Hello everybody. I'd like to... Meaning, let me switch into Polish, sorry. Przed Wami zupełnie nowy rodział. Sorki że tak szybkoXP. Mam nadzieję, że nie narzekacie. Poprzedni - chociaż byłam dumna z rozmowy pomiędzy Ericą a Damienem - pozostawił u mnie pewien niedosyt, dlatego też nad tym chapterem naprawdę popracowałam. Wynik? Hm, dwie sceny miłosneXD. No i wreszcie (!?) akcja.

Dziękuję za wszystkie miłe słowa i reviewy. Nadal czekam na Wasze opinie. Jak przeczytacie, kliknijcie Review this Story/Chapter i napiszcie, co myślicie. Tego potrzebuję:).

Z dedykacją dla M_GmbH. Z pozdrowieniami dla całej reszty:*.

DZIECKO

Zarzuciłam bluzę z logiem S.W.A.T. na ramiona. Praca w tej jednostce miała to do siebie, że dostawało się mnóstwo darmowych gadżetów i ubrań. Naprawdę dobrej jakości. Żyć, nie umierać.

Usiadłam na drewnianej ławce obok Alex i skrzyżowałam ramiona na piersiach; było chłodno. Oczywiście mogłam usiąść bliżej ogniska, ale to znaczyłoby, że musiałabym siedzieć łokieć w łokieć z Johnem albo Damienem, a tego chciałam uniknąć. Przycupnęłam więc nieco dalej, za plecami Eddiego, skąd miałam dobry widok na wszystkich zgromadzonych przy ognisku. Tylko że moje oczy same zatrzymały się na Damienie i nie chciały przesunąć się nigdzie dalej. Okazało się, że Riley miała rację. Szukał mnie. Nasze spojrzenia spotkały się kilka razy i to on pierwszy uciekał. Zdążyłam jednak zauważyć, jak pięknie płomienie odbijają się w jego brązowych, błyszczących tęczówkach. Nadal jednak czułam złość. I szczerze mówiąc, wsłuchiwałam się w prowadzone rozmowy, żeby wtrącić od czasu do czasu coś złośliwego, ale wtedy spojrzałam na Sarę i cała ochota na złośliwości zniknęła w mgnieniu oka.

Kobieta siedziała po mojej lewej stronie, między Derekiem a Joshem, który przyjechał odwiedzić Diane. Była zgarbiona, a jej ramiona kurczowo oplatały brzuch. Wpatrywała się w Damiena. Coś ukłuło mnie w sercu. Wiedziałam, o czym myślała. Bała się. Z pewnością dobrze pamiętała dziewięć miesięcy nieustannego strachu o siebie i nienarodzone dziecko. Nie chciała znowu tego przeżywać. I ja ją rozumiałam. Noszenie pod sercem życia to straszliwa odpowiedzialność.

Wsunęłam dłoń po moją koszulkę, wyczuwając pod palcami łagodną kotlinkę pępka. I nagle pomyślałam o tym, co by było gdybym „wpadła" z Mattem. Albo z Derekiem. Z Johnem w przyszłości nie mogłam mieć dzieci. Zabawne było to, że gdy ludzkość miała się ku upadkowi, bo było nas coraz mniej, środki antykoncepcyjne miały stuprocentową skuteczność.

Szybko odgoniłam od siebie te straszne myśli, czując ból w sercu. A potem pomyślałam o mojej mamie. Urodziła mnie. Przez dziewięć miesięcy byłam jej integralną częścią. Na pewno nie raz się bała. Może też czasem myślała o tym, czy dobrze zrobiła, planując rodzinę. Byłam chcianym dzieckiem? Czy „wpadką"? Na pewno jednak byłam dzieckiem bardzo, bardzo kochanym. Poczułam wzruszenie.

Wstałam i podeszłam do Sary i oplatając jej ramiona swoimi, przytuliłam się do jej ciepłych pleców.

- Nie będzie tak samo – zapewniłam ją szeptem. – Nie będziesz sama.

- Dziękuję – odparła równie cicho.

- Erice zebrało się na czułość – mruknęła Alex. – I bardzo dobrze.

Nie odpowiedziałam na jej zaczepkę. Zasunęłam bluzę pod samą szyję i ruszyłam w stronę domu.

Weszłam na taras. Na deskach za moimi plecami usłyszałam stukanie psich pazurków i po chwili Hanami otarła się o moje nogi, zastępując mi drogę. Przykucnęłam i pogłaskałam ją.

- Nie, śliczna, muszę teraz pobyć trochę sama.

Cofnęła się i pozwoliła mi wejść do domu, a potem wskoczyła na łóżko obok mnie i kiedy zwinęła się w kłębek tuż obok moich nóg, uśmiechnęłam się. Zasnęłam dosyć szybko.

Obudziłam się kilka godzin później. Alex spała obok mnie, Hanami tak samo. Przetarłam oczy i wyszłam na korytarz, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Zeszłam na dół. Było cicho i ciemno.

Wchodząc do salonu, dostrzegłam nieznaczny ruch.

- To ja. – Usłyszałam. Damien poruszył się na kanapie, spuszczając nogi na podłogę.

Bez słowa weszłam do kuchni, nalewając sobie soku. Wyczułam obecność mężczyzny gdzieś za plecami. Nie odwróciłam się, upijając łyk. Spojrzałam przez okno. Czyste niebo obsypane było tysiącami jasnych punkcików. To obudziło wspomnienia.

- Lubiłeś oglądać gwiazdy – powiedziałam cicho.

- Do czasu, kiedy nauczyłem się określać własne położenie na ich podstawie.

Czułam, jak drży dłoń, w której trzymałam szklankę.

- Chciałeś przeleżeć na dachu całą noc, potem dzień i kolejną noc. Oglądać niebo...

- To była metafora. Nie chodziło o oglądanie gwiazd czy nieba. Spędzenie doby na dachu budynku w centrum miasta przy głównej trasie patrolów maszyn było równie niemożliwe jak bycie z tobą.

Cały czas stał gdzieś za moimi plecami. Moje ramiona pokryła gęsia skórka.

- Nic nie jest niemożliwe – szepnęłam tak cicho, że ledwo usłyszałam samą siebie.

- Mylisz się. Jest wiele takich rzeczy, Erico.

Wiedziałam, że wyszedł z kuchni. Odstawiłam pustą szklankę na stół i weszłam do salonu. Usiadł na kanapie. Widziałam, że ma na sobie kurtkę Johna. Musiała być nadal wilgotna po praniu. Bandaże ciasno oplatały jego brzuch i żebra. Otworzyłam drzwi i wyszłam na taras. Usiadłam na balustradzie, która zaskrzypiała pod moim ciężarem. Spojrzałam w niebo, a potem przez okna do wnętrza domu. Nadal siedział na kanapie, wpatrując się we mnie. Odwzajemniłam jego spojrzenie. Okna odbijające delikatnie blask księżyca stanowiły swego rodzaju granicę między nami. Granicę, którą nikt na razie nie chciał przekroczyć. Ale granicę bardzo niestałą, z pewnością łatwą do rozbicia jak szkło, które ją budowało.

Znowu spojrzałam w niebo. Patrzyłam w nie dosyć długo, zadzierając głowę. Czułam chłód nocy. Kiedy znowu zerknęłam do salonu, Damiena nie było. Poczułam pustkę i smutek. Oglądanie gwiazd bez niego nie miało najmniejszego sensu.