Minęły dokładnie cztery lata od rzekomej śmierci Lorda Voldemorta. Już od kilku lat czarodzieje bez lęku witali każdy nowy dzień, Śmierciożercy (a przynajmniej większość z nich) zapełniali cele w Azkabanie, a młody Harry Potter - okrzyknięty mianem Chłopca, Który Przeżył - dla niektórych stał się żyjącą legendą.
Były jednak osoby, które nie wierzyły w ostateczną śmierć Czarnego Pana. Do tej bez wątpienia nielicznej grupy należała Martha Willow - dwudziestokilkuletnia czarownica czystej krwi, powoli umierająca na nieznaną nikomu chorobę. Z tego też powodu nie bała się, że nieunikniony, ale jeszcze odległy powrót Tego, Którego Imienia Nie Można Wymawiać zagrozi jej życiu. Niestety, miała pod swoją opieką dziecko, na którym mogło się to odbić bardziej niż na kimkolwiek innym - ze Złotym Chłopcem na czele.
Martha westchnęła ciężko. Zdawała sobie sprawę z tego, że Eithen Riddle jak na razie była zupełnie inna niż jej ojciec, jednak mogło się to w każdej chwili zmienić.
Przecież ona ma tylko pięć lat, pomyślała, przekręcając się na łóżku, przy okazji rozkopując kołdrę. Kto może wiedzieć, po której stronie stanie w przyszłości?
Pogrążona w myślach, nawet nie zauważyła, gdy do pokoju weszła jej podopieczna. Dopiero, gdy dziewczynka usiadła ma krześle, postawionym tuż obok łóżka, ocknęła się z zadumy i zwróciła wzrok na pięciolatkę.
- Jak się czujesz, ciociu? - spytała Eithen, obserwując opiekunkę.
- Wyjątkowo dobrze - odpowiedziała szczerze kobieta i poprawiła sobie poduszkę. - Skrzaty domowe dały ci obiad?
Riddle w odpowiedzi pokiwała jedynie głową. Zamyślonym wzrokiem patrzyła na kołyszące się za oknem drzewa. Po chwili spojrzała na Marthę, a na jej dziecięcej twarzycce pojawił się delikatny uśmiech. Niestety nie obejmował on oczu, które nadal pozostały dziwnie nieobecne.
Niespodziewanie dziewczynka zerwała się z krzesła i ruszyła w kierunku drzwi. Kiedy położyła dłoń na klamce, ostatni raz obróciła się do leżącej kobiety.
- Dobranoc, ciociu - mruknęła, po czym opuściła pokój.
Następnego dnia Marthę obudził daleki grzmot, pobrzmiewający za oknem. Powoli uchyliła powieki, po czym niechętnie podciągnęła się na łokciach, aby już po chwili wstać z łóżka. Nałożyła na bose stopy stare, znoszone kapcie i udała się w stronę łazienki, żeby wziąć odświeżający prysznic.
Kilkadziesiąt minut później weszła do przestronnej jadalni, w której zwykła jeść posiłki, gdy czuła się wystarczająco dobrze, by być w stanie chodzić o własnych siłach. Zajęła swoje miejsce naprzeciwko Eithen i wzięła się za kompsuncję śniadania.
Jadła właśnie drugą kromkę, posmarowaną jabłkową marmoladą, gdy nagle poczuła niespodziewany ból w okolicach żołądka. Zdążyła wydać z siebie jedynie zduszony krzyk, zanim zsunęła się bezładnie na wypolerowaną podłogę. Jak przez mgłę słyszała zduszony głos Eithen, po czym ogarnęła ją ciemność. Przez chwilę próbowała jeszcze złapać gwałtownie oddech, jednak w końcu poddała się otaczającej ją nicości.
Eithen zacisnęła mocno ręce na białej lilii i bez słowa przyglądała się spuszczanej do ziemii trumnie. Gorące łzy spływały po jej lekko opalonej twarzy, a piwne oczy z rozpaczą rozglądały się dookoła, jakby chciały znaleźć dowód na to, że to tylko zły sen.
Wyjątkowo zły i okrutny koszmar.
Nawet nie zauważyła, gdy starsza kobieta położyła jej rękę na ramieniu i powoli poprowadziła do wyjścia z cmentarza.
- Muszę zabrać panią do domu dziecka, panno Thunder - powiedziała prosto z mostu staruszka. Eithen chciała jej przypomnieć, że to nie jest jej nazwisko, ale przypomniała sobie rozmowę, którą przeprowadziła z ciocią Marthą kilka miesięcy wcześniej.
Wszyscy myślą, że nazywasz się Eithen Thunder, kochana. Z powodów, których nie mogę ci jeszcze teraz przedstawić, lepiej będzie, jeśli nie wyprowadzisz ich z błędu, rozbrzmiał w jej głowie głos opiekunki.
Dziewczynka, chwytając mały kapelusz, który podała jej nieznajoma pani, miała wrażenie, że wszystko staje się coraz bardziej skomplikowane. Kilka sekund później, gdy poczuła gwałtowne szarpnięcie w brzuchu, a świat przed jej oczami niespodziewanie zawirował, zrozumiała, że od teraz jej życie stanie się bez wątpienia trudniejsze.
AN:
Poprawiona wersja ff sprzed dziesięciu miesięcy. Powyższy rozdział jest dosyć krótki, ale mogę zapewnić, że potem będą tylko dłuższe.
