Rozdział pierwszy.

Do pewnego momentu w życiu, strach był dla niego czymś zupełnie obcym. Uczuciem znanym tylko na podstawie obserwacji. Nieopartym na własnych doświadczeniach. Do dziś pamiętał, kiedy bał się po raz pierwszy i nigdy nie udało mu się skojarzyć tego z niczym przyjemnym.

Lęk był stanem uniemożliwiającym działanie, poprawną ocenę sytuacji, paraliżującym każdą część ciała, otępiającym zmysły.

Pamiętał, że kiedy zaczął się bać, od tamtej pory ani na chwilę nie przestał. Pierwszym, co przyszło mu wtedy na myśl, było ignorowanie problemu, do czasu, aż sam się rozwiąże. Po pewnym czasie okazało się, że wmawianie sobie, że czegoś nie ma - chociaż jest i bardzo dotkliwie daje o sobie znać - jest działaniem nie posiadającym ani grama sensu. Ale nie mógł się poddać.

Nie na samym początku.

Nocami, w zaciszu swojej sypialni, długo zastanawiał się, jak pozbyć się tego natrętnego uczucia. Pomyślał, że jeśli wyzwoli coś silniejszego od lęku, to uda mu sie go stłumić. Szybko odkrył jednak, że zamierzony przez niego cel, nie został w pełni osiągnięty - ostatecznie odzyskiwał spokój tylko na parę chwil, a potem wszystko znów wracało. Większe i silniejsze.

I wtedy stało się jasne, że ponad wszystko musi nauczyć się z tym żyć.

Tak samo było tego dnia, gdy zdał sobie sprawę, że istnieje uczucie bardzo podobne do strachu, do tej pory mu nieznane. Może wiązało się z bardziej pozytywnymi odczuciami, ale skutek był w gruncie rzeczy taki sam.

To było wówczas, gdy po raz pierwszy się zakochał.

Większość swojego czasu spędzał na nieprzytomnym wpatrywaniu się, patrzeniu, oglądaniu, przyglądaniu, taksowaniu wzrokiem i temu podobnym. Praktycznie nie mógł oderwać oczu. Może wcale nie chciał.

Pod maską opanowania i obojętności, pomiędzy kręgosłupem, a mostkiem i żebrami skrywał rozkochane do szaleństwa serce. Głęboko ukryte, z dala od natarczywych, wścibskich ludzi, którzy chcieli skraść mu własne szczęście.

Czasami, gdy zrywał się w środku nocy ze snu, zastanawiał się, czy takie właśnie było jego przeznaczenie. Leżał wtedy przez jakiś czas, patrząc w sufit niewidzącym wzrokiem. Często wstawał z łóżka, ubierał się i wychodził z domu. Szedł instynktownie, kierowany obsesyjną miłością. A kiedy się zatrzymywał, zawsze stał przed Jego domem.

Początkowo cieszył się, że nigdy nie został nakryty na takim bezceremonialnym wpartywaniu się w okna Jego pokoju, ale potem... Potem przestało mu się to podobać. Zaczął chcieć, by go wreszcie zauważył i żeby zaczęło się coś dziać.

Po tak przeraźliwie długim czasie ukrywania wszystkich uczuć, których do Niego żywił, jego cierpliwość dobiegła przykrego końca. Szybko zorientował się, że nie wytrzyma dłużej na samym patrzeniu.

W tamtym miejscu, w tamtej chwili, o blisko trzeciej nad ranem, wszystko się zaczęło.