Dziesięć małych Murzyniątek Dziewięć małych Murzyniątek Rzekło osiem Murzyniątek: Siedem małych Murzyniątek Sześć malutkich Murzyniątek Pięć malutkich Murzyniątek Cztery małe Murzyniątka Trzy malutkie Murzyniątka Dwu malutkim Murzyniątkom Jedno małe Murzyniątko
Jadło obiad w Murzyniewie,
Wtem się jedno zakrztusiło -
I zostało tylko dziewięć.
Poszło spać o nocnej rosie,
Ale jedno z nich zaspało -
I zostało tylko osiem.
Ach, ten Devon - to jest Eden,
Jedno z nich się osiedliło -
I zostało tylko siedem.
Chciało drwa do kuchni znieść;
Jedno się rąbnęło w głowę -
I zostało tylko sześć.
Na miód słodki miało chęć,
Jedno z nich ukłuła pszczółka -
I zostało tylko pięć.
Adwokackiej chce kariery.
Jedno się odziało w togę -
I zostały tylko cztery.
Brzegiem morza sobie szły,
Jedno połknął śledź czerwony -
I zostały tylko trzy.
Poszły w las pewnego dnia;
Jedno poturbował niedźwiedź -
I zostały tylko dwa.
W słońcu minki coraz rzedną...
Jedno zmarło z porażenia -
I zostało tylko jedno.
Poszło teraz w cichy kątek,
Gdzie się z żalu powiesiło -
Ot, i koniec Murzyniątek.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ZAPROSZENIA
I
Na jednej z ławek stojących wzdłuż przedział siedziała panna Luna Lovegood, była redaktor naczelna "Żonglera", która niedawno przeszła na emeryturę. Kończyła dziergać długi szal z wełnianej nici o niespotykanej, jaskrawopomarańczowej barwie, której kłębek spoczywał na jej kolanach.
Po pewnym czasie włożyła robótkę do torebki i spojrzała na wielki, mosiężny zegar wiszący kilka metrów dalej. Dochodziła właśnie jedenasta. Hogwart Express powoli wtoczył się na peron buchając parą z kominów. Po chwili zatrzymał się tuż przed nią i młody konduktor pomógł jej wsiąść do środka.
— Pani Lovegood?
— Panna Lovegood. — Odpowiedziała figlarnie Luna i wyruszyła na poszukiwanie wolnego przedziału. Nie miała zamiaru znosić niczyjego towarzystwa, ale jednocześnie była pewna, że nie jest jedyną osobą zaproszoną do Hogwartu.
Mimowolnie nadeszły wspomnienia; przypominała sobie swoją pierwszą podróż tym pociągiem, przyjaźń z Ginny i Gwardię Dumbledore'a, walkę w Ministerstwie i Bitwę o Hogwart. Od jakiegoś czasu zadawała sobie pytanie, co tak naprawdę się stało, dlaczego straciła kontakt z nimi wszystkimi? Z czasem nauczyła się ignorować wspomnienia, otaczać się swego rodzaju bańką mydlaną, spoza której docierały do niej jedynie strzępki wiadomości. Po jakimś czasie nie była nawet w stanie odczuwać smutku na widok zamieszczonego w gazecie nekrologu znajomej osoby. Wojna zmieniła wszystko, ale to pierwsze lata po niej zaciążyły najbardziej nad nimi wszystkimi.
Wracała do Hogwartu. Niejasno przypominała sobie teraz prasowe notatki w Proroku Codziennym na temat zamku, w którym spędziła najszczęśliwsze i najsmutniejsze lata chwile swojej młodości. Po wojnie szkołę przeniesiono do zamku w północnej Walii na czas odbudowy Hogwartu. Później, kiedy prace nie przynosiły szybkich efektów McGonagall zdecydowała przekazać zamek Ministerstwu, które z kolei odsprzedało go głowie jakiegoś czystokrwistego rodu za ogromne pieniądze, jednakże po jakimś czasie zamek powrócił pod kontrolę Ministerstwa. Kilka lat temu lakoniczna notatka podała, że Hogwart kupił niejaki pan A. N. Black i rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę przebudowę zamku.
Hogwart jest, więc jak najbardziej godny zwiedzenia!
Luna Lovegood wyciągnęła z torebki lekko pomięty list.
Droga panno Lovegood Od dawna nie miałam od Pani żadnej wiadomości... musi pani przyjechać do Hogwartu... to wpaniałe miejsce… tyle mamy sobie do powiedzenia… Hogwart Express będzie na Panią oczekiwał 1 września o 11.00 na dworcu 9 i ¾. Przyjazna Pani Jane Sevlyn
Luna zaczęła się zastanawiać, kiedy ostatni raz spotkała Jane Sevlyn. Było to chyba trzy lata temu w czasie sześćdziesiątej rocznicy Bitwy o Hogwart. Rozmawiały wtedy o okrucieństwie wojny... tak, przypominała sobie bezsensowną paplaninę Jane z której nie zrozumiała zbyt wiele, kiedy zobaczyła Harry'ego i Hermionę. Potem Jane pojechała do Walii odwiedzić swoją dawno niewidzianą ciotkę...
Tak, Jane Sevlyn mogłaby zawrócić w głowie tajemniczemu A. N. Blackowi i zaprosić ją do Hogwartu by pławić się w zachwycie dawnej koleżanki...
II
Hermiona Granger siedziała w przedziale Hogwart Expresu zatapiając się w niezbyt przyjemnych myślach... Minęło już sześćdziesiąt dwa lata odkąd po raz ostatni widziała Hogwart - jako jedyna z Gryffindoru została w zamku by dokończyć edukację. Po zdaniu O.W.U.T.E.M.-ów i zdobyciu posady w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, wprowadziła wiele ustaw normujących stosunek świata czarodziejów wobec magicznych stworzeń. Oparta głowę o ścianę i przymknęła oczy. Dzień był zbyt upalny na podróż pociągiem. Jakże przyjemnie będzie znowu znaleźć się w Hogwarcie!
Nie miała oporów w przyjęciu tego zaproszenia, zwłaszcza, że otoczka tajemnicy wokół nowego właściciela Hogwartu była intrygująca.
Droga pani Granger Niedawno wspominałam moją młodość w Hogwarcie i wpadłam na pomysł na zaproszenie Pani do siebie. Mieszkam od kilku lat w zamku i bardzo chętnie spędziłabym z Panią kilka dni. Jeśli się pani na to zdecyduje, będę mile zadowolona. Hogwart Express będzie na Panią oczekiwał 1 września o 11.00 na dworcu 9 i ¾.. Z poważaniem
Sally-Anne Perks
Sally-Anne Perks. Hermiona przypomniała sobie tą drobną, przerażoną dziewczynkę, którą zobaczyła w czasie swojej Ceremonii Przydziału. Nie przypominała sobie by były dobrymi znajomymi, ale możliwość ponownego zobaczenia zamku, zanurzenia się w pachnącą pergaminem i starą skórą bibliotekę, chodzenia po tak dobrze znanych korytarzach była przemożna. Przez okno widziała surowy i zarazem piękny szkocki krajobraz - zamglone wrzosowiska, niewielkie błękitne jeziorka i pagórki usiane rzadkimi drzewami. Właśnie w tym przedziale spotkali się po raz pierwszy... Co się z nimi stało? Z nią, z Harrym i z Ronem? Dlaczego nie mogli być wciąż przyjaciółmi? Hermiona wiedziała, czym skończyło się dla Harry'ego zwycięstwo nad Voldemortem, ale tylko dobry Merlin wiedział ile ono kosztowało ich wszystkich...
III
Neville Longbottom zerkał z niepokojem na drzwi do przedziału, w którym siedział, jeszcze chwilę temu wydawało mu się... Nie, to niemożliwe... Musiał mieć zwidy, to pewnie ten szkocki krajobraz tak na niego działa. Poza tym widywanie osób dawno zmarłych nie jest możliwe. W każdym razie nie, jeśli te osoby nie są duchami. Starając się skrócić sobie czas oczekiwania na dotarcie do Hogsmeade, Neville otworzył Proroka Codziennego i zapalił papierosa z przyjemnością zaciągając się dymem.
Po kilkunastu minutach zamknął gazetę i poczuł, że jest głodny, wstał i podszedł do drzwi dzwoniąc po wózek z przekąskami. Po chwili nadjechał ten tak dobrze znany mu wózek i młody kelner zapytał:
— Co podać?
— Poproszę dwie laseczki lukrecjowe i kawałek bloku kokosowego.
— Coś do picia?
— Tak, dwie butelki kremowego. — odpowiedział Neville. — Ile płacę?
— Nic proszę pana. — Odpowiedział z uśmiechem kelner. — Wszelkie rachunki pokrywa pan A. N. Black. — Proszę. — Podał Nevilowi tacę z zamówionymi przekąskami i ruszył dalej wzdłuż wagonu.
— Przepraszam, czy oprócz nas jest ktoś jeszcze w pociągu?
Kelner uśmiechnął się łagodnie.
— Tak, dwóch konduktorów i siedmioro innych pasażerów. — Odpowiedział licząc na palcach.
— Siedmioro?
— Dokładnie tak.
— Czy wszyscy z nich jadą do zamku?
— Tak, z tego, co mi wiadomo to tak. My w każdym razie, to znaczy obsługa, wrócimy na peron 9 1 ¾.
Dziękuję. — Odpowiedział Neville i zamknął drzwi.
Kiedy już zjadł na nowo otworzył gazetę i nawet jej nie czytając zaczął myśleć o tym tak nietypowym zaproszeniu...
Na jego twarzy pojawił się grymas.
Na Merlina, nieraz zdarzało mu się ryzykować w czasie wojny, ale zawsze potrafił wyjść cało z opresji dzięki pomocy przyjaciół. Czy i oni zostali zaproszeni na dwa tygodnie do Hogwartu?
Jego wyczulony instynkt podpowiadał mu, że w Hogwarcie czeka na niego niebezpieczeństwo.
Nie, tym razem nie miał zamiaru zbytnio się tym przejmować. Miał nadzieję, że przyjemnie spędzi czas w swojej dawnej szkole – kto wie, być może dane mu będzie spotkać kogoś znajomego...
IV
Kilka przedziałów dalej siedział Harry Potter wraz ze swoim przyjacielem Ronaldem Weasleyem, który rozciągnięty wygodnie na miękkim, czerwonym siedzisku uśmiechał się łagodnie drzemiąc. Obaj byli już niemłodzi, chociaż zachowali młodzieńczą postawę i sposób bycia, jednak Harry zdawał się być o wiele bardziej czujny niż jego najlepszy przyjaciel – być może była to pozostałość po latach pracy w Biurze Aurorów.
Teraz obaj Gryfoni delektowali się spokojną emeryturą w domu na Grimmauld Place pod numerem dwunastym, który to dom Harry odziedziczył po swoim zmarłym ojcu chrzestnym Syriuszu Blacku. Po przeprowadzeniu kilkunastu niezbędnych udogodnień i ostatecznym przystosowaniem dawnego miejskiego domu Blacków do stanu używalności, zamieszkali w nim pięć lat temu.
Harry przetrawiał w pamięci list, który już tyle razy wspólnie czytali.
Drogi panie Potter
Ufam, że przypomina pan sobie jednego ze swoich szkolnych kolegów? Byłem, co prawda o dwa lata od Pana młodszy, ale w czasie Bitwy o Hogwart, kiedy pokonał pan Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać spotkaliśmy się w ferworze walki i chciałbym móc z Panem pomówić o pewnej dyskretnej sprawie dotyczącej Sam-Wiesz-Kogo. Ufam, że mogę liczyć na Pańskie przybycie wraz z Pana przyjacielem, Panem Weasleyem. Od jakiegoś czasu mieszkam z grupą naszych dobrych przyjaciół w Hogwarcie. Byłoby mi bardzo milo, gdyby mógł pan przybyć 1 września na dworzec nume skąd o godzinie 11.00 odjedzie Hogwardzki Ekspress.
Z serdecznym pozdrowieniem
Derek Howard
Któż to mógł być? Podpis był trudny do odcyfrowania. Harry nie był w stanie przypomnieć sobie żadnego Dereka Howarda, tym bardziej, że był on kilka lat od niego młodszy. Kiedy jednak głęboko się nad tym zastanowił, przypominał sobie drobną twarz Krukona, którego zobaczył śpiesząc do Zakazanego Lasu na spotkanie ze śmiercią.
Czego dotyczyła ta dyskretna sprawa dotycząca Voldemorta? Chyba nie pozostawił po sobie kolejnych śmiertelnie niebezpiecznych pamiątek w rodzaju tego dziennika? Poza tym Lucjusz Malfoy nie żył już od dobrych dwudziestu lat, a ta część śmierciożerców, której nie udało się schwytać aurorom zdążyła już wymrzeć. Świat czarodziejski na nowo przyzwyczaił się już do spokojnej koegzystencji ze światem mugoli.
Dobry Boże, pomyślał Harry patrząc na swojego przyjaciela, oby tym razem nikt nie zginął...
Po raz kolejny jego myśli powędrowały do tajemniczego Dereka... Co właściwie się z nim stało po wojnie i dlaczego mieszka teraz w Hogwarcie?
Gdyby mógł sobie tylko przypomnieć coś więcej o tym młodym chłopcu, którego minął wtedy w korytarzu...
V
Draco Malfoy strzepał niewidzialny pyłek ze swojej najlepszej kruczoczarnej szaty wyjściowej i wyprostował się na siedzisku przybierając postawę tak typowej dla członków jego rodziny chłodnej uprzejmości. Od kilkudziesięciu lat był wolnym człowiekiem i swój czas spędzał na planowaniu rozbudowy wiejskiej rezydencji Malfoyów w Norfolk i wprowadzaniu planów w życie. Jego była żona, Astoria jeszcze przed rozwodem otrzymała od niego niewielki, ale dobrze utrzymany pałacyk pod Paryżem, w którym obecnie mieszka z ich jedynym synem, Scorpiusem. Draco o wiele bardziej od życia rodzinnego wolał samotność swojej dwustupięćdziesięciopokojowej rezydencji, w której mieszkał z dobrze dobraną nieliczną służbą i dozorcą.
Ruchem różdżki powiększył miniaturowy kuferek, który nagle wypełnił sporą część przedziału i wyciągnął z niego zaproszenie do Hogwartu. Jako znawca architektury nie mógł odmówić zaproszeniu do przebudowanego zamku, w którym spędził większość młodości. Był ciekaw jak teraz wygląda, czy zmienił się sam układ pomieszczeń, czy dodano jakieś nowe elementy wystroju...
Spojrzał na mały kieszonkowy zegarek, który odziedziczył po ojcu i doszedł do wniosku, że do Hogsmeade została jeszcze godzina, pomiejszył kuferek i odetchnął głęboko.
Jeszcze godzina czekania! Nie lubił czekać. Chciałby gdzieś pójść…
VI
Pani Ginny Weasley-Smythe rozglądała się z ciekawością dokoła chłonąc szkocki krajobraz skąpany w ogniście czerwonym świetle zachodzącego słońca, jej mocno zaciśnięte na torebce dłonie były wciąż drobne i gładkie jak w latach młodości. Po śmierci męża, uzdrowiciela Norberta Smythe mieszkała sama i mimo kręgu bliskich przyjaciółek i znajomych dokuczała jej samotność. Jej najlepsi przyjaciele zerwali z nią i pomiędzy sobą wszelkie kontakty, w czym Ginny widziała wpływ powojennej histeri, która opanowała czarodziejski świat.
Za oknami prażyło wciąż jeszcze sierpniowe słońce i Ginny pomyślała, że takie podróże nie są dla kobiet w jej wieku. Zżerała ją jednak ciekawość umiejętnie podsycana przez to czego dowiedziała się z gazet o dalszych losach Hogwartu. To wlaśnie ta samotność i brak pomysłów na spędzenie najbliższych kilku tygodni popchneły ją do zgodzenia się na wyjazd do Hogwartu. Nagle zachciało jej się pić i po chwili oczekiwania zobaczyła wózek z przekąskami. Kiedy zaspokoiła już swoje pragnienie do głowy przyszła jej dziwne podobieństwo pomiędzy zaproszeniem jakie otrzymała a książką, którą czytała kilka lat temu. Wiedziała, że minie jeszcze wiele czasu zanim pociąg dotrze do stacji, więc pozwoliła sobie na chwilę przemyśleń...
Książka opowiadała o grupie osób, którym polecono zebrać się w pewnym odludnym miejscu i w określonym czasie oraz o strasznych rzeczach, do jakich wówczas doszło... Jakiś szaleniec zabijał ich jedno po drugim w imię jakiejś chorej sprawiedliwości.
Na samą myśl o tym Ginny zadrżała i rozejrzała się dookoła wciąż mając w pamięci tytuł książki i zarazem jej ostatnie zdanie... I nie było już nikogo.
