Autor: Meri

Tłumacz: anga971

Beta: Emerald, której bardzo dziękuję!

Zgoda: Brak kontaktu z autorką, acz pytanie wysłane

Link: archiveofourown works/ 2060

Info: Zdecydowałam się nie tłumaczyć dosłownie tytułu tego ficka, bo raz, nie brzmi zbyt dobrze, a dwa, nie jest najbardziej odpowiedni do treści. Powiedzmy ;)

Ostrzeżenia: time-travel

Opis: Wysłany do 1971 roku Harry musi dokonać kilku wyborów.

Inny świat

Prolog

― Peterson, jak stoją sprawy? Morgan przysłał mnie do pomocy ― powiedział Harry, kucając obok niego. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach wilgoci po deszczu. Byli tuż za magicznymi barierami otaczającymi zaniedbaną chatę w Forest of Dean. Milt Peterson posłał mu wdzięczne spojrzenie.

― Mamy podbramkową sytuację. Uważamy, że próbują przeprowadzić rytuał krwi i aktywować artefakt, który podwędzili temu szemranemu sprzedawcy przedmiotów czarnomagicznych.

Gdy tylko Harry usłyszał te słowa, jego żołądek się zacisnął.

― Kurwa. Chodzi o jedno z tych urządzeń do podróży w czasie?

― Tak, sądząc z tego, co zdołaliśmy się dowiedzieć ze zwojów, na których leżał. Nie jesteśmy w pełni przekonani co do właściwości tego urządzenia, jednak pewne jest, że może przetransportować wielu ludzi, jeśli użyją go w zatłoczonym miejscu.

Zaczynało mżyć i Petterson spojrzał w niebo z niezadowoleniem.

― Wątpię, żebyśmy mogli użyć w tej chwili zaklęcia, by pozbyć się tego przeklętego deszczu.

― Prawdopodobnie nie ― zgodził się Harry. ― Zbyt wielkie ryzyko. Słyszałem, że urządzenie potrzebuje dużych pokładów czarnej magii, aby zadziałało.

― Z całą pewnością więcej, niż mają ci idioci. I właśnie dlatego potrzebowali zakładnika i mrocznego rytuału. Musimy pomyśleć o tym, żeby tam wejść i ich zaskoczyć.

Peterson ponownie spojrzał w niebo.

― Pomijając już wszystko inne, mam dzisiaj wieczorem randkę.

Harry zaśmiał się.

― Ja też.

― Żadna randka, jeśli chodzi o wieczór z narzeczoną i to w dodatku czarownicą.

― Nie pozwól, by Ginny to usłyszała. Oczekuje, że wyjdziemy na kolację wieczorem. ― Harry uśmiechnął się i poklepał się po kieszeni. ― Zamierzamy jutro poszukać domu.

― Dobra robota. ― Wyszczerzył się tamten. ― W końcu ustaliliście datę?

― Przyszłe lato. ― Zaczęło mocniej padać i Harry spojrzał na chatę. ― Lepiej się pośpieszmy, albo nasze panie będą bardzo niezadowolone czekaniem. Gdzie jest Johnson z Pickeringiem?

― Gdzieś po drugiej stronie chaty, tuż za barierami. Próbują je zdjąć.

―Nie dadzą rady, ale nie informuj ich, że się do nich zbliżamy. ― Harry nie był pewien, czy sam mógł to zrobić, a był silniejszy od nich wszystkich. Prawdopodobnie razem wziętych. ― Może przecisnę oszałamiacza przez osłony.

Peterson przytaknął.

― Powinieneś spróbować...

Krzyk przeciął powietrze.

― Kurwa !― Harry uniósł różdżkę. ― Stupefy! ― Włożył swoją moc w zaklęcie i skierował w bariery i budynek. Całe rozbłysły i po chwili osłony upadły. ― Idziemy!

Razem z Petersonem ruszyli do chaty, a Johnson i Pickering dołączyli od drugiej strony. Pickering dotarł pierwszy i kopniakiem otworzył drzwi. Czarownica leżała na podłodze ze sztyletem w klatce piersiowej. Dwóch czarodziei leżało obok niej. Urządzenie leżało na stole, dymiąc.

Gdy Harry przeszedł przez próg z uniesioną w pogotowiu różdżką, urządzenie niespodziewanie eksplodowało, wydając przy tym wysoki, piskliwy dźwięk; wiązka niebieskiego światła skierowała się wprost na niego. Uderzyła Harry'ego prosto w pierś i nie miał nawet chwili na otwarcie ust do krzyku, nim jego świat pochłonęła czerń.