Piętnaście lat temu odnalazł swoje miejsce. Piętnaście lat temu uwierzył, że na świecie istnieje również dobro. Pamiętał, że myślał o przyszłości, która może odległa napawała go przerażeniem i niepewnością. A co jeśli odejdzie i pogrąży się w nędzy? Życie ciągle przypominało mu przeszłość, jak i bólu. A co jeśli przegra? Och, ale przecież on już upadał tyle razy. Przegrywał, kłamał i ogarnęło go zło. Jednak nadal pozostawał w jednym kawałku. Szczęście początkującego. W miarę jak dorastał ono go opuściło, bezpowrotnie. Nie wierzył już w lepsze jutro, bo gdy wstaje świt, on pozostaje taki sam i nigdy się nie zmienia.

Teraz jest dorosły. Piętnaście lat poszło w niepamięć. Ogarnęła go tylko pustka. Wiedział co się stanie z nim za jeden, dwa, trzy dni. Każda godzina była identyczna. Każda minuta napełniała jego serce samotnością, ale się przyzwyczaił. On mógł być niekochany. Sam nie kochał, nie miał jak. Zbyt wiele się wydarzyło. Zbyt wiele ta osoba musiałaby poświęcić. Nie ma w nim światła. Żeby do niego dotrzeć potrzeba latarni. Ciemność, która daje się we znaki przypominała wzburzony ocean. Wszystkie emocje skrywane pod żelazną maską. A on nadal zimny. Pogrążony w żałobie po pochowaniu samego siebie na dnie swojej duszy.