A/n
Elanor się zirytowała, a jak Elanor się zirytuje, zwykle pisze. To jest mój pierwszy, dłuższy tekst do tego fandomu, w ogóle pierwszy dłuższy fanfick, dlatego proszę o wyrozumiałość.
Ostrzeżenie odnośnie całości: w niektórych sytuacjach pojawiają się wyrazy niecenzuralne.
Życzę miłej lektury!
Przyjaciele
Ostatnie dni były dziwne. Nie, żeby życie w Camelocie na ogół bywało normalne, ale w tym, co działo się obecnie, nie było nic ze zwyczajnej, swojskiej nienormalności. Merlinowi wcale się to nie podobało, zwłaszcza, iż odnosił wrażenie, że dotyczy to w jakiś sposób jego osoby. Odnotował, że wypadki przytrafiają mu się częściej, niż zwykle. Ktoś ciągle wytrącał mu coś z rąk, czymś zahaczał, uderzał, oblewał. Początkowo nie wiązał tych zdarzeń; ot przytrafiło się i tyle, bo przecież cały Camelot wie, że osobisty służący króla jest idiotą. Jednak z czasem zaczął zauważać inne rzeczy.
Szepty. Praktycznie wszędzie, gdzie się pojawił, szeptano. I to szeptano na jego temat. Dochodziły do tego rzucane ukradkiem dziwne spojrzenia. Nie wiedział, czy to tylko jego wyobraźnia, czy rzeczywiście w oczach niektórych dostrzega odrazę, wręcz nienawiść.
Ludzie, którzy kiedyś pozdrawiali go z daleka, teraz ledwie kiwali mu głową, nikt z własnej woli go nie zagadywał i mogło się wydawać, że każdy postawił sobie za cel, by sprawić mu jakąś przykrość.
Gdy chciał pomóc starszej kobiecie pozbierać rozrzucone pranie, krzyknęła, żeby nie ważył się do niej zbliżać. Merlin był naprawdę zaskoczony, bo znał i lubił tę kobietę - jak dotąd sądził, z wzajemnością.
Kiedy jeden ze strażników podciął mu nogi, nawet nie starając się by to wyglądało na przypadek, a kilku innych wybuchnęło głośnym śmiechem, młody czarodziej czuł się już całkowicie zdezorientowany.
Artur i rycerze zdawali się niczego nie zauważać. Traktowali go zupełnie normalnie, za co był im szczerze wdzięczny. Jedynie Gwaine stroił czasami głupie miny, ale to akurat była ostatnia rzecz, jaką Merlin mógł uznać za podejrzaną.
Narazie nie mówił o niczym Gajuszowi. Nie chciał go martwić, choć zaczynał odczuwać coraz większy niepokój.
Czyżby ludzie dowiedzieli się czegoś na temat jego magii i postanowili skazać go na społeczny ostracyzm, zamiast wprost powiedzieć królowi? Nie, to nie możliwe. W Camelocie czarownika wydaje się od razu. Wieloletnie rządy Uthera zrobiły swoje i choć Artur nie jest w kwestii magii tak bezwzględny, poddani nadal się boją.
Musiał to przemyśleć, dlatego mimo zmęczenia i dość późnej pory, zaoferował Gajuszowi, że pójdzie po korę dębu, której brak odkryli rano.
- Wszystko w porządku? - zapytał medyk, przyglądając mu się jednym ze swych najbardziej przenikliwych spojrzeń. - Wyglądasz na bardzo zmęczonego. To może poczekać do jutra.
- Spacer dobrze mi zrobi - mruknął Merlin.
- Źle się czujesz?
- Nic mi nie jest.
— Coś z Arturem? - Gajusz nie miał zamiaru odpuścić. Zbyt dobrze znał Merlina i doskonale wiedział, kiedy należy nalegać na odpowiedź.
- Nie. Muszę się nad czymś zastanowić. - Gajusz powoli pokiwał głową. Nie podobał mu się dziwnie zrezygnowany ton podopiecznego, lecz ostatecznie pozwolił mu odejść, nie zadając więcej pytań.
Wieczór był wyjątkowo brzydki. Siąpił drobny deszczyk, który niepostrzeżenie acz uporczywie wdzierał się za kołnierz płaszcza. Ponad to, z północy zaczął wiać przenikliwie zimny wiatr. Wokół panowała niemal absolutna cisza. Większość ludzi w taką pogodę nie wystawiała czubka buta za próg domu. Merlin oczywiście do tej większości zaliczać się nie zamierzał. Pogoda mu nie przeszkadzała, bo w pewnym sensie odzwierciedlała jego nastrój. Potrzebował odrobiny spokoju.
Jak zwykle, nie miał szczęścia. Nie zdążył zajść zbyt daleko, gdy usłyszał za sobą czyjś głos. Zdusił przekleństwo. Rzadko przeklinał, lecz teraz naprawdę miał ogromną ochotę i powstrzymał się tylko dlatego, że nie wiedział kto za nim stoi.
- A cóż to za wieczorny spacer, chłopcze? - Chciał się obejrzeć, lecz silna dłoń chwyciła go za kark. Owionął go odór alkoholu.
- Idę do lasu, przynieść coś dla Gajusza - odpowiedział. Podejrzewał, że to jeden ze strażników, bo głos nie był obcy.
- Patrz Greg, jak to się próbuje wyłgać. - Nieco dalej rozległ się czyjś śmiech. - Niby już jesteśmy po służbie, ale ostrożności nigdy za wiele, prawda?
- Ano prawda - przytaknął drugi mężczyzna.
- A co ty na to, żebyśmy się trochę zabawili z królewskim… yhm… służącym?
Merlin spróbował się wyrwać, ale strażnik tylko wzmocnił chwyt. . Serce podskoczyło mu do gardła. Udało mu się sprawić, by mężczyzna się potknął, lecz ten oczywiście upadł na Merlina, przygniatając go do ziemi. O bardziej spektakularnym użyciu magii nie mogło być mowy. Gdyby napastnicy skojarzyli fakty, jego sytuacja byłaby jeszcze gorsza. Choć z drugiej strony, nie bardzo wiedział, jaka jest obecnie. Mimo wszystko jednak, wolał nie ryzykować.
- Coś mi się zdaje, że królowi twoje nocne wycieczki by się nie spodobały. - Greg zarechotał głupkowato i podszedł bliżej. Kopniakiem przewrócił go na plecy. W ręce dzierżył gruby kij. Merlin chciał krzyknąć, ale w tej samej chwili został uderzony pięścią w twarz.
- Możesz sobie krzyczeć - mruknął mu do ucha napastnik, który go trzymał. - I tak ci co usłyszą, będą to mieli w dupie. Twój król ci tym razem nie pomoże.
Merlin zaczął wierzgać i szarpać się. Przypuszczał, że na nie wiele się to zda, lecz nie był w stanie zrobić nic innego. Zaatakowanie strażników Camelotu przy użyciu magii - nie ważne, że w obronie własnej - po prostu musiałoby się źle skończyć. Zresztą coś takiego jak obrona własna raczej nie zostałoby uwzględnione, bo to czarownicy przecież zawsze atakują, nigdy odwrotnie.
Artur ciągle mu powtarzał, żeby nosił ze sobą jakąś broń: „Choćby mały, kobiecy sztylecik". Dawno już tak bardzo nie żałował, że go nie posłuchał.
Spadł na niego grad ciosów i kopniaków. To Greg włączył się do akcji. Merlin szybko zorientował się, że ów kij, który widział przed chwilą, jest najeżony kolcami. Spróbował sprawić, by wypadł napastnikowi z ręki i gdzieś się potoczył. Owszem, wypadł, z całej siły uderzając go w brzuch. Naprawdę… trzeba mieć jego szczęście.
Udało mu się krzyknąć, co wywołało natychmiastowe konsekwencje w postaci kolejnego uderzenia w twarz. Ból nosa, który chyba został złamany, oszołomił go na dobrą chwilę, jednak dotarło do niego, co mówi mężczyzna.
- Oj, coś mi się wydaje, że z taką buźką nie będziesz się już podobał królowi, ślicznotko. Obawiam się, że może nie zechcieć cię pieprzyć.
- Kurwa, jakie to przykre - odezwał się Greg. - Choć nie wiem, co tu się mogło komuś podobać. - Jakby od niechcenia, kopnął Merlina w żebra.
- No nie? Zwłaszcza, jak się ma pod nosem taką piękną królową. Powiedz nam, ślicznotko, co na to królowa?
Merlin nie zareagował nawet na kolejne uderzenia, zbyt wstrząśnięty tym, co usłyszał. Przez chwilę próbował przekonać samego siebie, że to wszystko nie prawda… tylko zupełnie niedorzeczny, zły sen. Zaraz się obudzi. Na pewno się obudzi.
Nie. Nic z tego. Ból jest zbyt realny. Zaczęło brakować mu tchu, do oczu napłynęły łzy.
- A jeśli piśniesz królowi choćby słówko - powiedział Greg. - To powtórzymy tę zabawę. Król sobie może robić co chce. Nie nasza to rzecz. Ale ty… nie powinieneś się publicznie pokazywać. Nie mamy ochoty oglądać twojej gęby. Musisz się skarbie nauczyć, gdzie jest miejsce dziwki.
Cios w głowę pozbawił go przytomności. Napastnicy znęcali się nad nim jeszcze przez jakiś czas.
- Dobra Juliuszu, zostaw go - powiedział w końcu Greg, wycierając ręce o nogawki spodni. - I tak chyba trochę przegięliśmy. Król może się tym zainteresować.
- Nie dowie się, że to my.
- Ten… Ten… - Greg spojrzał z obrzydzeniem na Merlina. - Zawsze może się poskarżyć.
- Nie wydaje mi się. - Juliusz splunął na ziemię. - Ale wywleczmy go za bramę, żeby wyglądało na robotę jakiegoś bandyty.
- Dobra. Patrz, czy nikt nie lezie. Tak dla pewności.
W tym momencie, gdzieś w oddali dało się słyszeć tętent końskich kopyt.
- Kogo tu kurwa niesie o tej porze? - szepnął w panice Greg.
- Mamy chwilę - ocenił Juliusz. - Uda się, jeśli się pospieszymy.
- Więcej z tobą nie piję - wydyszał Greg, chwytając Merlina za ręce i ciągnąc w stronę bramy. Zatoczył się, lecz utrzymał równowagę. - Same z tego nieszczęścia. Rusz dupę i mi pomóż.
Pierwszą rzeczą, jaka przebiła się do świadomości Merlina, był wszechobecny ból. Nie próbował już krzyczeć. Nie zamierzał dawać napastnikom satysfakcji. Na twarzy poczuł coś przyjemnie chłodnego, potem zaczęły docierać do niego znajome zapachy ziół i leczniczych mikstur. Nie do końca pewien co to oznacza, jeszcze przez chwilę leżał w bezruchu, obawiając się kolejnego uderzenia. W końcu z trudem otworzył oczy, chcąc zorientować się w sytuacji.
- Jeśli jeszcze raz przestraszysz tak Gajusza, słowo daję, zakuję cię w dyby na pół roku. - To był Artur. Siedział na krześle, obok niemal przeźroczystego na twarzy Gajusza. Jego prawa ręka spoczywała na ramieniu medyka. Merlin odnotował, że król jest bardzo zdenerwowany, co oczywiście stara się zamaskować.
- Merlinie! - zawołał Gajusz. Wychylił się nieco do przodu, na tyle, na ile pozwalała mu królewska ręka i poprawił okład, który zaczął się zsuwać z twarzy Merlina. Chłopak syknął z bólu.
- Możesz mówić? - zapytał Artur.
- Chyba tak - wyszeptał Merlin. Uszkodzony nos mówienia nie ułatwiał, jednak dało się przeżyć. Widocznie Gajusz zaaplikował mu coś wyjątkowo skutecznego, albo nawet użył magii. Prawie na pewno użył magii.
- Co się stało? - zapytał medyk. - Kto cię napadł?
- Nie wiem.
- Skup się Merlinie. Trzeba go złapać jak najszybciej - powiedział Artur. - Sir Leon znalazł cię tuż za bramą, ale nic podejrzanego nie zwróciło jego uwagi. Strażnicy też byli zdumieni, bo nie zauważyli żadnego zamieszania. Nie broniłeś się, czy jak?
Merlin zaczął przypominać sobie wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Ze zdwojoną mocą dotarło do niego o co został oskarżony. Teraz wszystko było jasne… Te szepty, spojrzenia… Poczuł mdłości.
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że cały się trzęsie.
- Merlinie? - Artur puścił w końcu ramię Gajusza i wyciągnął rękę do swego sługi. Ten odsunął się gwałtownie. Wcześniej nie zwracał uwagi na fizyczny kontakt, który był niejako codziennością. Często się poszturchiwali, poklepywali, zdarzały się nawet serdeczne uściski, jak choćby wtedy, gdy Artur odnalazł go na bagnach, po porwaniu przez Morganę. W końcu, jakkolwiek by temu zaprzeczali, byli przyjaciółmi i Merlinowi do tej pory nawet przez myśl nie przeszło, że ktoś może doszukać się w ich relacji czegoś innego. Widocznie jednak pozwalali sobie na zbyt dużą poufałość.
Artur obrzucił Merlina zaskoczonym spojrzeniem.
- Zaraz… - Nagle coś przyszło mu do głowy. Coś, co sprawiło, że jego żołądek omal nie wywinął koziołka. - Merlinie, poznajesz nas? - Gajusz pobladł jeszcze bardziej o ile to w ogóle było możliwe.
- Poznaję.
- Świetnie… Więc kim jestem?
- Królem - odrzekł cicho chłopak. Mimo, iż odpowiedź była właściwa, Arturowi się nie spodobała. To było zupełnie nie w stylu Merlina. Gdyby wszystko było w porządku… gdyby przynajmniej zanosiło się na to, że będzie w porządku, Merlin powiedziałby zapewne, że jest osłem, ćwokiem, zarozumiałym palantem… ewentualnie jego przyjacielem. Na pewno nie królem.
- Jesteś tego absolutnie pewien? - zapytał z nadzieją, że Merlin jednak zmieni zdanie.
- Tak.
- Wiesz gdzie się znajdujesz?
- Tak, panie.
- Zdajesz sobie sprawę, że nic ci już nie grozi?
- Hmm.
- Doskonale. Więc, z łaski swojej, przestań się zachowywać, jakbym chciał cię uderzyć. - Artur niemal błagał bezgłośnie, by Merlin powiedział coś o tym, jak to on niby ciągle go bije. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Chłopak po prostu leżał, wpatrując się w niego wielkimi, przestraszonymi oczyma w których było coś… niepokojącego. Twarz miał posiniaczoną i podrapaną. Gajusz mówił, że napastnicy byli bardzo brutalni. Początkowo istniała obawa, że połamane żebra poprzebijały narządy wewnętrzne, ale na szczęście do tego nie doszło.
Artur po raz kolejny wyciągnął rękę i poprawił okład, który znów zaczął się zsuwać. Merlin wcisnął się w poduszki, za wszelką cenę chcąc uniknąć kontaktu. Może rzeczywiście przekraczali jakieś granice? Może to naprawdę było niewłaściwe?
- Panie… - zaczął z trudem. - To nie jest dobry pomysł, żebyś tu ze mną siedział.
- Ponieważ? - Artur spojrzał na Gajusza, jakby się spodziewał, że ten poprze podopiecznego. Medyk tylko pokręcił głową, wstał, przeszedł do swojej komnaty i zaczął czegoś szukać na jednej z półek.
- Jestem tylko sługą. Nie ma potrzeby, żebyś…
- Zamknij się, Merlinie.
- Posłuchaj. Myślę, że… że będziesz potrzebował innego służącego.
- Na pewno. Dopóki się nie pozbierasz. Radzę ci się pospieszyć.
- Nie. Ja… - Po twarzy Merlina przemknął bolesny skurcz. - Będziemy musieli się pożegnać.
- To całkiem prawdopodobne, jeśli nie weźmiesz się w garść. Już wyglądasz jak trup.
- Och, nie o to chodzi. Muszę… muszę opuścić Camelot. Zrobię to, jak tylko będę w stanie się ruszyć. - Merlin znowu miał trudności ze złapaniem oddechu. Dreszcze się nasiliły.
- Co!? - Zajęło dobrą chwilę, nim sens wypowiedzi dotarł do Artura. - Co ty bredzisz!?
- Uwierz mi. Tak będzie najlepiej.
- Chyba naprawdę ktoś cię mocno w głowę uderzył.
Gajusz powrócił do komnaty Merlina, pochylił się nad nim i dotknął jego czoła.
- Ma gorączkę - orzekł.
- To by wyjaśniało, dlaczego opowiada takie głupoty - mruknął Artur. Merlin westchnął ciężko i przymknął powieki. Nie miał siły się kłócić. Nie w tej chwili.
- Arturze? Gajuszu? - W drzwiach stanęła Gwen. Głowę miała owiniętą ręcznikiem, o czym ewidentnie zapomniała. Niesforny, mokry kosmyk przylepił się jej do policzka. - Co z nim?
- Trudno powiedzieć - odparł zmęczonym głosem medyk. Królowa weszła do środka i podeszła do nich szybko. Gdy zobaczyła Merlina, coś ścisnęło ją za gardło, jednak udało jej się opanować. Delikatnie przeczesała palcami jego włosy.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła, nachylając się ku niemu. - Złapali już tego bandytę? Czy bandytów? - zwróciła się do męża.
- Nie. Nikt niczego nie widział, a Merlin… no cóż… został uderzony w głowę i… Może jutro, jak trochę dojdzie do siebie, uda się cokolwiek ustalić.
- To był brutalny, prymitywny atak - powiedział Gajusz. - Użyto kija z ostrymi kolcami i pięści. - Gwen gwałtownie wciągnęła powietrze. - Chyba mamy w Camelocie szaleńca, który lubi zadawać ból.
- W końcu jakiś normalny przestępca - westchnęła Gwen. - Żadnej magii, prawda Gajuszu? - Medyk uśmiechnął się mimo woli.
- Żadnej - przyznał.
- Złapiemy go - oświadczył Artur. - Nikogo więcej nie skrzywdzi. Gajuszu… Informuj mnie jeśli coś… się zmieni.
- Oczywiście, panie.
Artur uścisnął rękę Merlina. Udał, że nie zauważył biernego, lecz wyraźnie wyczuwalnego oporu. Wytłumaczył sobie, że to przez ból.
- Odpoczywaj - rzucił władczym tonem. Gwen znów się nachyliła i szepnęła Merlinowi coś do ucha. Kąciki jego ust drgnęły lekko. Prawie się uśmiechnął, choć z jego oczu ani na chwilę nie zniknął cień strachu.
Artur poczuł ukłucie zazdrości? Nie. Na pewno nie zazdrości. Był jedynie odrobinę poirytowany.
Gdy król i królowa wyszli, Gajusz przysiadł na jednym z krzeseł. Przyglądał się przez chwilę Merlinowi, wzrokiem pełnym troski.
- Co to było? - odezwał się w końcu. - Co się stało?
- Och… Możemy teraz o tym nie mówić?
- Przyznaję, że wolałbym wiedzieć.
- Proszę.
- No dobrze. W takim razie powiedz mi tylko jedno. Czy to ma związek z Morganą?
- Nie. Raczej nie.
Wbrew pozorom, ta odpowiedź nie uspokoiła Gajusza. Zachowanie Merlina go niepokoiło. Owszem, chłopak był wrażliwy, ale nie dało się go łatwo zastraszyć. Skoro nie Morgana to kto?
Zdjął okład i przyjrzał się twarzy podopiecznego. Nos spuchł, ale kość na szczęście była tylko pęknięta, nie złamana.
- W porządku. Spróbuj zasnąć - powiedział łagodnie.
- Nie podoba mi się to - stwierdził Artur. Gwen oparła się na łokciu i spojrzała na niego z posępną miną.
- Mnie też - przyznała. Od godziny leżeli w łóżku, lecz sen nie przychodził.
- Chciał, żebym sobie poszedł, rozumiesz? Wygaduje jakieś głupstwa o opuszczeniu Camelotu. W ogóle... widziałaś, jak reaguje na mój dotyk? Nie widziałaś. Ale na ciebie tak nie zareagował.
- Co? - Na twarzy królowej odmalowało się zdumienie. - O czym ty mówisz?
- Merlin. Coś się z nim stało. Zachowuje się... jak nie on.
- Jest ranny. Cierpi.
- Znam go i wiem jak się zachowuje, gdy jest ranny. Owszem, gada głupoty, ale nigdy nie widziałem, by tak się bał. On jest przerażony, Ginewro.
- Ciągle powtarzasz, że jest tchórzem - mruknęła Gwen.
- Nie jest.
- Ooo, kiedy to zmieniłeś zdanie?
- Już dawno. Tylko mu tego nie powtarzaj. W każdym razie, jak sobie teraz przypominam, od kilku dni zachowywał się dziwnie. Pytałem nawet, lecz jak zwykle mnie czymś zbył.
- Jak zwykle? - Królowa wstała, podeszła do stołu i nalała sobie wodę z glinianego dzbanka. Opróżniła kubek jednym haustem. Zawsze, gdy się denerwowała, bardzo chciało jej się pić.
- Rzadko się zdarza, by mi odpowiedział, gdy pytam co go gryzie. Ale teraz nie będzie miał wyjścia.
- Uważasz, że ta napaść nie była przypadkowa? - Gwen czym prędzej wróciła do łóżka, bo w komnacie było zimno. Otoczyła męża ramieniem.
- Nie wiem co mam o tym myśleć - westchnął Artur, delikatnie ujmując w palce kosmyk jej włosów. - Ale jedno wiem na pewno.
- Tak? - Odchyliła nieco głowę i spojrzała mu w oczy.
- Osobiście dorwę tego drania, przez którego będę musiał znosić towarzystwo George'a.
