Rano nic nie zapowiadało tragedii. Zajęli się najprostszą sprawą, na jaką trafili od lat (w końcu mieli po drodze), a motel jak na swoją cenę był w dobrym stanie. Gdy Dean rzucał na łóżko torbę cukierków, nie wiedział, do czego one doprowadzą.
Gdy wyszedł z łazienki i zobaczył Sama mocującego się z Castielem, nie rozumiał, o co chodzi.
— Uspokój się, żuj powoli — próbował wytłumaczyć aniołowi Sam.
— Noh huję powmoli.
— Czy on… Skleił sobie buzię ciągutkami? — Dean nie ukrywał zdumienia.
— To whale ne est smiechrne!
— Jest. Daj spokój. Cas. Mogło być gorzej. Pomyśl, co by to było, gdybyś miał dziurawe zęby!
