mnie?- wychrypiała.- Zrób to, a wrócę i odgryzę ci drugą rękę.
Merle uniósł brwi, nie dowierzając, że kobieta, która dotychczas stała z boku i jedyne co robiła, to pomagała staremu w leczeniu, teraz nabija się z niego w tak bezwstydny sposób. Wzmocnij uścisk, nie przejmując się czerwono sinym kolorem, który pokrył jej twarz.
-Jeszcze jedno słowo...
Już miała mu odpyskować, kiedy oboje usłyszeli tak bardzo znienawidzony dźwięk. Katia poczuła nieprzyjemne kołatanie na myśl o kolejnych, wygłodniałych Sztywnych. Mimo że od wybuchu epidemii minęło ponad pół roku, nie mogła przywyknąć do zgniłych trupów i ich paskudnego charczenia. Merle dostrzegł jej przerażenie, a jego dłoń bezwiednie przemieściła się z szyi na jej sine usta.
-Ciii...- wyszeptał obok jej ucha i wychylił głowę zza pnia, obserwując okolice. Po chwili jego stanowczy wzrok znów znalazł się naprzeciwko.- Są daleko, ale powinniśmy stąd odejść. Ostatnim razem szliśmy po tej okolicy z Darylem i doszliśmy do rzeki. Idziemy- pociągnął ją za sobą i nawet nie wiedziała, w którym momencie wcisnął jej do ręki myśliwski nóż. Nie oglądali się za siebie, chcąc uciec z gęstych zarośli. Dixon torował im drogę, odgarniając gałęzie, a ona biegła za nim, czując się jak niechciany pies. Merle jeszcze kilkakrotnie dał jej do zrozumienia, że jest mu kulą u nogi, a ona przestała się odzywać, wypatrując zawzięcie rzeki i miejsca do ukrycia. Późnym wieczorem trafili wreszcie na miejsce. Merle sprawdził okolicę i zaprowadził ich do zasłoniętej szczeliny, wyżłobionej przez nurt wody.
- Jestem pewny, że Daryl też tu przyjdzie. A z nim ta mała, popieprzona gaduła.
- Bawi cię obrażanie innych?
-A co mi pozostało, złotko? Świat rucha nas prosto w dupy.
-Jakie to poetyckie- sarknęła i ułożyła się na ubitej ziemi.
- Zajęłaś moje miejsce.
-Tak? Nie widzę podpisu. Dobranoc.
-Żebyś się nie zdziwiła. Przysunął się bliżej, kładąc się za jej plecami. Jego silne ramie przywarło do jej łopatki, ale zamknęła oczy, czując się o wiele bezpieczniej z myślą, że ma go tak blisko siebie.
Dawniej kochała mrok nocy. Każdego dnia śledziła tajemnicze cienie, które tańczyły za oknem, pobudzając jej wyobraźnię. Lubiła ten czas, lubiła spokój, jaki wtedy ogarniał jej spracowany umysł i pozwalał uwolnić się, chociaż na chwilę od życiowej gonitwy, którą uprawiała od czasu zakończenia szkoły weterynarii. Jednak apokalipsa, która spadła niczym boska plaga, skutecznie wytarła z niej dawne zwyczaje. Teraz noc była dla niej żywym koszmarem, w którym mogła zginąć rozszarpana przez nieobliczalne zombie.
Dlatego kiedy obudziła się następnego dnia, czując pod sobą twarde ramię, była tak zaskoczona, że leżała sztywno, gapiąc się pusto w korzenie zwisające nad ich głowami. Kątem oka dostrzegała odwróconą głowę Merle'a, który leżał na plecach, oddychając spokojnie. Uniosła się powoli, nie chcąc go obudzić i narazić się na gniew. On jednak nie spał. Oczy utkwione miał w drugim brzegu rzeki, licząc, że pojawi się tam jego brat i może kilku innych ludzi z grupy.
- Nareszcie- mruknął, gdy podniosła głowę z jego ramienia. Wyprostował rękę i znów ją zgiął, sycząc z niezadowolenia przez zdrętwiałe mięśnie.
- Trzeba było mnie obudzić- odpowiedziała takim samym tonem i odsunęła się na drugą stronę, siadając pod wilgotną ścianą ziemi.
- Idę się rozejrzeć, a ty nie waż się wychylić stąd nawet paluszka.
- Przecież nie zostanę tu sama- spięła się na taką ewentualność.- Pójdziemy razem, przy okazji poszukamy czegoś do jedzenia.
- Nie ma czasu na bzdury, złotko. Daryl powinien pojawić się lada moment.
- Co się tak uparłeś? Widziałeś, co się działo na farmie, czy ktoś ci wcisnął klapki na oczy? Nasza grupa się rozłączyła, Merle. Każdy poszedł w inną stronę albo…
- Daryl to twardy facet, więc lepiej nie kończ zdania.
- Jak sobie chcesz. Ale ja idę z tobą, czy tego chcesz, czy nie.
- No to ruszaj tyłek- wyczołgał się z kryjówki i rozejrzał, prostując obolałe plecy. Poszła w jego ślady, masując sztywny kark. Za pasek wcisnęła nóż, który jej wczoraj dał i przemyła dłonie w lodowatej wodzie, wycierając je niedbale o uda.
Weszli w las, jednak Merle nie posuwał się w głąb, chcąc być jak najbliżej rzeki. Przystawał przy niektórych drzewach i rył w korze swoje inicjały, a ona w tym czasie stawała na czatach, wypatrując Szwędaczy. Słońce nie znało litości, grzejąc prosto na ich głowy i ramiona. Katia ze złością zdjęła z siebie brązową koszulę i przewiązała ją mocno w pasie, zostając w samej koszulce z napisem „Co umiera, nie żyje", wyglądając jak żywy przykład paradoksu. Merle z zaciekawieniem przeczytał zdanie wyszyte na jej piersiach i bezczelnie utkwił wzrok w dekolcie.
- Muszę ci powiedzieć, że masz gust… jeśli kiedyś wyjdziemy z tego gówna, wytatuuję to sobie na plecach- wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu i zamachał palcem, niemal trącając jej biust.
- Weź tę łapę- cofnęła się zniesmaczona.- I weź zrób sobie tatuaż na czole. To zdecydowanie poprawi twój wygląd.
- Wyszczekana s…- nie dokończył, uchylając się prędko przed mknącą w jego stronę pięścią. Katia wrzała ze złości, i jedyne czego pragnęła, to zmazać Merle'owi głupawy uśmieszek z twarzy, a przy okazji pomóc mu pozbyć się kilku zębów. Ten jednak okazał się dużo sprawniejszy, niż sądziła. Zanim zdążyła zamachnąć się drugą ręką, on pochwycił ją za ramiona i prawie zmiażdżył swym uściskiem.
- Do jasnej cholery, nie jesteśmy w tym lesie sami- postawił ją pod najbliższym drzewem, nadal mocno ściskając.- Robisz za dużo hałasu, idiotko. Stul dziób, zrozumiano?
- Prowokujesz mnie, buraku- wyrzuciła, ale ściszyła głos.- A teraz mnie puszczaj.
- I co jeszcze? Ja cię puszczę, a ty się na mnie rzucisz. Ja już znam takie babska, jak ty- uniósł leniwie brew i oparł się torsem o jej piersi, wciskając ją w szorstkie drewno.
- Cholera, Merle- szarpnęła się.- Odejdź, dobra?
- Powiedziałem, że masz się zamknąć- warczał, a jego twarz zbliżyła się jeszcze bardziej. Marszczyła gniewnie czoło i brwi, wpatrując się z uporem w niebieskie oczy. Merle także ją obserwował, ale poluzował uścisk, pozwalając opaść rękom wzdłuż ciała. Nie odsunął się jednak, czekając na jakiś ruch, na powód, by znowu ją unieruchomić. Katia przełknęła ślinę i westchnęła przeciągle, unosząc dłonie w geście poddania.
- Dobrze, jestem już spokojna. Zadowolony?
- Byłbym zadowolony, gdybyś zrobiła mi…- parsknął, widząc jej rozszerzone źrenice i usta, które otwierała i zamykała nie wiedząc, co odpowiedzieć.- Dobra, złotko, zbieraj dupsko, idziemy dalej, a potem wracamy do naszej przytulnej skrytki.
Uciął temat i poszedł, zostawiając ją z bardzo dziwnym, niepokojącym uczuciem. Nigdy w życiu nie pomyślałaby o mężczyźnie jego pokroju w TEN sposób, ale Merle sam wbił jej to do głowy i odpalił bogatą galerię fantazji. Pokręciła głową, ale nie pozbyła się przyjemnych dreszczy, gdy wyobraźnia podtykała jej Merle'a biorącego ją właśnie tutaj, w lesie, na zielonej trawie. Kroczyła za nim trochę niespokojna, trochę rozkojarzona. Starała się rozglądać na boki i alarmować go w razie niebezpieczeństwa, ale koniec końców i tak zatrzymywała wzrok na męskich pośladkach i postawnych ramionach.
- Głupia…- wymamrotała, gdy starszy Dixon znaczył kolejne pnie.
- Co tam bełkoczesz?- obrócił się. W pierwszym odruchu skierował wzrok ponad jej ramię, spodziewając się żywych trupów. Dopiero po chwili wyłapał jej napiętą twarz i przekręcił głowę na bok. - Złotko, co z tobą?
- A co ma być? Pilnuję twoich tyłów.
- I dlatego trzęsiesz się jak galaretka? Ciekawe…
- Irytujesz mnie! Och, jak mnie irytujesz- zacisnęła pięści, ale tak naprawdę złościła się sama na siebie. Przestawała panować nad podnieceniem, które zalewało ją od środka. Nigdy wcześniej nie pragnęła mężczyzny tak bardzo, jak teraz. Obróciła się na pięcie, licząc w ciszy do dziesięciu. Merle, jak na złość, podszedł do niej i stanął obok, obracając leniwie srebrny nóż.
- Albo to słońce źle na ciebie działa, albo w poprzednim świecie spierdoliłaś z psychiatryka.
- Och, przymknij się- wywróciła oczami, nie mogąc znieść jego obecności.
Wrócili przed zmierzchem. W drodze powrotnej udało im się zebrać kilka garści dzikich jagód, które Katia wsadziła do prowizorycznego koszyka z koszuli. Merle natrafił na węża i sprawnym ruchem uciął mu łeb.
- Będzie padać- skomentował. Rzucił gada na ziemię i przyklęknął obok, zdzierając z niego twardą skórę. Katia skrzywiła się, słysząc specyficzny odgłos. Wcisnęła się pod skałę i położyła ostrożnie koszulę z owocami. Merle w skupieniu czyścił mięso węża, a ona siedziała ukryta pod półką i obserwowała błyskawice, które rozświetlały z daleka granatowe niebo.
- To dobrze, że będzie padać- odezwała się wreszcie.
- Mhm- gardłowy pomruk znów pobudził jej zmysły.- Spociliśmy się jak świnie, czuć nas zapewne na kilometr. Jak popada, to mokre powietrze zamaskuje nasze położenie i te półgłówki tak szybko nas nie wyczują.
- Racja- przyznała, wkładając w usta kwaśną, soczystą kulkę.
- Dobra, złotko. To twoja połowa- rzucił jej surowy, długi kawał mięsa. Skrzywiła się, wystawiając język na wierzch.
- Obrzydlistwo.
- Księżniczko, to nie restauracja.
- Raczej przydrożna budka z hamburgerami niewiadomego pochodzenia- zakpiła i powąchała węża.- Jesteś pewny, że to jadalne?
- Jeśli coś ci nie pasuje, to mi to oddaj- bez ociągania ugryzł swoją porcję i żuł żylasty kawałek, patrząc na nią z powątpiewaniem. Nie chciała wyjść na gorszą, więc zrobiła to samo. Mięso było gumowate i czuła wyraźny posmak krwi, ale musieli jeść, by nabrać sił.
- No i widzisz, hamburgery z budki też jakoś wchodzą.
- Taa…- wymruczała z pełną buzią, nie mogąc przełknąć ostatniego kęsa. On skończył pierwszy i usiadł obok, biorąc do ręki kilka jagód. Mimo że wpatrywała się w rzekę, w której ginęły krople deszczu, widziała jego zaokrągloną, pokrytą zarostem brodę, wystającą kość policzkową i ciemne brwi, które ruszały się pod wpływem jedzenia.
- Merle, Daryl chyba tu nie przyjdzie.
- Przyjdzie.
- Merle, pomyśl logicznie. Powinniśmy iść dalej, znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. Jeśli twój brat żyje, może trafimy na jego ślad gdzieś przy głównej drodze. Może właśnie tam wszyscy poszli.
- Posłuchaj. Te swoje mądrości możesz wsadzić sobie głęboko… umówiłem się z moim bratem, że jeśli coś by się stało, spotkamy się w okolicach rzeki- jego ton głosu stał się oschły, więc zacisnęła wargi i weszła głębiej, zwijając się na tym samym miejscu, co poprzedniej nocy. Słyszała, jak Merle wychodzi, jak krąży po brzegu, jak przeklina na cały świat, wyzywając wszystkich znanych mu ludzi, łącznie z jej osobą.
Burza rozszalała się na dobre, waląc na oślep piorunami. Dixon wrócił po kilku minutach i najwyraźniej ochłonął, bo znowu wyczuła, że leży tuż za nią. Jednak tym razem żadna część jego ciała, nie stykała się z jej plecami. Przyjęła to z mieszanką ulgi i rozczarowania. Wstyd jej było nawet przed sobą, że miałaby ochotę spróbować z Merlem Dixonem, prostakiem z jakiejś zapchlonej dziury, który pół życia spędził za kratkami, z nie wiadomo jakim towarzystwem. Westchnęła zmęczona, ale dźwięk, jaki wyrwał się z jej ust, zabrzmiał raczej jak niespokojny jęk.
- Co ci?- usłyszała pomruk. Merle musiał unieść się na łokciu, bo czuła nad sobą oddech.
- Nic. Staram się zasnąć.
- Mhm- kolejny pomruk. Ten gardłowy. Ten, który powodował, że musiała zaciskać mocniej uda.
Zamknęła oczy, chcąc opanować drżenie, ale właśnie w tym momencie poczuła gorącą dłoń, która wbiła się w jej biodro, przysuwając ją do twardej klatki piersiowej. Serce waliło jej jak oszalałe i nie była w stanie powstrzymać szybkiego oddechu, gdy szorstkie palce wślizgnęły się pod koszulkę, dotykając powoli skóry brzucha.
- Nie od dziś żyje na tym świecie. Od razu zrozumiałem co się z tobą dzieje, już tam, w lesie- szepnął zachrypniętym głosem i zmusił ją, by położyła się na plecach. Jego oczy lśniły z podniecenia, kiedy wsunął rękę pod cienki stanik. Przygryzła wargę, wyginając się lekko w tył. Merle uklęknął nad nią i szybkim ruchem wyjął przymocowany nóż, odrzucając go w bok. Pochylił się, wbijając usta w jej odsłonięty obojczyk i polizał go czubkiem języka. Nie była w stanie się zapierać, przestała słuchać swojego sumienia, a palce same znalazły się w jego włosach, przyciskając go do siebie jeszcze bliżej. Mimo tego, że posiadał tylko jedną dłoń, sprawnie poradził sobie z guzikiem od jej i swoich spodni. Pomogła mu tylko zdjąć je z siebie i z własnej woli rozebrała się z koszulki i stanika. Ziemia była sucha i ocierała jej plecy, ale w tym momencie skupiała się na Merle'u, który również pozbył się odzieży i opadł na nią, pieszcząc opuszkami jej uda. Sunął palcem wskazującym w górę i w dół, z zawadiackim uśmiechem obserwując jej rozwarte usta i zamglony, nieobecny wzrok. Nie musiał używać siły, by rozsunąć jej nogi. Była mokra i to go pobudziło. Wsunął w nią palce i ruszał nimi szybko, czując jej soki, które wypływały z pochwy prosto na jego dłoń i ubitą ziemię. Kiedy nie powstrzymywała się już od jęków, przerwał pieszczotę i oblizał dwa palce, patrząc na nią z jeszcze większą lubieżnością.
- Kobiety…- zamruczał i przywarł do niej całym ciałem, pomagając sobie dłonią w dotarciu do celu. Naprężony, gruby penis wszedł w jej wnętrze, a ona pisnęła z rozkoszy. Merle nie miał ochoty się spieszyć. Rzadko w jego życiu pojawiały się takie kobiety. Prawdziwe kobiety. Chciał czerpać z tego, jak najwięcej przyjemności, wykorzystać daną szansę, by mieć co wspominać, a w chwili śmierci przypomnieć sobie ciasną, pulsującą cipkę. Katia objęła go z całych sił, szukając w ciemności ciepłych warg. Dźwięk obijanych o siebie spoconych, lepkich ciał rozbrzmiewał echem po okolicy, ale ginął stłumiony przez odgłosy letniej burzy. Szybkie oddechy zlały się w jeden, kiedy Merle wzmocnił pchnięcia, dochodząc do samego końca. Dziewczyna wbiła mu paznokcie w pośladki i przyciskała go jeszcze mocniej, pomagając mu w szybkich, gwałtownych ruchach. Merle warknął, czując ucisk w podbrzuszu. Zwolnił, rozkoszując się orgazmem, który rozlewał się po jego ciele. Jego szczytowanie podnieciło ją na tyle, że sama nie potrafiła powstrzymać skurczów. Jęczała w jego usta, kiedy gorące nasienie mieszało się z jej sokami.
