Autor: Jay Tryfanstone

Tłumacz: anga971

Beta: Martynax

Zgoda: Jak najbardziej!

Link do oryginału: /works/ 483526?view_adult=true

Info: Jest to tekst, który na pewien pokręcony sposób mnie urzekł.

Czarna Historia

1.

A choć wszystkie mapy ciała i krwi

Zawieszono na drzwiach

To jeszcze nikt nam nie powiedział

Po co jest Ulica Boogie

Leonard Cohen, Boogie Street

Snape wraca do Hogwartu po wojnie.

Trzy lata po wojnie. Nie ma różdżki. Jego ubrania są poszarpane. Jest na wpół przytomny, wyniszczony, przerażony. Ledwie pamięta własne imię, a już na pewno nie potrafi sobie przypomnieć, jakim cudem dotarł aż do tego miejsca, przedzierając się na kolanach przez magiczne osłony.

Później, przypomni sobie tylko urywane fragmenty wspomnień: kradzież jabłek i suchą ziemię pod palcami, pochylanie się pod prysznicem, drżenie, leżenie na pryczy, błysk zielonego światła.

W tej chwili z trudem przypomina sobie, że była wojna. Jest tylko ta konieczność, potrzeba, by tutaj być. Właśnie to utrzymuje go przy życiu dzień po dniu.

Gdyby magiczne osłony go nie przepuściły, prawdopodobnie by umarł. A raczej umarłaby kupa długich, białych kości i poszarpanego, czarnego materiału, o której ledwo można by powiedzieć, że kiedyś była żywym człowiekiem.

Snape klęka.

Upada.

Odchyla głowę, wystawiając ją na deszcz i otwiera usta. Deszcz smakuje popiołem, jak wszystko inne. Nawet już nie pamięta, dlaczego musi czekać. Chce wstać, ale nie ma na to siły. Czołga się. Wilgoć i zimno bijące od trawy przenikają przez jego łachmany. Ciągnie za sobą szaty, którymi jest owinięty. Myślami ucieka w najgłębsze zakątki swojego umysłu, który tak naprawdę nie jest obecny, znajdując się w jakimś innym miejscu. Sam jest jedynie biernym obserwatorem własnej tułaczki. Poobijana wywłoka niegdyś uważana za człowieka, tylko pełznie naprzód. Tak naprawdę nigdy nie była w pełni człowiekiem.

Severus ma wrażenie, jakby i tak odrzucał to wszystko od siebie, ostatnie ochłapy własnego ja. Swoją dumę. Pychę. Ogrom swojej złości. Poza tą drogą do pokonania, nie zostało mu już nic.

Nie ma już siły. Coraz trudniej mu się poruszać, kiedy jego dłonie grzęzną w błocie i rozrywa palcami źdźbła trawy. Kiedyś był dumny ze swoich dłoni, ale te czasy minęły bezpowrotnie. Nogi wydają się nie być dłużej częścią jego ciała, ale oderwanymi i niewygodnymi dodatkami. Nie jest nawet pewien, czy to rzeczywiście wciąż jest jego ciało, chociaż nie robi to wielkiej różnicy; nigdy nie było z niego zbyt wiele pożytku. Nie wie, w jakim kierunku się porusza, ale jest ciepło. To jedyne, co wie. Z miejsca przed nim bije ciepło. Powoli się do niego skrada, delikatnie przyciągające; ukryte ciepło. Moc. Ciągnie go do mocy. Czołga się do niej.

xXx

Trzecia.

Harry budzi się.

Leży w ciemności, mrugając na ciemną pustkę, w której miejscu za dnia znajdują się krokwie dachu chatki Hagrida; teraz on tu mieszka. Takie przebudzenie nie jest dla niego czymś niezwykłym. Nie sypia zbyt dobrze. Po tym, jak za dnia ogranicza swoją magię, ta wyrywa się nocami, zwłaszcza, gdy Harry jest zmęczony; rozbija kubki w pokoju, zrzuca koce z łóżka, a nawet przywołuje deszcz. W snach magia wzywa go obrzydliwymi obrazami, w których zamieszcza szokującą wizję przyszłości. Zakuty w kajdany, klęczący przed nim Dumbledore. Harry gwałci Syriusza; gwałci Syriusza, podczas gdy Remus patrzy i śmieje się. Unosi ręce i ludzie umierają.

Czasami widzi inną przyszłość. Mieszka w chatce z kobietą. Mają córkę. Harry chce powiedzieć: Nie potrafisz dostrzec ciemności zakradającej się między drzwiami a progiem? Nie potrafi. Siada przy kraciastym obrusie i je szarlotkę, która smakuje jak pył i popiół.

Śni, że uczy w Hogwarcie, choć nawet nie wie czego. Wchodzi do klasy i twarze dzieciaków zwracają się w jego kierunku z nadzieją, jakby był jakimś bohaterem.

― Dlaczego mnie nie widzicie? ― domaga się odpowiedzi. ― Spójrzcie na mnie, jestem wyniszczony. Nie dam wam tego, czego szukacie, nie proście mnie o to.

Czasami czuje, jakby był daleko, czołgając się poprzez spalone ruiny, potykając się o tłuczone szkło. Tym razem właśnie ten sen go obudził, pozostawiając go z płytkim oddechem i oczami wpatrzonymi w pustkę. Zrezygnowany i przestraszony, zaczyna zastanawiać się nad wszystkim, co do tej pory zrobiła jego magia. Przemieniła jabłoń w jakiś niespotykany kwiat, testrala w zorzę polarną, ale najgorszy był pożar w zamku. Przez to powróciły wspomnienia i na nowo otworzyły się rany; stworzył swoją własną historię wydarzeń. Od tej pory nie istnieje już w żadnej z książek. Pogrążony w żalu i złości wymazał z pamięci wojnę. Wymazał również to, kim jest w oczach całego czarodziejskiego świata i co zrobił. . W oczach innych czarodziei jest niemal pozbawiony mocy, za co płaci nocami w snach, którymi nie może się z nikim podzielić.

Czasami jednak nic nie pomaga i jego magia wydostaje się na zewnątrz. Dziś w nocy będzie musiał wstać i rozejrzeć się, czy nie wyczyniła żadnych szkód. Jednak nawet z tego miejsca może poczuć, że magiczne osłony otaczające cały teren Hogwartu są zaburzone; drażnią jego magię.

Drżąc, Harry zwleka się z łóżka, a dokładniej łóżka Hagrida, które znajduje się trzy stopy nad ziemią i jest długie na kolejne osiem; nigdy jakoś nie uznał za stosowne tego zmienić. Ubiera się, zaciskając palce na materiale. Pada; słyszy jak krople uderzają o dach, szybko i mocno. Będzie potrzebował płaszcza Hagrida. Nadchodzi jesień.

Harry robi cztery kroki w kierunku tylnych drzwi i przystaje. To nie jego własna magia pobudza osłony, nie tym razem. Coś jest na zewnątrz.

xXx

Dociera do momentu, kiedy nie może się już dłużej czołgać. Coś nieoczekiwanie staje mu na drodze i upada z cichym jękiem. Jego droga kończy się boleśnie, gdy czoło, a później także dłonie, przesuwają się po czymś, co się nie porusza, nie może przeczołgać się nad nim, ani wokół. Nie jest zimne jak kamień: jest drewniane, ale równie niezniszczalne.

Pojawia się słowo.

Śmieje się. Nie słyszał swojego głosu od tygodni. Jest skrzekliwy i ochrypły. Brzmi jak szaleniec, ale to naprawdę nie jest zaskakujące i ledwie dodaje sytuacji bardziej radosnego wydźwięku. Po drugiej stronie drzwi czuje ciepło. Ale nie może go dosięgnąć. Całe życie było dla niego tak właściwie jednym wielkim wygnaniem; to tylko kolejne ograniczenie u kresu jego życia.

A potem słyszy dźwięk.

xXx

Kiedyś był odważny. Co prawda nie ma kominka podłączonego do sieci Fiuu, to mógłby wziąć płaszcz i pójść po kogoś do szkoły. Może po dyrektorkę, chociaż ta zapewne już wyszła z zamku, zaalarmowana zachwianymi osłonami. Albo po Binnsa, który wciąż patrzy na niego z zakłopotaniem, jak gdyby wiedział, że powinien pamiętać coś jeszcze, chociaż Harry wie, że zaklęcie zapomnienia jest niczym opaska na oczy. Jednak na wskutek upływu czasu, czy ciągłego nadwyrężenia, w końcu mogło przestać działać.

Ten jeden raz jednak nie jest tchórzem. Otwiera drzwi.

xXx

Tym, co czuje Snape, a nie może zobaczyć, straciwszy wzrok około północy, jest ciepło. Rozkwitające ciepło na jego skórze, niczym płomień paleniska; cieplejsze, płonące, piekące, gorące niczym oddech smoka, ostrzejsze od letnich burz. Moc. Nie sądził, by mógł się poruszyć, ale tak było; wolał zmierzyć się z podpaleniem, niż lodem. Och tak. Miał zamiar spłonąć w ogniu piekielnym. Wyciągnął dłoń i dotknął czegoś, może ubrania. Zacisnął na tym palce i podciągnął się na kolana.

xXx

Tym, co widzi Harry, otwierając drzwi, jest człowiek. Wyniszczony, poparzony człowiek w szatach zwisających z niego strzępami i poranionym ciałem pokrytym pęcherzami. Jego włosy są wilgotne i opadają mu kurtyną na twarz. Ma ubrudzone błotem dłonie i połamane paznokcie. Ledwo można rozpoznać w nim człowieka. Harry'emu wydaje się, że ta kreatura jest martwa, dopóki się nie porusza. To coś podciąga się na kolana; sunie głową w powietrzu niczym ślepy wąż. Wyciąga dłoń i dotyka płaszcza Harry'ego.

xXx

Niczym dotknięcie słońca. Snape uśmiecha się. Z całą pewnością nareszcie przybyła śmierć, by zabrać swojego sługę do domu. Odda jej wszystko, co mu pozostało, chociaż nie jest tego wiele: chłód deszczu na jego twarzy, przewlekły ból pękniętych żeber, który nie ustaje, nawet gdy inne blakną, resztki jego mocy. Wyrzeknie się siebie, tak jak zrobił to już dwukrotnie w przeszłości. Opada w ciemność.

Jest ciepło. Nie oczekiwał, że będzie ciepło.

xXx

Dłonie wczepiają się w szary Harry'ego, jakby ubranie było ostatnią szansą na wybaczenie. Chwilę później mężczyzna traci przytomność i chłopak opada na kolana. Wyciąga rękę. Ciało, którego dotyka, jest zimne, zmarznięte, a skóra naciągnięta tak mocno na kości, że Harry jest zaskoczony, że wciąż na nie pasuje. Ma wrażenie, jakby dotykał nieboszczyka. Jednak ten człowiek wciąż żyje, Harry to wie.

Ta poobijana pozostałość po wojnie, bo jest niemal pewien, że jej stan to efekt wojny, ta żałosna, pusta istota żyje. Czuje, jak przyzywa magię Harry'ego, bezinteresownie oferując swoją własną, zupełnie, jakby jedynym jej pragnieniem było ogrzanie się przy płomieniu jego magii.

To coś jest… Nie boi się. Nie ma w tym już strachu.

Harry patrzy na swoje dłonie. Dotyka skóry kogoś innego, co jest dziwne. Po chwili przenosi wzrok na te drugie dłonie, dłonie, które nawet po tym, jak ich właściciel zemdlał, trzymają w kurczowym uścisku jego szaty. Są smukłe i eleganckie; długie palce o ładnym kształcie, chociaż każda kostka wyróżnia się niczym łączenie łańcucha. Po chwili dociera do niego, że ma wilgotne ręce. Pada. Jest ciemno, zimno i, jeśli nie weźmie tego mężczyzny ― a przynajmniej myśli, że to mężczyzna ― do środka, ten prawdopodobnie umrze, a tego Harry nie chce. Nawet, jeśli lepiej wychodzi mu zabijanie ludzi, niż ich ratowanie. Wstaje i, przytrzymując sobie drzwi stopą, wsuwa dłonie pod pachy mężczyzny i wciąga go do środka. Niczym poczucie winy, ciało pozostawia za sobą smugę błota i liści.

Harry wciąga go do dużego pokoju i kładzie przy kominku. Odruchowo wznieca płomień, który bucha jasnym światłem. Zdejmuje ubranie z niewładnego ciała i zaczyna zmywać z niego brud; wiadro pojawiło się przy jego lewym łokciu i chociaż gąbka jest cała obłocona, kiedy odsuwa ją od skóry mężczyzny, woda pozostaje czysta.

W pewnej chwili rozpoznaje ciało pod swoimi dłońmi i magię, którą wchłonął i nasiąknął nią niczym gąbka. Dociera do niego, że to jest Snape.

Powoli uświadamia to sobie; ta wiedza stopniowo wpełza do jego świadomości, zaczynając od żołądka, przez kości, mięśnie, aż do jego palców. Waha się i przerywa wykonywaną do tej pory czynność. Siada na piętach. Snape wygląda jak człowiek, który przeszedł piekło. Mógłby teraz go zostawić i pozwolić mu umrzeć. Nie zajęłoby to wiele czasu. Mężczyzna znajduje się na pograniczu, jest zagubiony. Mimo wszystko to nie jest droga, którą Harry chce obrać. Kiedy zabije Snape'a, a zamierza to zrobić, chce dokonać tego różdżką z ogniem i palącymi słowami. Uczyni to wszystko sprawiedliwym, w walce z równymi szansami, którą wygra jak przystało na bohatera. To niesprawiedliwe. Wie, że Snape by go za to wyśmiał. Boisz się stanąć przede mną twarzą w twarz, Potter? Jesteś zbyt wielkim tchórzem, by stanąć ze mną do walki?

A jednak Snape oddał mu swoją resztkę magii, jakby to nie miało żadnego znaczenia. Teraz ma ją Harry, zupełnie, jakby były profesor szukał u niego ochrony.

Ty skurwielu, myśli Harry. Ty draniu. Nigdy ci tego nie wybaczę, irytuje się i zamiast po gąbkę, sięga do żeber Snape'a. Pod palcami czuje słabo bijące serce. Coraz słabiej.

Nie waż się umrzeć, myśli, nie waż się.

Czuje, jak jego własna magia owija się wokół serca mężczyzny, dopasowując się do niego z taką ostrożnością, jakby podsycała żar tlenem.

Żyj, myśli Harry. Żyj, ty gnojku.

Nie wie, ile czasu mu to zabiera. Klęczy na podłodze, ledwo będąc świadomym własnego ciała, w przeciwieństwie do każdego oddechu, który bierze w rytm powolnych uderzeń drugiego serca. Ma wrażenie, że ich serca są jednością. Oddech, oddech, oddech. Leje się z niego pot. Oddech. To jest cięższe niż cokolwiek, co robił wcześniej. Musi utrzymywać idealny poziom mocy, zbyt mało i straci mężczyznę, zbyt dużo i przeciąży serce, które zacznie bić zbyt szybko, co także skończy się śmiercią. Na granicy kontroli posuwa się krok po kroku, jakby znajdował się na krawędzi. Nie poddaje się. Nie jest nawet pewien, które uderzenie serca jest jego. Rytm.

― Pani dyrektor… Osłony… Nie! Przestań! ― W głosie Poppy pobrzmiewa pośpiech i niepokój, jakich nie słyszał u niej od trzech lat.

Nie.

― Harry. Przestań. Nie próbuj. Nie masz na to magii… Zabijesz się, ty głupi chłopaku. Przestań!

I tak już skończył. Siada na piętach, zmęczony jak nigdy i patrzy na Poppy, która sprawdza puls, odcień skóry i unosi powieki Snape'a… Oczy są wywrócone tak mocno, że widać jedynie wąską krawędź czarnej tęczówki; mężczyzna jest przerażająco ślepy.

― Koce ― mówi pielęgniarka i dodaje: ― Masz butelkę gorącej wody?

Harry wstaje niepewnie na nogi i sięga do łóżka.

Poppy nawet nie zwraca uwagi na błoto, co znaczy, że musi być źle. Mimo to mówi:

― Harry, mógłbyś… ― Patrzy na niego i, marszcząc brwi, rozkłada koce przed kominkiem, po czym bardzo delikatnie przetacza na nie Snape'a.

W oczach kobiety Harry jest tylko małą iskrą, która nie robi różnicy w obliczu całego ogniska. Chłopak cieszy się tylko, że pielęgniarka nie przybyła dziesięć minut wcześniej.

― … jak to się stało? ― mówi do siebie Poppy. ― To jest… ten człowiek jest bliski… ― Dotyka dłońmi skóry nieprzytomnego, mierzy mu puls, po czym odkorkowuje butelki z balsamami i miksturami. Nie wpada nawet na to, by odsunąć włosy z oczu Snape'a.

Harry nastawia czajnik i robi im obojgu herbatę. Nie sądzi, by po tym, co zrobił dla drugiego mężczyzny, pozostało mu tyle magii, by był w stanie zagrzać choć kubek wody.

Poppy wspomina coś o ciśnieniu krwi, układzie limfatycznym i ilość płytek we krwi. Trzymana przez nią różdżka wydaje z siebie szumiący dźwięk. Ale po raz pierwszy od wieków, Harry nie czuje cudzej magii, stłumionej, ale bezustannie wzywającej go, jakby był jej właścicielem. To dobre uczucie. Bycie oderwanym jest rodzajem uczucia, jakiego szukał od bardzo długiego czasu. Jest roztrzęsiony. Siedzi przy rancie łóżka i obserwuje pracę Poppy. Mija przynajmniej pół godziny, nim kobieta odsuwa się, kładąc dłoń na plecach i sięga po zimny już kubek herbaty.

― Dziękuję ― mówi. ― Nie widziałam czegoś takiego od… od… ― Marszczy brwi, ale Harry wie, że nie będzie w stanie przywołać szukanych wspomnień. Myśli o wojnie, ale nie będzie w stanie jej sobie przypomnieć.

Zamiast tego, z zaskoczeniem przygląda się trzymanemu kubkowi. Wskazuje go czubkiem różdżki ― pojawia się para. Herbata Harry'ego jest równie zimna, ale nie ogrzeje jej, nie tutaj. Mimo to wciąż ją trzyma w dłoniach.

― Nie ― mówi. Gdy już to robi, myśli o tym, że nie powinien był... Dla Poppy Snape już nie istnieje, nigdy nie istniał, odszedł razem z wojną. ― Wiesz, kto to jest?

Jednak jego pamięć o Snapie wciąż jest tak żywa, że obawia się, iż Poppy mogłaby coś dostrzec. Może jest w stanie to zrobić. Poppy podnosi głowę, by na niego spojrzeć, po czym znowu patrzy na kubek. Jej twarz tężeje, po czym blednie. Wypuszcza kubek. Rozbija się. Wstaje. Cofa się. Jej dłonie są zaciśnięte na różdżce.

― Święta Matko, Matko Boża ― mówi i to musi być jakaś pozostałość z jej dzieciństwa jeszcze sprzed czasów, nim wkroczyła w świat czarodziejów, A potem dodaje: ― Severus.

Poppy oczywiście nazywa go po imieniu, chociaż dla Harry'ego mężczyzna jest Snape'em, niemiłym i uszczypliwym człowiekiem, i już zawsze tak pozostanie. Nie komentuje. Kobieta i tak nie przypomni sobie śmierci Dumbledore'a. Harry bierze łyk zimnej herbaty.

― To jego musiały przepuścić bariery ― stwierdza powoli Poppy. ― Nie mogę w to uwierzyć. Myślałam...

Harry'emu ciężko w to uwierzyć. Nie powinno być tutaj Snape'a. Nikt nie powinien go pamiętać. Powinien był umrzeć już dwukrotnie: raz z powodu zapomnienia i drugi za sprawą Voldemorta. Harry powinien być jedynym czarodziejem, który zna jego imię i pamięta listę jego zbrodni. Ostatni żyjący Śmierciożerca, Severus Snape. A teraz magiczne bariery przepuściły go i Poppy również go pamięta.

Możliwe, że zaklęcie zapomnienia nie jest tak silne, jak myślał. Może przez to, że Harry rozpoznał Snape'a, pielęgniarka również mogła to zrobić. Chłopak z całych sił stara się zablokować pamięć o zbrodniach mężczyzny. O swoich zbrodniach.

― Muszę powiadomić dyrektorkę ― mówi Poppy. ― Muszę… Może tu zostać?

― Nie sądzę, by miał nagle się ocknąć i kogoś zamordować ― odpowiada. Jest już zmęczony i nie przejmuje się tym, jak to brzmi. A jeśli ma dojść do jakiegoś morderstwa, to raczej z jego strony. . Nie, to nie bandziorstwo, a egzekucja. Sprawiedliwość. Przez chwilę jednak myśli o tym inaczej, jak o zemście. To okropne uczucie, dziecinne. Poppy posyła mu wyjątkowo dziwne spojrzenie, ale mówi:

― Wciąż nie mogę uwierzyć, że bariery go przepuściły. ― Potrząsa głową ― Przecież... Gdzie trzymasz swój proszek Fiuu, Harry?

― Nie korzystam z sieci Fiuu.

― Och. Oczywiście, że nie. Cóż, w takim razie wrócę za mniej więcej piętnaście minut. Ty po prostu tu zostań. Upewnisz się, że jest mu dobrze?

― Tak ― mówi Harry i patrzy, jak pielęgniarka wychodzi. Jest zmęczony, zimno mu i sam nie czuje się komfortowo. Dzieli mały pokój z zabójcą Dumbledore'a.

Nagle Harry jest ciekaw, czy Snape nosi na sobie jakieś znaki przeszłości. Czy widać jego zbrodnie na tej aroganckiej twarzy o ostrych rysach? Da się na niej dostrzec ślady złości, czy żalu? Harry odkłada swój kubek i klęka obok mężczyzny. Odsuwa włosy z jego twarzy, przeczesując je, chociaż przyklejają się do jego palców; wilgotne i gładkie.

Dobrze pamięta go z tych wszystkich razów, kiedy w klasie eliksirów toczyli swoje małe bitwy. Brak pożywienia sprawił, że uwidoczniły się kości mężczyzny. Widzi jednak podobieństwo w jego ostrym nosie, wydatnych kościach policzkowych, zarysie szczęki i ciemnych oczach. Nawet teraz wygląda dziko i niebezpiecznie. Może nawet bardziej, bo stary Snape, profesor Snape, według Harry'ego zawsze wydawał się trzymać swoją złość na smyczy. Ten Snape wygląda, jakby już dawno z tego zrezygnował, a po przebudzeniu chciałby gryźć, drapać i wyć, jak każde inne złapane w pułapkę zwierzę.

Gdzie on był przez ten cały czas?, zastanawia się Harry, myśląc o potłuczonym szkle i kimś, kto się czołgał. Następną jego myślą jest: Cóż, teraz jest tutaj.

Cóż, teraz jest tutaj. Co jest dziwne. Ciekawe. Czy to mogło być… Ale Snape jest nieprzytomny, Voldemort martwy, a Dumbledore umarł jeszcze przed nim. Nie ma nikogo innego, kto mógłby wślizgnąć się do umysłu Harry'ego, niczym nocny złodziej.

Sięga do lewego przedramienia Snape'a tylko po to, by sprawdzić. Nagle do niego dociera, że jest idiotą. Przecież mężczyzna będzie pamiętał to wszystko. Szybko, chcąc zdążyć, nim Poppy wróci razem z dyrektorką, Harry przywołuje do siebie całą swoją magię i chociaż nie ma jej wiele, wystarczy, by upewnić się, że Snape zapomni wojnę i zacznie…