Autor: Luna Carmesi

Beta: Zilidya, justusia7850

Paring: HP/Multi, SS/NT.

Rating: +15

Długość:?

Prolog

Poranek u Dursleyów

Czwartek, osiemnasty maja 1995r.

To był zwykły, majowy poranek na Privet Drive. Dzień, jak co dzień, bo poranki w tym miejscu nie różniły się niczym od siebie. Petunia Dursley jak zwykle wstała wcześnie, żeby przygotować śniadanie dla siebie i swojej rodziny. Była ona kobietą niezwykle zadowoloną z życia. Spełnioną zarówno w roli matki, jak i żony.

Jej mąż, Vernon, kochał ją, wspierał i dbał, aby niczego jej w życiu nie zabrakło. Z kolei swojego piętnastoletniego syna, Dudleya, uważała za niezwykłego, młodego mężczyznę, do którego nie mogła porównać żadnego z mieszkających w okolicy nastolatków. Według niej był pełen wdzięku i uroku osobistego – wierna kopia ojca. Przyjaciele lgnęli do niego, jak ćmy do światła. Odnosił same sukcesy. Wystarczyło, że przypomniała sobie, jak po niespełna roku treningów w klubie bokserskim zdobył mistrzowski pas, a uśmiech wkradał się na jej wąskie usta. Dumą napawało ją również to, że chłopiec miał żyłkę do interesów. Niedawno rozpoczął jakiś projekt naukowy, który już przyniósł pierwsze zyski. Dodatkowo i na zachętę do dalszej pracy, Vernon przekazał mu równowartość tej sumy. Oboje z mężem byli zdania, że należy wspierać młodych biznesmenów.

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to dziwadło – Potter. Mimo, że przyjeżdżał tylko na wakacje, Petunia nie marzyła o niczym innym, jak o pozbyciu się tego szkodnika. Jeszcze nie wiedziała, że już dziś jej pragnienie będzie miało szansę się spełnić.

Przygotowanie dziesięciu tostów, kilograma bekonu i jajecznicy z trzydziestu jajek dla swoich mężczyzn, zajęło jej zaledwie czterdzieści pięć minut. Zastawiła elegancko stół, na środku stawiając bukiet kwiatów, które wczoraj dostała od męża.

— Dudziaczku-Słodziaczku! Pora wstawać, skarbie mój najdroższy! — Dudleya obudził wysoki głos matki, pukającej do drzwi sypialni.

Słysząc jej kroki na schodach, przetoczył się na plecy i próbował przypomnieć sobie sen, z którego go wyrwała. To był dobry sen. Była w nim góra rurek z kremem, a obok niej druga, może nawet większa – wuzetek, do której dzieciaki z jego szkoły wciąż dokładały nowe porcje. Dudley znał tych smarkaczy. To przecież od nich codziennie zbierał pieniądze, by mogły bez strachu (przed innymi) oddychać w jego szkole. Ostatecznie wszyscy przecież wiedzieli, że zdobył mistrzostwo szkoły w boksie. Co prawda jedyny przeciwnik, który mieścił się w jego kategorii wagowej rozchorował się i nie mógł przyjść na zawody, ale Dudley o takie szczegóły nie dbał. Pas należał się jemu i to przynosiło mu wystarczającą satysfakcję.

Petunia po chwili powróciła pod drzwi.

— Duduś, wstałeś już? Bo śniadanko czeka.

— Prawie — odpowiedział.

Trzeba dodać, że śniadanie było jedyną rzeczą, która wyciągała go z łóżka.

Po zjedzonym w miłej atmosferze posiłku, pan Dursley chwycił swój neseser i musnął wargami policzek żony. Wychodząc, zmierzwił jeszcze włosy Dudleyowi, życząc mu przy tym powodzenia w szkole. Petunia przyglądała się temu z uśmiechem, pospiesznie pakując drugie śniadanie i dwie paczki Minn 3 do szkolnego pojemnika na lunch. Przecież musiała dbać, by jej chłopiec miał dużo witamin.

Kiedy, kilka minut po siódmej, została sama w domu, dokładnie posprzątała w kuchni i usiadła przy oknie, skąd miała doskonały widok na ulicę. Czytając magazyn, zastanawiała się, co też te gwiazdy sobie myślą; Niguel Pitt i jego konkubina (Petunia nie pochwalała takiego związku – to nie po bożemu) adoptowali kolejne dzieci – trojaczki z Konga.

Prawie było ich jej żal. Pewnie z każdym dzieckiem było coś nie tak, skoro musieli szukać kolejnych. Ona miała jedno, ale za to idealne. Rozmyślając nad tym, wyjrzała przez okno i zauważyła, że chodnikiem idzie Gabi Milion. Dziewczyna ubrana jedynie w króciutką spódniczkę i obcisłą bluzkę, chodziła z Dudleyem do podstawówki, ale to jak teraz się ubierała…

Pewnie idzie się puścić z tym Macarym spod piętnastki, pomyślała oburzona. Że też matka pozwala jej się tak szlajać. I tak wyglądać.

Wczoraj słyszała od Betty Milovic, że Martha Perren widziała jak Gabi kupuje wino w sklepie. Później prawdopodobnie poszła do niego na noc, bo rodzice chłopaka pojechali do ciotki do Londynu na rocznicę ślubu.

Petunia wypiła mocną, czarną kawę i postanowiła czymś się zająć. Przez następnych kilka godzin nic ciekawego nie powinno się dziać, bo ulica będzie raczej opustoszała. Jako, że dawno nie zaglądała na strych, uznała, że należy tam posprzątać. W końcu kiedyś trzeba powyrzucać stare graty. Najlepiej będzie, jeśli odda je do kościoła. Dla bezdomnych. Sąsiedzi z pewnością to zobaczą i będą podziwiać jej hojność. Zadowolona z takiej perspektywy, ruszyła w górę jasnych, błyszczących czystością schodów.

Dwie godziny później, po znalezieniu masy niepotrzebnych książek i starych ubrań, zostało jej do przejrzenia ostatnie pudło. Otwierając pierwszy z brzegu wolumin zobaczyła, że to dziennik należący niegdyś do jej siostry.

No tak, cały dzień zepsuty na samą myśl o niej!

Już miała wyrzucić go do spalenia, kiedy spod okładki wysunął się nieco zniszczony pergamin. Akt urodzenia Harry'ego Jamesa Pottera. Rozszerzyła ze zdziwienia oczy, dochodząc do wniosku, że może jednak ten dzień nie będzie taki zły jak sądziła.