Jak człowiek może być odważny gdy boi się?
To jedyny czas gdy człowiek może być odważny.
Derek nie czuł się dobrze. Właściwie to czuł się okropnie! Kręciło się mu w głowie, jakby wypił całą zawartość sklepu alkoholowego. Nieważne ile pocierał czoło nie mógł przywrócić sobie jasności umysłu. Musiał dostać się do Deatona. Nie był w stanie prowadzić auta.
Wyszedł na ulice i to był błąd. Dźwięki i zapachy były takie ogłupiające, światła reflektorów były takie rażące. O Boże, to tak bolało.
Telefon. Musiał zadzwonić do kogoś, po kogoś. Potrzebował (uch, nie chciał nawet o tym myśleć!) pomocy. Nie mógł skupić się na ekranie, był zbyt rażący.
Potknął się i o mało co nie przewrócił, gdyby lampa uliczna nie była w jego zasięgu. Nie mógł tego znieść, jakby całe jego ciało składało się z twardych supłów, których nie mógł rozluźnić.
Spojrzał w górę, ponad lampę. Pełnia. Nie znosił tak źle pełni odkąd był nastolatkiem. Miał nadzieje, że nikogo nie zabije.
Z pobliskiej restauracji dobiegały smaczne zapachy pieczonego mięsa. Och, ślina natoczyła się mu do ust. Żołądek skręcił się mu z bólu. Chciał coś zjeść. O rany, oby nie zjadł człowieka!
Musiał dostać się do Deatona. Potrzebował czegoś na uspokojenie, kogoś kto skrępuje go i zamknie żeby nie miał kontaktu z ludźmi, zwierzętami, zapachami i dźwiękami.
Na ślepo wybrał numer. Uważał tylko żeby nie zadzwonić do Cory. Siostrzyczka wyraźnie dała do zrozumienia, że była wściekła na brata i nie chciała z nim rozmawiać przez najbliższe pół roku. Była zła, bo Derek zostawił ją z druidem w Carmel. Mężczyzna był dawnym znajomym Deatona i cieszył się, że mógł pomóc jednocześnie staremu przyjacielowi i Corze, której życie jako młodej Omegi nie było usłane różami. Każde stado do jakiego chciałaby przyłączyć się, traktowałoby ją trochę lepiej niż trędowatego. Cora mogła spokojnie skończyć szkołę w Carmel i wtedy pomyśleć o tym co chciałaby zrobić dalej: wrócić do Beacon Hill, iść na studia, czy zostać w Carmel.
Oczywiście Cora wybierała zachowywać się jak każda nastolatka na globie i śmiertelnie obraziła się na brata, i poprzysięgła, że nie splunęłaby w jego kierunku gdyby płonął. Tak, Cora po prostu dramatyzowała.
/Czego? Śpieszę się!/ odpowiedział zdenerwowany głos w telefonie. Uch, za głośno. Derek słyszał jak po drugiej stronie linii były otwierane szafki i wyrzucana zawartość plecaka na podłogę.
– Stiles? To ty? – zapytał Derek. Nie był pewien czy jego słuch nie zawodził go.
/Tak, co jest? Czemu brzmisz jakbyś był pijany? Czy zadzwoniłeś do mnie po pijaku?/ zaśmiał się Stiles i to było za głośno. Derek odsunął od siebie telefon.
– Musisz po mnie przyjechać. Musisz mnie zawieźć do Deatona. – jęknął Hale starając się nie podnosić wzroku z ziemi. Cholera, czuł się tak okropnie.
/Nie, zadzwoń po kogoś innego./ odpowiedział Stiles i Derek był zaskoczony. Nie liczył się z odmową.
– Stiles, odpalaj auto i przyjedź po mnie! To nie prośba! – warknął Derek i miał nadzieję że to podziała. Nie miał zamiaru usprawiedliwiać się przed Stilesem.
/Nie sądzę żebyś w pozycji, aby wyszczekiwać rozkazy./ warknął Stiles i mógł mieć rację. Derek zacisnął usta w wąską kreskę. Miał coś opowiedzieć, coś wulgarnego i najpewniej grożąc Stilesowi. Wybrał rozłączyć się. Nie będzie błagał.
Z trudem puścił latarnię i poszedł w dół ulicy, aby jakoś trafić do weterynarza. Musi zejść z ulicy, żeby być z dala od ludzi, zapachów, świateł. Ledwo mógł chodzić, bo nogi wciąż odmawiały mu posłuszeństwa.
